Przyjęłam moją przyjaciółkę po jej rozwodzie. Z czasem zdałam sobie sprawę, iż powoli staję się służką we własnym domu.

polregion.pl 8 godzin temu

Zabrałam Bronisławę, moją przyjaciółkę, gdy po rozwodzie znalazła się na skraju rozpaczy. Z biegiem czasu zaczęło mi się śnić, iż stopniowo zamieniam się w służebkę własnego domu.

Są przyjaźnie, które przetrwają wszystko: śluby, rozwody, dzieci, pogrzeby. Znałyśmy się od ponad trzydziestu lat. Razem pisałyśmy egzaminy, razem przeżywałyśmy pierwsze rozczarowania miłosne. Potem Bronisława wyprowadziła się do Krakowa, ale zawsze wracała przy niej mogłam być sobą.

Dlatego kiedy pewnej nocy zadzwoniła, rozbita i wypowiedziała jedynie: Nie mam dokąd pójść, nie zastanowiłam się ani chwili. Powiedziałam: Przyjdź. Zawsze masz miejsce w moim domu.

Początkowe dni przypominały młodzieńcze lata długie rozmowy, śmiech, wspomnienia. Po śmierci mojego męża dom był przeraźliwie cichy, a jego niewidzialna obecność dawała mi pewne poczucie ukojenia. Starałam się ją otulić: gotowałam, dałam jej najlepsze łóżko, kupiłam nowe ręczniki, by poczuła się jak w przytulnym hotelu. Obiecała zostać na dwa tygodnie, dopóki nie odzyska sił.

Mijał miesiąc potem kolejny. Nie szukała mieszkania, nie wysyłała CV, nie wstawała rano odrabiam sen sprzed lat. Wędrowała po domu w szlafroku, zajmowała kanapę i pytała: Kupiłaś mój jogurt? Lubię truskawkowy, jakby to było najzwyklejsze.

Stopniowo zaczęła mnie przenikać. Wracałam z pracy, a ona siedziała przy herbacie, czytając mój dziennik. Gdy prosiłam ją o choćby zupę, śmiała się: Ty robisz to lepiej, ja się nie obejmuję.

Zawsze to ja myłam naczynia. Ja też kupowałam jedzenie. W lodówce wszystko, co lubiła. W łazience wyłącznie jej kosmetyki. Na telewizorze jej seriale.

Pewnego dnia, zaprosiłam koleżankę na kawę, a Bronisława, z niezadowoleniem, oznajmiła, iż nie czuje się komfortowo z obcymi w domu. Przegoniła choćby mojego kota Mruczka, mówiąc: alergia.

Przez długi czas usprawiedliwiałam to, mówiąc, iż źle przeżywa rozwód, iż jest ranna i zagubiona, iż musi wytrzymać. Jednak kiedy zaczęła przestawiać meble, tłumacząc: tak będzie lepiej, pojąłem, iż przekroczyła granicę.

Najtrudniejszy dzień nadszedł, gdy poprosiła, żebym po pracy odebrała jej pranie z pralni i kupiła jedzenie nie mam siły ruszyć się. Wróciłam, ledwo dźwigając torby, a ona zapytała: Kupiłaś odpowiedni proszek do prania? Nie pomyl się.

Wtedy coś we mnie pękło.

Po raz pierwszy od lat rzeknęłam stanowczo:
Musimy porozmawiać. To nie może tak trwać. To mój dom. Musisz pomyśleć, gdzie się przeprowadzić.

Na początku Bronisława była zaskoczona, potem obraziła się, twierdząc, iż nic nie rozumiesz i iż myślę tylko o sobie. Było mi ciężko, ale wiedziałam, iż jeżeli nie wyznaczę granic teraz zgubię własną tożsamość.

Odezwała się kilka dni później, zamykając drzwi na oścież. Czułam się winna, jakby zdradziła kogoś, kto był dla mnie rodziną. Ale powoli dom znów zaczął oddychać. Znowu poczułam, iż to mój dom, moje życie, moje zasady.

Miesiące później otrzymałam krótką wiadomość SMS:
Przepraszam. Byłam wtedy całkowicie zagubiona. Dziękuję, iż pomogłaś, chociaż nie doceniłam tego.

Odpowiedziałam, życząc jej wszystkiego najlepszego i pomyślałam:
Czasem najtrudniej jest powiedzieć nie komu, na kim nam zależy. A jeżeli nie zrobimy tego na czas, tracimy coś cenniejszego niż wszystko siebie samego.

Idź do oryginalnego materiału