Nie było w Krańcowie rzadszego widoku niż osoba, która opuszczałaby Zatorze przed końcem wykupionego pobytu. Praktycznie każdy, kto już zdecydował się opłacić sobie ‘’wakacje od koszmaru’’, starał się wykorzystać ten czas do granic możliwości.
Nie było więc nic zaskakującego w tym, iż większość goszczących w Zwrotnicy czekała z wymeldowaniem się do ostatniej minuty.
Widok weteranów ściskających swoje przepustki pod drzwiami biura meldunkowego i czekających, by przekroczyć je dopiero w momencie gdy zegar nieuchronnie wskaże wybitą na skrawku papieru godzinę, był czymś do czego każdy mieszkaniec Zatorza przywykł już dawno. Oczywiście w ten sposób postępowali tylko ci uczciwsi. Wśród regularnie wykupujących pobyt, często trafiali się tacy, którzy swój czas przeciągali o dziesięć, dwadzieścia, a czasem choćby dwadzieścia dziewięć minut...
Czemu akurat tyle? Ponieważ oficjalne poszukiwania osoby przebywającej na terenie Zatorza nielegalnie, rozpoczynano dopiero po pół godzinnym przekroczeniu czasu z przepustki.
Chociaż była to praktyka mocno naginająca zasady Zwrotnicy i każdy nadgorliwy urzędnik czy milicjant mógł za to wlepić naciągaczowi zakaz pobytu, to przeważnie tego nie robiono. Bądź co bądź Zwrotnica utrzymała się głównie z przybyłych gości. Odstraszanie ich albo usilne blokowanie im wstępu mijałoby się z interesem społeczności. Niepisaną zasadą było, iż póki delikwent zmieścił się w trzydziestu minutach, przymykało się na to spóźnienie oko.
Gdy osoba wykupująca pobyt odhaczyła się już w biurze meldunkowym i wysłuchała obowiązkowej pogadanki by następnym razem ‘’być bardziej punktualnym” musiała jeszcze odebrać broń. Tego czasu nikt już nie wyliczał, więc pilnujący składnicy broni Kovsai był chyba najczęściej zagadywanym weteranem, jaki kiedykolwiek istniał w Krańcowie. Odbierając swój sprzęt ludzie kradli kolejne minuty, dzieląc się z mężczyzną historiami z miasta, ciekawostkami z innych osad, a choćby sekretami.
Niestety dla tych złodziei czasu inny ze strażników Karolczak, który często obserwował okolicę z dachu biura meldunkowego, gwałtownie ucinał te wymuszone dyskusje. Gdy tylko zobaczył on przez lunetę swojego karabinu jakiegoś wyjątkowo gadatliwego marudera, krzyczał stanowczo przez radio. - Może już starczy! Na naszego gościa czeka jeszcze kładka...
Kładka była zaś ostatnim miejscem, gdzie można było ukraść sobie kilka dodatkowych chwil wytchnienia.
Gdyby w normalnych okolicznościach kazać jakiejś osobie przejść przez pomost zawieszony nad śmiertelną pułapką, to najprawdopodobniej przebiegłaby ona przez niego nie zatrzymując się choćby na sekundę. Tymczasem po kładce Zwrotnicy wszyscy szli tak wolno, jakby przechadzali się pięknym zagajnikiem – smakując każdą chwilę.
Minutowanie – jak potocznie mówiono o przeciąganiu czasu, było zjawiskiem zrozumiałym i oczywistym dla mieszkańców Zwrotnicy. Kto niby i z jakiego powodu miałby się śpieszyć by przejść na tamtą stronę? Chyba tylko ktoś, kto miał coś na sumieniu...
***
Drugi od samego początku stał się na Zatorzu źródłem wielu plotek. Oczywistym jest, iż każda ‘’nowa twarz’’ która pojawiła się w tej małej społeczności, budziła zwyczajną ludzką ciekawość. Ciekawość tą rozbudzał dodatkowo fakt, iż nikt z goszczących w owym czasie na terenie Zwrotnicy weteranów nie znał go choćby z widzenia. To jeszcze uszłoby Grześkowi na sucho, ale gdy rozeszło się, iż sprzedał Kovsaiowi broń za równość prawie dwóch tygodni pobytu, a potem mimo wykupionych trzech dni, postanowił opuścić zatorze już po jednej nocy, To sprawiło, iż społeczność wydała swój wyrok - „ to nie mógł być po prostu zwykły weteran”.
Pikanterii całej sprawie dodawało towarzystwo, w jakim Grzesiek wyruszył w kierunku kładki; Mike, Pietras, Danielewski, Romcio i Fidelus byli grupą w każdym względzie wyjątkową. Chociaż oficjalnie jak wszystko po tej stronie torów, podlegali oni pod władzę Oli to jako jedyni mogli sobie pozwolić na pewną niesubordynację w stosunku do jej osoby i rządów. Przywódczyni Zwrotnicy akceptowała taki stan rzeczy, bo mężczyźni załatwiali dla niej wiele spraw, które ciężko było powierzyć komukolwiek innemu. Dawni strażnicy Wspólnoty byli bowiem powszechnie znani wśród weteranów i w odróżnieniu od Błazna oraz jego podkomendnych, wciąż cieszyli się wśród nich dobrą opinią. Jako adekwatnie jedyni ze Zwrotnicy mogli bez problemu podróżować między wszystkimi osadami nie obawiając się, iż ktoś z weterańskiej braci strzeli im w plecy albo każe ‘’wypieprzać’’ ze stancji w środku nocy.
Dlatego też nim Drugi wraz z nowymi towarzyszami zdążył opuścić miasteczko, pomiędzy znudzonymi handlarzami, weteranami i mieszkańcami, rozprawiano już o tym kim on adekwatnie jest i czemu ‘’grupa specjalna Zwrotnicy” wyruszyła z nim tak nagle.
Wśród powtarzanych z szybkością ocierającą się o barierę dźwięku opowieści znalazły się naprawdę wydumane historie.
Bartek właściciel salonu fryzjerskiego przy głównej ulicy miał rzekomo dowiedzieć się, iż tajemniczy mężczyzna to wysłannik Wieżowca, który zamierzał wejść w sojusz ze Zwrotnicą. Czym jednak ten sojusz miałby być? Tego już nieistniejący informator fryzjera nie wiedział.
Wnioski jeszcze dalsze od prawdy wysnuwał Green miejscowy lekarz i były członek autobusu do Wolności. Uważał on, iż mężczyzna był szpiegiem Armii Daniela, który przeszedł na stronę Zwrotnicy i miał teraz zdradzić grupie Mike’a jakieś tajemnice skrywane daleko za Strefą Głodu. Te ocierające się o fabułę filmów szpiegowskich pogłoski ucinał Tomek, barman z małego pubu ‘’Garaż” .
On sam twierdził, iż Mike i nowo przybyły weteran pili u niego poprzedniego dnia. Wyglądało na to, iż obaj znali się naprawdę dobrze, cały wieczór spędzili bowiem na rzekomej zabawie przy alkoholu. Barman Wywnioskował z tego, iż nie chodzi prawdopodobnie o żadne wielkie i polityczne zagrywki, a Mike musi po prostu załatwiać dla przybysza jakąś prywatną sprawę.
Na całe szczęście dla prawdziwego celu wyprawy żadna z plotek nie ocierała się choćby o prawdę. Przy zamieszaniu, jakie powstało dookoła wyruszającej grupy, nie było szans by ktoś nie przeniósł informacji przez tory i świadomie bądź nie, ostrzegł przy tym Szakala.
Sam Drugi miał wrażenie, iż gdy przemierzali Zwrotnicę wszystkie oczy skierowane były na niego oraz jego nowych kompanów. Chociaż tłumy nie wychodziły za nimi na ulicę, to na twarzy każdej osoby, którą mijali malowało się wyraźne poruszenie. Przechodnie szeptali do siebie wskazując na nich skrycie palcami, a sprzedawcy przyglądali im się podejrzliwie zza witryn swoich punktów handlowych.
Grzesiek nie należał jednak do ludzi, którzy peszyliby się w takich sytuacjach. Gdy dwóch handlarzy stojących na przeciwko swoich straganów zmierzyło go wzrokiem choćby się z tym szczególnie nie kryjąc, pomachał im wołając. – Jak tam chłopaki?! Dobry dziś utarg? - zaskoczeni mężczyźni natychmiast udali pogrążonych w rozmowie, a Drugi prychnął na widok ich sztucznej do bólu reakcji.
Podobnie nie oszczędził dziewczyny która wpatrywała się w niego z zainteresowaniem przy stoisku z domowymi wypiekami. Gdy mijali jej stragan, zatrzymał się na chwilę i zawołał zalotnie. – No hej! Jak poczułem twoje spojrzenie, to od razu nabrałem ochoty by wziąć od ciebie coś słodkiego...
Speszona sprzedawczyni opuściła błyskawicznie wzrok, a gdy podała mu jeden ze swoich wypieków to ze zdenerwowania zapomniała o wydaniu reszty. Grześkowi jednak wcale to nie przeszkadzało. Za ten ‘’bilet więcej’’ dostał od niej nie tylko coś co miało być pączkiem, ale również delikatne muśnięcie dłoni i nieśmiały uśmiech.
Spróbowany po chwili pączek okazał się cholernie mdły i bez nadzienia, ale Grzesiek poczuł się z jakiegoś powodu uradowany. Prawdopodobnie dlatego, iż już od dawna brakowało mu widoku kobiet niezniszczonych Nowym Światem, a Zwrotnica była takich pełna.
– Niereformowalny...– pomyślał, ciągle czując na dłoni ciepłe miejsce którego dotknęła dziewczyna. Wiedział, iż gdyby miał chociaż troszkę więcej czasu nie odpuściłby jej swojej ‘’sztuki uwodzenia”.
W Starym Świecie Grzesiek wdał się w niezliczoną ilość krótkich romansów. Wychodził bowiem z założenia, iż próbować szczęścia trzeba z każdą napotkaną kobietą (mimo iż czasem można było za to oberwać to w pysk). W Nowym Świecie okoliczności nieco ograniczyły jego frywolne zwyczaje, ale choćby po Błysku trafiło mu się kilka ‘’przygód’’ podczas służby w Nowym Dworze. Romansowanie nie było jednak dla niego celem samym w sobie. Drugi o niczym nie marzył bowiem tak bardzo jak o spotkaniu tej jedynej z którą połączy go w końcu ‘’coś’’ co określał pokrętnie mianem ‘’mistycznego głębszego znaczenia’’. Niestety mimo nieprzebranych ilości kobiet jakie miał okazje poznać w swoim życiu, do żadnej nie poczuł niczego ponad fizyczne pożądanie. Swoje ciągłe próby flirtu tłumaczył sobie zresztą jako nieustawiczne poszukiwanie. ‘’Każda z nich może być właśnie tą na którą czekam, muszę więc próbować z każdą” – powtarzał sobie często, chcąc nieco oczyścić swoje zbrukane sumienie… Prawda była bowiem taka, iż to co robił ze swoimi pranerkami, nie wiele miało wspólnego z jakąkolwiek poetycką miłością.
Grzesiek taki po prostu był i od dawna już nie próbował z tym walczyć.
Prawdopodobnie dlatego, gdy kolejne zaciekawione przedstawicielki płci pięknej, podążały za nim wzrokiem, czuł się po prostu jak w swoim żywiole. Każdej z nich machał i prezentował swoje zalotne spojrzenie. W końcu obserwujący go kątem oka Mike spytał. – Kuźwa jak długo ty tu jesteś, iż zdążyłeś je wszystkie poznać?
- Nie znam żadnej! – odpowiedział mu rozbawiony Drugi. – Korzystam z tego, iż chociaż raz to one zerkają pierwsze!
Słysząc to Mike uśmiechnął się pod nosem i wyszeptał teatralnie dość niezwykłą poradę. - Jakbyś się przyznał kim naprawdę jesteś, to dopiero byłbyś w centrum uwagi...
Słowa te miały być oczywiście żartem, ale Fidelus który szedł kawałek dalej potraktował je zdecydowanie zbyt poważnie. – Tej uwagi to akurat moglibyśmy trochę mniej robić! – fuknął spoglądając znacząco na Drugiego. - Kurwa cała Zwrotnica już o nas trąbi...
Na szczęście dla Grześka pozostali z grupy nie podchodzili do tej sytuacji tak nerwowo.
- I niby jak?! – wytknął natychmiast Pietras. – Jak już wyłazimy z miasta to zawsze wiadomo, iż coś się spierdoliło. Musielibyśmy chyba wykraść się zanim wszyscy wstaną....
- Nigdy nie kryliśmy się z tym, iż wyruszamy. – przypomniał mu Danielewski, również nieszczególnie wzruszony szumem jaki dookoła siebie robili. – Wyobraź sobie jak dziwnie by to wyglądało, gdybyśmy ten jeden raz się wymknęli. Najważniejsze, iż nikt kto nie powinien nie wie po co idziemy. – dodał kładąc mocny akcent na ostatnie zdanie i z oczywistych względów wlepiając jednocześnie wzrok w plecy Mike’a.
Drugi postanowił jednak nie denerwować więcej Fidelusa i uspokoił się nieco z prowokowaniem przechodniów, ograniczając się jedynie do uśmiechów w stronę co ładniejszych dziewczyn.
Gdy mężczyźni dotarli w końcu do biura meldunkowego, Grzesiek poszedł zgłosić swoje odejście. To oczywiście spotkało się z niemałym zdziwieniem pracującego tam urzędnika. (Zwłaszcza, iż Zwrotnica nie oddawała pieniędzy za niewykorzystany czas.) Potem odebrał jeszcze Traka-3 od Kovsaia, który nie mniej zaskoczony spróbował wciągnąć go w rozmowę o powodach jego błyskawicznego odejścia. Na szczęście Drugi nie musiał głowić się nad żadną wymówką, bo Mike natychmiast uciszył ciekawskiego strażnika.
– Sprawy handlarzy! Się tak nie interesuj Kovsai, bo jeszcze mi się przypomni kto roznosi wśród weteranów plotki z „Kontrolki handlowej” – zagrzmiał, gdy Grzesiek przewieszał broń przez ramię.
Zawstydzony strażnik nie próbował już więcej podchodów i mężczyźni ruszyli w stronę wyjścia ze Zwrotnicy. Nie uszli jednak choćby kilku metrów gdy okazało się, iż tuż przed przejściem na drugą stronę czekała na nich, wyjątkowo piękna (w ocenie Drugiego) niespodzianka.
