[Recenzja] Joni Mitchell - "Blue" (1971)

pablosreviews.blogspot.com 1 miesiąc temu


Popularność i jakość w muzyce to dwie cechy, które zdają się krzyżować w zupełnie losowy sposób. A obecnie, w XXI wieku, krzyżują się niezwykle rzadko, o ile w ogóle. Niepojęty jest dla mnie choćby fenomen Taylor Swift, która właśnie kończy wyprzedany maraton na Narodowym. Nie przyszłoby mi do głowy, iż tak niecharakterystyczne, sztampowo zaaranżowane oraz bezbarwnie zaśpiewane piosenki mogą mieć aż tak wielu wielbicieli. Zdecydowanie nie są warte strat środowiskowych, jakie generuje Swift swoimi często bezsensownymi lotami. W przeszłości niejednokrotnie zdarzało się jednak, iż ogromną popularność zyskiwała muzyka artystycznie wartościowa.

"Blue" Joni Mitchell to przykład płyty uwielbianej przez krytykę i słuchaczy. Nie może jej zabraknąć na żadnym istotnym podsumowaniu albumów wszech czasów, a w serwisie Rate Your Music zajmuje w tej chwili 5. miejsce w rankingu dla 1971 roku, wyprzedzana tylko przez dzieła Marvina Gaye'a, Led Zeppelin, Black Sabbath i Can; w tyle pozostawiając m.in. Alice Coltrane, Davida Bowie, Pink Floyd czy The Rolling Stones. "Blue" był również sukcesem komercyjnym w momencie wydania, dochodząc do 3. miejsca w UK oraz 15. w USA. Z czasem pokrył się na tych rynkach, odpowiednio, podwójną oraz pojedynczą platyną, co oznacza ponad półtora miliona egzemplarzy sprzedanych tylko na tych dwóch rynkach. Całkiem nieźle jak na materiał, który nie próbuje wpisywać się w aktualne trendy i nie zawiera nachalnych hooków, którymi łatwo kupiłby masowego słuchacza.

Czytaj też: [Recenzja] Joni Mitchell - "Ladies of the Canyon" (1970)

Mitchell śpiewa tu o błahych, zwłaszcza z cudzej perspektywy, sprawach - rozstaniach z kolejnymi mężczyznami, jak Graham Nash czy James Taylor - jednak jej teksty banalne bynajmniej nie są. Towarzyszy jej natomiast bardzo oszczędny akompaniament. Najczęściej odpowiada za niego sama, grając na gitarze akustycznej, pianinie lub appalaskim dulcimerze, swojsko zwanym cymbałami. Bardzo skromny, łatwy do przeoczenia przy mniej uważnym odsłuchu, jest udział dodatkowych muzyków, a przecież w takim "Carey" jest to wsparcie pełnego zespołu, z Jamesem Taylorem na drugim akustyku, Stephenem Stillsem na basie oraz Russe, Kunkelem na bębnach. Udziela się tu też Sneaky Peter Kleinow, którego partie gitary hawajskiej w "California" i "This Flight Tonight" dodają odrobinę klimatu country, ale bez przaśności country.

Prawdę mówiąc, Joni śpiewa w tych dziesięciu kawałkach w sposób tak wyrazisty, autentyczny i do tak kunsztownie pomyślanych linii melodycznych, iż choćby bez żadnego akompaniamentu byłaby to zajmująca muzyka. Jednak te subtelne, wyrafinowane i sprawiające wrażenie starannie obmyślanych co do dźwięku partii instrumentalnych stanowią tu dodatkowy atut. Trudno wyróżnić tu jakiś utwór, bo wszystkie są wspaniałe. Może tytułowy "Blue"? Niewątpliwie jest to jedna z najpiękniejszych piosenek, jakie kiedykolwiek słyszałem. To samo mógłbym napisać o "River" w kontekście kawałków świątecznych - choć to po prostu kolejna piosenka o rozstaniu, tylko tym razem osadzona w okresie gwiazdkowym - wyjątkowo subtelna, bez odrobiny lukru i kiczu.

Czytaj też: [Recenzja] Miles Davis - "Kind of Blue" (1959)

Tytuł czwartego albumu Joni Mitchell prawdopodobnie przypadkiem kojarzy się z innym muzycznym arcydziełem, ale "Blue" dla folku jest mniej więcej tym samym, czym "Kind of Blue" dla jazzu - jedną z możliwie najbardziej doskonałych, wyrafinowanych form gatunku. Obie płyty wiele też łączy pod względem nastroju i klimatu, zresztą sygnalizowanego tytułem. Oba dzieła są też niekoniecznie największymi osiągnięciami swoich twórców, chyba iż ograniczyć się do wydawnictw utrzymanych w tym samym stylu - bo muzyka Mitchell, podobnie jak Davisa, ewoluowała póżniej w innych kierunkach. Ponadto nic a nic te albumy się nie zestarzały, okazały się uniwersalne i ponadczasowe.

Ocena: 10/10



Joni Mitchell - "Blue" (1971)

1. All I Want; 2. My Old Man; 3. Little Green; 4. Carey; 5. Blue; 6. California; 7. This Flight Tonight; 8. River; 9. A Case of You; 10. The Last Time I Saw Richard

Skład: Joni Mitchell - wokal, dulcimer, gitara, pianino; James Taylor - gitara (1,6,9); Stephen Stills - gitara (4), gitara basowa (4); Russ Kunkel - perkusja (4,6,9); Sneaky Pete Kleinow - gitara pedal steel (6,7)
Producent: Joni Mitchell


Idź do oryginalnego materiału