Już w najbliższy piątek w kinach w całej Polsce zagości "Barbie". Film Grety Gerwig, autorki "Lady Bird" i "Małych kobietek" okazał się jednym z najbardziej wyczekiwanych w tym roku. Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę skalę popularności tytułowej lalki i jej wpływ na kształtowanie się całych pokoleń, a także pierwszoligową obsadę z Margot Robbie i Ryanem Goslingiem w rolach głównych. Zapowiedzi obiecywały też, iż będzie kolorowo, plastikowo i sentymentalnie. Czy "Barbie" udało się sprostać tak dużym oczekiwaniom? We wstępie zdradzimy tylko, iż recenzujący film Kuba Popielecki pisze coś o "rzadko spotykanej energii zwrotnej", "terapeutycznym doświadczeniu" i używa takich słów, jak "prawdziwy", "szczery" i "ważny". Przeczytajcie sami.
Poniżej znajdziecie fragment recenzji, a całą – na karcie filmu "Barbie" TUTAJ.
Jeśli myślicie, iż z Barbie nie da się zrobić dobrego filmu, macie do nadrobienia jakieś trzydzieści filmów o jej przygodach. Oczywiście animowany cykl, w ramach którego słynna lalka niczym gwiazda kina wciela się wciąż w nowe postacie – od Roszpunki przez kosmiczną surferkę po… Muszkieterkę – nie może równać się z produkcjami Pixara czy Ghibli. A jednak od lat trzyma zaskakująco równy poziom. Że Barbie to wdzięczny materiał, zatem już udowodniono, i to wielokrotnie. Jak każda popikona, od Batmana po Jamesa Bonda, Barbie jest nieskończenie adaptowalna, o czym świadczy multum zawodów i tożsamości, jakie przez lata przetestowano w kolejnych inkarnacjach zabawki. Aktorska "Barbie" mogła więc pójść w milion różnych kierunków i w każdym z nich sprawdziłaby się jako dobry film. Greta Gerwig postanowiła jednak podbić stawkę i sprawdzić, czy o Barbie da się zrobić film nie tyle dobry, co ważny.
Taki punkt wyjścia wymusza podejście totalne i proszę: "Barbie" zaczyna się od wysokiego C, od sekwencji parodiującej "2001: Odyseję kosmiczną". Stanley Kubrick opowiadał o człowieku przeglądającym się w lustrze ideału i Greta Gerwig – również. Reżyserka (która napisała scenariusz w duecie z Noahem Baumbachem) ujmuje w swoim obiektywie całość zjawiska pod tytułem "Barbie". Autorka robi przegląd katalogu sprzedażowego firmy Mattel: od rynkowych greatest hits po najwstydliwsze marketingowe wpadki – śmiejąc się tak z nimi, jak i z nich. Efekt to psychodeliczny teledysk, w którym Barbie i Kenowie wszelkich ras, płci i profesji dwoją się i troją w multiwersalnym kalejdoskopie: wszyscy wszędzie naraz. Gerwig nie zatrzymuje się jednak na imprezie, chce zajrzeć za kurtynę spektaklu i skonfrontować wizję świata, jaką sprzedaje Barbie, z prawdziwym światem. Czyli z pisanymi wielką literą słowami: Kapitalizm, Feminizm, Patriarchat. Reżyserka próbuje przekopać się przez zwały plastikowego PR-u i dociec: czemu Barbie? Nie pytajcie, co może powiedzieć Greta o Barbie, tylko co Barbie może powiedzieć nam o nas samych.
Akcja zaczyna się w świecie idei: Krainie Barbie, gdzie ziścił się feministyczny sen z reklamy Mattela. Kobiety objęły tu wszelkie możliwe posady – od prezydentki po operatorkę młota pneumatycznego – a mężczyznom pozostała rola kwiatków do kożucha: mogą co najwyżej prężyć mięśnie na plaży (za dnia) i tańczyć synchronicznie na imprezie (wieczorem). Proste: Barbie rządzą, a Kenowie pogodzili się z takim stanem rzeczy, choćby jeżeli czasem ukradkiem otrą łezkę. Pewnego dnia coś się jednak psuje. Najbardziej wzorcowa, stereotypowa Barbie – czyli po prostu Barbie (Margot Robbie) – zaczyna czuć się mniej idyllicznie niż zwykle. W jej życie wkracza bowiem proza: cellulit, płaskostopie, zimna woda pod prysznicem. By przywrócić zaburzony porządek, Barbie wyruszy w towarzystwie nieproszonego Kena (Ryan Gosling) do Prawdziwego Świata.