Przed kładką wyglądała za nimi Jezz. Dziewczyna miała chyba ciągły zwyczaj prezentowania swoich ”walorów estetycznych” bo tym razem ubrana w czarny bezrękawnik i krótką spódniczkę z zakola nówkami, które jeszcze mocniej podkreślały jej wyjątkowo miłe oku nogi.
Patrząc na jej wdzięki Grzesiek odzyskał przez chwilę wiarę w istoty wyższe. Uznał bowiem, iż tylko Bóg mógł stworzyć coś tak pięknego i tylko diabeł mógł sprawić, iż nie był w stanie tego posiąść. Wydając z siebie ciche, ale wypełnione cierpieniem westchnienie, przypatrzył się jak grupa Mike’a wylewnie wita się z dziewczyną. prawdopodobnie w duchu każdy z jej członków liczył, iż uda im się skraść małego buziaka w policzek, ale tylko Mike został obdarzony czymś więcej niż chłodnym uściskiem ręki.
Drugi trzymał się od tego z daleka, bo ze swojego ‘’mniej militarnego’’ doświadczenia wiedział, iż takie usilne narzucanie się dziewczynie z góry stawia mężczyzn na straconej pozycji. Zamiast więc próbować przepchać się do Jezz, skwitował ironicznie w myślach wszystkich z grupy którzy nie uważali jej za najładniejszą w Zwrotnicy. Widząc jak Danielewski i Romcio mało nie oślinią się na widok dziewczyny, miał choćby ochotę rzucić jakimś złośliwym komentarzem... Gdyby nie to, iż otwierając usta pewnie sam by się przy tym opluł.
Oczywiście uwadze przyzwyczajonej do adoracji Jezz nie umknęło to, iż Drugi nie pchał się w jej stronę. Gdy spojrzała na niego wyraźnie zaciekawiona, zastanawiał się jak zareaguje. Ta niespodziewanie uśmiechnęła się i wyciągając w jego stronę rękę sama zainicjowała przywitanie.
- Jesteś idiotą Grzesiek. – skarcił się w myślach, gdy ścisnął dłoń dziewczyny. – Dobrze wiesz, iż pewnie się więcej nie spotkacie, a w głowie masz tylko głupie gierki...-
Utwierdzając się w przekonaniu, iż to i tak temat stracony, postanowił pozwolić sobie choćby na małą zaczepkę. Nim Jezz zdążyła się od niego odwrócić spytał pewnie. – To jakaś tradycja, iż przychodzisz żegnać odchodzących? Czy zrobiłaś wyjątek ze względu na mnie?
Po tym jawnie prowokującym zdaniu myślał, iż dziewczyna chociaż przez chwilę zrobi się zakłopotana, ale ta popatrzyła na niego z niezłamaną pewnością siebie. - Zwykle nikogo nie żegnam i nie zrobiłam dla ciebie wyjątku. – odparła w kontrze, raźno mrugając do niego. – Nie wiedziałam nawet, iż wyruszasz razem z nimi... – wgniotła go ostatecznie w ziemie, obracając się w stronę Mike’a.
Grzesiek po raz kolejny westchnął smutnie i stanął z boku by przysłuchać się co sprowadziło do nich dziewczynę.
- Nie chciałam was zatrzymywać... – stwierdziła Jezz zwracając się jednak głównie w stronę Mike’a. Oczywiście pozostali mężczyźni zarzucali ją natychmiastowymi deklaracjami, iż wcale im się nie śpieszy i chętnie z nią postoją(choćby do jutra), ale dziewczyna kontynuowała nie zwracając na te końskie zaloty uwagi. – Chciałam po prostu życzyć wam powodzenia. – powiedziała głosem przepełnionym śmiertelną wręcz powagą. - Mam nadzieję, iż złapiecie tego skurwiela, który tak skrzywdził naszą Madi...
W tym momencie sielankowa atmosfera umarła natychmiast, a wszyscy oprócz Mike’a i Grześka jęknęli.
- Ja pierdolę jej też się wygadałeś?! – ryknął natychmiast Fidelus odwracając się pretensją w stronę kompana.
Ten zaczerwienił się przez chwilę, ale nim zdążył coś odpowiedzieć Jezz stanęła w jego obronie.– A co? Może uważasz, iż pójdę i to rozgadam? – syknęła wściekle praktycznie wpadając ze wściekła miną w Fidelusa. - Masz mnie za idiotkę? A może myślisz, iż po cichu wspieram kogoś kto wybebeszył moją znajomą? He? Może wydaje ci się, iż skoro obracam się z weteranami to są dla mnie ważniejsi niż Zwrotnica i jej ludzie?!
Przez te zdecydowaną reakcję Fidelus momentalnie stracił cały animusz. – Nie... nie... Mi nie chodzi o ciebie! Absolutnie... Ja po prostu... No... Mike jest strasznie nieostrożny…
W tym momencie Grzesiek nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Zdążył już zauważyć, iż Fidelus był zwykle dość zaczepny, wulgarny i głośny, ale odpowiadając dziewczynie zrobił to tonem uciszonego dziecka. Do tego chyba po raz pierwszy od narodzin, wypowiedział całe zdanie nie wrzucając w nie przekleństwa.
Jezz natomiast nie miała zamiaru odpuszczać. - Nieostrożny bo powiedział to mi? Bo wydaje mi się, iż nie powiedział nikomu innemu. o ile więc masz problem do tego z kim o tym rozmawiał, to masz problem tylko ze mną... – wyrzuciła, jakby została śmiertelnie obrażona.
Fidelus zbladł już całkiem i nie wiedział jak ma odpowiedzieć. W końcu spojrzał w stronę chichrającego się Grześka i nagle jakby go olśniło. – No, ale... On wciągnął w to Drugiego! – zawołał triumfalnie jakby ten argument przeważał nad wszystkim.
Dziewczyna przez chwilę wyglądała na zaskoczoną, ale gdy spojrzała na Grześka wycierającego zapłakane ze śmiechu oczy, stwierdziła pewnie. - Bo Drugi jest w porządku... Ja mu ufam.
Jej słowa wywołały dość niespodziewaną reakcje, bo wszyscy oprócz z Mike’a spojrzeli na niego z taką zawiścią, jakby życzyli mu upadku na tory.
Sam Mike wykorzystując okazję, iż chwilowo kto inny był na celownik ponaglił swoich towarzyszy. - Dobra nie traćmy już czasu! – po czym zwrócił się do dziewczyny. - Jezz zrobimy wszystko co w naszej mocy. Masz na to moje słowo! A wiesz, iż dla mnie jest ono droższe od pieniędzy. – zadeklarował, po czym ponownie zwrócił się do pozostałych. – Idziemy łomy! – rozkazał wchodząc na kładkę.
Reszta grupy dość niechętnie podążyła za nim, ale każdy zdążył jeszcze znaleźć chwilę by pokłonić się Jezz z nadzieją na miłe pożegnanie. Niestety dla nich tak jak we wcześniejszym wypadku, dziewczyna zbyła ich uściskiem ręki.
Drugi zgodne ze swoją naturą, która nie pozwalała mu podchodzić do spraw z kobietami w sposób normalny, postanowił podrażnić się z Jezz dalej. Zamiast pożegnać się z dziewczyną wskoczył od razu na kładkę, by dać jej do zrozumienia, iż wcale mu na tym nie zależy. Zgodnie z oczekiwanie, gdy razem z pozostałymi maszerował już na drugą stronę, usłyszał za sobą wołanie. – Trzymaj się Long Island!
Słysząc to zatrzymał się na chwilę i odwracając w stronę Jezz, spytał głośno. – Czemu akurat Long Island?!
- Bo Drugi brzmi frajersko! – odparła dziewczyna. - A ja nie znam nikogo tak naiwnego, żeby przepłaciłby za dwa drinki tyle co ty... – zawołała zadowolona Jezz i ruszyła w stronę Zwrotnicy.
Grzesiek westchnął po raz ostatni obserwując, jak nogi dziewczyny jaśniały spod spódniczki, a potem popędził za przechodzącymi już na drugą stronę kompanami Mike’a.
Tym razem kładki nie pilnowali Bliźniacy i Pająk, ale jacyś zupełnie obcy dla Drugiego strażnicy. Ci oczywiście zatrzymali ich, by również życzyć im powodzenia. Ponieważ tym razem nikt nie wytknął Mike’owi gadatliwości, można było przypuszczać, iż byli oni poinformowani o prawdziwym celu wyprawy. Po wymianie obowiązkowych grzeczności grupa ruszyła placem kolejowym wzdłuż torów.
Nie minęła choćby minuta ich marszu w stronę dawnego dworca, gdy Mike zwrócił się do Drugiego z ostrzeżeniem. – Posłuchaj, będziemy szli bezpiecznym szlakiem...- w tym momencie Fidelus prychnął, a Pietras westchnął ciężko pod nosem. - Jak już prawdopodobnie zauważyłeś po reakcji tych dwóch łomów ‘’bezpieczny’’ to nazwa mocno nad wyrost. Szlak wiedzie dookoła skupisk błędów, dzięki którym niewykształceni podatni na prawo trzech nas nie wyśledzą. I to mimo, iż idziemy w takiej grupie! Ale z tego szlaku korzystają wszyscy: weterani, Armia Daniela, dawni zarzeczanie i co najważniejsze handlarze. Z tego względu jak się pewnie domyślasz, po drodze możemy natknąć się na gości, co szukają niezbyt uczciwego i szybkiego zarobku. Nie wyglądamy na obładowanym towarem i jesteśmy uzbrojeni więc może dadzą nam spokój, ale gwarancji nie ma... Okolice stacji to ostatnie bezpieczne miejsce, a jak już dojdziemy do parku, miej pełne skupienie!
Grzesiek skinął głową na znak, iż zrozumiał przestrogę, miał jednak znacznie mniej powodów by się bać niż Mike i jego towarzysze. Z doświadczenia wiedział, iż trafienie ruchomego celu w głowę gdy nie jesteś strzelcem wyborowym graniczy z cudem, a praktycznie niezniszczalny płaszcz chronił większą część jego ciała. Dla pewności zasznurował go jednak pasem, by między patkami nie zrobiła się zbyt duża przerwa. To nie uszło uwadze jego towarzyszy, bo Romcio spytał natychmiast. – Nie gorąco ci w tym?
Drugi pokręcił głową, a Danielewski wtrącił się rozmowy.
– Od razu mi się Pająk przypomniał, jak jeszcze był wolnym weteranem. Wiecznie łaził w tej swojej ramonesce...
- Mnie to by kurwica strzeliła. – skomentował Fidelus, spoglądając krytycznie na Drugiego.- Przecież to waży w cholerę... Ciekawi mnie jak będziesz w tym spieprzał przed niewykształconymi.
Grzesiek nie bardzo chciał dzielić się z mężczyznami adekwatnościami swojego płaszcza. Był to w jego mniemaniu rodzaj reliktu tak cennego, iż mógł choćby zmienić dotychczasowych towarzyszy w złodziei. – Po prostu się przyzwyczaiłem... – skłamał. – Ten płaszcz definiuje mnie! Tak jak dwójka na koszulce...
- I dwa palce...- wtrącił niefrasobliwie Danielewski, po chwili orientując się jednak, iż mogło to być źle odebrane. – Bez obrazy...- dodał zawstydzony.
- Spoko. – odparł Grzesiek wzruszając ramionami. – A palce mam trzy...- dodał prezentując okaleczoną dłoń.
- Krajzega w Starym Świecie, czy potwór w Nowym? – spytał zaciekawiony Pietras.
- Psychol w Nowym. – odpowiedział mu bez zastanowienia Drugi. – A adekwatnie wybitnie miła para młodocianych psychopatów... – sprostował po chwili. - Jezu to było tyle lat temu, iż choćby nie pamiętam czemu mi je odcięli...
- Zjebów to akurat w Krańcowie nigdy nie brakowało. – podsumował Pietras. – Pamiętacie tego chłopaka co dał się dotknąć Delimerowi i…
Grzesiek jednak nie dowiedział się o jakiego chłopaka chodziło i jakie były jego dalsze losy. Wspomnienie o psycholach wywołało w nim istną lawinę powracających wizji z przeszłości które odcięły go on normalnego świata. Gdy odruchowo spojrzał na swoją okaleczoną dłoń, doszło do niego jak dawno nie wracał myślami do czasu który spędził niegdyś Krańcowie. Ostatni raz rozmyślał o tym wszystkim jeszcze w pustym mieście. Potem gdy trafił do Nowego Dworu był ciągle tak zajęty, iż nie miał dość czasu by tracić go na rozpamiętywanie. Jedyną osobą do której regularnie wracał myślami był Pierwszy. Zdziwiło go choćby jak łatwo zastąpił pozostałych członków grupy nowymi znajomymi.
- Czy ja naprawdę jestem, aż takim pustakiem? – spytał sam siebie.
Stwierdził jednak, iż tak wygląda życie. Znajomi przychodzą i odchodzą. Silę więzi międzyludzkich najlepiej ocenia czas. Czy zastanawiał się chociaż raz, co stało się z jego kumplami ze Starego Świata? Odpowiedź była prosta – Nie. Byli tylko towarzyszami zabaw, kimś z kim wychodził na drinka albo podrywać dziewczyny w klubie. Gdy odeszli razem z poprzednią rzeczywistością, nie było mu choćby szczególnie przykro. Czy jednak tak samo traktował ludzi z Pierwszej Grupy? Byli po prostu nic nieznaczącymi pyłami, z którymi splotły się jego losy i z którymi walczył wspólnie o przetrwanie? Czy tylko Pierwszy był kimś na kim mu zależało? Czy gdyby był pewny, iż jego przyjaciel jest już martwy to porzuciłby swoje życie w Nowym Dworze i przybył tu po pozostałych? Na to nie było łatwej odpowiedzi.
Na pewno nie wróciłby po Ósmego. Dla niego bydlak mógłby już dawno zdechnąć i tego mu szczerze życzył. Dla Dziewiątego też raczej by nie zaryzykował. On był sztampowym przykładem kogoś o kim się po prostu zapomina... A co z Siódmą? Podobała mu się jej frywolność, ale czy wrócił by tu tylko dla niej? Nie był pewien... Szóstego było mu szkoda, miał też niegdyś wobec niego wyrzuty sumienia. Skoro jednak poświęcił go raz, to czy nie zrobiłby tego po raz drugi? Trzeciego chociaż nie licząc Pierwszego znał najdłużej, to nigdy mu nie ufał i pewnie z tego powodu nie zrezygnowałby dla niego z wygód Nowego Dworu. Był jednak ktoś jeszcze na kim mu naprawdę zależało. Dix, ona była zdecydowanie jego słabością. Dziewczyna śliczna jak z obrazka i niesamowicie bystra. Uwielbiał jej towarzystwo i nienawidził Czwartego za samo to, iż ośmielił się brukać ją swoim buractwem.
