Powrót Drugiego - I - Podróżnik z Martwego Świata

krancowo-postapokaliptycznaopowiescinternetowa.com 2 lat temu

Zwrotnica była swoistym klejnotem na mapie Krańcowa. Czysta, bezpieczna, nienękana przez niewykształconych, odseparowana od bandytów, jak na standardy Nowego Świata praktycznie beztroska. Żadna inna społeczność w mieście nie mogła cieszyć się porównywalnymi przywilejami.

Pod rządami Oli osiedle na zatorzu stało się wymarzonym miejscem pobytu dla wszystkich wyrzuconego przez błysk. Nie można się było dziwić, iż mnóstwo ludzi żyjących poza tą ‘’strefą komfortu” było gotowych zrobić wszystko by znaleźć się tam choćby na chwilę.

Fakt ten mieszkańcy Zwrotnicy wykorzystali bardzo skrzętnie. O stałym pobycie po drugiej stronie torów, większość ludzi mogła jedynie pomarzyć. Z kolei tymczasowego azylu chętnie udzielano tym, którzy za swój pobyt byli gotowi zapłacić. W niedługim czasie ‘’bezpieczeństwo” stało się głównym towarem jakim handlowała miejscowa społeczność.

Oczywiście nie była to pierwsza i jedyna osada w której można było wykupić sobie chwilę odpoczynku od trudów świata. Zarówno Miasto Przychodnia czy nowo powstały ‘’Wieżowiec” będący pozostałością po Sojuszu Bloków, oferowały podobną usługę. Z tym iż naprawdę bezpiecznie czuć się można było tylko w Zwrotnicy.

Z tego względu liczne grupy weteranów którym udało się w ten czy inny sposób zgromadzić trochę cennych dóbr, wymieniały je chętnie za kilka dni prawdziwego wytchnienia od koszmaru jakim było Krańcowo początku roku ósmego. Za pobyt płacono wszystkim: jedzeniem, wodą, używkami, amunicją, a choćby reliktami. Ze względu na popularność miejsca, waluta jaką posługiwała się Zwrotnica – bilety (zaadaptowaną po dawnej Wspólnocie), uznawana była w niemal wszystkich zakątkach Krańcowa jako pełnoprawny środek płatniczy.

Nie dziwi więc fakt, iż Zwrotnica zaczęła tym mocniej rozwijać się w kierunku swojego głównego źródła utrzymania, jeszcze bardziej podnosząc swoją atrakcyjność jako miejsce chwilowego wypoczynku. Na Zatorzu zaczęły wyrastać pseudo hotele i noclegownie, bary, puby, punkty handlowe i usługowe, a choćby pseudo-kasyna.Było to jedno z niewielu miejsc w Krańcowie gdzie można było iść do prawdziwego fryzjera, umyć się w łaźni z ciepłą wodą, odwiedzić lekarza i zjeść pieczone mięso, a to wszystko na długości tylko jednej ulicy. Strażnicy nasypu i wewnętrzna milicja pod zarządem Błazna, pilnowali by żaden niepożądany element nie znalazł się w tym małym kawałku raju, a wszystkich zadymiarzy i szukających ‘’problemów” żegnano dożywotnim zakazem wstępu.

Nie skłamałby nikt mówiąc, iż przechodząc przez kładkę na torach, człowiek czuł się jakby opuścił Nowy Świat i znalazł się z powrotem w Starym. Do tego w jakiejś ‘’pięknej’’ wypoczynkowej miejscowości.

Oli wychodziła z dość słusznego założenia, iż lepiej oskubać przybyłych ze wszystkiego, niż narażać własnych ludzi na poszukiwanie zapasów poza Zatorzem. Społeczność ta posiadała tylko niewielką grupę do zadań specjalnych, która składała się głównie z byłych strażników Wspólnoty kierowanych pośrednio przez Mike’a. Jako jedyni przechodzili oni regularnie przez tory, ale robili to przeważnie w celach handlowych. Głównie żeby wymień towar z Faktorią Siwego.

Ze względu na podejście Oli, mieszkańcy Zwrotnicy mieli niemal pełną swobodę, jeżeli chodziło o działalność drenującą portfele weteranów i innych przybyłych gości. Od tej reguły był jednak jeden wyjątek. Przez swoją traumatyczną przeszłość, przywódczyni nigdy nie zaakceptowała jakiejkolwiek formy handlu ‘’kobiecym wdziękiem”. Na terenie całego osiedla obowiązywał kategoryczny zakaz pieto wania erotyzmem. W barach można było zapomnieć o kuso ubranej obsłudze, a jakakolwiek forma prostytucji była całkowicie zakazana. Za jej uprawianie groziła zresztą dożywotnia utrata miejsca na Zatorzu.

Jeszcze brutalniej obchodzono się z sutenerami. Za przymuszanie do seksu groziło choćby wrzuceniem żywcem na tory, a korzystający z uciech byli karani w zależności od osądu Oli.

Problemem był jednak wysoki popyt na tego rodzaju działalność. Weteranami zarówno prawdziwymi jak i podszywanymi, byli przeważnie młodzi mężczyźni. Ci ze swojej natury pragnęli bliskości kobiet, a na normalny związek nie mieli w Nowym Świecie wielkich szans. Tacy ludzie byli w stanie płacić niebotyczne sumy za to, czego im ‘’najbardziej brakowało’’. Dlatego wiele dziewcząt zamieszkałych na stałe w granicach ‘’Zwrotnicy”, nie chciało rezygnować z tak ogromnego źródła zarobku.

Dość gwałtownie w barach i hotelach pojawiły się tak zwane „podrywaczki’’. Kobiety te udawały związki, z co regularnie pojawiającymi się w Zwrotnicy weteranami, by móc potem swobodnie zabawiać ich za tak zwane ‘’upominki dla ukochanej”. Proceder ten był oczywiście grubymi nićmi szyty, ale podrywaczki musiały trzymać się przynajmniej kilku reguł. Przede wszystkim weteran musiał wykupić dziewczynę na cały pobyt. Po Zwrotnicy musieli chodzić razem i sprawiać wrażenie szczęśliwej pary. Milicja miała na oku niemal wszystkich weteranów, więc gdyby jakaś dziewczyna tego samego dnia zaczęła ‘’umawiać’’ się z kilkoma mężczyznami, gwałtownie zostałoby to zauważone. Pomiędzy kolejnymi sponsorami podrywaczki robiły też przerwy, by ich ‘’zerwanie związku” miało w sobie przynajmniej ślad wiarygodności. (Oczywiście ta ‘’zwyczajna” forma prostytucji też się w mieście pojawiała, ale po kilku pokazowych procesach stała się ona marginalna.)

Jedną z takich podrywaczek była Madi. Wyjątkowo piękną dziewczyna, która swoją urodę w zaledwie kilka miesięcy przekuła na niemałą fortunę. O jej wyglądzie najlepiej świadczyć może fakt, iż jej potencjalni partnerzy ustawiali się w kolejce na miesiące do przodu, a o miejsce w grafiku dwóch weteranów zrobiło kiedyś burdę w barze. (Za to zresztą obaj otrzymali miesięczny zakaz pobytu w Zwrotnicy.) o ile Oli nazywana była trochę prześmiewczo królową lodu, to Madi mogła być bez wątpienia określania mianem królowej życia. Nie brakowało jej niczego – nowe ubrania, kosmetyki, świeże mięso, alkohol - rzeczy, o których większość zamieszkałych poza Zwrotnicą choćby nie myślała, dostawała na pstryknięcie palcem. Jakby tego było mało, dziewczyna wynajmowała pokój w tak zwanym Świetliku. Był to fragment osiedla, który jako pierwszy posiadał stałe podłączenie do prądu i był uznawany za najbardziej luksusową noclegownie na Zatorzu. Jej malutkie mieszkanie pełne było gadżetów ze Starego Świata, które chyba od zawsze uważane były w Krańcowie za symbol wysokiego statusu. Na półkach pod ścianą ułożone były książki przygodowe i romantyczne, a oprócz tego mała wieża z pokaźną kolekcją płyt. Komoda przy łóżku wyłożona była świecami zapachowymi. W rogu wisiało lustro, a szafeczka pod nim uginała się od kosmetyków. Był tam też prywatny barek pełen kolorowych alkoholi i kryształowych kieliszków.

Nawet największe skarby i bogactwa tracą jednak na znaczeniu w pewnych okolicznościach…

Daleko od mieszkania Madi, mniej więcej na skraju głównej części Zwrotnicy, znajdował się w Starym Świecie budynek piekarni, nazywany często potocznie ‘’Domem Chleba”. Po ustosunkowaniu się władzy Oli miejsce to zostało przemianowane na kwaterę milicji oraz strażników nasypu. Nie mniej sama nazwa ‘’Dom Chleba” tak mocno przesiąkła do społeczności, iż choćby po zmianie swojego przeznaczenia miejsce wciąć określano jego dawnym mianem. Rodziło to pewną nowo – mowę zrozumiałą tylko dla mieszkańców Zwrotnicy i jej stałych bywalców. Zamiast powiedzieć ‘’zgłoś to na posterunku” mówiono ‘’powiedz o tym w Domu Chleba”, a gdy ktoś chciał kogoś nastraszyć nie mówił ‘’zamkną cię za to” tylko przestrzegał słowami ‘’pójdziesz za to do Domu Chleba”.

Dom Chleba stał się symbolem rygorystycznego prawa Zwrotnicty, a napis, który widniał u jego wejścia ‘’Nowy Świat nie wybacza”, dawał jasno do zrozumienia, iż w tym miejscu nie szczególnie chętnie dawano ludziom ‘’drugą szansę’’.

Surowość praw Zwrotnicy można było postrzegać różnie, w zależności od tego czy było się osobą pokorną czy buntowniczą. Scentralizowany system porządkowy miał jednak jeden zasadniczy plus. Możliwość zgłaszania przestępstw, a wypadku tam małej społeczności gwarancje, iż będą one ścigane.

