Przesilenie zimowe

aleksandra.jursza.net 1 tydzień temu

Dzień dobereł!

Na początku dziękuję wszystkim krytycznym komentarzom, jak i tym pełnych serduszek – obie rzeczy sprawiają, iż mogę się rozwijać i mam motywację, a ponieważ nastał nowy dzień, to i nowa recenzja!

„Przesilenie zimowe” to film, na który czekałam kilka miesięcy, bo nie mogłam zobaczyć tego w kinie. Trochę żałuję, gdyż to tytuł ewidentnie zimowy. Bardzo wpisuje się w klimat pro-świąteczny, a choćby i post-świąteczny, przy czym nie bez znaczenia jest muzyka oraz zastosowanie kamer, kolorystyki. W tym drugim przypadku widać to przez wielkość obrazu na ekranie oraz ubarwienie. Ewidentnie „The Holdovers” chce naśladować stare taśmy**. Tak więc, mamy tu do czynienia z vibem starego, dobrego kina i… tak, można określić, iż jest to kino klimatyczne, na które trzeba mieć nastrój. I na pewno nie oglądać tego, będąc sennym. To ostatnie zresztą spowodowało, iż „The Holdovers” obejrzałam na raty i cóż…

Nadal nie jest to film, który spodziewałam się obejrzeć. Bo jest to prosta historia: w Barton, renomowanym liceum dla chłopaków, przychodzi pora ferii zimowych. Większość z nich wyjeżdża do domu, ale paru młodziaków zostaje, a przy tym pewien bardzo trudny charakterem nauczyciel. Różnice w temperamentach powodują, iż będzie się działo.

Chociaż nie.

Bo to w istocie jest historia, która chce robić trochę za „Zapach kobiety” (1992). Otóż, śledzimy relację między młodym Angusem (Dominic Sessa), a nauczycielem Paulem (Paul Giamatti). Za tło uchodzi Boston i szkółka. I cóż… miło się to oglądało.

Musimy porozmawiać o aktorstwie, zanim przejdę do muzyki (tak, będzie jednak muzyczka).

Nazwijcie mnie rasistką, ale naprawdę nie wiem, za co Da’Vine Joy Randolph grająca szefową kuchni Mary Lamb dostała Oskara. Ona jakościowo dobrze wbiła się w swoją postać, bo nie odstawała od reszty – którzy również przyzwoicie odgrywali swoje zadania. Ale żaden z bohaterów nie błyszczał, nie było tego czegoś. A zatem, jedyne, co mi przychodzi na myśl – to to, iż Randolph otrzymała statuetkę za to, iż jest czarna. Sorry. Ale może Wy mnie naprostujecie i wyjaśnicie, w czym jej rola jest lepsza od reszty kandydatek?*

A teraz czas na muzyczkę, ponieważ nie ma żadnej wątpliwości: ten film bez niej byłby ledwie połową. To ona robi klimat i sprawia, iż ma to taki przyjemny posmak.

Jest ona klasyczna, jazzowa, taka… przywodząca na myśl może właśnie lata 60. Akcja filmu toczy się w 1970 roku, więc to są naturalne tropy. Oczywiście, są typowo świąteczne nutki. Przepięknie to podpasowało do zimowego krajobrazu.

W komentarzu linkuję do listy utworów. I tak, w przyszłości będę się opierała głównie na whatsong i na avclub, a resztę zleję. Nie będzie utworów? Trudno – widocznie film jest na tyle fatalny, iż nikomu się nie chce robić spisu.

Wróćmy do „The Holdovers”. Na początku myślałam, iż śmiechu będzie więcej, bo ten obraz był kreowany jako komedia. Ale… no, nie. To raczej powolne kino, które chce dać nam coś do refleksji. O przeszłości, przyszłości… no, to już zależy od wieku widza. Owszem, są zabawne momenty, zwłaszcza w drugiej połowie; nie mniej… czegoś mi chyba zabrakło.

„Zapach kobiety” miał w sobie tę wibrację naprawdę ładnego, ślicznego wręcz kina. Chciałam to dokończyć, czy się stało i leżało, i generalnie – po seansie czułam takie ciepełko na serduszku. Po „The Holdovers” teoretycznie też tak widz ma się poczuć, ale… serio, zostałam tylko z historią, którą mogę nazwać „ładna” i to wszystko.

Nie wiem, może nie miałam nastroju, może ten film jest tylko na święta, a w połowie lipca to kompletny niewypał? Nie wiem (znowu), ale wiem jedno – raczej ponownego seansu nie będzie.

#theholdovers#przesileniezimowe#filmoskarowy#oskary2024#jestęrasistką#recenzja

* pozostałe to: America Ferrera (w „Barbie”), Danielle Brooks („Kolor Purpury”), Emily Blunt („Oppenheimer”) i Jodie Foster („Nyad”).

** nie, nie chce mi się sprawdzać, jakich kamer używali, bo to nie jest jakiś super film, przynajmniej dla mnie.

Idź do oryginalnego materiału