Tak po nią na pewno by tutaj wrócił...
Gdy Drugi wyrwał się na chwilę ze swoich rozmyślań zauważył, iż zdążyli już opuścić plac pod wieżą ciśnień i przejść w okolicę dworca. To tutaj musiała się niegdyś znajdować ta legendarna ‘’Wspólnota”, o której wspominał Mike w trakcie ich rozmowy w barze. Teraz jednak po całej zbudowanej tu społeczności zostały jedynie zgliszcza.
Rdzewiejące obite blachą autobusy ciągle ustawione były w kształt muru, ale zza rozerwanej bramy widać było tylko zrujnowane budynki i ogromną dziurę w asfalcie. Ta pochłonęła większą część parkingu przed dworcem oraz chodnik. Domy które stały najbliżej niej zapadały się, a ich gruzy ginęły gdzieś pod miastem. Widok ten był w gruncie rzeczy dość przygnębiający.
Z tego co Drugi już wiedział, większość mieszkańców Krańcowa uważała, iż za zniszczeniem tego miejsca nie stała żadna po Błyskowa anomalia, a dawny weteran o pseudonimie Smutny. Mężczyzna był oderwanym od ciała, który wspierał Zarzecze w trakcie konfliktu trwającego niegdyś między dwoma stronami miasta. On również miał odpowiadać za rzekome zmiany pogodowo- przyrodnicze jakie zaczęły pojawiać się w ostatnich latach.
Dla Drugiego było to sprawa wyjątkowo interesująca bo śmierć kogoś kto osiągnął status ‘’Pogodotwórcy” była czymś o wiele bardziej niezwykłym niż zniszczenie pojedynczej osady. Do tej pory uważał, iż pogodotwórca może zostać zabity tylko i wyłącznie przez innego pogodotwórce. Tym czasem Smutny zginął z rąk Daniela. Chociaż wedle słów Mike był on naprawdę potężny, to jednak ciągle ograniczało go fizyczne ciało i zależność od pierwotnej woli. Na myśl o tym, iż niezrównoważony kuzyn Pierwszego dochrapał się jakiejś odmiennej nieznanej jeszcze mocy, cierpła mu skóra na plecach. Tłumaczył jednak sobie, iż Smutny który dopiero co stał się pogodotwórcą musiał zginąć przez własny brak doświadczenia i nadmierną pychę jaką bez wątpienia wzbudziła w nim nowa ogromna moc.
Zniszczona Wspólnota wywołał jednak poruszenie nie tylko w umyśle Drugiego. Jego towarzysze zrobili się nagle dużo bardziej posępni i przyśpieszyli kroku gdy okrążali odgrodzony plac.
- Stara Wspólnota...- westchnął w końcu Pietras, który pewnie musiał dać upust wewnętrznemu żalowi. – Tyle razy mijamy to miejsce, a mi wciąż ciężko patrzeć na to co zostało...
- Jak z niej uciekaliśmy, to już i tak gówno dla mnie znaczyła. – stwierdził chłodno Fidelus, wchodząc mu w słowo.
Mike który miał najbardziej posępną minę ze wszystkich, naskoczył na niego niemal natychmiast.- Budowaliśmy to miejsce własnymi rękami! Choćby ze względu na to trochę szacunku...
- Właśnie. – zawtórował mu Pietras.
Z jakiegoś powodu Fidelus nie odszczeknął się tym razem, tylko opuścił głowę. Grzesiek był niemal pewien, iż mimo tego co powiedział, też w jakiś sposób tęsknił do swojego dawnego domu. Ponieważ jego kompani zamilkli pogrążeni w ponurej zadumie, sam wrócił do swoich przemyśleń.
Zaskoczony stwierdził, iż gdy uwolnił w końcu gniecione latami wspomnienia, były one tak wyraźne i żywe jakby przez granicę miasta przeszedł ledwie tydzień temu. Zupełnie bez powodu przypomniał mu się garaż oświetlany lampami starego Żuka. Jak we śnie ujrzał Daniela który w paralitycznym tańcu okręcał wokół siebie Siódmą. Ósmego i Dziewiątego gdy krzywili się nad cappuccino, marzą o tym by zmieniło się w piwo. Widział Pierwszego którego udało mu się w końcu przyłapać na mimowolnym uśmiechu. Jak przed oczami wyrosła mu głupia mina Kamila, gdy patrzył zazdrośnie na kolejnych członków grupy porywających Dix do tańca. Przypomniał sobie jak sam tańczył z nią w tym obskurnym garażu. Garażu który wtedy był najwspanialszym miejscem na świecie. Wciąż czuł na twarzy jej czarne włosy, muskające go przy każdym obrocie.
Myśląc o tym Drugi mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Przez chwilę utrzymywał się w przekonaniu, iż jednak nie jest skończonym dupkiem, ale wtedy z głębi jego podświadomości odezwał się krytyczny głos Pierwszego. – Wrócił byś po nią bo tak należy? Czy dlatego, iż chcesz by widziała w tobie bohatera? Przyznaj, iż w wypadku kobiet nigdy nie chodzi o czyste altruistyczny pobudki...
Ta niespodziewana krytyka od jego sumienia, nieco zepsuła Drugiemu humor. Okłamywać mógł wszystkich dookoła, ale nie siebie. Czy gdy wracał do Krańcowa nie pałał cichą nadzieją, iż oprócz uratowania przyjaciela uda mu się ugrać coś jeszcze? Czy w czasie samotnych nocy przy ognisku nie wyobrażał sobie, iż Czwarty i Piąta nie są już razem? Czy nie szukał w tym swojej szansy?
Tylko, iż niemal natychmiast coś w niego uderzyło. Przecież Kamil był martwy! Zabity przez Pierwszego... Nie wiedząc czemu dopiero teraz w pełni uświadomił sobie co to oznacza. Nie wtedy gdy Mike opowiedział mu całą historię po raz pierwszy. Nie wtedy gdy pijany rozmyślał nad wszystkimi zbrodniami jakie popełnił w czasie swojej służby, ale właśnie teraz. Kamil zniknął i nigdy więcej nie będzie miał szansy go zobaczyć. To wylało się na niego jak kubeł zimnej wody. Kto jeszcze zniknął bezpowrotnie? Miał tylko nadzieję, iż nie Pierwszy i Dix...
W pewnym momencie Mike spojrzał w jego stronę. Nie było wątpliwości, iż zobaczył jego podłamaną minę i najpewniej by przerwać ciszę jaka zapanowała po przejściu obok Wspólnoty, kontynuował urwany dużo wcześniej temat. – Ej! A czemu adekwatnie Pająk już nie nosi ramoneski? Pamiętaj jeszcze jak przyłaził do Wspólnoty, to ciągle pierdzielił, iż to taka ‘’cudowna’’ osłona. Że czymś tam ją sobie podszył i choćby kule by zatrzymała...
Pietras słysząc to prychnął pod nosem i odpowiedział. – Na jego szczęście nikt do niego nie strzelał. Za to jeszcze we Wspólnocie dostał nożem w barze i cudowna ramoneska chuja zatrzymała.
- Chuja to może akurat by zatrzymała! – wtrącił Fidelus. – Jakby dupę przed Siwym zasłaniał.
Gromada ryknęła śmiechem. Tylko Grzesiek prychnął sztucznie bo nie do końca zrozumiał aluzje.
Gdy mężczyźni minęli mur Wspólnoty i atmosfera jakby nieco zelżała. Mike idący na przedzie zmarszczył zamyślony czoło, opierając o nie dłoń jakby starał się sobie coś przypomnieć. – W ogóle mi ta sytuacja uciekła... Kto chciał zrobić szaszłyk z Pająka?
- Pers...- syknął Romcio. – I to ja go jeszcze wtedy wpuszczałem na bramie...
Mike obrócił się spoglądając zdziwiony na chłopaka. – Cholera nic nie pamiętam... To było jak polowałem na Rękę Olbrzyma?
- Zaraz! Kto na kogo polował?! – wtrącił zszokowany Pietras, a na pytanie Mike’a odpowiedział Fidelus.
- To było jeszcze przed Kodem Weterana pacanie. Przecież po tej akcji co odpierdolił z Dzikim nad rzeką facet miał już łatkę zjeba. choćby ‘’Plecak” by go nie wpuścił do Wspólnoty.
Słysząc dziwne określenie Mike, Pietras i Danielewski ryknęli śmiechem, a Romcio spojrzał na Fidelusa jakby go chciał spopielić spojrzeniem.
- Ja pierdziele! – zawołał Danielewski. – Ja już zapomniałem o twojej ksywie Romciu...
- Spieprzajcie na bambus łomy! – odparł oburzony chłopak.
Słysząc te rozmowę, Drugi nie mógł dłużej znieść wykluczenia z kręgu żartów i poczuł, iż musi poznać co się kryje za tą wyjątkową ksywką. – Dobra! – zawołał by zwrócić uwagę pozostałych. – Chcę wiedzieć czemu Plecak! Nie! Ja muszę wiedzieć, czemu plecak!
Mike i Pietras spojrzeli na złorzeczącego Romcia ze złośliwymi minami i zaczęli razem opowiadać mimo głośnych protestów chłopaka.
– Jak już Wspólnota zamknęła się za murami, to zasady były podobne do Zwrotnicy.- zaczął Mike - Ci co nie mieszkali w niej na stałe, musieli płacić za pobyt
- Był jeden wyjątek. – dopowiedział Pietras. – Weterani którzy przychodzili handlować towarem na rynku, mogli siedzieć od południa do wieczora za darmo.
- Godzinę! – wtrącił Danielewski, ale Mike go sprostował. - Godzina to była później... Najpierw od południa do wieczora. Oczywiście nikt bardzo nie pilnował czy rzeczywiście czymś tam handlowali, ale na wejściu musieli pokazać, iż w ogóle mają jakiś towar na sprzedaż.
Pietras spojrzał w tym momencie na Romcia i snuł opowieść dalej. – No i przychodzi pewnego dnia weteran z wielkim plecakiem. Romcio sprawdza zawartość i wypisuje przepustkę dla handlarza.
- A facet co robi? – kontynuował Mike. – Biegnie na koniec Wspólnoty do skrajnego muru i przerzuca plecak na drugą stronę, do swojego kumpla.
- A kumpel jak gdyby nigdy nic idzie z plecakiem z powrotem do bramy. – opowiadał dalej Pietras. – Romcio sprawdza zawartość i co robi? Wypisuje kolejną przepustkę dla handlarza...
Drugi uśmiechnął się, ale nie uważał jeszcze takiej pomyłki za powód do dramatu. – Wiecie...- zaczął spoglądając pobłażliwie na idącego obok siebie chłopaka. – Mógł się pomylić... Ja też bym raczej nie zapamiętał zawartości plecaka po jednym spojrzeniu.
Mike i Pietras spojrzeli na siebie znacząco- Czekaj, czekaj...- stwierdził ten pierwszy. – To jeszcze nie koniec.
- Więc jak wszedł kolejny to co zrobił? – spytał retorycznie Pietras. – Oczywiście pobiegł na koniec muru i przerzucił plecak do następnego kumpla…
- I tak nam Romcio wpuścił. – podsumował dobitnie Mike. – Dwanaście osób...na jeden plecak.
Drugi ryknął śmiechem, a Romcio zaprotestował. – Kurwa jakie dwanaście? PIĘĆ! – zawołał oburzony, chociaż w tej sytuacji liczba wcale nie brzmiała na mniej dosadną.
- Morda Plecak! – skwitował Fidelus, a Romcio był już naprawdę wściekły.
Jego wzrok padł natychmiast na Drugiego, jakby za wszelką cenę szukał czegoś do czego może się przyczepić. – Wiesz co Drugi? - spytał w końcu jadowicie. - Na początku myślałem, iż to strzelba ciśnieniowa. Takie jak mieli na Zarzeczu... ale nie widzę nigdzie zbiornika na gaz. Łuczywa też nie ma więc to nie kusza... Chyba nie powiesz mi, iż dźwigasz na plecach kawał drzewa z gwoździami, bo to cię definiuje jak koszulka, płaszcz i dwa palce.
Drugi skrzywił się nieco.
Jak cenny w oczach tutejszych ludzi mógłby być Trak? W Nowym Dworze uważano go za doskonałą broń do walki z niewykształconymi albo posługującymi się pierwotną wolą, ale już niekoniecznie z normalnymi ludźmi. Z tego względu podobnych używały tylko niektóre służby, jak ochrona korpusów które badały nowe światy. Grzesiek natrudził się mocno by dostać Traka na własny użytek, ale nie dlatego, iż był cenny, a po prostu przez swoją wąską użyteczność nieprodukowano ich zbyt wiele. Z kolei gdy podróżował po Martwym Świecie prawie każdy kto zobaczył jak działa ta broń, próbował mu ją ukraść. Chociaż Mike wydawał się w porządku, a jego kumple w ‘’miarę” przyzwoici, to czy miał ochotę tak gwałtownie wystawiać ich na pokuszenie? Stwierdzając szybko, iż jednak ‘’nie”, postanowił ukryć funkcjonalność Traka tak długo jak to możliwe.
– Nie, to nie kolejna rzecz definiująca moją dwujaczność . To zdecydowanie broń. Jak będziemy mieli pecha się przed czymś bronić, to sam ocenisz jak skuteczna. Nie ukrywam mimo to, iż wolałbym jej nie używać... A tak adekwatnie to dokąd idziemy na początek? – spytał by zmienić temat.
- Do faktorii Siwego. – odparł mu Mike. – Wspominałem ci chyba…? Czy nie? W każdym razie to był kiedyś największy handlarz w Krańcowie, a w tej chwili skupił się na sprzedaży broni. W jego faktorii produkują amunicję. Przerabiają też repliki i wiatrówki na coś z czego można w miarę sensownie zranić...
- Tylko, iż wszystko jest gównianej jakości. – warknął Romcio który odruchowo popatrzył na pistolet maszynowy jaki dzierżył pod pachą. Najprawdopodobniej była to właśnie replika albo broń muzealna przerobiona przez Siwego. Mężczyzna patrząc się na nią nie miał radosnej miny. – Gość wygrywa tym, iż w mieście nie ma już żadnego wyboru jeżeli chodzi o sprzęt. adekwatnie wszystkie miejsca gdzie można było pozyskać sensowną giwerę, przestały się resetować... – dodał zirytowany.
