Uniwersum Parku Jurajskiego to jedno z najpotężniejszych i najbardziej dochodowych w historii kina. A jednocześnie jedno z najbardziej nierównych. Choć kolejne odsłony są miażdżone przez krytykę, widzowie wracają, a dinozaury niezmiennie nabijają kabzę. Z sentymentem i frustracją zarazem – oto subiektywny ranking wszystkich siedmiu filmów z tej serii. Pierwsze miejsce, rzecz jasna, nikogo nie zaskoczy. Później robi się jednak ciekawie. Zwłaszcza w kontekście miejsca najnowszej odsłony.
1. Park Jurajski (1993)
Tu wszystko się zaczęło. Steven Spielberg, Stan Winston i młody animator CGI, Steve „Spaz” Williams, dokonali rzeczy niemożliwej: po dekadach mizernych prób przywrócenia dinozaurów na ekran, stworzyli iluzję idealną. Gdy Spielberg zobaczył testową animację T-Rexa, krzyknął: Tak to od dziś będzie się robiło! Miał rację – kino zmieniło się na zawsze.
Ale Jurassic Park to nie tylko rewolucja technologiczna. To modelowy film przygodowy, pełen napięcia dawkowanego z chirurgiczną precyzją. Mistrzowskie sceny – jak pojawienie się T-Rexa, atak raptorów w kuchni, czy spotkanie z triceratopsem – łączą grozę z dziecięcym zachwytem. Spielberg jak nikt potrafił dawkować napięcie i prowadzić sceny z niezwykłą precyzją. Inspirując się Hitchcockiem i własnymi doświadczeniami z Szczęk, długo ukrywał swoje potwory, by uderzyć z pełną mocą we właściwym momencie. Wejście T-Rexa w połowie filmu to podręcznikowy przykład suspensu: drżąca woda w szklance, złowroga cisza, błysk pioruna – wszystko buduje napięcie zanim pojawi się choćby cień potwora. Spielberg wiedział, iż mniej znaczy więcej. Właśnie dlatego ten film działa do dziś, mimo nieścisłości naukowych, archaiczności efektów. To po prostu wybitne kino gatunku – daje niesamowite emocje, archetypy, niepowtarzalną muzykę Johna Williamsa i perfekcyjną narrację. Te elementy uczyniły z niego współczesny mit. Spielberg postawił kropkę – wszystko, co przyszło później, było już tylko echem ryku jego T-Rexa.
2. Zaginiony Świat: Jurassic Park (1997)
To film, który miał nie być typowym sequelem. Spielberg postawił na coś świeżego, nie chciał odcinać kuponów, żerować na nostalgii. I choć miał świetne momenty – jak choćby scena z przyczepą wiszącą nad urwiskiem czy złowrogie pojawienie się dinozaura w San Diego – całość się rozjechała. Strukturalnie film jest chaotyczny, niemal jakby ktoś połączył dwa różne scenariusze. Za dużo postaci, za mało emocjonalnego zaangażowania, zbyt wiele logiki poświęcono na rzecz widowiska.
To właśnie Zaginiony Świat po raz pierwszy pokazał, iż uniwersum jurajskie nie jest samograjem. Potrzebuje dyscypliny, przemyślanej narracji i spójnych bohaterów. Bez tego choćby najbardziej efektowne sceny – jak T-Rex uciekający ze statku, choć nikt nie wie, jak zabił załogę bez niszczenia statku i jak z powrotem znalazł się w ładowni – pozostają tylko sztuką dla sztuki. Dającą możliwość pokazania tyranozaura ryczącego na tle wielkiego miasta, przechadzającego się między domami. I chyba to jest warte wszystkich głupot tego filmu.
3. Jurassic World (2015)
Pierwszy powrót do Isla Nublar po latach. Pamiętam, iż czekałem na niego jak na nic innego. I się nie rozczarowałem. Byłem świadomy wad, a jednak kupiłem to widowisko. Film pełen sprzeczności – oparty bezczelnie na nostalgii, a jednocześnie idealnie wpisujący się w oczekiwania współczesnego widza. CGI bywa miejscami zaskakująco rażące (dinozaury wyglądają bardzo komputerowo), fabuła powiela schematy z oryginału, a hybryda Indominus Rex balansuje na granicy groteski. A mimo to – działa. Działa jako pełnokrwisty blockbuster, który nie próbuje być głębokim komentarzem, ale skutecznie gra emocjami i tempem.
Najmocniejsze elementy filmu to skalowanie zagrożenia i rozmach samego parku – olbrzymi kompleks, tłumy ludzi i powoli wymykająca się spod kontroli sytuacja tworzą skuteczną dramaturgię. To film bardziej efekciarski niż logiczny, ale nie można odmówić mu rozrywkowego potencjału. Szkoda tylko, iż Trevorrow zatracił to, co stanowiło esencję oryginału – dziecięcy zachwyt. Tutaj dinozaury są już tylko atrakcją turystyczną. Magia została przykryta plastikiem.
