Polska doczekała się swojego UFO, a był to rok 1978. Kasper Bajon ("Wielka woda") sięgnął po mitotwórczą opowieść o lądowaniu kosmitów w warmińskiej wsi. W swoim serialu opowiada o zaangażowanych w to wydarzenie miłośnikach zjawisk nadprzyrodzonych, których relacje wywołały w kraju burzę wątpliwości i masową zmianę przekonań. W głównych rolach występują: Mateusz Kościukiewicz, Piotr Adamczyk, Maja Ostaszewska i Adam Woronowicz. Wszystkie odcinki można już oglądać na platformie Netflix.
Serial widział już w całości Remigiusz Różański, który dzieli się swoimi wrażeniami. Fragment jego recenzji "Projektu UFO" znajdziecie poniżej. Cała jest już dostępna na karcie produkcji POD LINKIEM TUTAJ.
Ufologia polska
autor: Remigiusz Różański
Polsce zawsze przychodziło gonić Zachód. Nad Niemcami UFO przeleciało po raz pierwszy już w 1561 roku. Przez następne stulecia kosmici odwiedzali Europę raczej sporadycznie, aż w latach 50. XX w. doszło do prawdziwej inwazji. Wówczas przybysze z kosmosu wybrali się na wycieczkę przez Włochy i Hiszpanię, a liczba incydentów na kontynencie zaczęła lawinowo rosnąć. Ufonauci długo Polskę omijali, ale w 1959 roku postanowili w końcu wpaść też do nas. Wpaść dość dosłownie – spadli z hukiem do gdyńskiego basenu portowego. Żaden nie przeżył, więc nie było sposobności, aby dowiedzieć się, jak im się demoludy podobają. Możliwe, iż przez kraksę się do PRL-u zrazili, bo na pierwsze bliskie spotkanie trzeciego stopnia czekaliśmy do 1978 roku. Wtedy Jan Wolski, rolnik z Emilcina, natrafił na obcych spacerujących po brzezince. Nie tylko z nimi porozmawiał, ale też zwiedził ich statek (a choćby zjadł z nimi lody!). To wydarzenie stało się kamieniem węgielnym rodzimej ufologii. Kasper Bajon prawdopodobnie zna tę historię na wyrywki, skoro uczynił z niej kanwę fabuły serialu "Projekt UFO".
Bajon, pełniący rolę scenarzysty i reżysera, zatrzymał się w pół drogi między ekranizacją emilcińskich klechd a ich remiksem. W scenie otwierającej wybrzmiewają dobrze znane nuty – snop światła wpada przez okno chatki Zbigniewa Sokolika (Mateusz Kościukiewicz), uwydatniając zarys reliktów epoki: pieca kaflowego, meblościanki z płyty paździerzowej, telewizora Rubin; wskaźniki na aparaturze badawczej domorosłego urologa wariują; coś się zbliża. Warmińskiemu Foksowi Mulderowi udaje się udokumentować anomalię, która według niego jest niezbitym dowodem na istnienie niezidentyfikowanych obiektów… podwodnych. Tak – Sokolik jest przekonany, iż kosmici wcale nie przybywają na Ziemię z kosmosu, tylko od setek tysięcy lat moszczą się na dnie Atlantyku. Na wywrotową, choćby na standardy ufologii, teorię z politowaniem patrzy przebrzmiała gwiazda telewizji, spec od zjawisk nadnaturalnych Jan Polgar (Piotr Adamczyk). Niedowiarkowi przyjdzie jednak zrewidować swoje poglądy, gdy w Truskasach prostolinijny pszczelarz Jan Kunik (Stanisław Pąk) natrafi na szwendających się po lesie "żaboludzi". Wszystko wskazuje na to, iż tym razem to nie są zwidy pijaczyny z prowincji – obcy naprawdę tu byli.
Pojawienie się kosmitów w prężnie rozwijającym się (zdaniem wierchuszki) socjalistycznym kraju jest powodem do chluby władzy ludowej. Na polskim Roswell kapitał polityczny zbić chce między innymi ambitny działacz partyjny Henryk Wierusz (Adam Woronowicz). To on zleca Polgarowi zbadanie sprawy Truskasów. W całej hecy chodzi jednak nie tyle o odkrycie prawdy, ile odwrócenie uwagi opinii publicznej od zbliżającego się kryzysu. Nie bez powodu Bajon zdecydował się na drobne, acz znaczące przesunięcie czasowe i umieszczenie akcji w trakcie narodzin opozycji demokratycznej. Podczas gdy robotnicy organizują strajki głodowe, w zakładach pracy dochodzi do rozruchów, a na fasadach zamiast plakatów z hasłem "chcę wierzyć" wiszą banery "Solidarności", grupa poczciwych wariatów próbuje odpowiedzieć na odwieczne pytanie: czy jesteśmy sami we wszechświecie? Scenarzysta doskonale zdaje sobie sprawę z absurdu tej sytuacji. Stąd "Projekt UFO" jest tyleż fantastycznonaukowym dramatem, ile politycznym thrillerem, satyrą na autorytarną propagandę i metody socjotechniki.