- I mówimy o tym samym Siwym, przed którym trzeba zasłaniać dupę? – spytał Drugi, a wszyscy uśmiechnęli się pod nosami.
- o ile wisisz mu kasę, nie ma takiej ramoneski którą zdołałbyś dupę osłonić. – wyjaśnił mu rozbawiony Danielewski.
W międzyczasie mężczyźni zdążyli minąć dawne muzeum kolei i doszli do parku w głębi którego znajdowała się szkoła muzyczna.
Grzesiek spodziewał się, iż miejsce będzie wyschnięte na wiór, tymczasem kwitła tam buja roślinność. Trawa sięgała pasa, a drzewa rozrastały się pokracznie. Liści było zaś na nich tyle, iż zarówno budynek szkoły w oddali jak i znajdujący się obok niego stawek były ledwo widoczne.
Mężczyźni przystanęli na chwilę przy skraju parku, a Mike zwrócił się do Drugiego. –To ostatni spokojny moment naszej podróży. – wytłumaczył z poważną miną. - W parku żyje taki ‘’łabędź”. Draństwo jest nie do zatłuczenia, a przy tym strasznie gustuje w ludzkim mięsie...Dlatego tu w pobliżu nikt nie koczuje! choćby bandyci... Ale dalej robi się już naprawdę niebezpiecznie. Więc od dzisiaj koniec już żartów, ploteczek, głowy nisko i oczy przy dupie.
- A ten łabędź się po nas nie pofatyguje? – spytał natychmiast Drugi.
Mike pokręcił głową. – Wyłazi tylko nocą. Ale bądźmy cicho i nie zakłócajmy mu drzemki...
Grześka przez chwilę korciło żeby wypytać o to czym dokładnie jest ‘’łabędź”, ale nie zdążył bo grupa zaczęła się przekradać przy płocie. Nikt z mężczyzn już choćby nie szeptał, a zdenerwowanie jakie pojawiło się na ich twarzach sprawiło, iż sam zaczął odczuwać niepokój. Mimo, iż zgodnie z tym co powiedział Mike łabędź miał być stworzeniem nocnym, to gdy spoglądał na drzewa otaczające park, przeszywał go zimny dreszcz. W swoim życiu widział już mnóstwo różnych potworów, ale to te których nie poznał budziły w nim największy lęk. Prawdopodobnie dlatego, iż zachowania niewykształconych można się było nauczyć. Gdy rozpoczynał służbę w Nowym Dworze, niebagatelną część swojego treningu poświęcał właśnie na poznawanie potworów i ich zwyczajów. Po pewnym czasie każda bestia o której czytał, choćby nie wiadomo jak z pozoru przerażająca, była czymś do czego podchodził schematycznie. Nowe potwory mogły zaś kryć mnóstwo nieprzyjemnych niespodzianek.
Mniej więcej w połowie parku Drugi doznał niespodziewanie przebłysku geniuszu. Swoim reliktycznym kalejdoskopem mógł przecież bez problemu sprawdzić drogę na kilkaset metrów do przodu i wyszukać ewentualne zagrożenie. Musiał mieć tylko okazję, żeby go użyć. Najlepiej bez zdradzania pozostałym czym jest on naprawdę, bo było go zdecydowanie łatwiej zwędzić niż płaszcz.
Wykorzystując to, iż szedł na samym końcu grupy sięgnął dłonią do kieszeni. Łapiąc za kalejdoskop powoli wyjął go na wierzch i przyłożył go do oka. Potłuczone kolorowe szkła już po chwili rozpłynęły się ukazując rzeczywistość jak uchwyconą w naświetlonej kliszy fotograficznej. Wszystkie przedmioty martwe były szare, ale Mike i reszta grupy rozbłyskiwali wręcz promienistą aurą... Aurą tak silną, iż przysłaniała większość okolicy.– Cholera...Tak nic nie zobaczę...- westchnął zrezygnowany.
By skorzystać z kalejdoskopu musiałby oddalić się od grupy na tyle, by jego kompani nie oślepiali go swoim jestestwem. Mimo, iż nie był w stanie sprawdzić drogi nie schował reliktu tak od razu. Zaciekawiony spojrzał przez szkiełka w stronę parku i wtedy poczuł jak włosy stają mu dęba. Nie miał pojęcia czym był „łabędź” ale wiedział jedno. To było po prostu wielkie...
***
W trakcie drogi do centrum Grzesiek doszedł do pewnego wniosku - Krańcowo jakie zastał po swoim powrocie nie było na pewno najstraszniejszym światem jaki miał okazje zobaczyć. Z drugiej strony stało się czymś zupełnie innym niż zapamiętał. Gdy przed laty przekraczał granice strefy zamarcia, zostawiał za sobą adekwatnie umarłe miasto. Nekropolie zalaną betonem i asfaltem w którą tylko nieliczni ludzie pchali jeszcze odrobinę życia.
Obecne Krańcowo po prostu kwitło.
Potężne rośliny o grubych łodygach roztrzaskiwały bezlitośnie chodniki i asfalt tworząc przy okazji miejsce dla delikatniejszej trawy, która obrastała pęknięcia. Budynki oplatane były przez pnące się chwasty o szerokich liściach, a dachy rozrywały pojedyncze drzewa przebijające się przez strop swoimi konarami. Oprócz tego wszędzie fruwało, pełzało albo wspinało się mnóstwo robakom podobnych żyjątek. Czy były to zwykłe owady? Czy kolejne mutanty Nowego Świata? Tego Grzesiek nie był w stanie stwierdzić, bo nigdy nie interesował się biologią inną niż ‘’rozmnażanie”.
Obserwując zmiany jakie zaszły w mieście przez lata jego nieobecności miał natomiast wrażenie, iż znalazł się w jakimś filmie o przyszłości - Świecie gdzie ludzkość ostatecznie wyginęła, a matka natura zaczęła bezlitośnie zacierać ślady jej istnienia.
Na całe szczęście Mike oraz jego ekipa znali ten postapokaliptyczny świat wyjątkowo dobrze i zręcznie wymijali wszelkie przeszkody oraz niebezpieczeństwa. Tych zaś na ich drodze nie brakowało. Chociaż Drugi nie zauważył jeszcze niczego, z czym miałby większy problem to był świadom, iż dzięki doświadczeniu swoich towarzyszy, oszczędził sobie sporo potencjalnie niebezpiecznych sytuacji.
Już po minięciu parku musieli zboczyć z głównej drogi, bo jak wyjaśnił mu Mike okrążali obszar w którym od dłuższego czasu grasowało stado wielopsów. Potem czekała ich przeprawa między blokami gdzie chowając się po klatkach, ukryli się przed podejrzaną grupą zmierzającą szlakiem. Następnie tyłem ciepłowni doszli do osiedla Różanego. Tam nie mieli jednak choćby chwili wytchnienia, bo ze studzienek kanalizacyjnych wypływała substancja która powodowała martwicę, o ile weszła w kontakt ze skórą.
Po pokonaniu tej przeszkody mężczyźni wkroczyli finalnie na jedno z podwórek, gdzie grupa miała swój przystanek nazywany ‘’różowym pokojem”
Różowy pokój znajdował się na piętrze budynku stojącego na skraju osiedla i jak wskazywała jego nazwa, w Starym Świecie należał bez wątpienia do jakiejś małej dziewczynki. Grupa Mike’a urządzała sobie w nim stały postój, bo przez jego okna mieli doskonały widok na całą okolice i mogli sprawdzić szlak przed dalszą drogą.
Osiedle Różane sąsiadowało bezpośrednio z miejską pływalnią obok której biegł bezpieczny szlak. Niestety oddzielone było od niej szeroką i długą łąką. Sięgająca do kolan trawa nie dawała praktycznie żadnego schronienia, więc idąc przez nią było się jak na widelcu. Budynek basenu był zaś ulubionym koczowiskiem wszelkiej maści bandziorów. Mogli oni z niego bez ryzyka obserwować podróżujące szlakiem grupy i ocenić czy warto się na nie zasadzać.
Dlatego też zaraz po wejściu do różowego pokoju Pietras razem Mike’m zaczęli sprawdzać przez lornetki okolicę basenu, a reszta grupy wykorzystała ten czas by ugasić pragnienie i chwile odsapnąć. Z jakiegoś powodu Centrum było dużo bardziej duszne niż obrzeża miasta. Droga nie należała więc do najprzyjemniejszych choćby pod względem pogody.
Mimo to Drugi który był przyzwyczajony do znacznie dłuższych podróży, nie poczuł się choćby zdyszany. Przez głowę przeszła mu przez to pewna niepokojąca myśl
- Mike i jego towarzysze byli bardzo ostrożni. Czasem choćby przesadnie ostrożni. To było dość zrozumiałe, żaden z nich nie wyglądał na posługującego się błędami i nie miał też reliktycznego sprzętu. Dla nich ważniejsze od tempa podróży było więc omijanie niebezpieczeństw. Oznaczało to, iż prawdopodobnie reszta drogi będzie równie powolna i pełna postojów.
Drugiego strasznie to zirytowało, bo od kiedy dowiedział się jak długo nie było go w Krańcowie zrobił się wyjątkowo niecierpliwy. Przez głowę przeszło mu już choćby by odłączyć się od grupy i ruszyć dalej samemu. Jedynie jego wewnętrzny głos, który jak zawsze przemawiał karcącym tonem Pierwszego hamował go przed tym. - Nie dogonisz straconego czasu...Przez pośpiech możesz popełnić błąd, a błędy prowadzą do śmierci. – napominał go za każdym razem, gdy Grzesiek był już gotów wybiec z budynku.
Niestety Drugi miał spory problem z przestrzeganiem planów i często działał po prostu spontanicznie. To zresztą było mu wielokrotnie wypominane, gdy za czasów Nowego Dworu dorabiał sobie jako obstawa dla grup badawczych. Z tego względu chociaż jeszcze przed kwadransem cieszył się z wkręcenia w wyprawę chłopaków z Zatorza, tak teraz dostawał po prostu szału.
Dodatkowo jak na złe Mike i Pietras zdawali się usnąć z lornetkami przy oczach, a pozostali członkowie grupy wyciągnęli karty by zabić sobie trochę czasu. Dlatego na pytanie czy dołączy do rozgrywki odmówił nieco zbyt szorstko, a jego wzrok wędrował ponaglająco od pleców jednego obserwatora do drugiego.
Oczywiście wciąż starał się tłumaczyć sobie, iż mężczyźni wiedzą co robią i na pewno będzie to działało z korzyścią dla wyprawy. Nie zmieniało to jednak faktu, iż teraz najchętniej biegł by już przez Krańcowo wypatrując za Pierwszym.
Po kolejnych dziesięciu minutach wpatrywania się w plecy nieruchomych kompanów, poczuł już, iż dłużej nie wytrzyma. Nim jednak nabrał powietrza by ich trochę ponaglić, Mike ze wściekłą miną odłożył lornetkę sycząc przeciągłe. - Cholera...
- Taa...- zawtórował mu Pietras. – Ewidentnie się na kogoś czają...
Fidelus słysząc ich choćby nie podniósł wzroku znad kart które miał w ręku. - Znowu się jakieś mendy zalęgły? Dużo ich jest? – spytał niespecjalnie zaskoczony.
- Sporo...- jęknął Mike. - I na pewno widziałem broń. – dodał przybitym głosem
- Świetnie! Kurwa świetnie...- skwitował Fidelus ciskając kartami o ziemie.
Romcio i Danielewski złożyli swoje stosy i popatrzyli na Mike’a, który wsparty o parapet zmarszczył zamyślony czoło.
Drugi bał się, iż jego kompani ogłoszą zaraz rozbicie obozu. – A musimy iść tędy? Nie ma jakiejś okrężnej drogi? - spytał natarczywie.
Gdy Mike usłyszał jego pytanie zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Może przez ton Grześka, a może dlatego, iż sam rozważał już jak ominąć niebezpieczeństwo. - Oczywiście, iż są inne drogi...- stwierdził w końcu z nietęgą miną. - Tylko, iż żaden szlak nie jest tak bezpieczny jeżeli chodzi o błędy. Kurde! Gdybyśmy mieli maski, to można by przejść obok Paprykatorium…
Pietras który wciąż stał przy oknie odłożył na chwilę lornetkę i zrobił złośliwą minę zerkając na Mike’a. – interesujące co u Edytki nie? – spytał jadowicie przesłodzonym tonem.
Mike nie miał najwidoczniej nastroju na żarty bo fuknął na niego. - Kloc na jaźwę cepie! - po czym zwrócił się do Drugiego. - Słuchaj mam koncept jak ominąć basen, ale trasa nie będzie ciekawa. Prawdopodobnie drogę będziemy musieli wystrzelać sobie między potworami.
- Spoko. – odparł mu nieco zbyt entuzjastycznie, bo ucieszył się na samą myśl, iż jednak ogłaszają dłuższego postoju. – Nie liczyłem przecież na wycieczkę krajoznawczą! Pomogę wam jak będę mógł... A słowo jeżeli chodzi potwory, mogę sporo…
Niestety w tym samym momencie Romcio wyskoczył z pomysłem, od którego Drugi miał ochotę zatkać mu japę symbolicznym ‘’plecakiem’’. - A może poczekamy, tu aż się ściemni? - spytał patrząc z nadzieją na Mike’a, który miał prawdopodobnie decydujący głos. - Przekradniemy się obok basenu pod osłoną mroku. Potem zabunkrujemy do rana w starym Urzędzie Pracy i jak tylko zacznie świtać ruszymy dalej nim bandziory się przebudzą? - doprecyzował swój pomysł
Na szczęście dla Romcia nim Drugi zdołał złapać jakiś ciężki przedmiot w rękę, Fidelus zdyskredytował dosadnie cały jego plan. - I pamiętasz jak się to kurwa ostatnio skończyło? PO MIEŚCIE NIE ŁAZI SIĘ NOCĄ CYMBALE! Od zmierzchu do świtu tylko pod dachem...
Mike potwierdził to skinieniem głowy, a Drugi odetchnął bo czuł, iż zaraz będzie musiał wyjść stąd samemu.
Romcio chciał najwidoczniej jakoś zrekompensować swój głupi pomysł, bo wygrzebał z plecaka radio i podał je Mike’owi. - To posłuchajmy chociaż co się dzieje na mieście. Może ktoś z naszych też omija basen.
