[Recenzja] Pere Ubu - "Terminal Tower" (1985)

pablosreviews.blogspot.com 6 dni temu


Przed kilkoma dniami zmarł David Thomas, jeden z największych wizjonerów drugiej polowy lat 70., który nigdy nie doczekał się należytego uznania. To pod jego wodzą grupa Pere Ubu, łącząc dziwactwo w stylu Captaina Beefhearta z punkową estetyką - i to na kilka lat nim Sex Pistols z The Clash wynaleźli punk rocka - dała podwaliny pod powstanie post-punku. Wpływ jej znakomitego debiutu "The Modern Dance" był słyszalny u wielu czołowych grup, jakie wypłynęły na nowej fali po tej całej tzw. punkowej rewolucji. Ale jest też słyszalny i dzisiaj, przede wszystkim u sporej części przedstawicieli sceny Windmill, jak black midi czy Squid.

Oczywiście, jak to zwykle bywa, najbardziej interesujące i inspirujące są te najwcześniejsze dokonania Pere Ubu - recenzowane już przeze mnie "The Modern Dance" oraz "Dub Housing". Świetnym ich dopełnieniem jest natomiast "Terminal Tower: An Archival Collection". Druga cześć tytułu jednoznacznie wskazuje na kompilacyjny charakter wydawnictwa. Znalazł się tu jednak wyłącznie materiał spoza studyjnych albumów, wcześniej wydany na singlach i EPkach. A jeżeli choćby powtarzają się tu kompozycje z długogrających wydawnictw, nie są to te same wersje. Na jedenaście nagrań dwa są alternatywnymi wykonaniami kawałków z debiutu: "Untitled" to wczesne podejście do utworu tytułowego, a "Humor Me" pojawia się tu w późniejszej wersji koncertowej.

Czytaj też: [Recenzja] Pere Ubu ‎- "The Modern Dance" (1978)

"Terminal Tower" zbiera nagrania dokonane na przestrzeni siedmiu lat. Od wczesnych singli ("30 Seconds Over Tokyo" / "Heart of Darkness", "Final Solution" / "Cloud 149") z połowy lat 70., przez strony B promocyjnych płytek z okresu "The Modern Dance" ("My Dark Ages", "Heaven") oraz trzeciego w dyskografii "New Picnic Time" ("Humor Me", "The Book Is on the Table"), po niealbumowy singiel z 1981 roku ("Not Happy" / "Lonesome Cowboy Dave"). Całości dopełnił wspomniany "Untitled", po raz pierwszy wydany w 1978 roku na EPce "Datapanic in the Year Zero", uzupełniając tam cztery singlowe kawałki, z których wszystkie powtarzają się na tej kompilacji.

Pomimo składankowego charakteru oraz faktu, iż materiał powstawał w różnych składach i studiach, a także dość sporego eklektyzmu, artystyczna wizja Thomasa i spółki pozostaje całkiem klarowna, dzięki czemu ten zestaw utworów wypada całkiem sensownie. Nie wszystko przekonuje mnie tu w równym stopniu, ale część tych nagrań, zwłaszcza z pierwszej połowy kompilacji, to jedne z najlepszych kawałków w całym dorobku Pere Ubu. "The Modern Dance" i "Dub Housing" są na pewno bardziej spójne, ale "Terminal Tower" nie ustępuje im wiele, a osobiście stawiam go wyżej od tego drugiego. Kompozycje wydają się tu bardziej wyraziste, a w aranżacjach pojawia się więcej unikalnych pomysłów.

Czytaj też: [Recenzja] Pere Ubu - "Dub Housing" (1978)

Weźmy taki "30 Seconds Over Tokyo" z pierwszego singla, napisany przez Davida Thomasa i gitarzystę Petera Laughnera wspólnie z przyszłym gitarzystą punkowego Dead Boys, Gene'em O'Connorem, gdy wszyscy jeszcze występowali w grupie Rocket From the Tomb. Dubową czy wręcz reggae'ową rytmikę zestawiono tu z posępną partią gitary, przywołującą nieco klimatu Black Sabbath i zarazem zdającą się antycypować tzw. rock gotycki. a wszystko to w surowej estetyce proto-punku. Dopełnia tego groteskowy, mocno beefheartowy śpiew Thomasa, a także zgiełkliwa, bardzo swobodna część improwizowana. Od "30 Seconds Over Tokyo", wraz z nieznacznie wcześniejszym "Third Uncle" Briana Eno, adekwatnie zaczął się post-punk. A był to dopiero rok 1975 - rok, dwa przed debiutami czołowych przedstawicieli punk rocka i post-punku.

