
Płyta tygodnia 9.06-15.06
To, co zrobiono na tym wydawnictwie, niemal nie miało prawa się udać. "Phantom Island" składa się z utworów pisanych równolegle z materiałem, jaki w zeszłym roku trafił na album "Flight b741". Płytę, która bardzo mnie rozczarowała, zwłaszcza po serii wyjątkowo udanych wydawnictw King Gizzard and the Lizard Wizard z lat 2022-23. Nie był to jednak jedyny, ani choćby największy powód moich obaw. Australijczycy postanowili tu bowiem odświeżyć jeden z najgłupszych pomysłów, jakie kiedykolwiek przyszły do głowy muzykom rockowym, i do nagrań zaprosili orkiestrę. Efekty takich fuzji najczęściej nie były zbyt udane, począwszy od pierwszych, naiwnych prób The Moody Blues, Deep Purple czy Pink Floyd, przez chaotyczną współpracę Metalliki z symfonikami, po zrealizowany kompletnie bez pomysłu album francuskiej Magmy z ostatnich lat, gdzie udział orkiestry nieudolnie przykrywał braki samej kompozycji i wykonania. Czy i tutaj chodzi właśnie o ukrycie niedostatków materiału?
"Phantom Island" nie jest jednak zbiorem odrzutów po tej nieszczęsnej poprzedniej płycie. Utwory z obu albumów powstawały w tym samym czasie, ale na tej podstawie bynajmniej nie należy wysnuwać wniosku, iż w pierwszej kolejności nagrano i wydano te kawałki, które zespół uznał za lepsze. Dość gwałtownie pojawił się pomysł, aby rozdzielić je na dwa projekty, a jedynym kryterium był ich charakter. Jak sami muzycy wyjaśniali w wywiadach, bardziej hałaśliwy materiał trafił na "Flight b741", a na "Phantom Island" zostawiono ten o luźniejszym nastroju. I to ważna informacja, bo nowy album faktycznie ma taki wyluzowany, bezpretensjonalny klimat. Orkiestra nie ma tu - jak przeważnie, gdy pojawia się u grup rockowych - dodawać patosu i rozmachu. Pełni raczej podobną rolę, jak w muzyce soul i funk, której wpływ jest zresztą na tej płycie ewidentny.
Czytaj też: [Recenzja] King Gizzard & the Lizard Wizard - "Flight b741" (2024)
Jak świetne mogą być efekty współpracy King Gizzard and the Lizard Wizard z orkiestrą, pokazuje już tytułowy otwieracz, a zarazem pierwszy singiel, opublikowany jeszcze w zeszłym roku. "Phantom Island" ma całkiem progresywną, niepiosenkową budowę i wręcz symfoniczny rozmach, ale zarazem charakteryzuje go autentycznie zgrabna melodia, niewymuszona lekkość, zaś partie zespołu oraz orkiestry bardzo naturalnie się uzupełniają - słychać, iż ktoś nad tym faktycznie przysiadł, wszystko rozplanował, co niestety nie jest regułą przy tego rodzaju muzycznych kohabitacjach. Bardzo fajny jest też ten klimat i brzmienie, kojarzące się z sewentisowym funkiem. Innym znakomitym utworem jest "Eternal Return", wraźnie beatlesowski - zarówno pod względem melodyki, aranżacji smyczków, jak i budowy, przypominającej mocno skondensowaną suitę progową - ale wpleciono tu jeszcze funkowy groove, humorystyczne, zappowskie
wstawki, floydowską gitarę slide oraz chórki przywodzące na myśl Caravan. A wszystko to zmieszczone w quasi-piosence o długości czterech i pół minuty.