Z tego względu, gdy do domu chleba wbiegła zapłakana dziewczyna krzycząc, iż jej przyjaciółka Madi została zamordowana, ruszyła cała lawina działań.

Szef milicji Błazen, który był w tym momencie na miejscu, natychmiast polecił swoim ludziom zablokowanie wszystkich kładek łączących Zatorze z resztą Krańcowa. Jednemu z podwładnych nakazał poinformowanie Oli, a sam ruszył na miejsce przestępstwa.

Gdy przechodził przez ulicę pełną gapiów, jego twarz pozostała niewzruszona. W środku czuł jednak, iż zaraz zacznie rozpadać się na części. - Morderstwo? Tutaj? W Zwrotnicy?! – Powtarzał przerażony w swojej głowie.

Od momentu, w którym Zbawiciel uratował Oli, eliminując przy tym jej przeciwników nie doszło w tym miejscu do podobnych zdarzeń. Bywały kradzieże, pobicia, oszustwa - jak to między ludźmi, ale nie zabójstwa. Ostatnia śmierć na terenie Zwrotnicy, była wynikiem pokazowego procesu, w którym jeden z mieszkańców Filip Szczęsny został skazany za sutenerstwo i wepchnięty w ramach kary na torowisko.

Błazen wbiegł na teren Świetlika. Był to rząd połączonych szeregowców, dopiero, co zbudowanych w Starym Świecie, przerobionych w tej chwili na hotel dla wyjątkowo zamożnych odwiedzających. Wchodząc na podwórko zobaczył gromadę gapiów ściśniętych przed wejściem jednego z domów, oraz właściciela terenu Marka ‘’Ropucha” Ropuszewskiego.

Ludzie szeptali między sobą, wysnuwając różne teorie i próbowali zobaczyć coś przez okna.

- Kurwa nareszcie. – Zawołał Ropuch dostrzegając w końcu Błazna, który ledwo przecisnął się przez tłum. – Nie pozwoliłem nikomu wchodzić, wszystko jest tak jak ją znalazła Katia…

Błazen skinął głową i odwrócił się w stronę gapiów. – WSZYSCY MACIE SIĘ ROZEJŚĆ! To nie jest do cholery jakiś cyrk! Okażcie zmarłej trochę szacunku i nie utrudniajcie mi pracy! Jak się czegoś dowiemy, Oli na pewno wyda oświadczenie!

- interesujące ile będzie w nim prawdy…- żachnął ktoś z tłumu, a ludzie niechętnie i powoli zaczęli się rozchodzić zostawiając w końcu Błazna i Ropuszewskiego.

Ten pierwszy upewniając się, iż nikt ich nie podsłuchuje zwrócił się do właściciela noclegowni. – Dobra skoro jesteśmy już sami to skalajmy trochę pamięć zmarłej. O tej dziewczynie chodziły różne słuchy… Wiesz coś, co powinienem wiedzieć ja?

- A co ja mogę wiedzieć?- stwierdził sztucznie oburzony Ropuszewski, któremu na czole pojawiły się nagle krople potu. – Płaciła regularnie! Miałem jej przez okna zaglądać? To porządny drogi lokal! Mamy standardy…

Błazen westchnął zrezygnowany kręcąc głowę. – Posłuchaj wiem, iż ani ja ani moja praca nie cieszymy się szacunkiem…Tylko, iż jej już nie zaszkodzisz, a mi pomożesz dopaść ewentualnego sprawcę… Nie szkoda ci jej? Chcesz żeby ten skurwiel, który to zrobił łaził wolno?

Ropuszewski zamyślił się, przestępując nerwowo z nogi na nogę. W końcu rozejrzał się czy wszyscy gapie już odeszli. – Przychodzili tu różni. – Wyszeptał w końcu bardzo nerwowym głosem. - Oczywiście weterani, ale tylko tacy przy kasie… Miała kilku stałych, którzy ją ‘’odwiedzali’’ nie wiem, co tam z nimi robiła…

- A wczoraj był jakiś? – Dopytał Błazen z naciskiem.

- Był, ale nikt z nocujących w Świetliku…Chyba mówili na niego Szakal… Tak Szakal…

Błazen pokiwał głową. – Dzięki… Nie wpuszczaj tu nikogo z poza milicji.

Ropuszewski przytaknął i otworzył Błaznowi drzwi, ostrzegając jeszcze. – Tylko się przygotuj, to jest naprawdę straszny widok…

Błazen wszedł do środka i nie musiał choćby krążyć po mieszkaniu. Ciało Madi leżało zmasakrowane na sofie w salonie. Większa część jej brzucha była rozpruta, a wnętrzności przypominały nie do końca zmielony tatar. Kobieta miała twarz pociętą w wielu miejscach jakby jakieś wściekłe zwierzę darło po niej pazurami. Zaciśnięte do krwi ręce, świadczyły to o tym, iż żyła jeszcze długo po tym jak spadły na nią pierwsze ciosy.

Gdyby nie to, iż w Zwrotnicy nie było niewykształconych, Błazen przysiągłby, iż kobieta padła ofiarą jakiegoś wyjątkowo rozjuszonego potwora.Nie wyobrażał sobie by takie coś mógł zrobić zwykły człowiek.

Próbując zachować zimną krew uciekał wzrokiem od ciała, przyglądając się kolejnym gadżetom, jakimi wypełniony był pokój. Gdy jego wzrok padł w końcu na mały komplet drewnianych szachów, usłyszał kroki dobiegające z korytarza. Drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie, a do pomieszczenia weszła Oli w towarzystwie Zwrotnicowego Milicjanta, na którego wołali Modroń.

- Zostaw nas. – rozkazała natychmiast dziewczyna, a funkcjonariusz posłusznie wrócił się z powrotem na korytarz.

Oli stanęła obok błazna, poprawiając nerwowo włosy. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ciało leżące na sofie, aż w końcu biorąc głęboki oddech spytała. – Kojarzę ją z widzenia, ale nic o niej nie wiem. Kim była?

- Marta… Nie znam jej nazwiska, ale wołali na nią Madi. – odpowiedział Błazen. – Były duże przypuszczenia, iż jest podrywaczką… Prawdopodobnie załatwił ją jej obecny klient, weteran o pseudonimie Szakal. Właściciel Świetlika twierdzi, iż był u niej, jako ostatni.Tylko, iż facet jest już pewnie po tamtej stronie.

Na twarzy Oli pojawił się uśmiech politowania. Podeszła do sofy i usiadła na oparciu tuż obok ciała dziewczyny. Dotykając jej zimnej dłoni westchnęła. – Sama jesteś sobie winna skarbie. Robię wszystko, żeby zapewnić wam bezpieczeństwo, ale wy ciągle myślicie, iż Nowy Świat to wasz plac zabaw… Myślicie, ze jesteście kimś wyjątkowym dla rzeczywistości… Nie jesteście… - podsumowała, zerkając jednocześnie na Błazna, który zarzucił sobie znacząco ręce na piersi. – Dlaczego patrzysz na mnie z wyrzutem? – spytała oburzona. –Nie jest mi szkoda ludzi, którzy sami na własne łamią zasady, jakie ustaliliśmy i ponoszą tego konsekwencje...

- Wiem, iż ‘’podrywanie’’ jest niezgodne z naszym prawem. – stwierdził Błazen. – Ale czy zasłużyła przez to na śmierć? I to taką? Przecież ten facet ją zamęczył…

Oli wstała z łóżka stając naprzeciw mężczyzny. – Igrała ze śmiercią od dawna. Dobrze wiedziała, iż za coś takiego, wyrzucamy z Zatorza – stwierdziła dobitnie.- Myślisz, iż poradziłaby sobie w innym miejscu w Krańcowie? Myślisz, iż zdołałaby, chociaż dojść do innego miasta? Myślisz, iż ktoś przyszedłby jej z pomocą? Może któryś z jej klientów? Jestem interesująca jak zachowaliby się jej adoratorzy, świadomi, iż nie muszą już płacić za jej usługi… - Błazen słuchając tego zachował kamienną twarz, a dziewczyna kontynuowała.- Wiedziała dobrze, iż ryzykuje życiem w ten czy inny sposób…

- Chyba nie chcesz tego zostawić? – wtrącił w końcu mężczyzna. – Przecież nie odpuścimy sukinsynowi, tylko, dlatego, iż dziewczyna nie była zbyt rozsądna…

- Oczywiście, iż nie. – odparła Oli. – W Zwrotnicy weterani płacą za bezpieczeństwo! Płacą za pewność, iż nikogo nie spotka tutaj krzywda! Jak by to wyglądało gdyby ktoś mógł bezkarnie zabić jednego z naszych mieszkańców? Musimy go złapać bez względu na wszystko! Osądzić i wepchnąć na tory… Ściągaj tu Mike’a…

- Po co?! – zawołał Błazen. – Zorganizuje grupę i…

- Twoi ludzie mają pilnować porządku tu. – przerwała Oli. – Od tego co dzieje się za torami jest Mike!

Błazen słysząc to opuścił zrezygnowany głowę, ale nie zaprotestował. – Trzeba będzie coś zrobić z ciałem…- dodał jeszcze na koniec.

Oli jeszcze raz spojrzała na dziewczynę. Przez chwilę na jej twarzy pojawił się, żal który gwałtownie przeszedł w te samą chłodną obojętność jaką tryskała od dawna. – Wciąż była mieszkańcem Zwrotnicy. Mimo tego, co robiła pochowamy ją tak jak należy…

Błazen pędził, co sił przez Zatorze. Plotki o śmierci Madi, już zaczynały krążyć po okolicy. Mijani przechodnie, handlarze i weterani obserwowali go podejrzliwie, jakby z jego twarzy próbowali wyczytać czy rzeczywiście na osiedlu stało się coś złego. Biegnąc jak teraz musiał tylko to potwierdzał, ale miał mało czasu. Szakal już na pewno przeszedł przez tory i teraz gdzieś się ukrywał. Im dłużej trwało nim wyruszą w pościg, tym mniejsze były szanse na złapanie go.