Tym razem Mike przyjął pomysł chłopaka z aprobatą i wziął radio do ręki.
- Jest kodowane? - spytał zaciekawiony Drugi, nie będąc pewnym czy nie zdradzą się w ten sposób potencjalnym bandytą z basenu.
- Tylko ogólne. – wyjaśnił Romcio. – Łączność radiowa opiera się w Krańcowie na dawnych C-B. choćby kanał gdzie zgadują się weterani to 19. Stary kanał tirowców.
- Czyli każdy może podsłuchać...- westchnął zaniepokojony Drugi. - Łącznie z nimi. - dodał wskazując głową w stronę okna.
- Dlatego nie będziemy o nic pytać, tylko posłuchamy. - uspokoił go Mike. - Kodeks weteranów mówi, iż należy przestrzegać drogą radiową o potencjalnych niebezpieczeństwach. I na szczęście wciąż jest to w miarę przestrzegane... - wyjaśnił po czym uruchomił radio.
Niestety zamiast wyczekiwanych informacji ze szlaku albo choćby szumu, z głośnika urządzenia rozległo się jedynie głuche buczenie. Oprócz tego dioda sygnalizująca odbiór sygnału zajarzyła się delikatnie.
- Kurde...- przeklął Romcio, który prawie natychmiast wyrwał Mike’owi radio z ręki. – Chyba jakiś błąd w pobliżu zakłóca sygnał...- stwierdził celując anteną urządzenia w sufit.
Drugi był jednak przekonany, iż chłopak się myli. Oddziały Nowego Dworu również używały łączności radiowej, chociaż w ich wypadku radia były kodowanie i nie było możliwości podsłuchania transmisji. Nie mniej również ich nadajniki były podatne na błędy, wiedział więc jak powinno brzmieć zakłócenie nimi spowodowane. – Przy błędzie tonacja ciągle by się zmieniała. - wtrącił przysłuchując się radiu. – Jak dla mnie, to ktoś cały czas nadaje cisze...
Mike ponownie przejął radio i dla sprawdzenia zaczął przeskakiwać po kolei kanały. Na każdym pojawiało się jednak to samo buczenie. – Na wszystkich? – spytał Drugiego nieprzekonany. – Może po prostu radio szlak trafia...
Te koncepcje natychmiast obalił Danielewski, który wyciągnął swoją krótkofalówkę. Gdy tylko go ją uruchomił również odebrał buczenie.
- To mi śmierdzi...– wtrącił Pietras z zaniepokojoną miną. - Nikt bez powodu nie zakłócałby łączności... Może to ci z basenu? Nie chcą by ktoś przestrzegł przed nimi karawany handlowe...
Mike machnął jednak ręką nieprzekonany. – I nadają na ponad dwudziestu pasmach na raz? Do tego potrzebny byłoby jakieś urządzenie zakłócające... Kto niby miałby mieć taką technologie?
Nie minęło choćby dość czasu by mężczyźni mogli się zastanowić nad odpowiedzią, a przyszła ona sama. Z radia przez chwilę zaczął wydobywać się zwyczajny szum, ale nim Mike zdążył coś nadać z głośników rozległo się szorstkie wołanie. – W imieniu Daniela bracia! Nie zawiedźcie zaufania które zostało w nas położone! NAPRZÓD!!!
Po wysłuchaniu tego komunikatu, wszystkich po prostu zmroziło. Grupa Mike’a trwała w bez ruchu wpatrując się jak zahipnotyzowana w oba radia, do momentu gdy dźwięk odległego wystrzału dobiegł do ich uszu.
Romcio i Danielewski runęli natychmiast na podłogę, Fidelus padł pod ścianę, a Pietras przykucnął rozglądając się z lękiem. Tylko Mike I Grzesiek stali wciąż niewzruszeni.
- To nie w nas barany... – zawołał Mike i podbiegł do okna by sprawdzić skąd dobiegł huk.
Drugi ruszył zaraz nim i już po chwili zobaczył przez szybę iście Dantejskie sceny.
Przez polanę w stronę basenu pędziła rozproszona gromada co najmniej dwudziestu mężczyzn. Wszyscy ubrani byli w identyczne mundury brązowego koloru i nosili czerwone opaski na ramieniu. Szturmująca banda zaczęła prowadzić chaotyczny ostrzał budynku pływalni.
- Ja pierdole...- syknął Pietras, który po chwili doskoczył do Mike’a. -... Armia Daniela. Nadzialibyśmy się prosto na nich...
- Na szczęście się nie nadzialiśmy...- odetchnął Mike sięgając po lornetkę.
Drugi spróbował zrobić to samo, ale musiał najpierw stoczyć walkę o miejsce z resztą grupy, która zaczęła pchać się do okna. W końcu przyciskany przez Danielewskiego i Fidelusa, z ledwością zdołał oprzeć się w rogu parapetu. Dopiero wtedy mógł dokładnie przyjrzeć się całej sytuacji.
Na czele gromady Armii biegł oficer z pistoletem w dłoni, poganiając krzykiem towarzyszy. Jako jedyny miał na swojej opasce jakiś napis, ale machał rękami zbyt chaotycznie by Drugi zdołał go odczytać. Dookoła niego bez jakiegokolwiek ładu pędziła banda którą przewodził. Większość uzbrojona była w jednostrzałowe flinty myśliwskie. Co chwila któryś z mężczyzn zatrzymywał się by przeładować broń i o zgrozo oddać strzał w trakcie biegu. Takie coś nie mogło być w opinii Grześka ani celne, ani efektywne. Nie mniej w trakcie tej nieskoordynowanej kanonady mocno oberwała główna witryna basenu. Oprócz tego rura od zjeżdżalni wodnej pokryła się licznymi dziurami, a ozdobna płaskorzeźba syrenki, która w Starym Świecie witała odwiedzających nad wejściem, straciła głowę i kawał ogona.
- Barbarzyńcy...- szepnął pod nosem Drugi, gdy kolejne przypadkowe trafienie oderwało ‘’Arielce” jedną z piersi. W jego opinii nie było szans by ten chaotyczny ogień mógł przynieść coś więcej niż jeszcze większą dewastacje budynku. Za pewne miał on na celu jedynie wystraszyć ukrywających się w pływalni i skłonić ich do ucieczki. Gdy jednak rozglądał się po obiekcie, nie dostrzegł by ktokolwiek próbował z niego czmychnąć.
- W tej beczce gówna jest mimo wszystko łyżka miodu...- skomentował w końcu Mike. – Jak dobrze pójdzie oczyszczą nam ten kawałek drogi.
- Pewnie choćby nie zajmie im to długo...- dodał Pietras. – Napierdalają tak, iż basen się zaraz rozpadnie.
Mimo optymizmu kompanów Grześkowi coś w tym wszystkim nie grało. W tej sytuacji potencjalni bandyci mogli się tylko bronić albo uciekać. Z początku atak Armii Daniela musiał ich zaskoczyć, ale teraz o ile nie mieli zamiaru zwiewać gdzie pieprz rośnie, powinien pojawić się jakiś opór. Ze strony basenu nie padł jednak choćby pojedynczy strzał i to mimo, iż dwóch najszybszych żołnierzy dobiegło właśnie pod bramę.
Czyżby ukrywający się w budynku nie mieli broni? – zastanawiał się Drugi. Może wiedzieli, iż nie dadzą rady uciec i chcieli rozstrzygnąć wszystko walcząc w środku? W starciu z uzbrojoną grupą, w ciasnych korytarzach mieli na pewno większe szanse niż na otwartym terenie.
Sytuacja rozstrzygnęła się gdy żołnierze prawie otworzyli przejście. W momencie jak mężczyźni kończyli rozplątywać pordzewiały łańcuch, którym związana była brama, Grzesiek dostrzegł kilkanaście luf wyłaniających się z pomiędzy rozbitych szyb.
Nie minęła sekunda jak żołnierze zorientowali się, iż są brani na celownik i zrobili gwałtowny zwrot spod płotu. Reszta Armii zatrzymała się zaskoczona, widząc jak mężczyźni pędzą w ich stronę i wtedy zaczął się pogrom. Z okien basenu po prostu rzygnął ogień. Obaj żołnierze na przedzie oberwali ciężkimi seriami w plecy i w krwawej chmurze runęli na ziemie. Ich towarzysze niemal natychmiast padli na twarz przygwożdżeni ciągłym ostrzałem. Hałas jaki niósł się echem od polany sprawił nawet, iż okno w którym stała ekipa Mike’a zadrgało.
Kolejnych dwóch członków Armii, leżących najbliżej płotu zostało rozstrzelanych na ziemi. W tym czasie kryjący się po środku łąki oficer Daniela, sięgnął po radionadajnik. Zrobił to tak wolno jakby bał się, iż każdy gwałtowny ruch skupi na nim ten wściekły ostrzał.
Żołnierze Daniela musieli być nie wiele bardziej zaskoczeni od ekipy skrytej w różowym pokoju, która z niedowierzaniem obserwowała to co się przed nimi dzieje. Zszokowany Mike wyciągnął w końcu rękę w stronę Danielewskiego i głosem jakby śnił wyszeptał. – Pokaż mi radio...
Gdy tylko chłopak podał mu krótkofalówkę, Mike zaczął uparcie przeskakiwać po kanałach, aż w końcu natrafił na komunikat bez wątpienia pochodzący od oficera.
- ...HY! Maciejewski! Cholera oni odpowiedzieli ogniem! Rozumiesz! Odpowiadają ogniem! – nadawał zszokowany.
- Maciejewski? – szepnął Mike, rozglądając się po swoich kompanach.
- Kurwa, co ta zaraza by tutaj robiła? – spytał retorycznie Pietras.
Tym czasem z radia dobiegł inny, wyjątkowo wyniosły głos. - OGARNIJ SIĘ! Czekajcie poza zasięgiem ciśnieniówek, aż im się skończy gaz!
- Jakie ciśnieniówki! Kurwa Maciejewski oni mają broń! Prawdziwą długą broń! – wrzasnął w odpowiedzi oficer.
- Jaką długą broń! JAKĄ KURWA DŁUGĄ BROŃ! BANDYCI NIE MAJĄ PRAWA MIEĆ TAKIEJ BRONI!!! – odparł wściekle Maciejewski.
- To sobie nadali!!! NA TEJ POLANIE NIE MA SIĘ GDZIE UKRYĆ! ZARAZ NAS PRZEMIELĄ!!! - wrzeszczał dalej dowódcza oddziału.
- Wytrzymajcie kurwa chwilę! Biegnę ze wsparciem!!! - wykrzyczał Maciejewski, potem komunikacja ustała.
Mike słuchając tego szepnął tylko. – Co tu się do jasnej cholery wyprawia?
Wszyscy jego kompani byli jednak w takim szoku, iż nie podzielili się jakimkolwiek domysłem.
Drugi w tym czasie ponownie skupił się na pogromie, jaki trwał pod basenem,.
Grupa broniąca się w budynku, zachowywała się tak, jakby w ogóle nie liczyła się z amunicją. Pociski cięły powietrze jak wściekłe i trafiały w ziemię taką chmarą, iż cała polana zaczęła pokrywać wiszącym w powietrzu pyłem. Ocalali jeszcze żołnierze Daniela leżeli praktycznie bez ruchu, próbując się ukryć w niewysokich chaszczach. Co jakiś czas któryś z nich zaryzykował odpowiadając pojedynczym wystrzałem ze strzelby, ale były to desperackie próby które nie przynosiły adekwatnie nic.
W końcu Fidelus zadał pytanie, które chyba wszystkim krążyło w tym momencie po głowie. - Z kim oni się napierdalają? To przecież niemożliwe, iż Bandziory miały tyle broni, a już na pewno amunicji! choćby w najgorszym możliwym sorcie...
- Nie mam pojęcia. – odparł mu Mike, który nie mógł oderwać wzroku od tego co działo się przed nim.
Jeden z żołnierzy Daniela leżący na samym końcu grupy, nie wytrzymał presji i poderwał się próbując uciec w stronę osiedla. Ogień z basenu skoncentrował się na nim niemal natychmiast. Chłopak slalomował przez jakieś dwie sekundy, nim oberwał pierwszym pociskiem. Gdy trafiony zatrzymał się na chwilę ogień ściął go jak kosa.
Wtedy też kolejny komunikat został wykrzyczany z radia. Tym razem nie pochodził jednak ani od oficera, ani od Maciejewskiego – Jeszcze sekundę! Cofajcie się jak tylko spadną...
Nie minęła choćby chwila od tego meldunku, jak powietrze wypełnił narastający świst. Nie wiadomo skąd na polanie wylądowały manualnej roboty race. Wydobywający się z nich gęsty i kolorowy dym, zaczął wypełniać całą okolice. Chociaż ostrzał z basenu nie ustawał, to już po chwili ocaleni żołnierze byli całkowicie ukryci.
Niestety Grzesiek też nie był w stanie już dostrzec zbyt wiele. Dym był tak gęsty, iż trzymał się zaraz przy ziemi i nie prześwitywało przez niego absolutnie nic. Poczuł też jak z jego pleców znika uścisk, bo najpierw Danielewski, a zaraz po nim Fidelus zrezygnowali z wyglądania przez okno.
Finalnie większość grupy zebrała się po środku pokoju z nietęgimi minami. Przez chwilę nikt się nie odzywał, wszyscy wyglądali na całkowicie pogrążonych we własnych myślach. Drugi wywnioskował z tego, iż takie sytuacje nie były tutaj codziennością i wprawiły w zdumienie jego kompanów.
– Myślicie, iż to byli ludzie Siwego? – rzucił w końcu Romcio, przerywając ciszę. – Chyba nikt inny nie mógłby sobie pozwolić na takie marnowanie amunicji...
Danielewski pokręcił jednak głową. – Przecież Siwy nigdy nie wypuszcza większych grup poza Bajkolandie. choćby za szaber woli teraz zapłacić wolnym Weteranom...
- No i jaki miałby interes w ścieraniu się z Danielem? – dodał Pietras
- No to kto inny? – spytał ponownie chłopak, którego wyjątkowo musiała dręczyć ta niewiedza – Przecież się w Krańcowie nagle nie pojawił skład amunicji...
Wszyscy ponownie się zamyślili, gdy nagle Pietras podsunął pewną myśl. – A baza wojskowa? Może nic nie wiedzieliśmy, a ona się zresetowała?