Ktoś zobaczy tu metaforę jaskini Platona, ktoś "Matriksa", a ktoś klasyczną Bildungsroman – i każdy będzie miał rację. Dotychczas Gerwig opowiadała o walczących matkach i córkach, o przekomarzających się pannach i kawalerach, ale przede wszystkim o dojrzewających dziewczętach. Lady Bird wyfruwała z gniazda, małe kobietki powoli stawały się kobietami, "Barbie" w zasadzie kontynuuje ten motyw (i wszystkie pozostałe). Lukrowo-brokatowa utopia Krainy Barbie jest przecież utopią emocjonalnej niedojrzałości: dziecięcym światem ciągłej zabawy i ciągłego uśmiechu. Niedojrzałości – również w sensie seksualnym. Plastikowi Barbie i Ken nie mają przecież genitaliów, nie wiedzą nawet, co mieliby robić, spędzając razem noc. Są niewinni i naiwni. Gerwig całkiem wprost serwuje nam tak zwaną "baśń menstruacyjną": oto dziewczynka wyrusza do lasu, gdzie czyhają złe wilki, oto dziewczynka kłuje się w paluszek i czeka na przebudzenie ze snu. Za granicą fantazji czai się straszna rzeczywistość, a wraz z nią inne "-ości": seksualność, cielesność, śmiertelność.
W swoich dwóch pierwszych produkcjach Gerwig pracowała w konwencji cokolwiek realistycznej: "Lady Bird" i "Małe kobietki" miały ziarnistą, "filmową" fakturę, niezależny look i feel. W "Barbie" siłą rzeczy reżyserka idzie w korpoplastik, a scenografka Sarah Greenwood pod jej nadzorem maluje świat przedstawiony na sztuczno i na różowo. Co jednak ciekawe, kontrast między Krainą Barbie a rzeczywistością nie jest wcale tak ostry, jak można się było spodziewać. Może dlatego, iż Barbie i Ken trafiają do słonecznego Los Angeles. Może dlatego, iż korporacyjny ład, jaki panuje w biurowcu firmy Mattel, wydaje się Gerwig równie surrealistyczny, co Barbieland (dlatego pewnie przypomina osiedle-labirynt z "Playtime" Jacques'a Tatiego). Kryje się tu sugestia, iż rzeczywistość jest absurdalna sama w sobie, iż jej kształt jest zaledwie kwestią postrzegania, iż rzeczywistość to tylko "rzeczywistość", taka w cudzysłowie.
Całą recenzję "Barbie" znajdziecie na karcie filmu TUTAJ.
Barbie, która żyje w idealnym bajkowym świecie przechodzi kryzys egzystencjalny. W głównych rolach Margot Robbie jako Barbie i Ryan Gosling jako Ken.
Poniżej znajdziecie fragment recenzji, a całą – na karcie filmu "Barbie" TUTAJ.
Recenzja filmu "Barbie", reż. Greta Gerwig
Faceci i laleczki
autor: Kuba Popielecki
Jeśli myślicie, iż z Barbie nie da się zrobić dobrego filmu, macie do nadrobienia jakieś trzydzieści filmów o jej przygodach. Oczywiście animowany cykl, w ramach którego słynna lalka niczym gwiazda kina wciela się wciąż w nowe postacie – od Roszpunki przez kosmiczną surferkę po… Muszkieterkę – nie może równać się z produkcjami Pixara czy Ghibli. A jednak od lat trzyma zaskakująco równy poziom. Że Barbie to wdzięczny materiał, zatem już udowodniono, i to wielokrotnie. Jak każda popikona, od Batmana po Jamesa Bonda, Barbie jest nieskończenie adaptowalna, o czym świadczy multum zawodów i tożsamości, jakie przez lata przetestowano w kolejnych inkarnacjach zabawki. Aktorska "Barbie" mogła więc pójść w milion różnych kierunków i w każdym z nich sprawdziłaby się jako dobry film. Greta Gerwig postanowiła jednak podbić stawkę i sprawdzić, czy o Barbie da się zrobić film nie tyle dobry, co ważny.