Po kilku minutach dobiegł w końcu do budynku, który zajmował Mike i reszta jego drużyny złożona z dawnych strażników wspólnoty. Wbiegając na podwórze prawie natychmiast usłyszał wrzawę jaka dobiegała ze środka przez otwarte okno.

- … a krzyż wam w plecy za moją krzywdę! Nie gram w to więcej! – ryknął Mike wyraźnie oburzony.

- Naucz się przygrywać Maciuś! Kasa na stole! – zawołał głos Pietrasa.

- No właśnie trochę godności panie weteranie! – zawtórował mu Danielewski.

Błazen nie czekając załomotał do drzwi i już po chwili usłyszał zdanie, które podsumowywało całą sytuacje.

- Ktoś walił? – dopytał Pietras.

- Kurwa, pewnie Oli ma jakąś robotę… - westchnął Danielewski

- Czuję kłopoty…- podsumował Mike który sądząc po odgłosach wstał. Nie minęła chwila jak mężczyzna otworzył drzwi. Jego mina zdradzała, iż spodziewał się zastać pod nimi kogoś innego.

- Pajac? – spytał zerkając na niego zdziwiony, a zaraz potem odwrócił się w stronę korytarza. – Chłopy spokojnie to tylko Pajac!

Błazen zignorował to, iż Mike przekręcił jego pseudonim. Obaj nie pałali do siebie szczególną sympatią i doskonale wiedział, iż robi to celowo by go zdenerwować. O wiele bardziej zirytował go jednak zapach piwa, który dobiegał od mężczyzny- Kurwa już piłeś? Jest jedenasta!

- A gdzieś na świecie siedemnasta! – odpysknął mu beznamiętnie Mike. - Chcesz coś ode mnie czy mam ci dmuchnąć w alkomat panie milicjancie?

Błazen przybliżył się do Mike’a szepcząc jadowicie. – Posłuchaj mnie młocie! Kojarzysz Madi? Tą ładną blondynę, co się wiecznie kręciła z weteranami? Nie żyje… Ktoś ją zabił i uciekł ze Zwrotnicy. Oli chcę cię widzieć.

Twarz Mike’a po tych słowach natychmiast zrobiła się poważna. Błazen przysiągłby, iż w przeciągu sekundy wyparował z niego cały alkohol. – Już się zbieram. – Odpowiedział i natychmiast cofnął się do mieszkania.

Błazen nie czekał jednak na nich, tylko ruszył prosto w stronę głównej kładki. Szansę na to, iż Szakal pozostał na Zatorzu były niewielkie, ale musiał się upewnić. Na szczęście od domu Mike’a do przejścia był tylko kawałek.

Główna kładka znajdowała się w miejscu najmniejszej aktywności błędów przy torowisku. Wcześniej to przejście było zaledwie kilkoma długimi deskami opartymi o szyny, które miały chronić przechodzących przed porażeniem. w tej chwili rozbudowano je do solidnego pomostu na bazie euro palet, którym bezpiecznie w obie strony mogły przechodzić gromady ludzi i to z ładunkiem. Po stronie Zwrotnicy znajdował się skład uzbrojenia, gdzie weterani musieli zostawiać swoją broń na czas pobytu. Tam Błazen udał się w pierwszej kolejności.

Za kontuarem siedział Kovsai, dawny weteran który poparł Oli w trakcie jej przewrotu i zagwarantował tym sobie miejsce w społeczności. Na widok Błazna mężczyzna zmrużył oczy, pytając natychmiast. – Coś ty taki wkurwiony?

Błazen zignorował pytanie i wypalił niemal natychmiast. – Weteran Szakal zabierał broń? Opuszczał Zatorze?

- Szakal? – powtórzył zamyślony Kovsai i nagle jego oczy rozszerzyły. – Tak! Tak! Z samego rana, byłem zdziwiony, bo pobyt miał opłacony jeszcze na dwa dni, ale…

Błazen nie słuchał dłużej i gwałtownie przebiegł przez kładkę. Po drugiej stronie stało trzech strażników nasypu oraz milicjant który miał ich poinformować by nie wypuszczali nikogo. Strażnicy ci bronili wejście i jako pierwsi selekcjonowali wchodzących. Mężczyźni mieli ułożoną osłonę z worków piasku i podkładów kolejowych. Oprócz tego namiot, w którym stał stolik z radiem oraz skrzynie z długą bronią. Widząc śpieszącego się szefa milicji popatrzyli zdziwieni. –Błazen co się stało? – spytał jeden z nich. – Czemu mamy nikogo nie wypuszczać, ten twój łom nie chciał nam nic powiedzieć. – stwierdził oburzony strażnik wskazując na milicjanta.

- Weteran Szakal! Widzieliście go? W którą stronę poszedł? – wypalił Błazen ignorując pytanie i ledwo powstrzymując zadyszkę.

Mężczyźni zebrali się przy nim wyraźnie zaniepokojeni. – No wiedzieliśmy…- stwierdził pierwszy z nich.

- Poszedł w kierunku faktorii… - dodał drugi.

- Ale co się w końcu stało? – spytał trzeci.

Błazen odetchnął i popatrzył na stojących strażników. – Zabił dziewczynę po naszej stronie. Może ją znaliście Madi…

- Skurwysyn! – ryknął pierwszy strażnik.

- Dlatego tak się hujowi śpieszyło..! – stwierdził drugi.

- Przecież to trzeba puścić w eter! Gdzie Mike i reszta! Już powinni go gonić. – zaperzył się trzeci i natychmiast ruszył w stronę radiostacji.

W międzyczasie na kładkę wpadł jak zawołany Mike. – Uciekał? – spytał zadyszany prawie tak samo jak Błazen.

- W stronę faktorii…- dodał strażnik.

- Nadawaliście już alarm? – spytał opierając się o kolana.

- Właśnie mieliśmy… - odparł Błazen.

- Całe szczęście, iż zdążyłem! – stwierdził Mike. – Facet na pewno ma radio. Jak zacznie się alarm będzie wiedział, iż go podejrzewamy…

- Jakie podejrzewamy? – zawołał Błazen. – Facet był przy dziewczynie, jako ostatni, a potem spierdolił! To jasne, iż to on!

- Błazen myśl! – fuknął Mike. – Jak puścimy po eterze, iż szukamy mordercę facet się zaszyje! Nie pójdzie do żadnej osady, ani stancji! Chcesz przeczesywać każdy budynek w mieście? Ganiać za duchem jak Dix za Pierwszym? Na razie wie, iż zabił i uciekł, ale przecież podrywaczki nie chwalą się na prawo i lewo, kogo przyjmują wieczorami. Jak tego nie rozgłosimy, może pomyśleć, iż go z tym nie łączymy! Czaisz?

- Wiedziałeś o niej? – spytał zdziwiony Błazen.

Mike uśmiechnął się pogardliwie. – Ma się to zaufanie ludu, a teraz w eterze cisza! Nie nadajemy żadnego sygnału. Facet przez jakiś czas może być ostrożny, ale jak pomyśli, iż sprawa przycichła, iż nie domyśliliśmy się kto ją zabił, w końcu się wychyli. Dlatego pojutrze oficjalnie ruszamy pohandlować z Siwym, a potem do miasta przychodni…

- Pojutrze?! – zawołał Błazen! – Jaja sobie robisz!

- Słuchaj się prawdziwego weterana pajacu! Dziś może siedzieć sto metrów dalej i obserwować czy ruszy zanim pościg. jeżeli przetrzymamy dwa dni, wszyscy pomyślą, iż nie wykryliście, kto to zrobił i tyle…

W tym momencie cierpliwość Błazna się skończyła. – Wiesz co się będzie działo w Zwrotnicy? Jak zobaczą, iż błądzimy po omacku albo nie szukamy sprawcy…

- No co? – wtrącił Mike. – Gorszej opinie niż psa na smyczy Oli, już mieć nie będziesz…

Błazen poczuł jak przelewa się w nim złość. – Odezwał się podszywany Weteran. Nie jesteś z Wielkiego Wyrzutu! Nie nazywaj się prawdziwym weteranem…

- Jestem sto razy bardziej weteranem niż ty kiedykolwiek będziesz. – prychnął Mike.

- Trochę szacunku do dowódcy! – warknął milicjant.

- Chyba twojego… - odgryzł mu się Mike.

- Skoro tak ci teraz źle, to czemu oddałeś władze Oli co? – prychnął Błazen. – Wiesz co? Mam wrażenie, iż tak naprawdę dupa boli cię nie o to jak Oli tu rządzi tylko o to, iż powiedziała Weronice prawdę… Że jesteś nieodpowiedzialnym moczymordą dla którego szkoda marnować życie…

W tym momencie Mike nie wytrzymał i biorąc zamach rąbnął Błazna w gębę. Chłopak okręcił się i z ledwością utrzymał na nogach. Nie miał jednak zamiaru odpuszczać, podniósł się gotów oddać, ale nim zdążył choćby podnieść rękę druga pięść wylądowała na jego twarzy. To było już za dużo, padł na ziemię, a gromada strażników zaczęła odciągać Mike’a do tyłu…

- NIE BĘDZIESZ MNIE OCENIAŁ! NIE TY! CZŁOWIEKU KTÓRY SPRZEDAŁBY ŚWIAT, ŻEBY BYĆ PODNÓŻKIEM OLI – ryczał Mike, którego trzech strażników ledwo utrzymywało w miejscu.

***

- Piękny pokaz tam daliście…- westchnęła Oli, przykładając Błaznowi gazik ze spirytusem do twarzy.