4. Park Jurajski III (2001)
To najbardziej „wydestylowany” film z całej serii. Joe Johnston odciął wszystko, co zbędne: nie ma tu rozważań o granicach nauki, o etyce klonowania, nie ma korporacji i wielkich idei. Jest walka o przetrwanie, czysta survivalowa jazda od punktu A do punktu B. I choć film jest pełen dziur logicznych, a motywacje Spinozaura są co najmniej podejrzane, to da się go lubić. Jest jak dziecięca zabawa figurkami – bez sensu, ale z sercem.
Jurassic Park III nie udaje, iż jest czymś więcej niż solidną, choć bezpieczną rozrywką. Raptory są tu najbardziej intrygujące w całej serii, tempo narracji nie pozwala się nudzić, a seans – mimo braku rozmachu – pozostaje satysfakcjonujący. Nostalgia robi swoje, a reżyser przynajmniej wie, czym ten film ma być.
5. Jurassic World: Odrodzenie (2025)
Gareth Edwards obiecywał powrót do korzeni. I wizualnie to się udało – to najładniejszy film z całej nowej trylogii. Niestety, piękne kadry nie czynią dobrego filmu. Fabuła jest dziurawa jak ser szwajcarski, postacie nijakie, a finał z mutantami to parodia samego siebie. Dinozaurów jest tu jak na lekarstwo – zamiast nich dostajemy chybioną próbę horroru science fiction z rankorem i wiwernami.
A jednak, przez pierwszą godzinę jest momentami dobrze. Może i jest za dużo gadania o niczym, ale są genialne sceny: pojawienie się mozazaura, nostalgiczna sekwencja z tytanozaurami, hołdy dla Szczęk. Ale później wszystko się sypie, bohaterowie zaczynają udawać kretynów. Edwards chyba nie czuł tej serii – zamiast ożywić ją na nowo, jeszcze mocniej ją pogrzebał. Szkoda, bo potencjał był ogromny. Są tego znaki.
6. Jurassic World: Upadłe Królestwo (2018)
Duże rozczarowanie. Film, który zaczyna się świetnie – mroczna, deszczowa scena otwierająca to czyste złoto – ale potem następuje równia pochyła. Ten film uczy jednego – wybuch wulkanu w połowie historii to nie jest dobry pomysł. Ten wątek rozbija cały film na dwie niekompatybilne części. Bayona ma rękę do grozy, ale nie miał scenariusza, pomysłu do wprowadzenia dinozaurów na kontynent. Dylematy moralne, przemyt dinozaurów, eksperymenty genetyczne – wszystko to wrzucone do jednego kotła bez ładu i składu.
Największym grzechem Upadłego Królestwa jest jednak to, iż dinozaury nie mają tu żadnego znaczenia fabularnego. Zostają zdegradowane do roli rekwizytów w spektaklu, który nie wie, czym chce być. Film miał ambicje – chciał być gotyckim thrillerem, dramatem katastroficznym i filmem akcji – ale nie został żadnym z nich. Najgorsze, ze pozostawia widza z poczuciem absolutnej pustki.
7. Jurassic World: Dominion (2022)
Chyba najbardziej kuriozalna część. Gdyby ktoś obudził się z amnezją i obejrzał tylko ten film, nie domyśliłby się, iż chodzi o dinozaury. Bo tu głównymi antagonistami są… szarańcze. Tak, owady. Dinozaury są niczym przeciwnicy z platformówki – pojawiają się sporadycznie, bez emocji, bez większego wpływu na fabułę. Dobra jest sekwencja na Malcie i tyle.
Choć film reklamowano powrotem starych bohaterów i wielkim domknięciem sagi, efekt przypomina kiepski zjazd klasowy. Brak chemii, brak celu, brak jakiejkolwiek stawki emocjonalnej. choćby Jeff Goldblum, który zwykle ratuje sytuację, tutaj wygląda jakby nie pozostało mu nic innego, niż robienie z Malcolma autoparodii. Dominion to film zrobiony przez algorytm – chłodny, bezduszny, wymęczony. I totalnie zbędny.
Zakończenie
Jurassic Universe to fascynujący przypadek – seria, która zaczęła się od arcydzieła, a potem uparcie ignorowała jego lekcje. Spielberg pokazał, iż mniej znaczy więcej, iż dinozaury to nie tylko efekty, ale emocje, napięcie i wyobraźnia. Kolejne filmy coraz częściej zamieniały to w cyrk, pełen cyfrowych potworów i martwych postaci. A jednak – mimo wszystko – wracamy. Bo choć logika umiera w tej serii co 10 minut, magia pierwszego Parku Jurajskiego żyje dalej. I pewnie nigdy nie wyginie.