Mike słysząc to prychnął pod nosem. – Nic byśmy nie wiedzieli? W Zwrotnicy? Pomyśl przez chwilę! Jakby się zresetowała to zaraz mielibyśmy u siebie wyjątkowo bogatych i dobrze uzbrojonych weteranów. Z resztą Kovsai ma ten swój rejestr i z tego co mówił to od dawna nie pojawiła się w Krańcowie broń której by nie znał...
Słowa Mike’a przerwał kolejny komunikat z radia. – Jeśli tego słuchacie to chcę wam powiedzieć jedno. choćby nie próbujcie się poddawać. Za każdego poległego z naszych braci, spotka Was tylko śmierć. Daniel powstanie!
Po tych słowach Drugi poczuł, jak jego kompani zadrżeli.
- Ja pierdziele... – szepnął Romcio jakby się bał, iż ktoś go usłyszy. – To Najwierniejsi...
Grzesiek nie mogąc wytrzymać tego, iż nie rozumie o co chodzi spytał natychmiast. – Kto? Jacy najwierniejsi? Kim oni są?
- To obecna elita Armii...– odparł Mike. – Najlepiej uzbrojeni, najbardziej doświadczeni... A do tego przerażająco morderczy. ‘’Daniel Powstanie’’ to ich zawołanie radiowe...
Po minach jakie mieli teraz pozostali, Drugi uznał, iż faktycznie coś musi być na rzeczy. Już po chwili odgłosy wystrzałów które i tak przypominały wyjątkowo huczny sylwester, jeszcze bardziej się w wzmogły. Niestety zasłona dymna którą wypuściła Armia, ciągle się utrzymywała więc mimo szczerych chęci nie byli w stanie nic zobaczyć.
- Dobra...- westchnął Mike, odchodząc od okna. – Nie ma co ryzykować oberwania zabłąkanym pociskiem skoro i tak chuja widać. – mówiąc to rozsiadł się pod parapetem, a pozostali dołączyli do niego po chwili.
- No to jesteśmy uwięzieni... – westchnął Romcio, ciągle bawiąc się radiem, trwało to jakieś dwie minuty gdy w końcu chłopak natrafił na kolejne komunikaty, bez wątpienia biegnące od Armii.
- Nie mam potwierdzenia ile osób zdołało się wycofać, na pewno na łące zostali ranni...odbiór
- Ja Gorgor! Teraz im nie pomożemy, o ile dym się rozwieje cała łąka to obszar pewnej śmierci. Muszą poczekać do przejęcia obiektu. Jedynka melduj!
- Ja jedynka! Zajmuje pozycje wyjściowe. Dym zasłania widoczność, ale idziemy wzdłuż P! B będzie w zasięgu za półtorej minuty. Odbiór
- Ja Gorgor! Dwójka potwierdź, pozycje!
- Ja dwójka! Jesteśmy w punkcie F czekamy na jedynkę. Odbiór!
- Ja Gorgor! Jedynka jak tylko dotrzesz, rozpocznij sygnałem podstawowym.
Drugi poczuł się w tym momencie skonfundowany. Mike co prawda opowiedział mu pobieżnie o Armii, ale z historii którą usłyszał, nie brał jej zbyt poważnie. choćby nazwę ‘’Armia’’ traktował raczej jako wymysł wybujałego ego Daniela, niż rzeczywiste odzwierciedlenie jej sił i możliwości. Tym czasem to co widział znacznie przekraczało jego wyobrażenia. – Mike? Jak silna jest ta cała Armia?
Spytany mężczyzna zamyślił się patrząc przez chwilę w sufit. – Na pewno nie tak jak kiedyś... – stwierdził w końcu. – Dawniej było ich po prostu mnóstwo, ale ogrom zginął w trakcie walki z Zarzeczem. Część zdezerterowała gdy okazało się, iż Daniel zachorował na Defekt. Teraz to adekwatnie banda dwóch sił. Po jednej stronie są Najwierniejsi, zakapiory które służyły w Armii od początku i walczyły pod magistratem, Obrońcy Marketu którzy nigdy nie opuszczają bazy i służą jako wewnętrzna ochrona, no i jeszcze Stalowi. Wszystkich tych trzech grup trzeba się bać, ale choćby razem jest ich raptem garstka. Z drugiej strony gro Armii stanowią teraz dzieci...
- Dzieci? – dopytał nie pewnie Drugi.
- Jebane nastolatki... – wtrącił Fidelus. – Z błysku wypada teraz w większości gównażeria. Rzadko zdarza się, żeby wypadł ktoś kto ma więcej niż dwadzieścia lat. A dzieciory jak to dzieciory, łatwo im najebać we łbie. Jak tylko zobaczą plakat z Danielem na bloku, to zaraz lecą do Strefy Głodu jak muchy do gówna... Potem wyobrażają sobie, iż jak dostali broń i opaskę to chwycili boga za nogi. No i właśnie w imię swojego boga przejechali się po nich ci goście z basenu.
Drugi słysząc to zmarszczył czoło. Pojawił się kiedyś w świecie w którym nie było już praktycznie żadnych dorosłych. Musiał przyznać jedno, dzieci które przetrwały koszmar Nowego Świata demoralizowały się i dziwaczały znacznie szybciej niż dorośli. Nie miał jednak czasu by się nad tym zagłębić. Pośród odgłosów ognia prowadzonego z basenu, przebiły się nagle trzy dość głuche wystrzały. Coś jak eksplozja karbidu w ogromnej beczce. Chwile później doszło do ostrej wymiany ognia, a z radia posypał się żargon.
- JA JEDYNKA! PROWADZĘ OGIEŃ ZAPOROWY ODBIÓR
- JA DWÓJKA PODCHODZĘ OD PRZODU! OBIÓR
- Trójka w drodze...
- Ja Gorgor! Trójka melduj poprawnie i się pośpiesz! Dwójka bez szaleństw, jak będzie ciężko czekajcie na trójkę. Odbiór.
- Ja Dwójka! Wejście było praktycznie, bez obstawy... Wszyscy są na górnych piętrach, zdjęliśmy dwóch Odbiór.
- Ja jedynka. Zaczynają odpowiadać ogniem! Mamy dwóch rannych! ktoś po ich stronie oberwał słyszę krzyki! Odbiór.
- Ja dwójka! Zabezpieczamy parter, opór nieznaczny... – w tym momencie komunikat się urwał, a przez głośniki słychać było wymianę ognia. – Ja dwójka! Zmiana meldunku, kurwa ukryli się w kotłowni... Ostrzeliwujemy się nawzajem, część grupy ubezpiecza schody...
- Ja Gorgor! Dwójka wytrzymaj chwilę, Trójka gdzie jesteś?
- Kurwa! Wyłamuje drzwi, jeszcze chwila...
Pietras wsłuchując się w ostatni meldunek, spojrzał na Mike - Trójka to Maciejewski?
- W piekle bym jego głos poznał – prychnął spytany mężczyzna. – To on...
- Ja Dwójka! Kontakt bezpośredni! – zameldował znowu ktoś z Armii. - Dobrze uzbrojona grupa militarna, jednolite mundury i insygnia! Broń automatyczna niewystępująca w Krańcowie...
W tym momencie Drugiego po prostu zmroziło. Jednolite insygnia? Broń nie występująca w Krańcowie? Prawie natychmiast przyszło mu do głowy, iż może Armia Daniela ścierała się właśnie z Nowym Dworem. Szkoda, iż nie padło więcej szczegółów, by mógł się upewnić. Nagle zaczął się obawiać, iż na odnalezienie kompanów ma znacznie mniej czasu niż myślał. Skupiając się teraz w pełni na komunikatach, starał się wyłapać jakiś szczegół który mógł potwierdzić jego domysły.
***
Bitwa trwała jakieś pół godziny, ale czas ten płynął po prostu błyskawicznie. Skupieni na komunikatach jak na słuchowisku radiowym, członkowie grupy Mike’a komentowali całą sytuacje na bieżąco. Oczywiście głównym tematem rozważań było to kim byli przeciwnicy Armii Daniela. Niestety intensywność walki wzrosła do tego stopnia, iż meldunki stały się bardzo lakoniczne i skupione na wzywaniu pomocy w konkretne punkty basenu. O opisywaniu przeciwników nie było więcej mowy. Drugi nie zyskał więc żadnego potwierdzenia, czy rzeczywiście na terenie pływalni ukrywał się ktoś z Nowego Dworu. Ale choćby gdyby taką pewność zyskał, raczej nie podzieliłby się tą informacją z pozostałymi.
- Nie mogli jeszcze zacząć inwazji...- przekonywał sam siebie.
Nowy Dwór nie bawił się w pół środki. Przez granice przybyłaby ogromna regularna armia, która w razie trudności została by jeszcze wsparta przez Nieśmiertelnego. Takie coś na pewno nie uszło by uwadze mieszkańców, niezależnie z którego miejsca by uderzyli. Z drugiej strony to wciąż mogły być jakieś formacje poprzedzające inwazje. – Nikt z Korpusu Badawczy już raczej tu nie został. Może korpus Operacyjny? – rozważał w myślach Drugi, podczas gdy jego towarzysze kibicowali teraz obu grupą by wybiły się nawzajem.
W ciągu kolejnych dziecięciu minut komunikaty zmieniły się. Armia Daniela zaczęła informować, o kolejnych zdobytych piętrach i pomieszczeniach, a opór ich przeciwników musiał się załamać bo praktycznie nie było próśb o pomoc i meldunków o kolejnych rannych.
W końcu w ostatnich dwóch nadawanych wiadomościach, Armia zameldowała o desperackiej próbie ucieczki otoczonych obrońców, a finalnie o schwytaniu trzech jeńców.
W międzyczasie zasłona dymna którą wypuściła Armia, zaczęła już się przerzedzać, więc Drugi mógł razem z towarzyszami wrócić do obserwacji przez okno. Z tego co zobaczyli bitwa była już adekwatnie skończona. Mała grupa żołnierzy zbierała poległych i rannych kompanów z łąki, a pod basenem urządzono punkt opatrunkowy. Ledwie kawałek dalej leżało kilka ciał przykrytych kurtkami. Grzesiek był zaskoczony, iż po mimo intensywności walk Armia Daniela miała tylu rannych, ale stosunkowo nie wielu zabitych.
- Ja pierdziele! - syknął nagle Danielewski, spójrzcie na wejście.
Słysząc to wszyscy jak jeden mąż skierowali swoje lornetki w stronę wyrwanych drzwi i dostrzegli grupy żołnierzy obładowanych zdobycznym sprzętem. Karabiny, magazynki, buty, kamizelki taktyczne i kuloodporne, latarki, niezbędniki, cały ekwipunek lądował stosem na dawnym parkingu. Sami żołnierze Daniela musieli być zaskoczeni jego ilością, bo lżej ranni podchodzili obserwując ze zdziwieniem rosnący kopiec. Na ten widok większość gromady w różowym pokoju zaczęła wyrzucać z siebie całe litanie przekleństw.
- Jest i skurwiel…- syknął nagle Mike, w momencie gdy z basenu wychodził jakiś przerażająco wielki i potężny mężczyzna, który przez swoją nieogarniętą brodę i długie włosy przypominał Drugiemu sasquatch’a.
- Że on kurwa ciągle żyje…- jęknął zawiedziony Fidelus. – Jak trudno jest tracić w dwustu kilową małpę…
- Głupi ma po prostu szczęście. – odparł mu Pietras. – A on jest bardziej tępy niż ustawa przewiduje.
Po chwili do wielkoluda dołączyli dwaj koleni mężczyźni, którzy wzbudzili zainteresowanie kumpli Mike’a. - Ten w skórze, to nie jest Cichy? - spytał Romcio.
- On. - stwierdził Mike. - Tylko kto to jest ten trzeci?
Skurowanie poległych musiało właśnie dobiec końca, bo ostatni żołnierze opuścili budynek basenu. Wielkolud, Cichy i trzeci z mężczyzn zaczęli jakieś obrady, które gwałtownie zamieniły się w kłótnie. Olbrzym wymachiwał wściekle łapami, jakby chciał rąbnąć bezimiennego, a obserwujący to Cichy kręcił tylko głową. Drugi myślał, iż nie mogą się dogadać w kwestii podziału łupów, ale finalnie olbrzym i podlegli mu ludzie zaczęli pakować cały sprzęt. Nie było to łatwe bo nie mieli ze sobą niczego w czym można by go nieść. Żołnierze brali więc po kilkanaście karabinów, wypychali amunicją plecaki, a do dźwigania ekwipunku wykorzystano choćby lżej rannych. Druga grupa pod rozkazami bezimiennego chłopaka, zaczęła szykować do drogi ciężej rannych. Z terenu basenu przyniesiono kilkanaście par drzwiczek od przebieralni, z których wykonano prowizoryczne nosze.
Grupa z rannymi miała już opuszczać plac, ale wtedy dwóch żołnierzy wyprowadziło z basenu jakiegoś mężczyznę. Na pewno nie był on członkiem Armii. Na głowę miał zaciągniętą bluzę, a jego ręce były skrępowane z tyłu.
- Jest i jeniec...- rzucił Romcio.
- A nie miało być ich trzech? - spytał Mike.
Chłopak wzruszył ramionami, a grupa razem z rannymi i więźniem ruszyła w swoją stronę. Cichy razem z podległymi sobie żołnierzami został na terenie basenu najdłużej. Rozmawiał przez chwilę ze swoimi ludźmi jakby robił im odprawę, a potem wyruszyli w kierunku Centrum.
Dopiero teraz ukryci w różowym pokoju odetchnęli z ulgą. Żadna z grup nie zmierzała bowiem w ich stronę. o ile chodziło o szlak mieli adekwatnie wolną drogę. Mike zdecydował jednak, iż przed wyruszeniem poczekają jeszcze kwadrans, żeby nie natrafić przypadkiem na jakiś maruderów z Armii. Mimo, iż jak wspomniał Drugiemu już co najmniej ‘’drugi’’ raz obowiązywało zawieszenie broni, nikt nie ufał żołnierzom Daniela na tyle by spotykać się z nimi sam na sam. Nie mówiąc już o tym, iż jak zauważył Grzesiek sporo osób musiało mieć osobiste utarczki z poszczególnymi członkami Armii. Dopiero gdy upewnili się, iż żołnierze już nie wrócą, opuścili w końcu różowy pokój i wyruszyli w kierunku basenu.
