“Wybacz, Ola, ale od dzisiaj ona będzie mieszkać u was…”
Ola i Tomek od rana krzątali się po podwórku. Liście spadały nieustannie, ziemia pokryła się złotym dywanem, a cisza była tak kojąca, iż choćby myśleć się nie chciało. Nagle spokój przerwał dzwonek telefonu. Tomek spojrzał na ekran i skrzywił się.
— Mama… Zaraz się dowiemy, co tym razem.
Włączył głośnomówiący, a głos Haliny Kazimierzowej rozległ się ostro i nerwowo:
— Tomaszu, przygotuj się! Natychmiast przyjeżdżaj do mnie.
— Co się stało? — spiął się Tomek.
— Jedziemy po Kasię z dziećmi. Koniec! Jej mąż wyrzucił je z domu.
Ola, stojąca obok z miotłą, zbladła. Kasia — siostra Tomka. Z dziećmi. Bez dachu nad głową?
Dom, w którym mieszkała z mężem, był jej marzeniem. Przestronny, z przytulną werandą, ogrodem, nowymi meblami — budowali go razem, wkładając w to nie tylko pieniądze, ale i serce. Tomkowi ten pomysł wydawał się szaleństwem: sprzedać mieszkanie w mieście, wyprowadzić się za miasto, zaczynać od zera. Ale Ola potrafiła przekonać. I dom wyszedł dokładnie taki, jaki sobie wymarzyła.
Na początku było cudownie. choćby teściowa, która zgrzytała zębami, podczas housewarmingu zachwycała się: “Olusiu, jesteś złotem, ten dom to bajka!”
A potem się zaczęło.
Co piątek jak w zegarku przyjeżdżała Halina Kazimierzowa, a z nią — Kasia, jej mąż Marek i ich trójka dzieci. Goście nie tylko przyjeżdżali — oni się wprowadzali. Jedzenie — na Oli, sprzątanie — też. Żadnej pomocy, żadnego “dziękuję”. Kiedy Ola poruszyła temat z Tomkiem, tylko machnął ręką: “No co ty? Toż rodzina. Trzeba pomóc”.
Pewnego dnia odważyła się poprosić Kasię o umycie naczyń. W odpowiedzi usłyszała: “Co ty, ja dopiero co z salonu! Zniszczę sobie manicure.” Ola zacisnęła zęby i w milczeniu zabrała się do zlewu.
Gdy Kasia pojawiła się sama, bez męża, Ola odetchnęła z ulgą. Minus jeden problem. Ale gwałtownie ulgę zastąpił niepokój — Kasia snuła się po domu jak cień, płakała po nocach, wyżywała się na dzieciach. W końcu teściowa wyjaśniła: Marek złożył pozew o rozwód. I nie tylko — wyrzucił Kasię z dziećmi, stwierdził, iż mieszkanie jest jego i nie ma co dzielić.
— Ale ja przecież nie mogę jej wziąć do siebie! — tłumaczyła się Halina Kazimierzowa. — Mam własne życie. Wychodzę za mąż. Niech pomieszkają u was.
Ola zastygła. U nich? Z dziećmi? I na jak długo?
Tomek spuścił wzrok:
— No jak mamy ją zostawić? Przecież to rodzina. Trzeba pomóc.
Kasia się wprowadziła. I jeżeli wcześniej Ola miała choć weekendy dla siebie, teraz każdy dzień wyglądał jak “żłobek plus stołówka”. Ani Kasia, ani dzieci nie pomagały — wszystko spadło na nią. A Tomek… tylko się irytował: “Przestań marudzić. Jakoś to będzie”.
Po dwóch miesiącach cierpliwość Oli pękła. Po kolejnej awanturze spakowała rzeczy i wyjechała do przyjaciółki.
A teściowa zadzwoniła z lodowatą pewnością:
— Słusznie. Odejdź. Nie zasługujesz na nasze nazwisko. A dom, nawiasem mówiąc, zostanie dla Kasi. Tomek postawił go na naszej ziemi. Tobie tu nic nie należy.
Tomek zrozumiał za późno. Sam przyjechał do Oli. Powiedział, iż wyrzucił Kasię z dziećmi, iż zrozumiał, gdzie jest jego rodzina. Chciał, żeby wróciła.
Ola wróciła. Ale już inna. Silniejsza. I z warunkiem: ani jednego dnia więcej obcych w jej domu.
Teściowa skreśliła ich z życia. Ale Ola nie żałowała.
Czasem, by zbudować własne szczęście, trzeba umieć powiedzieć “nie” choćby tym, których przywykło się nazywać rodziną.