Całą recenzję 7. sezonu serialu "Projekt UFO" można przeczytać TUTAJ.
Serial widział już w całości Remigiusz Różański, który dzieli się swoimi wrażeniami. Fragment jego recenzji "Projektu UFO" znajdziecie poniżej. Cała jest już dostępna na karcie produkcji POD LINKIEM TUTAJ.
recenzja serialu "Projekt UFO" | Netflix
Ufologia polska
autor: Remigiusz Różański
Polsce zawsze przychodziło gonić Zachód. Nad Niemcami UFO przeleciało po raz pierwszy już w 1561 roku. Przez następne stulecia kosmici odwiedzali Europę raczej sporadycznie, aż w latach 50. XX w. doszło do prawdziwej inwazji. Wówczas przybysze z kosmosu wybrali się na wycieczkę przez Włochy i Hiszpanię, a liczba incydentów na kontynencie zaczęła lawinowo rosnąć. Ufonauci długo Polskę omijali, ale w 1959 roku postanowili w końcu wpaść też do nas. Wpaść dość dosłownie – spadli z hukiem do gdyńskiego basenu portowego. Żaden nie przeżył, więc nie było sposobności, aby dowiedzieć się, jak im się demoludy podobają. Możliwe, iż przez kraksę się do PRL-u zrazili, bo na pierwsze bliskie spotkanie trzeciego stopnia czekaliśmy do 1978 roku. Wtedy Jan Wolski, rolnik z Emilcina, natrafił na obcych spacerujących po brzezince. Nie tylko z nimi porozmawiał, ale też zwiedził ich statek (a choćby zjadł z nimi lody!). To wydarzenie stało się kamieniem węgielnym rodzimej ufologii. Kasper Bajon prawdopodobnie zna tę historię na wyrywki, skoro uczynił z niej kanwę fabuły serialu "Projekt UFO".
Bajon, pełniący rolę scenarzysty i reżysera, zatrzymał się w pół drogi między ekranizacją emilcińskich klechd a ich remiksem. W scenie otwierającej wybrzmiewają dobrze znane nuty – snop światła wpada przez okno chatki Zbigniewa Sokolika (Mateusz Kościukiewicz), uwydatniając zarys reliktów epoki: pieca kaflowego, meblościanki z płyty paździerzowej, telewizora Rubin; wskaźniki na aparaturze badawczej domorosłego urologa wariują; coś się zbliża. Warmińskiemu Foksowi Mulderowi udaje się udokumentować anomalię, która według niego jest niezbitym dowodem na istnienie niezidentyfikowanych obiektów… podwodnych. Tak – Sokolik jest przekonany, iż kosmici wcale nie przybywają na Ziemię z kosmosu, tylko od setek tysięcy lat moszczą się na dnie Atlantyku. Na wywrotową, choćby na standardy ufologii, teorię z politowaniem patrzy przebrzmiała gwiazda telewizji, spec od zjawisk nadnaturalnych Jan Polgar (Piotr Adamczyk). Niedowiarkowi przyjdzie jednak zrewidować swoje poglądy, gdy w Truskasach prostolinijny pszczelarz Jan Kunik (Stanisław Pąk) natrafi na szwendających się po lesie "żaboludzi". Wszystko wskazuje na to, iż tym razem to nie są zwidy pijaczyny z prowincji – obcy naprawdę tu byli.
Pojawienie się kosmitów w prężnie rozwijającym się (zdaniem wierchuszki) socjalistycznym kraju jest powodem do chluby władzy ludowej. Na polskim Roswell kapitał polityczny zbić chce między innymi ambitny działacz partyjny Henryk Wierusz (Adam Woronowicz). To on zleca Polgarowi zbadanie sprawy Truskasów. W całej hecy chodzi jednak nie tyle o odkrycie prawdy, ile odwrócenie uwagi opinii publicznej od zbliżającego się kryzysu. Nie bez powodu Bajon zdecydował się na drobne, acz znaczące przesunięcie czasowe i umieszczenie akcji w trakcie narodzin opozycji demokratycznej. Podczas gdy robotnicy organizują strajki głodowe, w zakładach pracy dochodzi do rozruchów, a na fasadach zamiast plakatów z hasłem "chcę wierzyć" wiszą banery "Solidarności", grupa poczciwych wariatów próbuje odpowiedzieć na odwieczne pytanie: czy jesteśmy sami we wszechświecie? Scenarzysta doskonale zdaje sobie sprawę z absurdu tej sytuacji. Stąd "Projekt UFO" jest tyleż fantastycznonaukowym dramatem, ile politycznym thrillerem, satyrą na autorytarną propagandę i metody socjotechniki.
Całą recenzję 7. sezonu serialu "Projekt UFO" można przeczytać TUTAJ.
Zwiastun serialu "Projekt UFO" | Netflix
