Zaktualizowana figura dobrodusznego chłopa pozostało bardziej uniwersalna niż za Reymonta i Wyspiańskiego. Dziś wcale nie musi reprezentować wiejskiego proletariatu. Wystarczy, iż będzie jak ulał pasować do roli szlachetnego barbarzyńcy. Kogoś, kto nie potrafi się odnaleźć na salonach i właśnie dlatego stanowi dla owych salonów niezwykle atrakcyjne wyzwanie: dzikie zwierzę do udomowienia.
Ta chłopomania, jak każdy kulturowy trend, najwyraźniej zarysowuje się w ramach najbardziej popularnych gałęzi sztuki. Jej obecność jest wyczuwalna w dziełach kina, literatury pięknej i naukowej. Jednak naprawdę wyraźnych konturów nabiera w kontekście muzycznym – hip-hopu, czyli nurtu, który od blisko dwóch dekad jest w sensie socjologicznym, politycznym i ekonomicznym naszym ulubionym produktem importowanym, a zarazem czołowym skarbem narodowym.
Czytaj też: Nowe pokolenie raperów
Uliczne wcielenie
Rapowa chłopomania w tradycyjnym „młodopolskim” wydaniu każe inteligentowi z dobrego domu gustować nie w twórcach inteligenckich – felietonowym Łonie czy wychowanym w dobrobycie Macie. To zakładałoby ryzyko konfrontacji – inteligent słuchający drugiego inteligenta opowiadającego o żywocie inteligenta przegląda się w lustrze w najmniej korzystnym świetle.