Stroną B tego singla początkowo miał być inny kawałek z czasów Rocket From the Tomb, "Final Solution", ale ostatecznie zdecydowano się na zupełnie nowy "Heart of Darkness", który powstał spontanicznie, na bazie jamu, jaki muzycy zagrali na rozgrzewkę tuż przed przystąpieniem do nagrania singla. I faktycznie udało się tu zachować ten swobodny klimat jam session, a przy okazji kawałek brzmi jak surowy prototyp Joy Division - nośnikiem melodii jest wyrazista, powtarzalna linia basu, zgrzytliwe gitary pełnią raczej stricte sonorystyczną rolę, a całość wbrew tytułowi brzmi bardzo chłodno. Wspomniany "Final Solution" został z kolei nagrany na drugi singiel zespołu. Zwraca uwagę lepsza produkcja i bardzo chwytliwa, nieco glamowa melodia, popsuta jednak typowym dla Pere Ubu jazgotem. Strona B, "Cloud 149", to z kolei bardziej humorystyczna rzecz, takie punkowo-noise'owe country.

Czytaj też: [Recenzja] Captain Beefheart and His Magic Band - "Trout Mask Replica" (1969)

"Untitled" to po prostu bardziej surowe demo "Modern Dance", jeszcze bez tej charakterystycznej partii organów i z nie tak mocno wypukloną krautrockową rytmiką, ale za to z ciekawszymi gitarami w stylu nieodległym od Beefhearta. Mniej wnosi natomiast koncertowa wersja "Humor Me" - odegrana wiernie studyjnego pierwowzoru, ale z bardziej niechlujnym śpiewem i słabszym brzmieniem - jednak to wciąż świetny utwór. Niestety nie mogę tego powiedzieć o "My Dark Ages", nieco niemrawym i monotonnym, choć podoba mi się ten skradający się bas w części instrumentalnej. Nie trudno jednak zrozumieć, czemu pominięto go na debiutanckim albumie. Nie powinien też dziwić tamtejszy brak "Heaven". To akurat całkiem przyjemny, humorystyczny kawałek, jednak ta pogodna piosenka w stylu reggae - z zaskakująco konwencjonalnymi, czystymi partiami gitar - po prostu niespecjalnie by tam pasowała.

Sporo tu zresztą takich bardziej żartobliwych momentów. Cała końcówka albumu idzie jeszcze dalej w tym kierunku, przy czym nie są to już tak przystępne kawałki, jak "Heaven". "The Book Is on the Table" to quasi-industrialne nagranie, oparte głownie na perkusji, z mechanicznie powtarzanymi uderzeniami w gitarę oraz wspamplowanym głosem po francusku. Dwa ostatnie nagrania to już Pere Ubu z początku lat 80., po istotnej zmianie składu, gdy dotychczasowych gitarzystów zastąpił Mayo Thompson. "Not Happy" to kolejna dziwaczna piosenka, łącząca pogodny, wręcz głupawy akompaniament w stylu zolo ze znerwicowanym, groteskowym śpiewem Thomasa. Z kolei "Lonesome Cowboy Dave" to właśnie taka kowbojska piosenka, ale znacznie udziwniona wykonaniem i produkcją.

"Terminal Tower" to świetne dopełnienie podstawowej dyskografii Pere Ubu, wyczerpujące temat niealbumowych nagrań z okresu od powstania grupy do początku lat 80., z których część wcale nie odbiega poziomem od materiału z regularnych płyt. Już sam "30 Seconds Over Tokyo" - bardzo wczesny przykład post-punka i wciąż jeden z lepszych utworów w tym stylu - sprawia, iż warto sięgnąć po to wydawnictwo. Decydując się na zakup tego składaka, trzeba jednak zachować ostrożność. Pierwotne wydania winylowe - zarówno te wydane przez Rough Trade w Wielkiej Brytanii, jak i przez Twin Tone w Stanach - zostały niewłaściwie zgrane, z zamienionymi kanałami oraz nieznacznie wolniejszym tempem. Prawdopodobnie dotyczy to także… polskiego wydania, wypuszczonego w 1990 roku przez Tonpress, ponieważ błędy naprawiono dopiero cztery lata później. na potrzeby pierwszej edycji kompaktowej. Od tamtej pory wszystkie wznowienia zawierają już poprawnie zgrany materiał.

Ocena: 8/10


Pere Ubu - "Terminal Tower: An Archival Collection" (1985)

1. Heart of Darkness; 2. 30 Seconds Over Tokyo; 3. Final Solution; 4. Cloud 149; 5. Untitled; 6. My Dark Ages; 7. Heaven; 8. Humor Me (live); 9. The Book Is on the Table; 10. Not Happy; 11. Lonesome Cowboy Dave

Skład: David Thomas - wokal, drumla (10,11); Allen Ravenstine - syntezatory (1,2,5-11), efekty (5,7); Dave Taylor - syntezatory (3,4); Tom Herman - gitara i gitara basowa (1-9); Tim Wright - gitara i gitara basowa (1-5); Peter Laughner - gitara i gitara basowa (1-4); Alan Greenblatt - gitara (5); Tony Maimone - gitara basowa (6-11), pianino (6,7); Mayo Thompson - gitara (10,11); Scott Krauss - perkusja, efekty (8,9)
Producent: Paul Hamann i Pere Ubu


Idź do oryginalnego materiału