W "Czwartkowym Klubie Zbrodni", ekranizacji bestsellerowej powieści Richarda Osmana, grupa przyjaciół z domu spokojnej starości w angielskim Coopers Chase zabija czas rozwiązywaniem zagadek kryminalnych. gwałtownie okazuje się, iż to nie tylko niewinne hobby – na progu ich posiadłości ginie deweloper, a seniorzy wpadają w sam środek intrygi.
Brzmi jak uroczy cosy crime i rzeczywiście – hitowa produkcja Netfliksa mieści się w tym gatunku. Tyle iż polscy widzowie mają kolejny powód do marszczenia brwi, bo fani książki i tak już załamują ręce (a i sam film z gwiazdorską obsadą nie należy do najbardziej udanych).
Bogdan w "Czwartkowym Klubie Zbrodni" to nie wyjątek. Hollywood uwielbia pokazywać Polaków stereotypowo
Oto Bogdan. Polak, który pracuje w Wielkiej Brytanii na czarno, bo chce zarobić na… bilet do Polski (które, przypomnijmy, nie kosztują fortuny). Do tego mówi łamaną polszczyzną, a gra go nie Polak, tylko Brytyjczyk Henry Lloyd-Hughes. Casting dziwny, bo przecież Polaków na Wyspach nie brakuje.
Na domiar złego, w książkowym pierwowzorze postać Bogdana była zupełnie inna. Efekt? Polacy oglądają, przewracają oczami i przytomnie zauważają, iż już bohaterka Helen Mirren mówi lepiej po polsku niż on.
Ale to wcale nie jest przypadek odosobniony. Od dekad w hollywoodzkim przemyśle filmowym działa pewien mechanizm: kiedy na ekranie pojawia się bohater z Europy Środkowo-Wschodniej, to zwykle wygląda podobnie. Słaba angielszczyzna, ciężki akcent, bieda i praca na czarno albo… działalność przestępcza.
Oczywiście historia ma tu duże znaczenie. Od XIX wieku miliony Polaków ruszały za ocean w poszukiwaniu amerykańskiego snu, a burzliwa sytuacja polityczna i ekonomiczna w kraju sprawiała, iż wielu z nich przybywało do USA, by zaczynać od zera. Wiadomo, było różnie, a polscy imigranci parali się najróżniejszych prac, żeby się dorobić.
Problem w tym, iż Hollywood wciąż zatrzymało się gdzieś w latach 90. – jakby współcześnie Polacy przez cały czas masowo uciekali "za chlebem" i to właśnie do Ameryki. Tymczasem Polska jest dziś nowoczesnym, zamożnym krajem, a stereotyp, iż każdy Polak to złodziej samochodów, brzmi równie absurdalnie jak wmawianie, iż wszyscy Francuzi noszą berety ("Emily w Paryżu" jest tego blisko...). Świat się zmienił, Polska też – tylko na ekranach wciąż brakuje niuansów.
Polak, Ukrainiec, Rosjanin, Białorusin – dla amerykańskich scenarzystów przez długi czas to była jedna kategoria. jeżeli polscy aktorzy dostawali role za granicą, to najczęściej grali Rosjan – jak Piotr Adamczyk w "For All Mankind", Daniel Olbrychski w "Salt" czy Marcin Dorociński w "Gambicie królowej" i "Mission Impossible". A kiedy już na ekranie pojawiali się polscy bohaterowie, zwykle mówili po "polsku", który z prawdziwym polskim miało kilka wspólnego.
Na szczęście coś zaczyna się zmieniać. Od kilku lat Polacy coraz częściej grają… Polaków. W Hollywood widzieliśmy Rafała Zawieruchę w roli Romana Polańskiego u Tarantino i Agnieszkę Grochowską jako polską matkę w "Moja gwiazda: Teen Spirit". Dodatkowo wojna w Ukrainie sprawiła, iż twórcy nie mylą już tak często słowiańskich narodowości. "Czwartkowy Klub Zbrodni" to jednak frustrujący krok do tyłu, który pokazuje, jak łatwo wpaść w absurdalny stereotyp.
Ranking najbardziej charakterystycznych Polaków w zachodnich produkcjach
Skoro takich przykładów jak Bogdan jest więcej, czas przyjrzeć się im bliżej i zrobić mały ranking polskich postaci w zagranicznych hitach: od absolutnie tragicznych do przyzwoitych. Wybrałam tylko te współczesne – więc nie będzie tu Meryl Streep w "Wyborze Zofii", bo historyczne przedstawienia Polaków to osobny temat. Skupmy się na bohaterach, którzy mówią po polsku lub "polsku", istnieją w teraźniejszości i pokazują, jak bardzo (albo jak mało) Hollywood rozumie nasz kraj.
8. Emigranci z Gdyńska, "Dwóch i pół" (2003-2015)
Stereotyp biednego imigranta osiąga tu apogeum absurdu. Charlie Harper poznaje piękną Polkę, która ledwo mówi po angielsku. gwałtownie okazuje się, iż w pakiecie z romansem dostaje całą jej rodzinę z "Gdyńska". Do willi w Malibu wchodzą więc ludzie w futrach i uszankach, wyglądający bardziej jak uchodźcy z Syberii lat 30. niż współcześni emigranci. Do tego ich kwestie brzmią, jakby przepuścił je translator. Polska rodzina w serialu to jednorodna, biedna masa zdumiona luksusem amerykańskiego domu. Kuriozum level hard.