Na szczęście w gabinecie dziewczyny byli sami, więc nikt nie mógł zauważyć jak krzywiąc się z bólu szef milicji ujmuje własnej męskości. – Nie mogę zrozumieć…- jęknął wyraźnie zirytowany. – Jak możesz mu ufać… Przecież on choćby nie kryję, iż nie leży mu twoja władza…

- A tobie się podoba? – spytała nagle Oli, spoglądając Błaznowi badawczo w oczy. –Podobają ci się wszystkie decyzje które podejmuje?

Błazen spoglądał przez chwilę na dziewczynę. Przez to co do niej czuł chciał w tym momencie, ale nie był w stanie. W końcu spoglądając w ziemię udzielił dość wymijającej odpowiedzi. – Ja nigdy bym nie powiedział na ciebie złego słowa…

- I tu jest ta zasadnicza różnica. – przerwała mu Oli. – Mike jest prosty! Nie potrafiłbym na dłuższą metę skrywać tego co myśli. Po za tym jest lojalny, jeżeli nie wobec mnie to wobec Zwrotnicy, swoich kolegów z oddziału, Weroniki do której chciałby wrócić… Ze względu na to, nie będzie działał na moją szkodę. Tak jest od ciebie bardziej prymitywny i bywa przez to porywczy, ale zna ten świat i umie w nim przetrwać. Ma też coś czego ty nie masz! Przez swoją prostotę wzbudza w ludziach zaufanie…

- No dobrze, ale ten jego plan… - westchnął Błazen. – Zobacz jak to wygląda! Prawie tak jakbyśmy odpuścili…

Oli przez chwilę wydawała się dużo bardziej niepewna. Siadając naprzeciwko błazna, zmarszczyła czoło. – Wiem… i z początku też mi się nie podobał, ale gdy mi to wyjaśnił to jedyny sposób. Pierwszy naprawdę pokazał, iż w tym mieście można się ukrywać przed kimś latami

- To było stare Krańcowo! – zaprotestował Błazen prawie podrywając się z krzesła. – Teraz jest inaczej! Jest raptem garstka bezpiecznych miejsc, które są okupowane! Facet w końcu musiałby się pokazać…

Oli uśmiechnęła się pod nosem, niespodziewanie zmieniając temat. – Zastanawiałeś się dlaczego on to zrobił?

Błazen pokręcił głową. – Nie były dla mnie ważne jego motywy, skoro i tak trafi za to na tory. Jaka tu może być okoliczność łagodząca.

- Żadna…- odparła Oli spoglądając przez okno. – Po prostu byłam ciekawa. Dlaczego tak postąpił? Z tego można wywnioskować co może zrobić dalej. – wyjaśniała, a Błazen wpatrywał się w jej zamyśloną twarz. – Raczej nie zaplanował tej zbrodni. Była zbyt nacechowana emocjonalnie, jak na chłodną kalkulację. Na myśl przychodzi mi zazdrość. Może chciał by była tylko jego?

- Też tak podejrzewałem…- wtrącił Błazen. – Tylko nie wiem jaki to ma wpływ na dalszą sprawę.

Oli spojrzała na niego, jakby nieco rozczarowana. – Skoro tego nie planował, to nie ma przygotowanej żadnej alternatywy. Gdy będzie pod ścianą zaryzykuje, uda się w jakieś niebezpieczne miejsce i prawdopodobnie zginie. A nam nie o to chodzi… On ma zostać ukarany…

- Cholera…- zaklął Błazen. – Nie potrafię tego zrozumieć, jak można zniszczyć coś czego się pragnie? Przecież zazdrość wynika z tego, iż chciał z nią być…

Oli uśmiechnęła się ironicznie. – Ludzie potrafią być bardzo zaborczy. Zwłaszcza gdy chcą mieć coś na własność. Na tym polega cała idea… Gdy coś jest wspólne, tak naprawdę jest niczyje i nie ważne czy chodzi tu przedmiot czy osobę…

- Ja taki nie jestem…- wtrącił Błazen.

- Bo wiesz, iż moja propozycja się nie zmieniła. – odparła Oli, zakładając nogę na nogę. – jeżeli tylko chcesz będę twoja…

- Nie ty… - odpowiedział Błazen. – Nie prawdziwa ty…

Oli pokręciła głową. – Jesteś niereformowalny, ale skoro podoba ci się taki układ. Wiara w to, iż się zmienie… - mówiąc to wstała i podeszła do okna. – Pogoda po tamtej stronie się zmienia…- stwierdziła nagle. – Niebo robi się błękitne...Ciekawe co to może oznaczać?

***

Dawny Las Ludzi nie był już choćby ‘’Zagajnikiem Ludzi”. Niegdysiejsze pozostałości po tych, którzy ośmielili się przekroczyć granice miasta, tkwiące zamarle w nieskończonym marszu, zniknęły wraz z finałem historii swoich protoplastów.

Czegokolwiek ten finał by dla nich nie oznaczał…

Chociaż od połączenia się Krańcowa w jedną całość, zmieniła się nieco narracja i większość podszeptywała, iż przejście przez granice nie jest równoznaczne ze śmiercią, to chętnych do podjęcia się tego ryzyka po prostu nie było. Niezależnie czy mowa tu o weteranach, byłych zarzeczanach czy całkiem nowo przybyłych, większość miała podobne zdanie na ten temat – ‘’Lepiej zostać w piekle, którego kocioł już się dobrze poznało’’. Nie ma co się oszukiwać, nikt po prostu nie wierzył, iż po tamtej stronie mogło się znajdować coś lepszego od tego co już poznali.

Okolice Lasu Ludzi nie były też miejscem, które ceniono szczególnie mocno jako punkt gdzie można było się zatrzymać, żeby trochę odsapnąć. Prawdziwi weterani kojarzyli je głównie jako dawne miejsce polowań kanibali. Trochę młodsi stażem w Nowym Świecie, nie widzieli sensu przekradania się obok Zakładów Chemicznych, by dostać się na ten niezbyt obfitujący w cokolwiek przydatnego teren. o ile ktoś już decydował się dostać pod granicę, to przeważnie szukał tam samotności…

…Albo wracał właśnie z bardzo dalekiej podróży.

Obiektywnie oceniając nie ma dziwniejszego widoku niż osoba, która wraca do miasta ze strefy zamarcia. o ile można by to do czegoś przyrównać to najbliższa byłaby starapoklatkowa technika animacji, ta oparta na lalkach, figurkach, albo plastelinowych ludzikach. Gdy ogląda się ją w kinie, zawsze ma w sobie coś niepokojącego i nienaturalnego. Ruch osoby powracającej nie jest bowiem płynny, jest szarpany, skaczący, wręcz nierzeczywisty. O ile towarzyszące ‘’zamieraniu” spowolnienie dałby radę naśladować choćby profesjonalny mim, o tyle za symulowanie powracania bez wątpienia wymykało się ludzkim możliwością.

Dlatego, gdybyś ktoś stał w tym momencie przy lesie ludzi, byłby naprawdę zdziwiony.

Powróciwszy z ‘’tamtej strony’’, Drugi padł na kolana. Był już do tego tak przyzwyczajony, iż choćby się nie skrzywił, gdy jego stawy niepoliczalny już raz obiły się o asfalt. W głowie miał niewyobrażalny helikopter, który nie był choćby następstwem po nadużytym alkoholu. Po prostu ‘’poczucie’’ upływu czasu jak każdy inny zmysł, można było nadwerężyć, zwłaszcza podróżując zbyt długo między światami. Efektem ubocznym były oczywiście zawroty głowy oraz trwające kilkanaście minut ciągłe Deja-Vu.

W końcu jednak Drugi otrząsnął się, a obraz przed oczami zaczął zlewać mu się w jedną całość.

- Nowo przybyły, co przyniesiesz światu? – wydyszał swoją zwyczajową formułkę, niczym powtarzaną w każdym nowym miejscu mantrę.

W końcu podnosząc się na równe nogi dostrzegł tabliczkę z nazwą miejscowości. Niestety białe litery na zielonym tle były jeszcze dla niego jeszcze zbyt zamazane, by był w stanie je odczytać. Nie mniej od samego początku zaczęło go dręczyć jakieś dziwne przeczucie. Miejscowość miała bardzo długą nazwę, do tego tylko jedną ‘’wysoką’’ literę na początku. Zbliżając się do znaku poczuł jak serce zaczyna mu walić co raz mocniej i mocniej…- Krańcowo…- wyszeptał z niedowierzaniem. – Krańcowo…- powtórzył znacznie pewniejszym głosem. – KRAŃCOWO!!! – wykrzyczał w końcu podbiegając do tablicy, którą w odruchu euforii uderzył swoją okaleczoną ręką.

Nie mogąc powstrzymać wylewu emocji sięgnął po pistolet i zaczął strzelać w powietrze. Chciał, żeby było głośno. Chciał, żeby świat usłyszał o jego powrocie. Wyobrażał sobie jak na niebie eksplodują fajerwerki. W końcu wrócił! Po tak długim czasie…

- No właśnie? – spytał sam siebie. – Jak długim?

Dylatacja czasu, różnice jakie występowały między fragmentami, momenty, gdy przebywał w między strefach, dwa lata służby w Nowym Dworze… Ile mogło upłynąć w Krańcowie od jego przejścia?

Na pierwszy rzut oka w mieście nic się nie zmieniło. Wciąż stały tu te same budynki, może co najwyżej trochę bardziej zniszczone. Kominy zakładów chemicznych górowały nad okolicą, trawa i rośliny były wysuszone i martwe jak zapamiętał.

Dopiero po chwili Drugi zauważył coś, czego nigdy nie dostrzegł w Krańcowie nigdy wcześniej. Niebo było błękitne i nie było na nim śladu choćby pojedynczej chmurki. Tak samo, jak nie było na nim widać słońca… - Nie tak cię zostawiłem…- wyszeptał dając krok do przodu z głową skierowaną w górę.