Taki punkt wyjścia wymusza podejście totalne i proszę: "Barbie" zaczyna się od wysokiego C, od sekwencji parodiującej "2001: Odyseję kosmiczną". Stanley Kubrick opowiadał o człowieku przeglądającym się w lustrze ideału i Greta Gerwig – również. Reżyserka (która napisała scenariusz w duecie z Noahem Baumbachem) ujmuje w swoim obiektywie całość zjawiska pod tytułem "Barbie". Autorka robi przegląd katalogu sprzedażowego firmy Mattel: od rynkowych greatest hits po najwstydliwsze marketingowe wpadki – śmiejąc się tak z nimi, jak i z nich. Efekt to psychodeliczny teledysk, w którym Barbie i Kenowie wszelkich ras, płci i profesji dwoją się i troją w multiwersalnym kalejdoskopie: wszyscy wszędzie naraz. Gerwig nie zatrzymuje się jednak na imprezie, chce zajrzeć za kurtynę spektaklu i skonfrontować wizję świata, jaką sprzedaje Barbie, z prawdziwym światem. Czyli z pisanymi wielką literą słowami: Kapitalizm, Feminizm, Patriarchat. Reżyserka próbuje przekopać się przez zwały plastikowego PR-u i dociec: czemu Barbie? Nie pytajcie, co może powiedzieć Greta o Barbie, tylko co Barbie może powiedzieć nam o nas samych.
Akcja zaczyna się w świecie idei: Krainie Barbie, gdzie ziścił się feministyczny sen z reklamy Mattela. Kobiety objęły tu wszelkie możliwe posady – od prezydentki po operatorkę młota pneumatycznego – a mężczyznom pozostała rola kwiatków do kożucha: mogą co najwyżej prężyć mięśnie na plaży (za dnia) i tańczyć synchronicznie na imprezie (wieczorem). Proste: Barbie rządzą, a Kenowie pogodzili się z takim stanem rzeczy, choćby jeżeli czasem ukradkiem otrą łezkę. Pewnego dnia coś się jednak psuje. Najbardziej wzorcowa, stereotypowa Barbie – czyli po prostu Barbie (Margot Robbie) – zaczyna czuć się mniej idyllicznie niż zwykle. W jej życie wkracza bowiem proza: cellulit, płaskostopie, zimna woda pod prysznicem. By przywrócić zaburzony porządek, Barbie wyruszy w towarzystwie nieproszonego Kena (Ryan Gosling) do Prawdziwego Świata.
Ktoś zobaczy tu metaforę jaskini Platona, ktoś "Matriksa", a ktoś klasyczną Bildungsroman – i każdy będzie miał rację. Dotychczas Gerwig opowiadała o walczących matkach i córkach, o przekomarzających się pannach i kawalerach, ale przede wszystkim o dojrzewających dziewczętach. Lady Bird wyfruwała z gniazda, małe kobietki powoli stawały się kobietami, "Barbie" w zasadzie kontynuuje ten motyw (i wszystkie pozostałe). Lukrowo-brokatowa utopia Krainy Barbie jest przecież utopią emocjonalnej niedojrzałości: dziecięcym światem ciągłej zabawy i ciągłego uśmiechu. Niedojrzałości – również w sensie seksualnym. Plastikowi Barbie i Ken nie mają przecież genitaliów, nie wiedzą nawet, co mieliby robić, spędzając razem noc. Są niewinni i naiwni. Gerwig całkiem wprost serwuje nam tak zwaną "baśń menstruacyjną": oto dziewczynka wyrusza do lasu, gdzie czyhają złe wilki, oto dziewczynka kłuje się w paluszek i czeka na przebudzenie ze snu. Za granicą fantazji czai się straszna rzeczywistość, a wraz z nią inne "-ości": seksualność, cielesność, śmiertelność.
W swoich dwóch pierwszych produkcjach Gerwig pracowała w konwencji cokolwiek realistycznej: "Lady Bird" i "Małe kobietki" miały ziarnistą, "filmową" fakturę, niezależny look i feel. W "Barbie" siłą rzeczy reżyserka idzie w korpoplastik, a scenografka Sarah Greenwood pod jej nadzorem maluje świat przedstawiony na sztuczno i na różowo. Co jednak ciekawe, kontrast między Krainą Barbie a rzeczywistością nie jest wcale tak ostry, jak można się było spodziewać. Może dlatego, iż Barbie i Ken trafiają do słonecznego Los Angeles. Może dlatego, iż korporacyjny ład, jaki panuje w biurowcu firmy Mattel, wydaje się Gerwig równie surrealistyczny, co Barbieland (dlatego pewnie przypomina osiedle-labirynt z "Playtime" Jacques'a Tatiego). Kryje się tu sugestia, iż rzeczywistość jest absurdalna sama w sobie, iż jej kształt jest zaledwie kwestią postrzegania, iż rzeczywistość to tylko "rzeczywistość", taka w cudzysłowie.
Całą recenzję "Barbie" znajdziecie na karcie filmu TUTAJ.
Zwiastun filmu "Barbie"
Barbie, która żyje w idealnym bajkowym świecie przechodzi kryzys egzystencjalny. W głównych rolach Margot Robbie jako Barbie i Ryan Gosling jako Ken.