Przez sytuację w mojej rodzinie, kiedy byłam mała, narodził się we mnie okropny strach, iż mąż opuści rodzinę. Wydawało mi się, iż wtedy życie się skończy i umrę samotnie, otoczona czterdziestoma kotami.
Za taki „program psychiczny” mogę podziękować mojej mamie, która trzymała się ojca wszystkimi siłami, a choćby zębami. Wybaczała mu wszystko, byleby tylko nigdzie od niej nie odszedł.
Czy mogłam w takiej napiętej atmosferze dorastać normalnie? Może tak, ale nie miałam szczęścia. Mocno przyswoiłam sobie mamine lęki i wartości.
Cały czas słyszałam jej histerie na temat „jak my będziemy żyć, przecież sama nie dam rady, bez męża, niech już będzie, jaki jest”. Mój ojciec też nie był łatwym człowiekiem. Romansował na boki, wszczynał kłótnie z mamą, pił, a ona tylko mocniej się w niego wczepiała, żeby takie „złoto” jej nie uciekło.
Teraz ojca już nie ma. Jest za to mama, która wciąż „myje mi mózg”. W pewnym stopniu i jej zawdzięczam to, iż moje nieudane małżeństwo trwało tak długo.
Kiedy zwierzałam się jej, szukałam rady, mówiłam o naszych problemach z mężem, mama zawsze stawała po jego stronie. Radziła mi cierpliwość, bym nie wszczynała kłótni, bym starała się go zadowolić, bo inaczej może odejść, a co wtedy? Wmawiała mi, iż umrę samotnie, nikomu niepotrzebna.
Pięć lat żyłam z mężem, który przy każdej małej sprzeczce zaczynał pakować walizkę i mówił, iż rozwód to dla niego żaden problem, a ja będę tego żałować.
Działało to na mnie jak hipnoza. W jednej chwili wszystkie logiczne myśli znikały, zaczynała się histeria, panika, a ja przekonywałam go, żeby nie odchodził. Mąż świetnie wykorzystywał swoją przewagę. Każdą rozmowę niekorzystną dla siebie sprowadzał do zdania „jeśli ci coś nie pasuje, to mogę odejść”, po czym od razu wycofywałam się.
Zaczęłam rozumieć, iż to niewłaściwe, iż jestem wykorzystywana, iż nie chcę trwać w takim związku i trzeba coś zmienić. Ale ogromny lęk przed samotnością nie pozwalał mi się zebrać, więc podczas kłótni zawsze się wycofywałam.
A jeszcze moja mama ze swoim „dobrze, córciu, o rodzinę trzeba dbać” nie dawała mi zmienić wzorca zachowania. Ale ostatnio wszystko się zmieniło. Myślę, iż mąż swoją zuchwałą postawą po prostu doprowadził mnie do granicy. Do tego stopnia, iż już było mi wszystko jedno, co będzie dalej.
Odejdzie? Dobrze. Zostanę sama? Świetnie. Moje życie będzie zrujnowane? Cóż jeszcze mogłoby się zepsuć? Jakby już nie wycierano o mnie nóg.
I tak podczas ostatniej kłótni, gdy miałam paść mu do stóp i, płacząc, błagać o przebaczenie, sama poszłam po walizki. Otworzyłam jedną z nich i zaczęłam systematycznie wyciągać jego rzeczy z półek. Spakowałam jedną, zaniosłam do korytarza, poszłam po następną.
Oczywiście wszystkie rzeczy nie zmieściły się w dwóch walizkach, ale zapakowałam, co mogłam, postawiłam walizki przy drzwiach i dałam do zrozumienia, iż nikogo nie zatrzymuję. Mąż był tak zszokowany moim zachowaniem, jakby aniołowie zstąpili z nieba i tańczyli lambadę w naszym korytarzu.
– Rozumiesz, iż jeżeli teraz wyjdę, to koniec, już nie wrócę? – mówił mąż z naciskiem.
Byłam w stanie znieczulenia. Żadnych uczuć, żadnych emocji. Mówię, coś we mnie się złamało. Wskazałam drzwi, ale on nie spieszył się, by wyjść.
– Nie, porozmawiajmy, spróbujmy to wyjaśnić. Nie można tak pochopnie – próbował się wycofać.
Jednak wyrzuciłam go z mieszkania i poszłam spać. Usnęłam natychmiast. Rano było mi lepiej, ale chęć pogodzenia się z mężem się nie pojawiła.
Nawet telefon od mamy, której zięć już zdążył się poskarżyć, i która postanowiła mnie pouczyć, niczego nie zmienił w mojej głowie. Zrozumiałam, iż taki mężczyzna nie jest mi potrzebny.
Byłam gotowa na rozwód, w ogóle się nie bałam, nie uważałam, iż mój świat się zawalił, i już nie pozwolę nikomu mnie poniżać, mam dość płaczu i strachu przed rozwodem.
Teraz mąż lata i kręci się jak zbity pies, bo nie spodziewał się takiego ciosu od zawsze uległej żony. Niech lata, nie mam nic przeciwko. Pobiega i przestanie.
A z mamą na razie ograniczyłam kontakt, bo jej histerie, iż zrujnuję sobie życie, mnie drażnią. Nie potrafi powiedzieć nic innego, a ja mam już dość słuchania w kółko tego samego.