Uczucie ulgi jakie przyniosło odejście Armii, prysnęło niemal natychmiast gdy grupa przechodziła przez polanę. Idąc co krok natrafiali na krwawe plamy, jakie zostawiali po sobie ranni bądź zabici żołnierze. Widok pogorzeliska sprawił, iż choćby Grzesiek stracił na pewności siebie. Zatrzymując się nad ogromną czerwoną kałużą w której dostrzegł fragmenty oderwanych przez ostrzał kości Drugi poczuł, iż musi podziękować swojemu wewnętrznemu „Pierwszemu” . Gdyby nie jego wyimaginowany głos, to jego wnętrzności mogły być teraz tą plamą.
Chociaż był przekonany, iż z grupą bandytów czy niewykształconych poradziłby sobie bez problemu, to z tym co zobaczył pół godziny wcześniej na pewno nie.
Nie mniej wciąż dręczyło go czy walczący z Armią byli rzeczywiście jego dawnymi pobratymcami. Zastanawiał się choćby jak w razie potrzeby skłonić kompanów by obejrzeli z nim pogorzelisko, ale na szczęście ciekawość nie doskwierała tylko jemu. Mike prowadził ich ewidentnie w kierunku bramy basenu, a nikt z jego towarzyszy choćby nie próbował protestować.
Gdy tylko przekroczyli płot pływalni wszystkich zmroziło. W oknach na piętrze powieszonych było dwóch pół nagich mężczyzn. Na ich piersiach wymalowane było krótkie zdanie - ZA POLEGŁYCH BRACI.
Mike na ten widok, po prostu się wzdrygnął. - Aż mi się Ręka Olbrzyma przypomniała...
- No to już wiemy gdzie pozostali jeńcy...- dodał Pietras.
Chociaż widok dwóch wisielców mógł przyprawić o dreszcz, to nie był dla Drugiego główny powód do ciarek na plecach. Zabitych rozpoznał bowiem już z daleka i nie musiał się choćby przyglądać. Zbyt wiele razy widział ich twarze w kantynie dla armii Nowego Dworu, żeby ich nie zapamiętać. Wiedzę o tym zachował jednak dla siebie i starając się zachować spokój, wszedł z pozostałymi do budynku przez wyrwane drzwi.
Szatnia która byłą pierwszym pomieszczeniem pływalni zamieniła się w zgliszcza. Kontuar za którym znajdowały się wieszaki na kurtki i buty, rozpadał się od ilości dziur po kulach. Na parterze nie ocalała żadna szyba, ławki leżały poprzewracane, a większość niebieskich płytek którymi wyłożone było pomieszczenia zostało roztrzaskanych od rykoszetujących pocisków.
Po środku szatni leżało dwóch kolejnych martwych Nowo Dworzan. Armia ograbiła ich ciała niemal ze wszystkiego, nie licząc spodni i bluz. Grzesiek pełen napięcia podszedł do nich i przyjrzał się naszywką jakie mieli na ramionach. Były to małe kółka z czarnym szachowym królem.
To nieco go uspokoiło, wojenną doktrynę Nowego Dworu znał bowiem wyjątkowo dobrze (głównie dzięki popijawą z żołnierzami do których okazji mu nie brakowało) i po samej obecności określonych struktur, był w stanie określić na jakim etapie są przygotowania do ataku na Krańcowo.
Pierwsi do jakiegoś miasta czy fragmentu rzeczywistości przybywali ‘’Przewodnicy”. W swoim emblemacie mieli oni białego gońca. To oni podróżując po Martwym Świecie odkrywali nowe istniejące kawałki i uczyli się drogi, by przyprowadzić tam ‘’Korpusy Badawcze”.
Korpusy badawcze składały się głównie z naukowców i ich obstawy. Oceniali oni dany kawałek świata, badali występujące w nim błędy, niewykształconych oraz potencjalne możliwości. To oni określali też czy miejsce rokowało jako źródło zasobów albo mogło mieć jakąś inną wartość dla Nowego Dworu. Naukowcy nosili na swoich emblematach białą wieżę, a ich obstawa czarną.
Jeżeli jakieś miejsce zostało uznane przez korpus badawczy za warte zdobycia, przybywała do niego grupa planowania operacyjnego. Sprawdzała ona możliwości ludzi i niewykształconych. Oceniała potencjalne zagrożenie jakie niósł dany kawałek świata i decydowała o ewentualnym planie podboju. Mieli oni też prawo Veta, o ile uznali, iż zdobycie jakiegoś miejsca będzie zbyt niebezpieczne, a korzyści niewspółmierne. To właśnie oni nosili szachowego ‘’króla” na ramieniu. Podobnie jak u korpusów badawczych, kolor figury zmieniał się w zależności od zadań. Czarny nosiła obstawa, a biały stratedzy.
Ponieważ grupa planowania operacyjnego nie opuściła jeszcze Krańcowa, a teraz choćby nie miała na to szans, Grzesiek wiedział, iż zyskał trochę czasu. o ile miał szczęście była nadzieja, iż nikt z Nowo Dworzan nie przeżył starcia z Armią i w samym mieście, jeszcze przez jakiś czas będą myśleli, iż grupa ciągle zbiera dane. Ile jednak czasu dokładnie zyskał? Tego nie wiedział.
Zamyślony nie zauważył choćby jak tuż obok niego przyklęknął Mike. Jego oczy rozszerzyły się, a twarz zmarszczyła. - Ja pierdziele! – zawołał nagle. – Przecież to jest Endek!
Przestraszony Drugi popatrzył na niego, a reszta grupy zleciała się jak sępy nad truchło i wtedy zaczęła się wrzawa.
- Jezu! Faktycznie...- stwierdził Danielewski gdy stanął nad ciałem.
- Lata ich nie widziałem...- dodał Pieteras.
- Chyba od połączenia z Zarzeczem...- wspomniał Fidelus.
- Myślałem, iż ich wszystkich już zabito...- podsumował Romcio.
Mężczyźni snuli swoje teorie, ale Drugi domyślał się co mogło tutaj zajść. Skoro wygląd Nowo dworskich mundurów był grupie Mike’a znany, musieli oni mieć wcześniej wyraźną styczność ze strukturami tego miasta. Najpewniej ujawnili im się członkowie korpusu badawczego. Były to formacje o tyle specyficzne, iż mimo dobrego wyposażenia ich obstawa składała się głównie z żołnierzy gorszej kategorii. Lepszych wojaków siły Nowego Dworu trzymały dla regularnej armii i wewnętrznych sił porządkowych. o ile korpus badawczy rozkładał się w mieście, gdzie nie było zorganizowanych grup nie stanowiło to większego problemu. Przed niewykształconymi mając ciągłe dostawy broni i amunicji, potrafił chronić choćby średnio rozgarnięty wojak. Problem zaczynał się w miastach jak Krańcowo gdzie duże paramilitarne grupy, atakowały korpusy badawcze w celach rabunkowych. Przyzwyczajona do starć głównie z niewykształconymi obstawa, ulegała często w walce zaprawionym w mordach bandą. O ironio solidne uzbrojenie było w tym wypadku zgubą dla ochrony z Nowego Dworu, bo w miastach gdzie zostali odkryci bardzo często polowano na nich, właśnie po to by zdobyć nienagannej klasy broń.
Przemyślenia te Drugi zachował jednak dla siebie. Zastanawiał się tylko czy komuś oprócz tego jednego nieszczęsnego jeńca, udało się przetrwać ten pogrom. W takiej sytuacji mógł on powiadomić Nowy Dwór o niepowodzeniu misji, ale to raczej nie powstrzymało by inwazji. Krańcowo otrzymało w raporcie naukowców notę ‘’A’’ jako farma żywności, więc nie zrezygnowano by z niego tak łatwo. O wiele bardziej prawdopodobne byłoby, iż dowództwo wysłało by tu jakiś bardziej doświadczony korpus by przeprowadził ponowne planowanie. Na przykład grupę ‘’Mejera” która znana była choćby z tego, iż szykowała plan dla potencjalnego ataku na Warszawę. Chociaż finalnie skorzystała z prawa Veta, to utrzymała się w tym piekle przez siedem miesięcy.
Grzesiek musiał upewnić się, iż opóźni to tak długo jak to tylko możliwe. - Rozejrzę się na górze dobra? – spytał w końcu. - Może zostało trochę amunicji albo sprzętu...
Gdy Mike to usłyszał w jego oku pojawił się chciwy błysk. - W sumie to nie głupie. Mieli tego tyle, iż Armia mogła coś przeoczyć...
Drugi ruszył schodami na górę zostawiając kompanów na parterze i już po chwili sięgnął po kalejdoskop. Przez podłogę dostrzegł jak pozostali rozchodzą się po dolnych pomieszczeniach, nie to go jednak zainteresowało. Gdzieś u góry basenu dostrzegł bowiem poświatę, bijącą od kogoś ocalałego.
888
Basen ‘’Syrena” najlepsze czasy miał już za sobą jeszcze w Starym Świecie. Zbudowany we wczesnych latach dziewięćdziesiątych obiekt nigdy nie przeszedł żadnej sensownej modernizacji, dlatego jego wnętrze ciągle straszyło czystą Polską Ludową. Przed błyskiem Grzesiek bywał tu czasem, jako opiekun dla młodzieży szkolnej, bo państwowy ośrodek sportu dawał pobliskim szkołą możliwość prowadzenia zajęć z pływania, ale sam wolał nigdy nie moczyć się w chlorze który zastępował tu wodę. W Basenie odstraszało go wszystko. Szafki w przebieralniach z których łuszczyła się farba, płytki z koślawymi kwiatkami łączone fugą z brudu, prysznice pokryte dziesięcioletnimi złogami kamienia...
Chyba za względu na te niemiłe wspomnienia, w Nowym Świecie czuł się tutaj jeszcze gorzej. Zapach stężonego chloru wciąż unosił się w powietrzu i to mimo tego, iż większość wody z pływalni zdążyła już wyparować, a to co zostało było jedyni kałużami brudu. Praktycznie każdy korytarz, przejście czy zaułek nosiły na sobie ślady walki, a co krok napotykał się na pół nagie ciało Nowo Dworskiego żołnierza. Nie zatrzymywał się nad nimi choćby na chwilę bo bał się, iż zobaczy jakąś znajomą twarz, a po za tym do ocalałego chciał dotrzeć jeszcze przed Mike’m i jego kompanami.
Najwyższe piętro basenu zajęte było przez małą knajpę, gdzie niegdyś sprzedawano liche hot dogi, pół zimne zapiekanki i i frytki ze starego oleju. Tam też natrafił na coś, co wyglądało na ostatni punkt obrony grupy z Nowego Dworu. Wszystkie stoliki, półki, a choćby kontuar baru wrzucone zostały na schody, by stworzyć barykadę i powstrzymać nacierającą Armie Daniela.
Grzesiek przeszedł pomiędzy trupami uparcie wlepiając oczy w sufit i wchodząc na górę od razu skierował się w stronę zaplecza. Tam zatrzymał się na chwilę spoglądając na ocalałą półkę. Dostrzegając butelkę najtańszego w Polsce ketchupu składającego się głównie z konserwantów, wykrztusił ciężkie ‘’wiedziałem’’ , wspominając jednocześnie ile razy dostawał rozstroju żołądka, gdy skusił się by zjeść tutaj cokolwiek.
Nagle usłyszał jak ktoś kto jeszcze przed chwilą wstrzymywał oddech, nie wytrzymał i zaczął łapczywie nabierać powietrze. Drugi kierując się na usilnie tłumione dyszenie, przeszedł między półkami i łapiąc za drzwi dużej szafki otworzył je szybkim ruchem. Natychmiast dostrzegł ściśniętego w niej szczupłego mężczyznę w mundurze nowego dworu. Ten gdy tylko został odkryty wykrzyczał rozpaczliwe – NIE PROSZĘ! Błagam! Nie zabijajcie mnie! Nie zabijajcie...
Drugi rozpoznał ten głos niemal natychmiast. – Paweł? – spytał niepewnie.
W tym momencie kulący się w szafce mężczyzna, wytoczył się na podłogę. Gdy próbował się podnieść jego ręce drżały, a twarz miał wręcz białą z przerażenia. Nie mniej widząc przed sobą Drugiego, zawołał uradowany – Grzesiek! Boże, nie myślałem, iż kiedyś tak się ucieszę na widok tej twojej wiecznie niedogolonej mordy... – wykrzyczał i w przypływie euforii uściskał Drugiego.
Grzesiek widząc chłopaka, miał z goła odmienne uczucia. Pawła poznał jako jednego z pierwszych w Nowym Dworze. Przedstawił mu go zresztą jego mentor - przewodnik który wyciągnął go z martwego miasta. Paweł pracował jako popychadło u dowódcy drugiej grupy operacyjnej, tak zwanych ‘’Chabrów”. Chociaż raczej na pewno nie był on świadom zdrady Grześka (w Nowym Dworze większość myślała pewnie, iż zginął) to nie mógł mu wcisnąć byle jakiego kłamstwa. - Kur... Mam po prostu mocny zarost, to nie niechlujstwo! – prychnął starając się zachowywać jak miał niegdyś w zwyczaju. – Ale co ty tu w ogóle robisz?
- Co ja robię? – spytał zszokowany Paweł. – Co ty tu robisz?
W tym momencie Grzesiek wypalił z najbardziej oczywistą możliwą wymówką. – Łowię duszę! Zresztą wiesz, iż nie mogę o tym gadać! Co wam się stało?!
Po tym pytaniu chłopak jakby znowu uświadomił sobie co udało mu się przetrwać. Jego oczy zrobiły się puste, a głos zadrżał. - Kurwa chłopie...-To była jakaś makabra... – nagle Paweł zupełnie zesztywniał. – Boże, ktoś jeszcze przeżył? - spytał przypominając sobie chyba, iż nie był tu wcześniej sam.
- Tylko ty... – odparł Grzesiek, a Paweł osunął się praktycznie na podłogę.
- Ja pierdolę...- jęknął chowając załamany twarz w dłoniach. – Sergio... ty głupi kurwiu, mówiłem żebyśmy stąd uciekali...
W innych okolicznościach Drugi dałby pewnie chłopakowi chwilę czasu w otrząśnięcie się, ale Mike i reszta mogli zaraz wejść na górę. Grzesiek nie miał zaś ochoty tłumaczyć się ani wymyślać żadnych wymówek.- Mów co się stało! – ponaglił Pawła zniecierpliwiony. - Dlaczego podjęliście walkę z Armią? Przecież wedle instrukcji powinniście za wszelką cenę unikać konfrontacji, zwłaszcza ze zorganizowanymi grupami...