Zaskakująco udanie wypada "Silent Spirit" pomimo iście karkołomnej próby połączenia fragmentów opartych na dość surowym, southernrockowym riffowaniu, z sekcjami o subtelnym, bogatym i ciepłym brzmieniu filadelfijskiego soulu. Jest też intrygujący fragment z nastrojową solówką gitary, a jednak udaje się zachować spójność. Pod tym względem mam natomiast pewne zastrzeżenia w stosunku do "Spacesick" i "Aerodynamic", gdzie zaostrzenia wypadają nieco topornie i niekoniecznie tutaj pasują: w pierwszym burzą jego oniryczny nastrój, drugi zaś byłby bardziej zborny, gdyby w całości utrzymać go w takim łagodniejszym brzmieniu, z gitarą akustyczną, fletem i delikatnym tłem orkiestry. Zdecydowanie bardziej konsekwentnymi kawałkami są "Panpsych" i opublikowany na trzecim singlu "Grow Wings and Fly", oba bardzo przyjemne, w typowy dla KGLW sposób frywolne, ale partie symfoniczne w obu jedynie dopełniają brzmienie, nie są tu czymś niezbędnym. Swoją podmiotowość orkiestra o wiele lepiej zaznacza w "Sea of Doubt", kolejnym bardzo zgrabnym, autentycznie chwytliwym kawałku.
Czytaj też: [Recenzja] King Gizzard and the Lizard Wizard - "The Silver Cord" (2023)
Na "Phantom Island" znalazły się, niestety, także dwa kawałki, do których mam poważniejsze zastrzeżenia. "Deadstick", drugi singiel z albumu, to banalny, sztampowy, choć ewidentnie żartobliwy rock'n'roll, który bardziej pasowałby na poprzednią płytę. O ile solówki pojedynczych dęciaków wpisują się w tę konwencję, to pełniejsze wejścia orkiestry wypadają już kuriozalnie. "Lonely Cosmos" sprawia z kolei wrażenie posklejanego z kilku różnych utworów, które tu akurat kompletnie nie kleją się w logiczną całość: pogodne granie rockowe przeplata się tu z poważną - w podwójnym znaczeniu nastroju oraz podobieństwa do muzyki klasycznej - orkiestracji. W tym jednym nagraniu udało się popełnić wszystkie największe błędy albumów tego typu: momentami jest tu nadmierny patos, a całkiem brak pomysłu na zintegrowanie zespołu z orkiestrą, która pełni tu głównie rolę zasłony dymnej, odciągającej uwagę od miałkości samej kompozycji. W zamyśle miał to być chyba utwór bardziej ambitny od pozostałych, jednak muzycy na tej próbie polegli. Ogólnie jednak jestem pod wrażeniem, iż na dziesięć utworów tylko w tych dwóch ewidentnie nie klei się kooperacja z symfonikami.
King Gizzard and the Lizard Wizard na "Phantom Island" odhaczył kolejną konwencję, po raz kolejny udowadniając, iż muzycy są w stanie grać w dowolnym stylu. Efekt nie zawsze przekonuje, jednak tym razem udało się coś niezwykłego - w większości utworów uniknięto błędów, jakie dotąd powtarzała większość rockowych grup angażując do współpracy orkiestrę. Jej partie całkiem udanie przeplatają się z grą zespołu i przyjemnie wzbogacają jego brzmienie, co stanowi miłą odmianę po poprzedniej płycie. Tu dzieje się znacznie więcej, zwłaszcza w aranżacjach. Z drugiej strony, "Phantom Island" z pewnością nie jest albumem wybitnym. Poszczególne utwory nie trzymają równego poziomu, a choć zrobiono tu wyjątkowo dobry użytek z orkiestry, to w tej współpracy nie ma absolutnie niczego oryginalnego i sprowadza się do powtarzania tych samych patentów w kolejnych kawałkach. Ogólnie przyjemna, sympatyczna płyta, ale nic więcej.
Ocena: 7/10
Nominacja do płyt roku 2025
King Gizzard & the Lizard Wizard - "Phantom Island" (2025)
1. Phantom Island; 2. Deadstick; 3. Lonely Cosmos; 4. Eternal Return; 5. Panpsych; 6. Spacesick; 7. Aerodynamic; 8. Sea of Doubt; 9. Silent Spirit; 10. Grow Wings and Fly
Skład: Michael Cavanagh; Cook Craig; Lucas Harwood; Ambrose Kenny-Smith; Stu Mackenzie; Joseph Walker
Producent: Stu Mackenzie