Pożegnanie z Masią

filmweb.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: plakat


Nigdy nie sądziłam, iż przyrównam film Pedro Almodóvara do Jana P. Matuszyńskiego, ale może to właśnie żywy dowód, iż rodzime kino wciąż potrafi zaskakiwać. W przeciwieństwie do pokazywanego w Wenecji "W pokoju obok", walczący o gdyńskie Złote Lwy "Minghun" kipi od emocji i zabiera widza w metafizyczną podróż poza granice ludzkiej duchowości. Choć oba tytuły traktują wprost o śmierci oraz trudach jej akceptacji, to nowy film twórcy "Ostatniej rodziny" skutecznie wdziera się w duszę, przewiercając ją w poszukiwaniu sensu tam, gdzie uporczywie chcemy ów sens znaleźć – w niechybnym kresie życia. "Minghun" na pewno nie jest najlepszym filmem Matuszyńskiego, ale być może jego najbardziej dojrzałym i osobistym.

Natalia Bui, Marcin Dorociński
  • Wonder Films
  • Łukasz Bąk

Jakiego bohatera najlepiej skonfrontować ze śmiercią, o ile nie wdowca traktującego swoją jedyną córkę jak oczko w głowie? Wieść o nagłej śmierci Masi (Natalia Bui) jest dla Jerzego (Marcin Dorociński) tożsama z końcem świata. Żałoba odcina go od rzeczywistości, w której jeszcze przed chwilą szczęśliwie świętował z córką nadejście chińskiego nowego roku. Scenarzysta Grzegorz Łoszewski symbolicznie i przekornie zestawia czas na wygnanie złych duchów i snucie planów na przyszłość z pogrzebaniem wszelkich nadziei oraz drążącym poczuciem straty. Powrót Jerzego do przepełnionego obecnością zmarłej córki mieszkania należy do jednej z najmocniejszych scen w filmie, po której trudno się otrząsnąć. Przyozdobiona czerwienią, opustoszała przestrzeń, zamiast napawać optymizmem, teraz boleśnie przypomina bohaterowi o tragedii, jaka go spotkała.

Autor scenariusza nie pozwala mężczyźnie przejść żałoby w upragnionej izolacji, sprowadzając do Polski Benny'ego (Daxing Zhang) – charyzmatycznego i nieco despotycznego dziadka Masi, który za zięciem nigdy szczerze nie przepadał. Matuszyński oraz Łoszewski w pełni wykorzystują czarno-komediowy potencjał tej naznaczonej dyskomfortem sytuacji: dwóch emocjonalnie sobie obcych mężczyzn nagle musi złączyć się w nieszczęściu, by wspólnie pożegnać ukochaną osobę. Niezgoda bohaterów unaocznia się już w kwestii sposobu pochówku dziewczyny, a także w podejściu do życia pozagrobowego, w które zrozpaczony Jerzy zdaje się nie wierzyć. Benny upiera się, by odprawić ceremonię w duchu kultywowanej od setek lat chińskiej tradycji. Co zabawne, tytułowy minghun, czyli dalekowschodni zwyczaj zaślubin po śmierci, z początku wydaje się równie obcy Jerzemu, co żyjącemu od dekad poza Chinami dziadkowi Masi. Ten uważa jednak, iż znalezienie zmarłej wnuczce wybranka uchroni ją przed wieczną tułaczką w samotności.