- Zorganizowanymi!!! Kurwa, ja pierdole, kurwa...! - zaczął wrzeszczeć Paweł, nie radząc sobie w ogóle z tą sytuacją . - To Krańcowo to jest koszmar!
- Uspokój się bo jeszcze ktoś nas usłyszy – skarcił go Drugi. - I teraz po cichu! Skup się i mów co się wydarzyło...
Paweł pokiwał głową jakby był pijany, ale chyba wrócił nieco do siebie. – Grzesiek, do chuja...Najpierw ci debile z Korpusu Naukowego siedzieli tu kurwa trzy lata, drapiąc się chyba po dupie. W między czasie zdążyli się ujawnić Armii Daniela, weteranom i chyba kurwa wszystkiemu co żyło w tym mieście... Ale o tym oczywiście KURWA, w raporcie nikt nie wspomniał! Wszystko skurwiele zataili! I wiesz co? Ledwo tu przybyliśmy, a te kurwa dzikusy polowały na nas jak na chodzące kontenery ze sprzętem. Do tego dopiero co skończyła się tu jakaś kurewska wojna! Nigdzie nie można było szpicla wcisnąć, bo każda nowa facjata była od razu traktowana jak szpieg Zbawiciela, Bandytów, Wieżowca, Wspólnoty, Daniela czy chuj tam wie czego... W ciągu roku straciliśmy większość infiltratorów i zebraliśmy gówno nie dane. Jak już w końcu cudem, uzbieraliśmy kurwa jakieś sensowne informacje i chcieliśmy się stąd wycofać, to niewykształcony ZAJEBAŁ nam przewodnika, a kolejny debil którego przysłali PO KURWA PIĘCIU MIESIĄCAH!!! Zameldował sobie, iż jest po tamtej stronie rzeki!!! – wyrzucił z siebie praktycznie na jednym wdechu rozgoryczony chłopak.
Grzesiek przyklęknął przy nim i klepiąc go po ramieniu. – Uspokój się... Najgorsze już za tobą. Mów co było dalej.
Paweł skinął głową i kontynuował swoją opowieść, ale po jego minie widać było, iż ledwo się trzyma. – Opuściliśmy kryjówkę i zaczęliśmy się przebijać nocą. To było głupie, noce są tu cholernie niebezpieczne, ale woleliśmy potwory od spotkania z weteranami. Oczywiście te zaatakowały nas jak tylko zbliżyliśmy się do Centrum. Potem rozdzieliliśmy się z oddziałem Kleo...
- Kleo?! – wtrącił Drugi, nie mogąc choćby powstrzymać drżenia głosu– Kleo tu jest?
Chłopak skinął głową, a Drugi zacisnął nerwowo pięści. Karolina Kleo Łużycka była jedną z naczelnych postaci w G.P.O, a do tego jedną z ‘’miłosnych” przygód Grześka... Przygód które nie tylko były bardzo zawistne, ale w dodatku miały rozbudzoną Pierwotną Wolę. Najwidoczniej została tu wysłana jako dodatkowe zabezpieczenie, dla niezbyt doświadczonej grupy Chabrów.
Teraz pozostawało pytanie, gdzie był dane zgromadzone przez operacyjnych. choćby gdyby Kleo była już po tamtej stronie, to i tak Nowy Dwór raczej nie zaatakowałby nierozpoznanego dobrze terenu.
Drugi zwrócił się do Pawła starając się ukryć, szarpiącym nim niepokój. – Posłuchaj... Spróbuje ci pomóc, najwyżej odłożę na chwilę swoje zadanie... Ale najważniejsze czy udało ci się zachować zebrane dane?
Nagle na twarzy chłopaka, pojawił się obłąkańczy wręcz uśmiech. – Tak....tak!. - zawołał podniecony. - Przynajmniej to wszystko nie pójdzie na marne...- stwierdził grzebiąc po swojej kurtce, aż wyciągnął sporego specjalistycznego palmtopa. - Mam tu zapisaną całą topografię miasta, ważne punkty informacje o grupach i uzbrojeniu jakie krąży po mieście, miejsca występowania błędów, niewykształconych...
- Dobra, dobra – przerwał mu Drugi. – Pochwalisz się w dowództwie. Istnieje jeszcze jakaś kopia? Kleo może mieć kopie?
Chłopak pokręcił głową. - Drugiego palmtopa miał nasz przewodnik, ale on już jest chyba w brzuchu potwora...
- Ok. - stwierdził Drugi, starając się ukryć uczucie ulgi które przeszło po jego ciele. - Daj mi go... - zażądał wskazując na komputerek.
- Czemu?! - spytał nerwowo Paweł, spoglądając na Drugiego podejrzliwie.
- Bo to jedyna kopia! Schowam ją pod moim płaszczem... - przekonywał Drugi.
Paweł już nieco spokojniejszy, podał Grześkowi urządzenie. - Ten wasz płaszcz... - prychnął z zazdrością. - To jest zbrodnia, iż tylko Łowcy Dusz je mają...
- To sobie zabij Nocnego Przechadzacza... -odparł Grzesiek i upuścił komputer na ziemie po czym z pełnym impetem rąbnął w urządzenie butem.
- CO TY WYPRAWIASZ! – ryknął Paweł, klękając przed resztkami które rozprysły się po podłodze. – Cała nasza praca! Pojebało cię Grzesiek!!!
- Chyba trochę...- westchnął Drugi wiedząc, iż teraz nadchodzi ta trudniejsza część.
Przychodząc tutaj zdawał sobie sprawę, iż niezależnie kogo spotka, nie może puścić go żywego. Oczywiście wolałby teraz stać twarzą w twarz z jakimś bezimiennym żołdakiem z Nowego Dworu niż z kimś kogo dobrze znał. Wiedział jednak, iż jeżeli wypuściłby by Pawła, a ten spotkałby się z Kleo albo co gorsza przeniósł poza Krańcowo informacje, iż Grzesiek żyje to zaraz pojawiliby się tu inni Łowcy Dusz. Z takim pościgiem Drugi nie miałby szans na odnalezienie Pierwszego.
Spoglądając na chłopaka, który próbował pozbierać resztki palmtopa zrzucił Traka z pleców.
- Grzesiek... co się dzieje? - wyszeptał Paweł, głosem pełnym niedowierzania.
- To co musi! – westchnął Drugi, chwytając broń sztywniej. -Kurwa, iż też to musiał być, akurat ty... – pomyślał kładąc palec na spuście.
Trak-3 był fatalną bronią jeżeli chodziło o walkę ze zwykłymi ludźmi. Żeby zatrzymało się serce, potrzeba było około pięciu, czasem choćby siedmiu sekund. W warunkach pola walki był to czas niewyobrażalnie długi. Tym dłuższy wydawał się w momencie gdy osobie do której strzelałeś, próbowałeś oszczędzić cierpienia.
Gdy Paweł został porażony błękitnym promieniem, zdawał się umierać wieczność. Chociaż jego szczęka zacisnęła się tak, iż nie mógł krzyczeć to jego ciało rzucało się jak w padaczce, rozrzucając tacki, sztućce i wszystkie przedmioty które miał w zasięgu. Powietrze wypełnił swąd spalonych włosów, aż w końcu w oczach chłopaka zgasło życie.
Gdy Grzesiek puścił spust, ciało Pawła wciąż jeszcze drgało od ładunków które się w nim nagromadziły.
- Robiłem już gorsze rzeczy...- westchnął Drugi.
- I to ma cię usprawiedliwić? - szepnął mu w głowie Pierwszy.
- Zrobiłem to by mieć szansę cię odnaleźć. - odparł ze złością, orientując się po chwili, iż próbuje kłócić się sam ze sobą.
W tym momencie gdzieś z dołu dobiegło wołanie Mike’a – Drugi! Wszystko ok? Jesteś tu?! - zaraz potem zza dobiegł odgłos przyśpieszonych kroków.
Grzesiek zarzucił Traka na plecy, a sekundę potem do pomieszczenia wpadł Mike z Pietrasem. Obaj trzymali broń w pogotowiu, ale niemal natychmiast zasłonili twarze przyduszeni smrodem spalonego ciała.
- Co jest? Co tu się stało?! - zawołał zdziwiony Mike.
- Natrafiłem na jednego żywego... - odparł Drugi. - Chyba wziął mnie za członka Armii, bo nie dał mi powiedzieć słowa tylko zaatakował. Musiałem się go pozbyć...- skłamał beznamiętnie.
- Kurwa...- syknął Pietras dusząc się. - Ty go tak urządziłeś? Jezu jak to jebie...
- Niestety. - westchnął Drugi. - Ale idzie się do tego przyzwyczaić.
Mike przyglądając się na wpół zwęglonemu ciału, pokręcił tylko głowa. – Chyba nie mam ochoty go przeszukiwać. - stwierdził, zerkając na Drugiego - Znalazłeś w ogóle coś ciekawego?
- Gdzie tam...- jęknął Drugi udając rozczarowanego. – Nie którym to chyba choćby skarpetki pościągali...
- Ta jebani byli skrupulatni jak nigdy. Chodźcie nie ma co siedzieć na tym cmentarzu...- stwierdził zrezygnowany Pietras
***
Po powrocie na szlak Mike i jego towarzysze nieustannie wałkowali temat Endeków i starcia jakie miało miejsce pod basenem. Drugi nie włączał się w te rozmowy, bo nie pewien czy kłamie dostatecznie dobrze by utwierdzić mężczyzn w przekonaniu, iż nie ma o niczym pojęcia. Zresztą miał teraz co innego na głowie.
Jeżeli Kleo ciągle była gdzieś w Krańcowie musiał za wszelką cenę uniknąć spotkania z nią. Na szczęście dziewczyna robiła teraz pewnie wszystko by dotrzeć do przewodnika i raczej nie w głowie było jej ściganie ducha Drugiego.
- Chłopaki, mam taką myśl... - rzucił niespodziewanie Mike, sprowadzając Grześka z powrotem na ziemie.
- Ja pierdolę! – przerwał mu Fidelus. – Ty myślisz? – spytał szczerze zdziwiony.
- Jak cię szczęka ciśnień bo masz za dużo zębów, to tylko powiedz. – skwitował Mike’a, strzelając kłykciami, ale po chwili wrócił do głównego wątku. – Pamiętacie te sprawę z Ręką Olbrzyma? Jak Wilk wyniuchał, iż Daniel uzbroił ich w dwadzieścia karabinów i wszyscy zachodzili w głowę skąd on je adekwatnie wziął...
- No i? – dopytał Pietras.
- A jak oni je ściągnęli z trupów Endeków? – stwierdził Mike. – Może, dlatego oni wtedy zniknęli! Daniel wymordował całą grupę i stąd miał broń i sprzęt dla ludzi Maciejewskiego.
- To i tak nie rozwiązuje głównej kwestii. – stwierdził Fidelus głosem znawcy. – Skąd kurwa Endeków.
Grzesiek wiedział już, iż ta rozmowa prędzej czy później zahaczy o niego. Wygadał się przecież po pijaki Mike’owi i Jezz, iż pełnił służbę w Nowym Dworze. To byłby cud gdyby Mike nie powiązał mężczyzn z nim samym. Wiedział też, iż musi coś powiedzieć zanim zostanie o to zapytany. Tylko z pozoru chętne i spontaniczne podzielenie się wiedzą, mogło przekonać jego nowych kompanów, iż nie ma nic do ukrycia. – Oni pochodzą z Nowego Dworu. – wtrącił jak gdyby nigdy nic, a wszyscy gwałtownie się zatrzymali.
- Co? Ty ich znasz? – spytał Pietras, a zszokowana gromada zatrzymała się.
- Nie osobiście, ale te oznaczenia pochodzą z miasta w którym byłem. – wyjaśnił Drugi, usilnie idąc dalej jakby sprawa nie była choćby warta postoju.
Mike słysząc rąbnął się ręką w czoło i zrównał w marszu z Grześkiem. – No tak Nowy Dwór, N.D na naszywkach, jakim cudem ja tego nie wyłapałem.
- Nie mam kurwa pojęcia...- westchnął w myślach Drugi i jak gdyby nigdy nic kontynuował. – Nowy Dwór wysyła czasem grupy badawcze, żeby sprawdzać inne zawieszone fragmenty rzeczywistości. Jest tam sporo ludzi którzy dalej próbują odkryć dlaczego z naszym światem stało się to co się stało. Te grupy są przeważnie mocno uzbrojone, bo uwierzcie mi, większość miast które przetrwały to istne piekło...
- Tu się akurat nie dziwię. – wtrącił Pietras. – choćby u nas sporo osób na nich polowało...
- A ty dlaczego nie masz mundurku? – spytał Fidelus. – I tego całego wyposażenia.
- Bo nie jestem z Nowego Dworu, tylko z Krańcowa – skłamał Drugi. – Tam robiłem trochę za robola, zanim nie trafiła się okazja by wrócić tutaj.
- To przypomnij ile tam byłeś? – spytał Mike.
- Jakieś dwa, trzy lata sprzątania szamba, zanim nadarzyła się okazja na ucieczkę. – odparł Drugi.
- Ktoś cię za to ściga? – wtrącił zaintrygowany Fidelus.
- Gdyby się domyślali, iż żyje... – pomyślał zirytowany Drugi, ale z kpiącym uśmiechem na ustach odpowiedział. – Chłopie byłem tam „nikim” i to dosłownie, pewnie choćby mało kto zauważył, iż zniknąłem.
- To czemu czekałeś, aż dwa lata? – spytał Mike.
- Bo tyle czasu zajęło mi nauczenie się, jak podróżować po Martwym Świecie... Ale jak się okazało i tak było tej wiedzy za mało, bo prawie rok kręciłem się dookoła Krańcowa. – wyjaśniał dalej Drugi.
Najwidoczniej jego rzekoma szczerość, sprawiała, iż grupa Mike’a nie miała wobec niego żadnych podejrzeń bo już po chwili co innego weszło na tapetę.
- Zaraz będziemy w zasięgu faktorii. – oznajmił Pietras. - Mike zaanonsuj nas.
Mężczyzna wziął od Danielewskiego radio i przełączył na kanał na trzynasty. – Mike wzywa faktorię! Mike wzywa faktorię! Zmierzam z grupą chłopaków z Zatorza, proszę o otwarcie bram...
Po chwili z radia odpowiedział tak przesłodzony męski głos, iż Drugiemu skóra ścierpła na pleców. – Majkuś skarbie! Oczywiście, już pędzę cię powitać...
- Dobra. – westchnął Mike. – Nie każmy królowi czekać. – rozkazał i przyśpieszył kroku.