Nie, żeby wcześniej nie widział już czegoś podobnego. Podróżując natrafiał na fragmenty Martwego Świata gdzie niebo było szare, błękitne, czerwone, a raz trafił choćby do miejsca gdzie widać było coś w rodzaju ‘’gwiazd”. Niebo Krańcowa pamiętał jednak bardzo dobrze i na pewno było wiekuiście szare…

Kontemplując te anomalie nie zauważył choćby jak z okolic pobliskiego budynku wyłonił się jakiś obcy chłopak. Miał nie więcej niż dwadzieścia lat, mocno wytarte jeansy, brudną koszulkę i zapadłą twarzy. Jego krok był niepewny, a twarz przestraszona.

– Hej…- zawołał przybysz zdenerwowanym głosem, a Grzesiek słysząc go natychmiast wyszarpał pistolet z płaszcza.

Widząc wyciągniętą broń chłopak, aż podskoczył przerażony. – Nie! Nie! To nie potrzebne, niepotrzebne… Nie chciałem, ja… - zaczął tłumaczyć się gorączkowo.

Drugi widząc reakcję przybysza, westchnął ciężko i opuścił broń. W jego przestraszonej twarzy nie dostrzegł żadnego zagrożenia. - Sorry, nie chciałem cię wystraszyć. – uspokoił chłopaka, ostentacyjnie chowając pistolet z powrotem do kieszeni płaszcza. – Po prostu nie zakradaj się tak do ludzi…- przestrzegł i spojrzał z powrotem w górę. Ten wiszący nad nim błękit nie dawał mu spokoju. – Od dawna jest takie? – spytał po chwili milczenia, wciąż nie mogąc nadziwić się widokowi.

- Ale co? – dopytał chłopak, rozglądając się za tym o co może chodzić Drugiemu.

- Niebo. – wyjaśnił. – Jak dawno temu przestało być szare

Młodzik podrapał się po głowie. – Czasem jest szare…

- Wcześniej było tylko szare…- wspomniał Grzesiek, skupiając się teraz na rozmówcy. – Od dawna tu jesteś?

- kilka miesięcy…- odparł niepewny chłopak, czym sprawił Drugiemu niemały zawód. adekwatnie nowo- przybyły raczej nie mógł udzielić mu żadnych użytecznych informacji. Mimo to mając go pod ręką postanowił spróbować.

– Powiedz, czy słyszałeś może o kimś na kogo mówili Pierwszy? – spytał bez szczególnej nadziei, iż usłyszy cokolwiek przydatnego.

Zgodnie z oczekiwaniami młodzik pokręcił głową. – Niestety…

- Szkoda…- westchnął Grzesiek, zastanawiając się co powinien teraz zrobić.

O obecnym Krańcowie nie wiedział adekwatnie nic. Bardzo potrzebował teraz kogoś, kto nie tylko pomógłby mu znaleźć Pierwszego, ale w ogóle wyjaśnił jak mają się tutaj sprawy. Ponownie spróbował więc uzyskać jakąś informację od stojącego przy nim chłopaka. – Aaa…Zbudowała się tu może jakaś społeczność? Miejsce, do którego można pójść i nie strzelą ci od razu w plecy?

Młodzi pokiwał entuzjastycznie głową. – Jest Zwrotnica! – zawołał, jakby strasznie podniecił się tym, iż znał odpowiedź na to pytanie. – Tam jest zawsze pełno ludzi. Dużo weteranów! Oni mogą wiedzieć o kogo ci chodzi... Tylko iż tam jest drogo…

- Drogo? – dopytał Grzesiek, nie do końca rozumiejąc o co chodzi jego rozmówcy.

- No tak…- potwierdził chłopak.- Trzeba zapłacić za pobyt, bo oni tam mają taką bezpieczną strefę… Nie ma potworów, bandytów…

- Jasne. – wtrącił Drugi, zdecydowanie ucieszony.

Czyli jakiś strzęp cywilizacji zawiązał się w mieście. To nieco ułatwiało mu sprawę. Gdy myślał o powrocie do Krańcowa, najbardziej bał się, iż miasto będzie anarchią, w której małe uzbrojone bandy toczyłyby ze sobą ciągłe wojny. W takich warunkach poszukiwanie Pierwszego i reszty jego dawnych towarzyszy byłoby bardzo trudne. – A gdzie jest ta Zwrotnica? – spytał w końcu, nie kryjąc choćby zadowolenia tym co usłyszał.

- Wejście jest przy wieży ciśnień…- odpowiedział chłopak.

- No i dobra! – zawołał raźno Drugi. – To idę do Zwrotnicy…

- Poczekaj! – poprosił młodzik. – Mam taką małą… Nie masz może czegoś… czegoś do jedzenia? – spytał wyraźnie zawstydzony.

- Jedzenie…- powtórzył Grzegorz, patrząc w pełną nadziei twarz rozmówcy. No tak, to wyjaśniało, dlaczego chłopak był tak ucieszony, iż był w stanie odpowiedzieć na przynajmniej jedno pytanie. Liczył w zamian na jakąś nagrodę. Drugi nie widział jednak powodu, by mi nic mu nie dać. – Zaraz gdzieś tu miałem… - wyszeptał przeglądając swoje kieszenie. Jego płaszcz miał wszyte kilka sporych wewnętrznych schowków, więc oklepywał się kilka sekund, aż w końcu znalazł pół czekolady i opakowanie żytnich wafelków. – Trzymaj… - powiedział do chłopaka, który mało nie podskoczył ze szczęścia.

- Dziękuje, dziękuje…- powtarzał i natychmiast zaczął otwierać czekoladę drżącymi rękoma. Gdy już zagryzł się na tabliczkę i zaczął przeżuwać, popatrzył na Drugiego. – Co jest po tamtej stronie? – spytał niespodziewanie. – Dobrze widziałem prawda? Ty wróciłeś stamtąd?

- Niestety nic dobrego…- westchnął Drugi spoglądając na granice miasta. – Ani dla ciebie, ani dla mnie… - dodał szeptem pod nosem.

***

Przekradając się przez obrzeża miasta, Grzesiek nie mógł uwierzyć jak bardzo są one zniszczone. Większa część budynków które mijał była w totalnej ruinie. Roztrzaskane szyby, wyrwane drzwi, graffiti, fekalia. Na niektórych podwórzach leżały połamane meble i sprzęty domowe. Po ulicach fruwały kartki wyrwane z czasopism i dokumentów. Gdzie nie gdzie widać było ślady po pożarach, a na jednym ze skrzyżowań znalazł spalony stos śmieci. Zupełnie jakby od dawna nie pojawił się tu żaden reset.

Próbując odnaleźć w tym jakiś sens, przypomniał sobie o czymś co spotykał czasem w trakcie podróży po Martwym Świecie, tak zwanym Rujnowaniu.

Rujnowanie było celowym niszczeniem dużych części miasta, by wymusić pojawienie się w nim Błysku, a co prawie równoznaczne -Resetu. Często praktykowano to w niewielkich fragmentach rzeczywistości, gdzie ilość jedzenia nie wystarczałaby do utrzymania przy życiu mieszkańców zbyt długo. Problem był w tym, iż stopień dewastacji tutaj praktycznie „błagał” już o Błysk…

- To nie leży tu od wczoraj…- szepnął pod nosem, przyglądając się praktycznie wrośniętej w ziemie lodówce. – Dlaczego nic się nie odnowiło? – spytał retorycznie, nie mogąc skojarzyć by widział kiedyś świat w tak złym stanie…

Wtedy do głowy przyszła mu jeszcze jedna rzecz. Nowy Dwór toczył kiedyś wojnę z Ciechanowem. Miasto to było bardzo zjednoczone, a do tego przekształciło dawny zabytkowy zamek w twierdzę praktycznie nie do zdobycia. Z tego, co udało mu się wysłuchać od popijających w barze żołnierzy, władca Nowego Dworu, potężny pogodotwórca o dość znaczącym pseudonimie – Nieśmiertelny, wpłynął na Błysk w Ciechanowie tak, iż przestał on resetować sklepy. W ciągu kilku miesięcy praktycznie zagłodzili w ten sposób miasto…

Czyżby coś podobnego działo się teraz tutaj? Chłopak, którego spotkał po przekroczeniu granicy, wyglądał naprawdę mizernie…

Drugiego zaczął dręczyć niepokój, ale ten zniknął, gdy tylko minął Zakłady Chemiczne. Miasto wyglądało tam dużo bardziej normalnie. Chociaż co jakiś czas napotykał jeszcze zrujnowane domy, to poziom dewastacji nie odstawał od tego co zwykle widywał w innych miejscach Martwego Świata. Ponieważ Drugi nie znał obecnego Krańcowa i nie wiedział jakie niebezpieczeństwa mogą go spotkać, starał się pozostawać na uboczu i omijać potencjalnie groźne punkty. Z tego względu jego droga w okolice stacji rozciągnęła się do absurdalnych dwóch godzin. Co i tak było znacznie lepszym czasem, niż gdy przed laty przekradał się z Pierwszą Grupą w drugą stronę.

Na chwilę zatrzymał się dopiero pod miejską obwodnicą. To tam po raz ostatni, rozmawiał sam na sam z Pierwszym. Próbując przypomnieć sobie o czym wtedy mówili, dostrzegł jakiś ruch w Zakładach Chemicznych. Oczywiście na początku pomyślał o Delimerze. Gdy opuszczali miasto widzieli tutaj przynajmniej jednego. Po chwili zorientował się jednak, iż to człowiek! Spoglądając na niego miał przez chwilę wrażenie, iż dostrzega znajomą ciemną sylwetkę. Niestety, gdy sięgnął po lornetkę i przyjrzał się postaci, okazała się ona zupełnie obca. Nosiła co prawda czarny strój jak Pierwszy, ale była też dużo wyższa i szczuplejsza.