Marcin Dorociński, Daxing Zhang
  • Wonder Films
  • Łukasz Bąk

Poszukiwanie kandydata na męża w kostnicy nie należy do najpowszedniejszej czynności, co z ironią i humorem podkreśla w filmie reżyser, na zmianę żonglując patosem oraz absurdem. Obezwładniające mężczyzn rozpacz i bezradność znienacka ustępują miejsca wielkiej determinacji. Przeczesując worki z trupami, sami jednak do końca nie wiedzą, co robią. Jakiego chłopaka chciałaby Marysia? – zastanawiają się wspólnie ojciec i dziadek, gwałtownie uświadamiając sobie, iż nigdy tak naprawdę nie przestali patrzeć na nią jak na potrzebującą opieki dziewczynkę. Matuszyński przejmująco pokazuje na ekranie żałobę rodzica, który nie był gotowy pozwolić swojemu dziecku dorosnąć, a co dopiero odejść już na zawsze. Cierpienie Jurka sięga zenitu, gdy dowiaduje się, iż Masia ukrywała przed nim swojego chłopaka, a także zamiar rychłej wyprowadzki.

Niestety, stojące na drodze bohaterów cudowne zbiegi okoliczności ujawniają nieznośną pretekstowość fabuły. Co więcej, zderzenie odmiennych kultur, które miało grać w "Minghunie" główną rolę, okazuje się zaledwie "ciekawostką" – powierzchownym i niedopracowanym wytrychem scenariuszowym pozostawiającym duże poczucie niedosytu. Na próżno szukać tu choćby próby zrozumienia chińskiej kultury, która stanowi przecież trzon tożsamości Masi, czy tym bardziej starań sproblematyzowania tytułowego rytuału w realiach polskiej rzeczywistości. Twórcy, by uniknąć jakiegokolwiek namysłu nad, bądź co bądź, aranżowanym małżeństwem, sklejają akcję nieprawdopodobną serią wydarzeń, mającą uchronić widzów od wszelkiej refleksji.

Marcin Dorociński, Ewelina Starejki
  • Wonder Films
  • Łukasz Bąk

Wiele do życzenia pozostawiają również dialogi, które, gdyby nie pierwszej klasy gra aktorska Dorocińskiego, Eweliny Starejki oraz Zhanga brzmiałyby jeszcze bardziej roboczo i beznamiętnie. Dramaturgiczne rozczarowanie rekompensują jednak zdjęcia od lat współpracującego z Matuszyńskim Kacpra Fertacza, który hipnotyzuje widza minimalistycznymi, choć bogatymi w symbolikę kadrami. Maestria kompozycji, subtelność w operowaniu kolorem oraz umiejętność portretowania choćby najdrobniejszych emocji sprawiają, iż "Minghun" w obiektywie Fertacza to jeden z najbardziej dopracowanych wizualnie filmów spośród prezentowanych w gdyńskim konkursie tytułów. Dzieło Matuszyńskiego oddziałuje na zmysły wielopoziomowo, wyrażając w obrazie i dźwięku to, czego nie są w stanie wypowiedzieć na głos bohaterowie. Czuć to szczególnie w jednej z pierwszych scen "Minghuna", kiedy Jerzy ze wzruszeniem podziwia córkę podczas jej filharmonijnego koncertu. To właśnie na scenie, gdy Masia w skupieniu gra na cymbałkach, wydaje się wobec taty najbardziej szczera.

Z chwilą śmierci melodia i ciepło, jakie nosiła w sobie dziewczyna, znikają bezpowrotnie z ekranu. Czerwień, najszczęśliwszy z kolorów Święta Wiosny, blednie wskutek przeżywanej przez Jerzego tragedii, któremu przez większość filmu towarzyszą jedynie chłodne, niebieskawe odcienie. Ogniste barwy przysłonią szare niebo dopiero w trakcie odprawienia tytułowego minghuna, czyli sfilmowanego w imponującym mastershocie ostatecznego pożegnania z Marysią. Finałowa ceremonia okazuje się katartycznym przeżyciem nie tylko dla Jerzego i Benny'ego, ale także dla widzów mogących przejrzeć się w bólu pogodzonych ze stratą mężczyzn. "Minghun" przeprowadza nas przez wszystkie etapy żałoby, aż do miejsca, w którym poza akceptacją oraz nadzieją nie czeka nas nic więcej.
Idź do oryginalnego materiału