Sebastian Gabryel: Twoje piosenki często wydają się zapisywać zwyczajne momenty – rozmowy, spojrzenia, spacery. A jednak, kiedy śpiewasz, te chwile nabierają intensywności, stają się jakby większe niż życie. Jak ty sama widzisz różnicę między codziennością a tym, jak wybrzmiewa ona w twojej muzyce?
Kachus: Codzienność przestaje być zwyczajna, gdy nadaje się jej znaczenie. I to też staram się robić, gdy ubieram ją w słowa czy dźwięki. Wierzę, iż każda chwila, choćby ta prozaiczna, nosi w sobie jakąś wartość. A muzyka pozwala mi tę wartość uwypuklić, zanurzyć się w niej i sprawić, iż ktoś pomyśli: „to też o mnie”.
SG: Masz wykształcenie humanistyczne, nie muzyczne, a jednak grasz i śpiewasz tak, jakbyś robiła to od zawsze. Na ile w tym wszystkim ufasz intuicji?
K: jeżeli chodzi o wykształcenie, to rozwijam się cały czas. Uczę się od znajomych po fachu, z internetu, warsztatów, a ostatnio choćby zapisałam się na lekcje śpiewu. Ale jeżeli chodzi o proces twórczy, to intuicja gra u mnie pierwsze skrzypce.
Moje piosenki są autobiograficzne, więc to ja wiem najlepiej, jak chcę opowiedzieć swoją historię – i przede wszystkim to mnie ma się podobać to, co tworzę.
Oczywiście zawsze jestem otwarta na wskazówki czy nowe rozwiązania i dlatego uwielbiam przebywać w towarzystwie innych muzyków.
SG: Twój głos ma w sobie coś hipnotycznego – jakbyś śpiewała „z wewnątrz”, trochę pod prąd tradycyjnej wokalistyki. Pamiętasz moment, w którym poczułaś, iż to jest „twój głos”, a nie tylko sposób odtwarzania melodii?
K: Chyba nie mam jednego konkretnego momentu, ale myślę, iż śpiewanie własnych kompozycji mogło być takim punktem zwrotnym. To było coś zupełnie innego niż coverowanie piosenek. Autorskie piosenki śpiewa się inaczej – przynajmniej ja tak mam. Zaczęłam słuchać ciała i emocji, a nie głowy, i po jakimś czasie dostrzegłam, iż to płynie z takiego źródełka we mnie, miejsca, którego trudno nazwać. To było trochę jak znalezienie własnego akcentu w języku, którym mówisz od zawsze, ale nagle zaczynasz mówić nim „po swojemu”.
SG: „W takim kraju” to debiut, który od razu zwrócił na ciebie uwagę – także dzięki temu, iż sama stworzyłaś do niego teledysk. Później było jeszcze ciekawej za sprawą „Dotkniętej przez słońce”. Nasuwa się pytanie – co dla ciebie jest ważniejsze w pierwszym kontakcie z publicznością: dźwięk czy obraz? A może jedno nie istnieje bez drugiego?
K: Na wstępie chciałabym dodać, iż „W takim kraju” było jednocześnie moją pracą magisterską, a „Dotknięta przez słońce” powstała w ramach programu mentorskiego FNOMN dla festiwalu ZORZA wspieranego przez T-Mobile.
Myślę, iż dźwięk i obraz są dla mnie jak dwa skrzydła – mogą istnieć osobno, ale dopiero razem naprawdę niosą.
W dobie internetu, virali czy TikToka praktycznie każdy przekaz zdąży się zestarzeć, zanim odbiorca się z nim zapozna. Trzeba korzystać z dostępnych narzędzi, żeby zaciekawić, choćby na chwilę. Jestem pieśniarką, więc najważniejszy dla mnie zawsze będzie dźwięk, ale zdaję sobie sprawę, iż aspekt wizualny jest niezwykle istotny.
SG: Twoja praca magisterska dotyczyła teledysku jako formy komunikacji kulturowej. One są dla ciebie bardziej jak przedłużenie muzyki, czy jak osobny komentarz do niej?
K: Teledysk to sztuka, i może – ale nie musi – być postrzegany jako autonomiczna całość, i tak też lubię o nim myśleć. Zależy mi, żeby moje teledyski wnosiły coś do narracji utworu – żeby były nowym przekazem albo wzmocnieniem tego, który już istnieje w piosence, a nie tylko ładnym obrazkiem, mającym nabić wyświetlenia na YouTube.
SG: Twój debiut sceniczny w Ptasim Radiu to moment, w którym twoje piosenki spotkały się z prawdziwą publicznością. Co cię w tym spotkaniu najbardziej zaskoczyło?
K: Wzruszenie u zupełnie obcych ludzi w różnym wieku. To, iż przyszli tak licznie – serio, nie mieścili się w sali! To, iż zostali po koncercie, żeby mi podziękować i pogratulować, pogadać o tekstach. Nie mogłam wyjść z podziwu, iż moje piosenki, które były pisane tylko dla mnie w moim starym pokoiku w Poznaniu, trafiły do tak szerokiego grona. I iż coś zmieniły – we mnie, w ludziach. Że jednak te wszystkie doświadczenia były po coś, choćby po to, żeby tamtego wieczoru uczłowieczyć kilka rzędów osób.
SG: W tekstach mówisz o czułości i bliskości, ale nie boisz się też tematów społecznych. Co masz nam najważniejszego do opowiedzenia?
K: Nie mam jednej wielkiej odpowiedzi. Ale jeżeli mam coś ważnego powiedzieć, to chyba to, iż wrażliwość nie jest słabością i iż nie ma dobrych czy złych emocji – trzeba czuć je wszystkie.
SG: „Robisz muzę i jesz bajgle”. W tym prostym zdaniu jest dużo dystansu, ale też sporo prawdy – bo twoje piosenki opierają się na prostocie. Czy prostota to dla ciebie wybór estetyczny, czy raczej życiowa filozofia?
K: To zależy, ale uważam, iż o trudnych rzeczach należy mówić prosto. Życie jest wystarczająco skomplikowane.
SG: Jesteś na początku drogi – przed tobą pierwsza EP-ka, pierwsze większe sceny. Co cię w tym momencie najbardziej ekscytuje?
K: Współpraca z innymi muzykami. Tworzenie. Zmiany. Przesiąkanie muzyką. Kreowanie. Zupa grzybowa mojej mamy i – może już niedługo – osiem godzin snu.
Kachus – wokalistka, autorka tekstów i kompozytorka, czyli Kacha Rachwalska, pochodząca z Szydłowa, od lat związana z Poznaniem. Jej hipnotyzująca barwa głosu i emocjonalne teksty łączą osobiste wyznania z uważnym komentarzem społecznym. W 2024 roku obroniła pracę magisterską o teledysku jako formie komunikacji kulturowej, a część praktyczną stanowił klip do utworu „W takim kraju”. Niedługo później zwyciężyła w konkursie My Name is Poznań 4.0 i zadebiutowała scenicznie w Ptasim Radiu. w tej chwili pracuje nad swoją pierwszą EP-ką. Kiedy nie pisze piosenek, wymyśla teledyski, popija zieloną herbatę, zajada bajgle i chętnie wskakuje na rolki.