Obcy dźwigał potężną torbę sportową, która musiała być wypchana czymś ciężkim, bo przeważała dźwigającego na lewą stronę. Zrezygnowany Drugi schował lornetkę z powrotem do płaszcza. – Musisz żyć… - wyszeptał pod nosem. – Kto inny miałby to przetrwać, jak nie ty. - chwytając się tej myśli ruszył w dalszą drogę.

W końcu po pół godzinnym marszu jego oczom ukazała się wieża ciśnień. Brudnobiała strzelista konstrukcja, jak zawsze górowała nad pobliskimi domami. Kierując się nią jak latarnią, Grzesiek doszedł po kilku minutach na dawny plac kolejowy, gdzie dostrzegł grupę strażników. Pilnowali oni pomostu biegnącego nad torami, który bez wątpienia był wejściem do tajemniczej Zwrotnicy.

Ponieważ z doświadczenia wiedział, iż praktycznie w każdym miejscu pojawiał się błąd zmieniający nasypy kolejowe w śmiertelną pułapkę, od razu przyszło mu do głowy jak miejsce to utrzymywało swój ‘’bezpieczny’’ status. O ile jednak był w stanie uwierzyć, iż Zwrotnica dzięki torów oddzielała się od bandytów, nie bardzo mogło to pomóc w wypadku niewyszktałconych.

– No to zobaczymy… - szepnął w końcu pod nosem i prowadzony czujnym okiem strażników, ruszył w stronę kładki.

Dostrzegając w rękach mężczyzn broń automatyczną, poczuł jak przeszywa go dreszcz niepokoju. Jego płaszcz z ‘’Nocnego Przechadzacza” bez trudu zatrzymałby kule najcięższego kalibru wystrzelone w korpus, ale jego głowa ciągle pozostawiała odsłonięta. Na szczęście gdy już się zbliżył, strażnicy nie zareagowali wrogo, a choćby przyjrzeli mu się z ciekawością.

Przejścia pilnowali dwaj bracia bliźniacy, identyczni jakby byli swoimi lustrzanymi odbiciami oraz długowłosy chłopak o wyglądzie typowego ‘’metala” . Ten jakby dla podkreślenia dawnej subkultury, przyszył do swojej kamizelki kuloodpornej pentagram.

Grzesiek stanął przed nimi podnosząc rękę w geście powitania, a uśmiechem na twarzy starał się sprawić jak najlepsze pierwsze wrażenie. – YO! –rzucił swobodnie. – Więc ten… To jest ta legendarna Zwrotnica? Czy pomyliłem wieże ciśnień?

- Hmm chyba nigdy tu nie był… - stwierdził jeden z bliźniaków. - Co myślisz?

- Wygląda normalnie. – odparł jego brat, przyglądając się badawczo Grześkowi. – Jesteś z Zarzecza?

- Z Zarzecza? – powtórzył Drugi, dopiero po chwili orientując się, iż musi chodzić o część miasta po drugiej stronie Wiślinki. Czyli w czasie jego nieobecności szlak na tamtą stronę musiał zostać przetarty. – Nie… - odpowiedział w końcu. – W Starym Świecie mieszkałem na Kopernika, a po błysku to tak raczej kręciłem się w różnych częściach miasta…

Bliźniacy spojrzeli na siebie, zaczynając między sobą dość specyficznie brzmiący dialog.

- I jak? – spytał jeden.

- Źle mu z oczu nie patrzy…- odparł drugi.

- Ja bym go w puścił…

- A co?

- A co?

Ponieważ mężczyźni mieli prawie identyczny głos, Drugi miał wrażenie jakby stały przed nim klony wyrwane żywcem z filmu science-fiction. Na koniec obaj bracia spojrzeli na swojego towarzysza i zawołali równocześnie. – Pająk! Wyjaśnij mu zasady!

- Ja pierdziele! – wtrącił Drugi, ledwo powstrzymując się, żeby nie parsknąć śmiechem. – Wy jesteście zajebiści! Ćwiczycie takie synchroniczne gadanie?

- Nie! – odparli bracia praktycznie jednym głosem. – Nie rozumiemy w ogóle o co ci chodzi…

- Zajebiści…- prychnął mężczyzna nazwany Pająkiem. – Postój z nimi na warcie codziennie przez kilka godzin, to cię szlag jasny trafi.

Bracia zaśmiali się. – Po prostu nie zasłużyłeś, żeby się pławić w naszej zajebistości Pająk… - stwierdził jeden z nich, a drugi pokiwał głową entuzjastycznie.

Pająk ze zrezygnowaną miną stanął naprzeciw Grześka, przyglądając mu się o wiele krytyczniej niż bliźniacy. – Dobra to żebyśmy nie mieli niedomówień. Dziki zachód kończy się, gdy przejdziesz przez tory. Broń oddajesz do składnicy, która jest przy moście i odbierasz ją sobie w dniu, w którym nas opuszczasz. Pobyt na terenie zwrotnicy kosztuje w tej chwili sto dwadzieścia biletów za dzień płatne z góry. o ile cena zmieni się w trakcie twojego pobytu, przyjmujemy zasadę, iż nie zwracamy różnicy i nie wymagamy dopłat. Ponieważ jesteś tu pierwszy raz spytam, czy wiesz co to są bilety? – Grzesiek pokręcił głową, a mężczyzna kontynuował wyjaśnienia głosem znudzonego urzędnika. – Bilety są naszą walutą, która co pocieszające jest akceptowana również w innych częściach Krańcowa. o ile nie masz biletów, a masz towar do wymiany to obok miejsca gdzie zostawisz broń jest tak zwana ‘’Kontrolka Handlowa”, jej pracownik oceni twój towar i odprowadzi do handlarza, który mógłby być zainteresowany jego zakupem. Jak będziesz miał już bilety wracasz pod tory i w biurze meldunkowym wykupujesz kartę pobytu. W cenę wliczone jest miejsce w ogólnej noclegowni. Jedzenie kupujesz we własnym zakresie, podobnie łózko w jakimś lepszym hotelu. – Pająk wziął głęboki oddech i kontynuował tym samym znudzonym głosem. - I dalej, żebyśmy mieli jasność. Na Zatorzu obowiązują zasady dawnych ‘’cywilizowanych” społeczności. Nie kradniemy, nie mordujemy, a spory zamiast pięściami załatwiamy na drodze sądowej. o ile ktoś cię oszuka, okradnie, pobije albo powie, iż ‘’twoja stara grabi liście widelcem” możesz sobie z tym iść na posterunek. Wiesz gdzie w Starym Świece był Dom Chleba?

Grzesiek zamyślił się. Nazwa była mu na pewno znana ze Starego Świata, ale za diabła nie mógł sobie przypomnieć gdzie ją słyszał. – No nie… - stwierdził w końcu, a Pająk westchnął i zaczął tłumaczyć dalej.

– Dom Chleba to potoczna nazwa naszego posterunku milicji. Każdy spytany wskaże ci go bez problemu, a o ile spotkasz na ulicy kogoś w mundurze Straży Ochrony Kolei to będzie nasz milicjant. Możesz takiemu wyżalić się, ze swoich problemów…Ale odradzam, bo mieliśmy tutaj ostatnio mały ‘’incydent”, po którym nasza wewnętrzna straż, nie jest szczególnie wyrozumiała…

Drugi zauważył, iż na słowo incydent bliźniacy spoważnieli i spojrzeli na siebie znacząco, nie zdążył jednak zapytać o co chodzi bo Pająk ciągnął dalej swój monolog. – No i najważniejsze… Gdyby przyszło ci do głowy, żeby po okresie pobytu ulotnić się ze Zwrotnicy i zniknąć gdzieś na skraju Zatorza, to od razu wspomnę, iż mamy grupę wyspecjalizowaną w szukaniu takich maruderów. Za przekroczenie czasu pobytu dostaje się dożywotni zakaz wstępu, więc lepiej nie kombinować. Dalej prostytucja jest zakazana, a za korzystanie z niej grozi CIĘŻKA kara. Używki są dopuszczalne w granicach rozsądku. Jak się porzygasz naćpany na środku drogi, to cię milicjant grzecznie przesunie w krzaki. Jak zaczniesz robić burdy to dostaniesz pałą przez łeb, a po wizycie w wytrzeźwiałce czasowy zakaz pobytu. To tyle, co musisz wiedzieć na start, jak coś jest niejasne pytaj w biurze meldunkowym. Jakieś pytania?

- Nie, wszystko jest jasne. – potwierdził Drugi. – To teraz mogę? – spytał wskazując na kładkę.

- Taa…- odparł Pająk.

- Miłego pobytu! – zawołali bliźniacy.

Drugi skinął im głową i po drewnianym pomoście ruszył nad torami. Z początku miał co prawda obawy, bo wiedział doskonale, iż najmniejszy kontakt z kamieniami trakcyjnymi, zmieniłby go w kawałek węgla. Na szczęście pomost okazał się czymś więcej niż tylko prowizoroką, był bowiem wyjątkowo sztywny i wytrzymały. Miał wrażenie, iż konstrukcja z euro palet i drewnianych paneli bez trudu zniosłaby choćby przemarsz wojska.

Przechodząc na drugą stronę Grzesiek trafił przed budynek zrobiony ze starego metalowego garażu. Stał on praktycznie naprzeciw kładki, tak by wchodząc nie dało się go ominąć. Na jego burcie namalowany był pokraczny napis ‘’Tu zdajemy broń”.

Drugi zastanawiał się przez chwilę, czy na upartego dałby radę wejść na teren Zatorza nie oddając broni, ale niemal natychmiast dostrzegł strażnika na dachu pobliskiego budynku. Mężczyzna miał sztucer z luneta i od momentu przejścia przez kładkę obserwował go bardzo uważnie.

Grzesiek podniósł rękę na powitanie, a mężczyzna wykonał głową gest wyraźnie wskazując brodą na składnicę. Postanowił więc nie wydawać jego cierpliwości na próbę i przeszedł w stronę wejścia.