7. Polacy z pralni, "Elementary" (2012-2019)
Sherlock Holmes w wersji nowojorskiej wysyła Watson w wersji kobiecej do pralni prowadzonej przez Polaków: Agnieszkę i jej syna Ludosława (!). I tu zaczyna się jazda: ich "polskie" kwestie znowu brzmią jak z translatora, Agnieszka wygląda jak relikt lat 80. z trwałą na głowie, a syn to stereotypowy dresiarz próbujący być gangsterem na modłę hip-hopu. Oboje są nieuczciwi i oczywiście pralnia służy jako przykrywka dla przestępstw – przemytu i handlu bronią. Czyli słowiański imigrant to brudne interesy, wschodni akcent i brak sympatii.
6. Liliana Wosilius, "Rodzina Soprano" (1999-2007)
Polska imigrantka, która sprząta u Sopranów, kradnie kieliszki i kapary, bo "bogatym nie ubędzie". Jej mąż Stasio, taksówkarz, w Polsce był inżynierem z grantem i zespołem badawczym. W USA – zawodowa i społeczna degradacja. Liliana ma ciężki akcent, chłodne usposobienie i trzyma dystans wobec rodziny. Czyli znowu imigranci ze Wschodu, którzy dla chleba poświęcają karierę i życie w ojczyźnie, by w Ameryce pracować poniżej kwalifikacji. A, i polski znowu nie przypomina polskiego.
5. Sophie Kachinsky, "Dwie spłukane dziewczyny" (2011-2017)
Jennifer Coolidge w roli Sophie to klasyczny przykład, jak Amerykanie postrzegali Polskę jeszcze kilkanaście lat temu. Bohaterka dostaje fax (!) ze zdjęciem wymarzonego domu, a jej przyjaciółki śmieją się, iż nikt już od dawna nie używa faxów. Polska w tym serialu to kraj biedny i zacofany, gdzie – jak mówi Sophie – Warszawa jest "miastem szczurów i alfonsów". Przerysowana, karykaturalna, ale też zagrana z takim komicznym zacięciem, iż publiczność Sophie uwielbiała. W końcu to Jennifer Coolidge.
4. Dorota Kishlovsky, "Plotkara" (2007-2012)
Wyjątek od reguły, bo Dorota, pokojówka u Waldorfów, to jedna z najbardziej lubianych postaci serialu. Wierna, zabawna, lojalna, a w dodatku miewa momenty chwały – np. kiedy spin-off, internetowy miniserial "Chasing Dorota" ujawnia, iż jest… polską hrabiną. Bez sensu fabularnie (widocznie zdaniem Amerykanów lepiej być pokojówką w USA niż arystokratką w Polsce), ale przynajmniej coś nowego.
Co ważne: Dorotę grała aktorka polskiego pochodzenia, Zuzanna Szadkowski, która w serialu naprawdę mówiła po polsku, swoim ojczystym języku. Mało tego – Dorota była jedną z najpopularniejszych bohaterek drugoplanowych "Plotkary". Wreszcie Polka, którą Amerykanie pokochali.
3. Frank Sobotka, "Prawo ulicy" (2002-2008)
Frank to poważany działacz związkowy i patriarcha rodu w Baltimore. Urodzony już w USA, więc mówi perfekcyjnie po angielsku (i to jest w amerykańskich serialach wielka nobilitacja), a gra go amerykański aktor Chris Bauer.
Sobotka to jednak też tragiczna figura: uczciwy człowiek, który z desperacji wikła się w przestępcze interesy, żeby uratować doki i społeczność dokerów, i niestety kończy źle. Jest w tym wszystkim dramat, lojalność rodzinna i katolickie wartości. To inny, bardziej złożony obraz Polaka – choć wciąż związany z przestępczością. Ale takich pracowitych Franków jest w USA sporo, dlatego chwała "Rodzinie Soprano" za tę postać.
2. Maja, "The Eddy" (2020)
Joanna Kulig w "The Eddy", serialu produkowanym przez twórcę "La La Land" Damiena Chazella, stworzyła jedną z najbardziej pełnokrwistych polskich bohaterek w zachodniej produkcji. Maja to jazzowa wokalistka z krwi i kości: temperamentna, pełna pasji, z trudną relacją miłosną i zawodową.
Kiedy mówi lub klnie po polsku albo kiedy spotyka się z matką (Agnieszka Pilaszewska) – to jedne z najbardziej autentycznych momentów serialu. Bez tanich stereotypów, bez translatora i bez kryminałów. Po prostu Polka w Paryżu, której historia nie jest sprowadzona do biedy ani emigracji za chlebem.
1. Tomas, Hawkeye (2021)
I na koniec crème de la crème: Piotr Adamczyk w Marvelu! Tomas to dresiarz z mafii w Nowym Jorku, nosi czerwony dres, nuci kolędy, rzuca koktajlem Mołotowa, przeklina po polsku i ma problemy z dziewczyną.
Brzmi jak stereotyp? Owszem. Ale Adamczyk gra go z takim luzem i humorem, iż Tomas stał się ulubieńcem widzów. Jest "comic reliefem", kumplem, który słucha Imagine Dragons i kłóci się po polsku. Wreszcie Polak w zachodnim hicie, który nie jest tylko smutną kalką, ale ma charakter, charyzmę i jest prawdziwą osobą.
A iż znowu kryminalista? Niestety. Jak pokazuje "Czwartkowy Klub Zbrodni", z tym stereotypem będziemy jeszcze walczyć... długo. Polacy wciąż rzadko pojawiają się w zagranicznych produkcjach jako "zwyczajni" ludzie. Ale widać, iż coś zaczyna się zmieniać – i kto wie, może kiedyś doczekamy się polskiego bohatera, który będzie lekarzem albo prawnikiem… bez uszanki i translatora w tle.