**Dzisiejszy wpis w dzienniku:**
Pozwoliłam synowi i jego rodzinie zamieszkać u mnie. A teraz sama wynajmuję pokój, podczas gdy w moim mieszkaniu żyje była synowa z nowym mężczyzną…
— Na ostatnim zebraniu dyrektor choćby nie udawał: „Mam dwie rady — albo szukajcie pracy, albo módlcie się o cud” — powiedziała Weronika, ciężko opuszczając torbę na podłogę. — Wszystko rozumiem… tylko gdzie teraz znaleźć tę pracę?
Weszła do biura z kamienną twarzą. W środku od dawna ściskało ją od niepokoju. Firma tonęła — to było oczywiste, ale wciąż liczyła, iż jakoś się odbiją. A tu — wyrok. Praca była dla Weroniki jak powietrze: dwoje dzieci, alimentów zero, rodzice — staruszkowie, którzy sami potrzebują pomocy.
Rozsyłała CV jak na taśmie, dzwoniła do znajomych, przeszukiwała internet dzień i noc. Czasem śmiała się z koleżankami: „Na tej pracy myślimy tylko o tym, gdzie by jeszcze pracować”. Jedni już się jakoś urządzili, inni zniknęli w niepamięć.
— Jak bardzo przyciśnie, przyjdź do nas do hipermarketu — skinęła znajoma z sąsiedniego działu. — Pensja w porządku, grafik elastyczny. Zaloguję cię.
Wcześniej takie propozycje wywoływały w Weronice przygnębienie. Teraz — to i tak jakiś plan. Cokolwiek.
Rozmyślania przerwało łkanie. Weronika odwróciła się: przy oknie stała Halina Januszówna — starsza księgowa, stateczna, nigdy nie narzekająca.
— Halina Januszówno, co się stało? — zerwała się Weronika. — Martwi się pani o zwolnienia? Przecież jest pani na pensji, pani najmniej powinna się przejmować. Zaraz zrobię herbatę, zostały mi jeszcze placki. Porozmawiamy.
— Odpoczynek pewnie czeka mnie pod mostem — westchnęła staruszka gorzko.
— Jak to pod mostem? Przecież ma pani mieszkanie, syn dorosły, nie żyjecie razem…
— Mieszkanie jest, tylko nie dla mnie. Teraz wynajmuję. Trzy tysiące złotych miesięcznie — i to jeszcze dobrze trafiłam.
Okazało się, iż Halina Januszówna miała dwupokojowe mieszkanie, które sprywatyzowała z synem dwadzieścia lat temu. Po jego ślubie wpuściła młodych do siebie, a potem — wszystko się potoczyło. Synowa zaszła w ciążę, zameldowała się, potem dziecko. Teściowa znosiła awantury, krzyki, syn nocował u kolegów. Zrzucano to na hormony synowej, na „trudny okres” w rodzinie.
A po roku — druga ciąża.
— Nie wytrzymałam. Wyniosłam się — wyszeptała Halina Januszówna. — Wynajęłam kawalerkę. Myślałam — to tymczasowe.
Ale „tymczasowe” ciągnęło się latami. Na Nowy Rok przyszła z prezentami — a na klatce lista dłużników. Za jej mieszkanie. Dług — ponad trzydzieści tysięcy złotych.
— A czemu my mamy płacić? — zdziwiła się synowa. — Mieszkanie pani, to niech pani płaci!
Syn tylko rozłożył ręce. „Nie mam” — powiedział. Oszczędności Halina Januszówna oddała, podpisała ugodę — spłaci dług w cztery lata.
— choćby nie narzekałam… — mówiła z trudem, odwracając się do okna. — Tylko czasem dzwoniłam. Pytałam, jak dzieci. On odpowiadał — wszystko w porządku. Aż spotkałam sąsiadkę. Ona mi powiedziała: syn się rozwiódł. Już rok temu. A w mieszkaniu żyje synowa z nowym facetem. I znów w ciąży.
— A syn co?
— Powiedział: „Mam nową rodzinę. A tam — dzieci. Nie mogę ich wyrzucić”. No tak. Nie może. A mnie wyrzucił — bez problemu.
Teraz Halina Januszówna płaci rachunki za mieszkanie, w którym dawno nie mieszka. Jej była synowa z obcym mężczyzną urządzili się tam jak u siebie, a ona — tuła się między pracą a tanim pokojem. Emerytura ledwo starcza na leki i czynsz. Oszczędności — zero. Pomocy — brak.
— Rozumiem, iż ona nie ma gdzie się podziać… ale dlaczego to ja mam być na bruku, a ona z kochankiem w moim mieszkaniu? — głos jej drżał. — Dlaczego mój syn choćby nie stanął po mojej stronie?
Weronika słuchała i nie wiedziała, co odpowiedzieć. Bo czy istnieje dobra odpowiedź, gdy matka staje się zbędna we własnym dziecku?
— A pani… do prawnika się zwróciła? — zapytała ostrożnie.
— Po co? Ona tam jest zameldowana. A dzieci? Czy sąd wyrzuci matkę z dziećmi? A dług — na mnie. To nie przestępstwo. Wszystko zgodnie z prawem.
I w tym zdaniu — cała tragedia. Wszystko „zgodnie z prawem”, ale ani odrobiny — po ludzku.
Tej nocy Weronika długo nie mogła zasnąć. Przed oczami miała pochyloną postać Haliny Januszówny i jej słowa: „Chciałabym choć raz poczuć się jak człowiek”.
Gdzie ta granica, gdy rodzina kończy się, a zaczyna zdrada? Kiedy syn postanawia, iż matka to tylko starsza kobieta, która „wszystko wytrzyma”?
Może gdy zaczynamy sobie odpuszczać dzwonienie? Nie pytać, nie interesować się? Albo gdy wygodnie udawać, iż rodzicom „wszystko gra”, byle nam było lekko?
Teraz Halina Januszówna płaci nie tylko za mieszkanie. Płaci za zaufanie, za dobroć, za chęć pomocy. I pozostaje pytanie:
Co zrobić, gdy matka oddała wszystko — i została z niczym?