Z początku garaż z cienkiej blachy nie wydawał mu się najlepszym miejscem na skład uzbrojeniu, gdy jednak stanął w jego wrotach okazało się, iż pierwsza ocena była wyjątkowo nietrafiona. W środku stały klatki z szyn i prętów spięte kolejowymi łańcuchami i kłódkami tak wielkimi, iż musiały co najmniej łączyć wagony. O dostaniu się do broni bez ciężkiego sprzętu choćby nie było co liczyć. Do tego był tam kolejny strażnik.

Mężczyzna w zielonym wojskowym stroju siedział przy starej szkolnej ławce i zaczytywał się w ‘’Nowego Żołnierza Polskiego” ( Ten o ironio był już podstarzałym egzemplarzem jeszcze w świecie przed Błyskiem)

Drugi oparł się o stolik i zapukał w blat, zwracając na siebie uwagę zaczytanego zarządcy. – Hej mistrzu! Miałem tu zostawić broń…

Opiekun składnicy zamknął gazetę i przyjrzał się Grześkowi. – Siema… - przywitał się przeciągle, wciąż nie odrywając wzroku. - Nie bardzo cię kojarzę... Pierwszy raz?

- Tak. – odparł Drugi, a mężczyzna wstał i wyciągnął rękę na powitanie.

- W takim razie jestem Kovsai. – przedstawił się obcy. - Jak ci pewnie powiedzieli strażnicy przed kładką, to ja będę pilnował twojej broni. Spokojnie u mnie nic nie ginie i dostajesz w takim stanie, w jakim zostawiasz. Wiem, iż budynek wydaje się lichy...Ale primo! Jest pilnowany całą noc. I drugie primo! Sam spawałem te klatki. Jak nie masz Diaxa, zamiast łapy to choćby nie podchodź.

- Spoko. – odparł Grzesiek. – A na mnie mówią Drugi...

Niespodziewanie Kovsai uśmiechnął się pod nosem, starając się jednak ewidentnie to ukryć. Nim Grzesiek zdążył spytać o co chodzi, mężczyzna rzucił dziwnym tonem. – No tak tak... Drugi... To, to co masz metalowego, połóż na blacie…- poprosił, a ze swojego składziku przyniósł ręczny wykrywacz metalu (podobny do tych, jakie mieli ochroniarze na lotniskach)

Widzą to Grzesiek nieco się zmieszał. Nie miał pojęcia jak jego reliktyczny płaszcz zachowa się w tym wypadku. Przynajmniej na początku postanowił jednak zrobić dobre wrażenie. Z kieszeni wyciągnął więc swój pistolet, odłożył Traka- 3 któremu Kovsai przyjrzał się nie kryjąc zdziwienia. Oprócz tego na stół poleciały, nóż, magazynki, kalejdoskop, zapalniczka, lornetka, aparat cyfrowy, manierka z wodą, mały zestaw opatrunkowy oraz zaizolowany w gumie kamień trakcyjny.

Oczy opiekuna strażnicy natychmiast zaświeciły się do pistoletu. - To Berretta m9? – spytał wyraźnie zaaferowany.

- No… Tak ma na zamku…- stwierdził Drugi, obserwując jak mężczyzna podnosi jego broń by się jej bliżej przyjrzeć.

- Cholera…Najprawdziwsza i to w naprawdę dobrym stanie… - westchnął tęsknie mężczyzna. - Najpierw myślałem, iż to jeden z tych syfów Siwego… Skąd ty ją w ogóle wziąłeś?

Drugi podrapał się po głowie, uśmiechając głupkowato. Pistolet dostał w trakcie swojej służby w Nowym Dworze, ale tego przecież nie mógł powiedzieć. – Znalazłem… W domu takiego kolekcjonera…- wymyślił na poczekaniu.

- Farciarz…- westchnął Kovsai i zaczął sprawdzać go skanerem. Urządzenie natychmiast zawyło jakby Drugi miał pod spodem co najmniej stalowe odważniki. – Masz coś jeszcze? – spytał natychmiast spoglądając surowo.

Drugi pokręcił głową i ściągnął płaszcz kładąc go na stole. – Nie...sam zobacz.

Strażnik przetrzepał go dość skrupulatnie i wzruszył w końcu zrezygnowany ramionami. – Może, ma jakieś nity albo coś takiego. – stwierdził w końcu. – Nóż możesz zabrać. Berrete i ten dziwny pałąk zabieram... Teraz idź prosto do biura meldunków.

- W tym momencie Drugi zawahał się. Nie miał przy sobie biletów, a jedynymi sensownymi przedmiotami które miał na wymianę był jego reliktyczny kalejdoskop… Z którymi bądź co bądź nie bardzo chciał się rozstawać. Widząc, iż mężczyzna, który go sprawdzał ciągle łapczywie gapił się na pistolet, rzucił jak od niechcenia. – Słuchaj… adekwatnie ten pistolet jest na sprzedaż. Ile mógłbyś mi za niego dać?

Mężczyzna spojrzał w stronę Drugiego, a potem jeszcze raz na pistolet. – Poważnie? Wiesz jak teraz ciężko o dobrą broń?

- To zainteresowany czy nie? – spytał Drugi. – Jak nie, to pójdę do kontrolki handlowej…

- Czekaj, czekaj… Zresztą tam cię oskubią! Daj mi się zastanowić!- zawołał mężczyzna i jeszcze raz wziął pistolet do ręki. Przyjrzał mu się uważnie, przeciągnął zamek, obejrzał mechanizm, wyciągnął magazynek. W końcu kładąc broń na stoliku, spytał śmiertelnie poważnym głosem. – Dobra ile za niego chcesz i czy sprzedajesz z amunicją?

Drugi nie miał pojęcia, jaka była wartość broni w Krańcowie. Gdy udało mu się już spotkać jakąś cywilizacje w trakcie podróży, to praktycznie wszędzie inaczej oceniało się wartość większości przedmiotów. Nie będąc pewien co odpowiedzieć, chciał za wszelką cenę zrzucić propozycje pierwszej kwoty na swojego potencjalnego kontrahenta. - Sprzedaje jako komplet. No, a teraz powiedz ile zaoferujesz?

Kovsai jeszcze raz popatrzył na stolik i przyjrzał się leżącemu na nim pistoletowi. Po dłuższej chwili wziął głęboki oddech i westchnął ciężko. – tysiąc biletów…

Grzesiek był niemal pewien, iż nie była to maksymalna kwota, jaką mężczyzna mógł dać. Nikt przecież nie zaczyna negocjacji z górnego pułapu. Uśmiechając się z politowaniem, westchnął. – Raptem równowartość tygodnia pobytu? Za broń w takim stanie? – dopytał biorąc pistolet do ręki i demonstrując go jakby był modelem.

Opiekun składnicy przygryzł wargę. Po chwili wyciągnął Drugiemu berette z ręki i nie odrywał od niej wzroku przez kilka sekund. – Dobra tysiąc trzysta. Więcej nie dam… - wypalił w końcu nieco nerwowym głosem.

- Mówisz jakby to był chłam od Siwego! – prychnął Grzesiek. Chociaż nie miał pojęcia kim był Siwy, postanowił wykorzystać go w swoich negocjacjach. - To jest broń w genialnym stanie, nigdy cię nie zawiedzie i nie zatnie się jak będzie na ciebie szarżował potwór.

- Kur…- chciał już zabluźnić Kovsai, ale odetchnął. – Tysiąc czterysta. Naprawdę więcej ci nie dam, bo do końca miesiąca będę chyba żarł kamienie z torowiska…

- Hmm...- zaintonował Drugi udając, iż rozważa propozycje. Tak naprawdę wiedział, iż nie ma innego wyjścia i musi sprzedać broń. Nie chciał jednak oddawać jej za pół darmo. Budując napięcie pokręcił się chwilę po stoisku i przyjrzał uzbrojeniu pozostawionemu przez innych weteranów. Tam dopiero doznał prawdziwego szoku. Skoro pobyt w Zwrotnicy był płatny i na raczej nie był tani, to mogli sobie na niego pozwolić tylko naprawdę ogarnięci weterani. Tymczasem broń, którą pozostawili była, krótko mówiąc mizerna. W większości były tam samoróbki jak rurowe strzelby i rewolwery, skręcane siermiężnymi śrubami i opaskami zaciskowymi. o ile trafiła się już ‘’normalna” broń to była naprawdę sfatygowana, rdzewiejąca na zamku albo ze wżerami przy lufie.

Ten widok utwierdził Grześka w przekonaniu, iż nie powinien jeszcze odpuszczać. – Nie...- westchnął w końcu. – Myślę, iż jak na Krańcowo to naprawdę genialna broń. Chyba za mniej niż dwa tysiące nie puszczę...

Słysząc to Kovsai zbladł. – No gościu tyle to ci nie dam!

Drugi wzruszył ramionami. – Trudno, powoli dociera do mnie, iż broni w takim stanie już faktycznie ni znajdę. Może lepiej ją zachować i darować sobie dzisiaj pobyt? W sumie dzięki niej mogę zarobić jeszcze na nie jedną noc...

- Tysiąc osiemset! – warknął Kovsai. – I żebyś kurwa cały pobyt spędził ze sraczką w kiblu!

Teraz dopiero Grzesiek był pewien, iż lepszej ceny nie usłyszy. Stając przed strażnikiem wyciągnął rękę. – No to przyklepane!

Kovsai wyraźnie zły, iż nie udało mu się kupić broni taniej, klepnął go w dłoń jak od niechcenia i wszedł do składu po pieniądze.

Drugi w tym czasie, po raz ostatni wziął Berette do reki. Oczywiście było mu trochę szkoda rozstawać się z pistoletem, ale do obrony miał jeszcze Traka-3, w wypadku którego nie musiał martwić się o amunicje. Ponieważ Zwrotnica wydawała się wręcz idealnym miejscem, by obyć się z Krańcowem i zacząć poszukiwania Pierwszego uznał, iż to gra warta świeczki.

Kovsai w międzyczasie przetrzepywał skrytki, w których miał pochowane pieniądze. Na stoliku zaczęły lądować „bilety’’. Grzesiek wziął je do ręki i zaczął przeliczać zgodnie z nominałami, jakie były wydrukowane na ich bokach.

– Zgadza się? – spytał w końcu opiekun składnicy nie kryjąc irytacji.

- Tak..- odparł Drugi, który w liczeniu zgubił się gdzieś w połowie, bo jego kontrahent wrzucał na stół różne pomieszane zwitki. – Niech ci służy…

- A tobie miłego pobyt! – zawołał Kovsai, który biorąc pistolet do ręki zapomniał o początkowej złości i wpatrywał się w nią z zamiłowaniem. – Biuro meldunkowe masz w tym budynku ze strażnikiem na dachu...

Drugi pożegnał się z nim machnięciem ręki i ruszył wykupić sobie pobyt. Ponieważ strażnik Pająk powiedział, iż bilety akceptują też w innych miejscach, postanowił nie wydawać wszystkich na pobyt tutaj i zachować sobie jakiś zapas na wypadek, gdyby nie udało mu się dowiedzieć w tym miejscu niczego ciekawego. Stając przed drzwiami budynku uznał, iż nie zostanie tu dłużej niż dwa dni...

***

Drugi musiał przyznać, iż samo miasteczko robiło naprawdę przyjemne wrażenie. Na pewno wyróżniało się na tle innych, jakie spotykał do tej pory podróżując po Martwym Świecie. Było przede wszystkim znacznie mniej ‘’militarne’’ niż można by się spodziewać. Domy nie miały wzmacnianych drzwi, bramy były otwarte, ludzie krążyli po ulicach w zwyczajnych codziennych ubraniach. Zupełnie jakby miejsce w ogóle nie było nękane, przez niewykształconych. Oczywiście nasyp stanowił jakiś rodzaj bariery, oddzielającej przed potworami, ale były przecież gatunki zdolne pokonywać ten rodzaj błędu. Czyżby takie tu już nie występowały?

Skonfundowany Drugi z niemałym zdziwieniem przyglądał się kolejnym mijanym przez siebie miejscom. Po drodze trafił między innymi na dentystę, fryzjera, łaźnie, pralnie, o raz nieprzeliczalne wręcz ilości punktów handlowych. Większość z nich miała profesjonalne szyldy, najprawdopobniej ściągnięte gdzieś z budynków w centrum.

W końcu trafił na jadłodajnie zrobioną, w którego domku okno wychodziło wprost na drogę. Niczym w typowej nadmorskiej budzie, ustawione były przed nią plastikowe stoliki z parasolami, przy których pojedyncze osoby pałaszowały frytki z jakimś nieokreślonym mięsem.

Drugi czując zapach, poczuł jak żołądek zaczyna przejmować mu kontrolę nad ciałem spychając rozsądek gdzieś na bok. Podchodząc do okienka zobaczył przy ladzie uśmiechniętą kobietę w fartuszku, a nad nią wypisane flamastrem na kawałku metalu menu.

- Co to jest ‘’Zawijach”? – spytał czując, iż od zapachu, jaki wydobywał się z lokalu zaraz zmoczy śliną podłogę.

- Mieszanka mielonych mięs z przyprawami i ryżem. Zwinięta jak pieczeń podawana z sosem i do wyboru ziemniakami gotowanymi albo frytkami…- wyjaśniła pracownica lokalu.

Słysząc to Grzesiek poczuł jak uginają mu się nogi. Opierając się o ladę by nie upaść z wrażenia wyszeptał łykając ślinę jak opętany. – Królowo… Duży zawijas, z podwójnymi frytkami…

- Oczywiście. – powiedziała uśmiechnięta kobieta. – To będzie pięćdziesiąt cztery bilety…

Drugi położył pieniądze na ladzie i już po chwili maszerował do wolnego stolika z talerzem pełnym jedzenia. Przez kolejne dziesięć minut nie był w stanie skupić się na tym co działo się dookoła, bo łzy euforii zalewały mu oczy. Zawijas był przepyszny ( chociaż zawierał znacznie więcej kaszy i ryżu niż mięsa), a frytki były świeżutkie i wypieczone. Dopiero gdy jego skurczony miesiącami niedojadania żołądek powiedział ‘’ pas ‘’ Grzesiek, zrobił przerwę i zaczął przyglądać się okolicy.

To, co rzuciło mu się natychmiast w oczy to ‘’beztroska” przebywających na Zatorzu ludzi. Wszystko tu było takie spokojnie, ciche, wręcz sielankowe. Jakby ludzie mieszkający tutaj nie wiedzieli, iż żyją w koszmarze Nowego Świata. Taki widok nie był czymś częstym, a choćby gdy Drugi natrafiał na podobne miejsce, to przeważnie ich bezpieczeństwo okupione było poświęceniem dziesiątek strażników/ żołnierzy/ czy innych zbrojnych formacji. Tymczasem tutaj? Raptem jedna kładka, troje strażników i milicjanci w czarnych mundurach raz na jakiś czas przechadzający się leniwie drogą.

Po półgodzinnej medytacji Drugi upchnął w końcu w sobie resztę jedzenia, mając wrażenia, iż oprócz żołądka i przełyku zapchał frytkami jeszcze oskrzela. Teraz mógł w spokoju i ociężałości zająć się tym co było jego głównym celem, pozyskiwaniem informacji. Z doświadczenia wiedział, iż ludzie najbardziej rozmowni są tam gdzie przelewa się alkohol. Ledwo podnosząc się od stołu zaczął więc człapać w poszukiwaniu baru.

W końcu po kilku minutach błądzenia ulicami, udało mu się dostrzec migające z oddali wiszące na płocie świąteczne światełka. Te spowijały odręcznie namalowany szyld baru ‘’Elektryczna Szyna”. Wchodząc na podwórze Drugi zobaczył długie stoliki z ławkami, który były jednak puste. Sam bar był kiedyś po prostu bardzo dużym domem z ogromnym salonem, który został zaadaptowany do nowej funkcji. Z wejścia słychać było delikatną bluesową muzykę, co jednak świadczyło, iż miejsce musiało być otwarte.

Grzesiek przeszedł przez otwarte balkonowe drzwi i gdyby nie to, iż widział wcześniej budynek z zewnątrz nigdy nie pomyślałby, iż jest to twór Nowego Świata. Wewnątrz stał prawdziwy długi kontuar z wysokimi krzesłami, za nim ustawione były długimi rzędami butelki alkoholu, piwa, kieliszki oraz kufle. Na ich tle stał barman w białej koszuli, który natychmiast skupił na nim wzrok.

Miejsce było adekwatnie puste, ale ze względu na porę nie było to jakoś szczególnie dziwnie. Jedynym gościem była dziewczyna, która natychmiast przykuła wzrok Drugiego. Szczupła, wysoka, ubrana w krótkie szorty prezentujące jej dwie idealne nogi… Top, który odsłaniał doskonale zaokrąglone ramiona oraz wysokie wojskowe buty, które z jednej strony zaburzały resztę stroju, ale z drugiej nadawały właścicielce ‘’zadziorności”

Z twarzy dziewczyna była niczym bohaterka filmów przygodowych, o ostrych rysach, z zawadiacką brązową kitką i kasztanowymi patrzącymi tak chłodno, jakby miały zmrozić człowiekowi duszę.

Drugi poczuł jak ślina napływa mu do ust jak chwilę wcześniej przed jadłodajnią. – NIE! – skarcił się w myślach. – ZŁY GRZESIEK! Przyszedłeś tu po informacje, nie żeby gapić się na te cudowne nogi… na te ramionka, które ssałbym jak soczystą brzoskwinkę…- Kurwa! – przeklął pod nosem Drugi. – Ja to jestem niereformowalny… - wyszeptał i ze wszystkich sił skupiając wzrok na barmanie, usiadł na samym końcu kontuaru.

Był odwrócić trochę uwagę od dziewczyny, zaczął przeglądać alkohole stojące z tyłu, a barman podszedł do niego pytając. – Piwko?

- Zaraz, zaraz…- wymamrotał Drugi którego oczy rozszerzyły się na widok pewnej butelki. – Macie tu Triple sec? – spytał zszokowany.

Barman obrócił się spoglądając na butelkę za swoimi plecami. – No…

- Prawdziwy Triple sec – dopytał Drugi.

- No tak…- odpowiedział zdziwiony Barman.

- Nie cytrynowy bimber w butelce po Triple secu? – dopytał jeszcze raz, nie mogąc uwierzyć w to co widzi.

- Cholera tak! – odpowiedział mu barman kręcąc głową. – To jest Zwrotnica chłopie! jeżeli cię stać, mamy co tylko chcesz…

Drugi poczuł jak uśmiech wykwitł mu na twarzy. Po tym jedzeniu miał okazję jeszcze raz zapomnieć, iż to nie stary świat. – A zrobisz mi long Island?

Barman popatrzył zdziwiony. – A jak to się robi?

Grzesiek zaczął wymieniać. - kieliszek wódki, kieliszek rumu, kieliszek ginu, kieliszek tequili, trochę triple sec, sok cytrynowy i cola…

- Chłopie! – przerwał barman. – Zrobię ci drink jaki chcesz, ale uprzedzam to będzie kosztować majątek.

- Ile? – spytał Drugi.

Barman zaczął coś przeliczać w głowie, wspomagając się palcami. – Jakieś sto dwadzieścia, sto trzydzieści biletów…

Grzesiek wyciągnął rulon pieniędzy i odliczając rzucił na stół. – Dawaj!

Barman wziął pieniądze i wzruszając ramionami, zaczął otwierać nienapoczęte jeszcze butelki. Nagle Drugi usłyszał jak obok niego przesunęło się krzesło. – