Rdzeń emocji

kulturaupodstaw.pl 2 tygodni temu
Zdjęcie: fot. Monika Jankowska


Sebastian Gabryel: „1 – 4 – 8” to tytuł waszego nowego singla, który podobno powstał przypadkiem, a jednocześnie niesie w sobie bardzo mocne skojarzenia. Z jednej strony mamy matematyczną zagwozdkę z próbą zagrania 148. taktu, z drugiej – artykuł kodeksu karnego. Jak wy sami patrzycie na to napięcie między przypadkiem a ciężarem znaczeń?

Adam Sobota: Powiem przewrotnie, iż to był trudny przypadek – a los często pisze najlepsze, ale zarazem najcięższe i najgorsze scenariusze, a to wszystko bez wyraźnego celu. W świecie nadmiaru informacji umiejętność dostrzegania znaczenia w przypadku jest trudna, ale jednocześnie bardzo kojąca. Tak było też z tym tytułem – rzeczywistość przemówiła sama, przez naszą uwagę i wrażliwość, i szkoda było z tego nie skorzystać.

Marcel Ziółkowski: Z reguły dzieje się tak, iż wszystko jest przegadane, ogarnięte, coś zawsze staramy się kombinować. Tutaj jest to niejako odejście od naszego standardowego podejścia i bardzo się cieszę, iż pozostawiliśmy ten tytuł przypadkowi. Fajnie, iż to wyszło organicznie i nie musieliśmy niczego robić na siłę.

Asteriæ fot. Monika Jankowska

Bartek Jankowski: Takie sytuacje są najlepsze – jak wpadnie coś skrojonego pod numer i żre. Nie lubię debat nad nazwami, wolę sytuację, gdy ktoś coś rzuci i sam zastanawiasz się, dlaczego na to nie wpadłeś, bo siedzi. A co do dwuznaczności, to pozostawiamy interpretację widzowi, nie ma prostych odpowiedzi.

SG: Płyta „Gasnąc” była całkowitym DIY – surowa, szczera i w mojej ocenie bardzo spójna. Teraz przygotowujecie materiał na drugi album. Co najbardziej różni was jako zespół z 2025 roku od tej ekipy, która dwa lata temu publikowała swój debiut?

B.J.: Na pewno doświadczenie. A co do gustów, to jednak każdy z nas ma swój woreczek gatunków i bandów, którymi nawzajem siebie zarażamy.

M.Z.: Wydaje mi się, iż w końcu mamy stabilny skład. Mieliśmy różnych perkusistów, ale osobiście nigdy nie miałem poczucia, iż to „na stałe”. Odkąd pojawił się Eryk, który bardzo gwałtownie „wkupił się” w nasze szeregi, praca nabrała tempa.

Nie chodzi o to, iż mieliśmy wcześniej do czynienia ze złymi muzykami, ale było nam nie po drodze pod względem gustów i charakterów.

Po prostu teraz praca nad nowymi numerami wychodzi nam bardziej naturalnie, a sens zostaje ten sam – wyrzucić smutek w utworach, żeby nie musieć się z nim mierzyć na co dzień, a przynajmniej w mniejszej ilości. Sobie z tamtych czasów powiedziałbym jeszcze jedną rzecz – zluzuj. Podejrzewam, iż jak ktoś zapyta mnie za kolejne dwa lata, to powiem sobie to samo.

SG: W studiu każda muzyczna energia bywa filtrowana, przekształcana. Jak wygląda dla was przełożenie całej tej koncertowej dzikości na nagrania studyjne?

B.J.: Tak, dlatego pierwsze tejki są często najlepsze, albo nagrywanie na setkę – jak w przypadku live’a, kiedy masz emocjonalnego kopa od reszty. Mi pomaga w studiu trzymanie, ściskanie mikrofonu w ręce – mniej to sterylne, a bardziej koncertowe.

M.Z.: Wyszliśmy z założenia, iż możemy sobie pozwolić na trochę postprodukcji i dorzucić parę smaczków, których nie będzie w występach live – na których nadrobimy te wspomniane dodatki swoją – mam nadzieję, iż ciekawą – prezencją. Staraliśmy się za to jak najmniej równać do siatki.

Pozwoliliśmy sobie poczynić błędy wykonawcze i nie skupialiśmy się na tym, żeby wszystko było „super-tight”, co powoduje, iż w moim odczuciu numery wyszły bardzo żywo.

To samo jest z koncertami. jeżeli coś zostanie zagrane inaczej, trochę pomylone, gdzieś wkradnie się błąd – to oznacza, iż tak miało być. Chcemy dawać możliwie dużo energii na scenie i pokazać, iż nam zależy. Piękne obrazy nie zawsze są namalowane idealnie prostą kreską.

SG: Wasza muzyka balansuje na granicy post-metalu i hardcore’u – obok blastów i krzyku pojawia się w niej mnóstwo przestrzeni i sporo miejsca na oddech. To właśnie te momenty ciszy, zawieszenia, kontrastu paradoksalnie zawsze są najważniejsze?

Asteriæ fot. Em Te Foto

M.Z.: Myślę, iż są najważniejsze. To one decydują o tym, jak poprowadzić numer. Te wysokie amplitudy są bardzo ważne, bo to one w światku określanym post-metalem budują emocje.

B.J.: Momenty ciszy pozwalają nam wyeksponować cięższe partie, a dla mnie – wokalnie – na lekką dowolność aranżu.

A.S.: Pewien bardzo znany trębacz – a także znana mędrczyni Lisa Simpson – powiedział kiedyś, iż czasem najważniejsze są nuty, których się nie gra. Z drugiej strony ten „brak” nie miałby sensu bez reszty dźwięków. A iż u nas wszystkie te elementy są mocno skondensowane, paradoksalnie pozwala to odnaleźć się zarówno odbiorcom szukającym bardziej „gazowego” podejścia, jak i fanom zwartego, core’owego łomotu.

SG: W swoich numerach często poruszacie temat człowieka i jego wewnętrznych walk, ale post-metal bywa określany jako muzyka wizualna – raczej pełna obrazów niż słów. Czy podczas tworzenia nowych utworów na początku widzicie raczej słowa czy obrazy?

B.J.: Jeżeli miałbym wybierać z tych dwóch – to obrazy. Słowa przychodzą potem.

M.Z.: Mam w głowie dużo obrazów. Swego czasu mierzyłem się z ogromną bestią w postaci nerwicy lękowej. To ona stworzyła w mojej głowie najwięcej wizji, które powodują, iż Asteriæ brzmi, jak brzmi. Ta muzyka pomagała mi wylewać z siebie irracjonalny niepokój i lęk, który odczuwałem. przez cały czas oczywiście pomaga i koi moją głowę – to była ucieczka od problemów, które na szczęście w dużej mierze mam za sobą. Podsumowując – chyba jednak obrazy, ale czasem też pojawi się słowo, które staje się motywem przewodnim podczas pisania numeru.

A.S.: Dla mnie muzyka to przede wszystkim emocje – a jeszcze dokładniej: malowanie czasu emocjami. Słowa i obrazy pełnią w tym procesie rolę wspierającą, mają podkreślić i uwydatnić to, co jest rdzeniem, czyli intuicją. To oczywiście nie znaczy, iż są bez znaczenia – podobnie jak ubiór potrafi zmienić sposób, w jaki ktoś się prezentuje, tak i słowa czy obrazy mogą mocno wpłynąć na odbiór muzyki.

Z drugiej strony, gdy gram na żywo albo na próbie, lubię być trochę w swojej własnej bańce – czuć się w niej dobrze, nieco odseparowany od publiczności.

Wtedy mniej myślę w kategoriach pytań „co, czym, jak”, a bardziej płynę z resztą. Być może wynika to z mojej roli w zespole – komponuję mniej, skupiam się na byciu spoiwem między gitarami a perkusją Eryka. Pewnie dzięki temu mogę pozwolić sobie na bardziej intuicyjne podejście i właśnie ten element staram się wnosić do naszej muzyki.

SG: W międzyczasie ukazało się „Black Vine Session #2”, które pokazało was w przestrzeni muzealnej – w Muzeum Instrumentów Muzycznych, w Szybie. Jakie znaczenie miało dla was zagranie w tak nietypowym kontekście?

Asteriæ, fot. materiały prasowe

B.J.: Takie miejsca zawsze wyciągają coś innego z muzyki. Akustyka działa trochę jak dodatkowy instrument, a sama przestrzeń nadaje ciężar i inny rodzaj skupienia. W takim otoczeniu łatwiej też odciąć się od rutyny sceny klubowej i poczuć, iż to wydarzenie jednorazowe, wyjątkowe.

A.S.: Myślę, iż to było coś więcej niż tylko odegranie materiału i jego zmontowanie. Tego typu wyjazdy bardzo zżywają ekipę, stają się źródłem wspólnych anegdot. Dały nam też sporo cennej informacji zwrotnej – zarówno jeżeli chodzi o to, jak organizować takie przedsięwzięcia, na co zwracać uwagę, jak i pod względem stricte warsztatowym.

Klub czy sala prób to bezpieczne przestrzenie, które dobrze znamy.

W Szybie było inaczej – i właśnie dzięki temu ciekawiej. Mam nadzieję, iż to nie ostatni raz, kiedy nagramy materiał w tak nietypowym miejscu. Dla odbiorcy to również coś bardziej intrygującego niż kolejny live z klubu czy salki prób.

SG: Muzyka post-metalowa bywa postrzegana jako „muzyka długich form”, a więc taka, która nie ma wiele wspólnego z 5-sekundowymi dżinglami pod TikToka. Jak ocenilibyście z waszej perspektywy jej dzisiejszą kondycję?

M.Z.: Zawsze się śmiejemy, iż przyjdzie „nowa fala post-metalu”. Cały czas mam jeszcze nadzieję, iż te szybkie formy i przesadne, sztuczne pompowanie materiału nie dojdą do naszego światka. Niestety, nieważne, jak dobrą muzę grasz – w tych czasach liczy się głównie, jak się „sprzedasz”. Nie mówię, iż nasza muzyka jest dobra czy niedobra, bo nie mnie to oceniać, ale po prostu zauważam pewną tendencję.

B.J.: To nie jest gatunek, który ma podbijać algorytmy. On żyje obok, w niszy, w której słuchacze są cierpliwi i szukają doświadczenia całościowego. A mimo to widać, iż pojawiają się młode zespoły i publiczność, która nie potrzebuje instant-contentu. To trochę jak z winylami – niby anachroniczne, a jednak zainteresowanie rośnie.

A.S.: Myślę, iż kondycja tej muzyki jest bardzo dobra – przynajmniej z perspektywy słuchacza. Problemem pozostaje jednak jej nadmiar, który skraca „żywotność” płyt. Trudno się w nie w pełni zagłębić, gdy zaraz pojawiają się kolejne – często bardzo dobre, a mimo to ginące w natłoku. Zamiast prezentacji muzyki zaczyna się walka z algorytmem o choćby szczątkową uwagę odbiorcy.

To sprawia, iż chcąc nie chcąc, trzeba się dostosować – szczególnie jeżeli chce się wyjść poza niszę.

Ważne, by zachować własną autentyczność. Sam widzę po sobie, iż często odczuwam przesyt i muszę wybierać, w co mogę się naprawdę zaangażować jako słuchacz – i nie dotyczy to wyłącznie post-metalowej sceny, ale całej branży muzycznej.

SG: Wielkopolska scena gitarowa ma swoje długie tradycje. Jak czujecie się w tym lokalnym ekosystemie?

B.J.: W Poznaniu zawsze było sporo kapel i każdy zna każdego – czasem aż za dobrze. To ma plusy, bo łatwo o wymianę energii, inspiracji, wspólne granie. Z drugiej strony trochę też motywuje, bo jak wiesz, iż obok ktoś robi dobre rzeczy, to samemu też chcesz podciągać poprzeczkę.

A.S.: Kiedy wiele lat temu przeprowadziłem się do Poznania, to właśnie dzięki muzyce – jej graniu, ale też wręcz „patologicznemu” bywalstwu na różnych wydarzeniach – poznałem mnóstwo ludzi, w tym resztę zespołu. To pozwoliło mi po prostu odnaleźć się w nowym środowisku, pozwoliło na nowe znajomości. Dlatego dla mnie obecność w Wielkopolsce jest nierozerwalnie związana z muzycznym ekosystemem – zarówno jako słuchacza, jak i basisty Asteriæ. W tym ekosystemie czuję się naprawdę dobrze. Ot, fajne mordy grają fajną muzę – i na takim podejściu się skupiam. Myślę, iż reszta chłopaków ma podobnie.

SG: Jak opisujecie w swoich głowach to, co przed nami – będzie to raczej rozwinięcie „Gasnąc”, czy może jakiś całkowicie nowy rozdział?

B.J.: Na pewno nie kopiowanie. „Gasnąc” było bardzo intuicyjne, surowe. Teraz naturalnie wychodzą nam trochę inne brzmienia, może bardziej świadome. To nie jest rewolucja, raczej kolejny krok – ten sam rdzeń emocji, ale podany inaczej.

A.S.: Z mojej perspektywy to już zupełnie inny materiał, choćby przez sposób komponowania. O ile przy „Gasnąc” każdy z nas nagrywał to, co uważał za słuszne, na podstawie pracy na salce czy w domowych warunkach – tak tutaj wiele rozwiązań powstało już w samym studiu, w wyniku dyskusji, prób i błędów. Cały ten proces dał nam przestrzeń, by sprawdzić, co faktycznie „zagryzie”, a co nie. Dla mnie samego to była lekcja odchodzenia od utartych schematów – czasami bolesna, ale ostatecznie otwierająca i rozwijająca. Jesteśmy chyba innymi ludźmi. Myślę, iż bardzo się rozwijamy jako ludzie i muzycy. Mamy plany na totalnie nowe rzeczy, które ten materiał dopiero otwiera.

Asteriæ – poznański zespół poruszający się w klimatach post-metalu i hardcore’u, powstały w 2019 roku z inicjatywy gitarzystów Michała Pawłowskiego i Marcela Ziółkowskiego. Dziś tworzą go także Bartosz Jankowski (wokal), Adam Sobota (bas) i Eryk Gaujard (perkusja). Debiutancki album „Gasnąc” (2023), nagrany w duchu DIY, spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem publiczności, otwierając grupie drogę na sceny w całym kraju – choćby na Summer Dying Loud, Post Mortem i Skowyt. Rok później Asteriæ uwiecznili swój koncertowy charakter w projekcie „Black Vine Session #2” – live albumie wideo nagranym w Muzeum Instrumentów Muzycznych. w tej chwili Asteriæ intensywnie pracują nad drugim pełnym albumem, którego premierę zaplanowano na drugą połowę 2025 roku.

Idź do oryginalnego materiału