
Już za kilka ponad miesiąc ma ukazać się nowy album Anny von Hausswolff, szwedzkiej klawiszystki i wokalistki, córki kompozytora oraz audiowizualnego twórcy CM von Hausswolffa. Zapowiedziany na 31 października "Iconoclasts" to jej pierwsza płyta od pięciu lat, gdy ukazał się instrumentalny "All Thoughts Fly", a zarazem pierwsza z materiałem piosenkowym od czasu cenionego "Dead Magic" z 2018 roku. To dobry moment, żeby przypomnieć wcześniejsze dokonania Anny, która dotąd pojawiała się tu jedynie w różnych podsumowaniach, a nigdy w pełnoprawnej recenzji. Na początek wybrałem "Ceremony", który wprawdzie był drugim albumem artystki, ale to właśnie on zwrócił uwagę światowych mediów oraz szerszej publiczności, a poza tym to właśnie na nim odnalazła swój styl.
Wydany dwa lata wcześniej "Singing From the Grave" wypełniają mało charakterystyczne piosenki, z akompaniamentem ograniczającym się często do samego pianina. Na "Ceremony" brzmienie jest już bogatsze, głównie za sprawą wykorzystania nietypowego w muzyce popularnej instrumentu, jakim są organy piszczałkowe. Nagrań dokonano w kościele Annedal w Göteborgu. Same organy może i nie imponują wielkością, ale w ogromnym wnętrzu budynku z kamiennymi ścianami zabrzmiały odpowiednio potężnie. Partie pozostałych instrumentów oraz śpiew zarejestrowano natomiast w göteborskim studiu producenta albumu, Filipa Leymana.
Czytaj też: [Recenzja] Lingua Ignota - "Sinner Get Ready" (2021)
Partie organów piszczałkowych nadały muzyce Anny von Hausswolff quasi-sakralnego, nieco mistycznego klimatu, zbliżając ją do estetyki neoclassical darkwave. Przy czym, w odróżnieniu od dokonań Dead Can Dance, Szwedkę wyraźnie ciągnie w bardziej popowym kierunku, a konkretnie art- oraz ambient-popowym. Nie jest to muzyka zanurzona w odległych tradycjach i dawnych epokach - poza organami oraz obecną w dwóch utworach cytrą, instrumentarium jest tu całkiem współczesne: gitary, bębny czy syntezatory. Ale to dobrze, iż zamiast kopiowania Dead Can Dance doszło tu do pewnego odświeżenia, uwspółcześnienia estetyki. Wokalnie Anna nie ma natomiast nic wspólnego z Lisą Gerrard. Nierzadko natomiast do złudzenia przypomina Kate Bush, choć sama powoływała się raczej na Diamandę Galás.
Dość dziwnie ułożono tracklistę "Ceremony", a przynajmniej jej początek. Po ponad pięciominutowym instrumentalnym intro "Epitaph of Theodor", umieszczono najbardziej rozbudowany "Deathbed", który zaczyna się kolejnym długim, pięciominutowym instrumentalnym wstępem. A potem klimat całkiem zmienia się w najbliższym popowego mainstreamu "Mountains Crave"… "Epitaph of Theodor" udanie wprowadza w podniosły nastrój albumu, przynajmniej do czasu, gdy grają same organy. Dołączenie perkusji, a raczej topornie jednostajnego uderzania w bęben, burzy tę atmosferę, brzmi to po prostu amatorsko. Lepiej wpasowała się tu solowa partia na syntezatorze oraz gitara slide w stylu Pink Floyd. "Deathbed" to z kolei utwór wręcz prog-rockowy, zagrany z symfonicznym rozmachem, a przy tym całkiem klimatycznie. Dodatkowym atutem jest największy na płycie popis wokalny Anny, niemal zbliżającej się do akrobatyki Bush. Z naciskiem na niemal, ale to wciąż ogromne wyróżnienie.
Czytaj też: [Recenzja] Kate Bush - "The Kick Inside" (1978)
Reszta płyty to przeważnie piosenki, z których wspomniana "Mountains Crave" wypada najmniej ciekawie, wręcz dość banalnie - razi przede wszystkim tandetnie uproszczony rytm, choć z drugiej strony partia wokalna wznosi ten kawałek na trochę wyższy poziom. Poszczególne elementy o wiele lepiej pasują do siebie chociażby w subtelnym, intymnie zaśpiewanym "Goodbye" (wbrew tytułowi umieszczony w pierwszej połowie tracklisty), zwiewnym "Liturgy of Light", trochę żwawszym i najbardziej chwytliwym "Harmonica" czy podniosłym, a przy tym zaskakująco optymistycznym "Funeral for My Future Children". Na płycie znalazły się też dwa krótkie instrumentale. "Epitaph for Daniel" brzmi jak skrzyżowanie muzyki Angelo Badalamentiego z serialu "Twin Peaks" oraz tych najbardziej pastoralnych momentów wczesnych Floydów. Z kolei "No Body" - jedyne nagranie, którego kompozytorem jest nie von Hausswolff, a gitarzysta Daniel Örgen - to industrialne interludium, z zatopionym w pogłosach rzężeniem gitary.
"Ceremony" jest nieco zbyt długie, ma źle ułożoną tracklistę i czasem kiepskie partie perkusyjne. Przeszkadzać może też duża ilość patosu, choć ten nieco usprawiedliwia sama estetyka neoclassical darkwave. Jednak to właśnie na tej płycie Anna von Hausswolff pokazała swój potencjał, który w pełni miał się objawić na "Dead Magic". Już tutaj słychać, iż to sprawna kompozytorka i instrumentalistka, a przede wszystkim ponadprzeciętna wokalistka.
Ocena: 7/10
Anna von Hausswolff - "Ceremony" (2012)
1. Epitaph of Theodor; 2. Deathbed; 3. Mountains Crave; 4. Goodbye; 5. Red Sun; 6. Epitaph of Daniel; 7. No Body; 8. Liturgy of Light; 9. Harmonica; 10. Ocean; 11. Sova; 12. Funeral for My Future Children; 13. Sun Rise
Skład: Anna von Hausswolff - organy piszczałkowe, pianino, syntezator, wokal; Filip Leyman - syntezator, instr. perkusyjne; Daniel Ögren - gitara, clavioline; Karl Vento - gitara; Christopher Cantillo - perkusja; Xenia Kriisin - cytra (10,12), dodatkowy wokal (10,12); Maria von Hausswolff - dodatkowy wokal (8-10,13)
Producent: Filip Leyman