„Przyszłam powiedzieć, iż mam kogoś innego”: jak jedno przypadkowe podejrzenie zniszczyło pięcioletnią miłość
Alicja i Marek poznali się przypadkiem — na plaży, gdzie upał sierpniowego słońca mieszał się ze słonym wiatrem i zapachem opalonej skóry. Ona, wysoka, postawna, z gęstymi ciemnymi włosami i śnieżnobiałym uśmiechem, przyciągnęła go od pierwszego wejrzenia. Podszedł, i od tamtej pory już się nie rozstawali. Wakacje się skończyły, ale ich historia dopiero się zaczynała.
Marek mieszkał w sąsiednim mieście. Pięć lat spotykali się w weekendy: w tygodniu — praca, obowiązki, a w soboty i niedziele — działka, jabłka w sadzie, ciepła herbata i drożdżówki z miejscowej piekarni. Często przyjeżdżała do niego — tam było swobodniej, przytulniej. Alicja mieszkała z synem, Marek — sam, w mieszkaniu odziedziczonym po rodzicach. Był formalnie rozwiedziony: tak powiedział, gdy między nimi już wszystko się zaczęło. Uwierzyła mu, a choćby nalegała: „Rozwód — jutro.” I się rozwiódł. Dla niej.
Minęło pięć lat. Syn Alicji ożenił się i wyprowadził. Teraz została sama. A wieczory, szczególnie te w tygodniu, stawały się coraz bardziej smutne. Tylko działka Marka dawała im wrażenie spokojnego szczęścia — sad, koszyk jabłek, cisza, herbata na werandzie.
Tamtego dnia wszystko było jak zwykle. Ciepły wieczór, pokrojone jabłka w dzbanku, świeże drożdżówki, cichy śmiech. Nagle — zadzwonił telefon. Marek odebrał. Alicja początkowo nie zwróciła na to uwagi, ale rozmowa się przeciągała. Piętnaście minut. Potem dwadzieścia. Pół godziny.
Usłyszała znajomy głos. To była jego była żona.
W głowie Alicji zaczęły kłębić się myśli. Mieszkają w tym samym mieście… Mają wspólną córkę… A może przez cały ten czas on przez cały czas z nią rozmawiał nie tylko przez dziecko? Może się spotykali? Spędzali razem czas?
Nie wytrzymała. Gdy w końcu skończył rozmowę, wybuchła. Oskarżenia, żale, pretensje — wszystko, co się nagromadziło, wylało się na zewnątrz. Marek milczał. Potem gwałtownie wstał, przewracając krzesło.
— Wyjdź — powiedział cicho i wyszedł.
Ona, jak we mgle, zebrała swoje rzeczy i poszła… nie na dworzec, ale do jego mieszkania. Miała klucze. Przygotowała kolację, posprzątała. Wrócił po północy. Był milczący, obcy. choćby nie przywitał się jak zawsze. Została. Przez trzy dni próbowała przełamać lód, przypodobać się, naprawić relację. On ignorował. Nie wyrzucał jej, ale też nie był przy niej.
W końcu wyjechała. Ale w weekend wróciła.
Otworzył drzwi.
— Cześć, Marek. Przyszłam powiedzieć… Mam kogoś innego. Jest wdowcem. Nie wiem jeszcze, co z tego będzie. Ale… bądź szczęśliwy.
I wyszła.
Marek został w drzwiach. Nie mógł uwierzyć. Ta, dla której kiedyś zerwał wszystko — teraz odeszła, zostawiając go w tej samej samotności, w której żył przed nią.
I tak to bywa. Czasem choćby najjaśniejsza miłość rozpadnie się przez jedno podejrzenie, jeden telefon, jeden niewypowiedziany żal. Bo przeszłość nie wybacza, jeżeli się ją ze sobą ciągnie. Na pewno przypomni o sobie — i zabierze to, co najcenniejsze.