**Dziennik, 15 maja 2024**
— Tato, no przestań się już wymigiwać jak dziecko! Nie proszę cię, żebyś się zapisywał do Ministerstwa Głupich Pomysłów, tylko do *Starych Kumatych* — już dobrą godzinę Marek bezskutecznie próbował przekonać ojca, by ten dał się wciągnąć w bezkresny ocean mediów społecznościowych. Ale staruszek się opierał.
— Nie potrzebuję tego! — ojciec chował swój stary telefon z klawiaturą, na który przyszedł już dziesiąty kod aktywacyjny. — Sami sobie pływajcie w tych waszych sieciach jak śledzie w morzu, a mnie zostawcie w spokoju. Mam już wystarczająco uzależnień — po co mi kolejne?
— Do rozmów, tato. Znajdziesz swoich kolegów z klasy, ze służby, z wojska…
— Broń Boże! — przestraszony ojciec wyrzucił telefon przez okno. Na szczęście nie rozbił się — mieszkali na parterze. — Połowa z nich już na tamtym świecie! Jeszcze zdążę z nimi pogadać.
— Ale druga połowa żyje. Więc z nią gadaj. Bo poza mną i Magdą rozmawiasz tylko z oszustami telefonicznymi.
— A w przeciwieństwie do was oni mnie słuchają! Wczoraj z *panią Kasią* z poprawczaka w Nowej Hucie gadałem trzy godziny. Wiesz, jak ciężko im po apelu namówić ludzi na dodatkowe usługi?
— Może chociaż spróbujesz? Tydzień. Jak ci się nie spodoba, odpuszczę.
— Dobrze. Ale w zamian pójdziesz ze mną w maju na mecz Legii — postawił warunek ojciec.
— Mówiłem ci, iż będę w pracy w Gdańsku — Marek wybełkotał to, grzebiąc w krzakach pod blokiem.
— Ale mówiłeś, iż może jednak nie pojedziesz — wychylił się przez okno ojciec.
— Może nie. Dam ci znać. Daj mi pięć minut, ogarnę ci konto. Będziesz miał kontakt z całym światem.
Syn wrócił z telefonem i zasiadł przy komputerze.
— Po co mi ten wasz świat…
— Coś powiedziałeś?
— Rejestruj już, cyfrowy handlarzu.
Pomysł z *Starymi Kumplami* od dawna podsuwała żona Marka, której teść uwielbiał dzwonić w najmniej odpowiednich momentach i wciągać w półgodzinne monologi. Po pierwsze, niech innym opowiada swoje nudne historie po sto razy dziennie. Po drugie, może rzadziej będzie wychodził z domu. Bo tych staruszków ciągnie nie wiadomo dokąd. Pójdą po chleb na promocję — szukaj potem po całym województwie z psami.
— Mówisz akurat o moim ojcu — przypominał Marek.
— No to po swoim się wzoruję — ripostowała żona.
Na tym dyskusja się zwykle kończyła.
— Marek, jakiś typ chce się ze mną zaprzyjaźnić — zadzwonił tego samego wieczora zaniepokojony ojciec.
— Super! Zaakceptuj, pogadacie.
— Marek, pierwszy raz go widzę. Skąd w ogóle wie o mnie? choćby nie chodziłem po tych twoich sieciach. Co to za bezczelność włazić komuś na stronę bez zaproszenia?
— Wpisywaliśmy twoje dane: szkoła, praca, wojsko, zainteresowania. Może razem chodziliście do liceum…
— Marek, ile to było lat temu? W epoce lodowcowej?
— No to pewnie mamuta razem w jaskini ćwiartowaliście. Spróbuj, pogadajcie. Może macie wspólne tematy. Dobrze, tato, muszę pracować.
— O rany, Marek, narobiłeś mi problemów…
Następny telefon rozległ się dopiero po czterech dniach:
— Marek, możesz mnie odebrać z dworca?
— Z dworca? Co ty tam robisz o tej porze? — spytał syn, spoglądając na zegarek. Żona miała rację: ojciec zmieniał się w typowego wędrownego staruszka.
— Czekam już czterdzieści minut na ten przeklęty autobus. Lepiej było iść piechotą, ale złamało się kółko w walizce.
— Nie ruszaj się, zaraz będę!
— No jasne, nie ruszam się, skoro już dogadałem się z prywatnym kierowcą na chińskiej fury.
Ojca znalazł na ławce przed dworcem. Wyglądał niezwykle schludnie: ogolony, wyprasowany, w nowych butach.
— Skąd wracasz? — spytał Marek, ładując walizkę do bagażnika.
— Od Darka Żmudy. Mieszka w Poznaniu — burknął zmęczony ojciec.
— Byłeś w Poznaniu? To pięć godzin drogi! Kim w ogóle jest ten Darek? Pierwsze słyszę.
Marek zapiął pas, potem ojca i ruszył.
— Kolega. Z twoich *Starych Kumatych*… — ojciec patrzył przez okno, zamyślony. — Chociaż przyjaźń jeszcze pod znakiem zapytania. On kibicuje Lechowi, a wiesz, co myślę o tym klubie…
— Czekaj — Marek zwolnił przed speedbumpem. — Dopiero się poznaliście i od razu pojechałeś do niego?
— No jasne! — zdziwił się ojciec. — Nie dodaję byle kogo. Trzeba sprawdzić, co to za człowiek: pogadać, spojrzeć w oczy, dowiedzieć się, czym żyje, na kogo głosuje.
— Tato, w sieci nie musisz tego wszystkiego robić. Możecie się poznać zdalnie. Na tym to polega.
— A dzieci też teraz zdalnie się robi?
— Co to ma do rzeczy?
— Wszystko, Marek! Nie nawiązuję relacji z kimś, kogo nie widziałem na własne oczy. Mam swoją sprawdzoną paczkę. I koniec.
— Tak, tak, uspokój się — zrozumiał, iż może ojca zrazić. — Ale następnym razem daj znać, gdzie jedziesz. Muszę wiedzieć, gdzie ci szukać.
— Rozkaz! — ojciec przyłożył rękę do czoła, a potem poprosił syna o nowy telefon z internetem.
Następny telefon przyszedł w sobotę, gdy Marek był w delegacji:
— Lecę do Wrocławia, wrócę w poniedziałek.
— Tato, mam słaby zasięg. Powiedziałeś, iż lecisz do Wrocławia?
— Zasięg masz dobry. Tak, lecę. Znalazłem nowego kumpla. A adekwatnie dwóch. Okazało się, iż służyliśmy w tej samej jednostce. Nie martw się, zamówię taksówkę z aplikacji, już się nauczyłem.
— Tato, oszalałeś! Zostań w domu! niedługo wracam, idziemy na twój mecz. Nie leć nigdzie! — syn zrozumiał, iż sam otworzył puszkę Pandory i musiał ją zamknąć.
— Przepraszam, Marek, startujemy, nic nie słyszę. Do zobaczenia na meczu.
***
Po kilku dniach Marek sprawdził profil ojca. Miał już pięciu znajomych. Jeden był z ich miasta, co działało uspokajająco, ale jakaś *Irena Szpunar* mieszkałaJednak gdy zobaczył, jak ojciec ożywiony nowymi przyjaźniami wraca z kolejnej wyprawy z błyskiem w oku i opowieściami, które odmłodziły go o dobre dziesięć lat, Marek uświadomił sobie, iż czasem prawdziwe życie zaczyna się tam, gdzie kończy się wygodna rutyna.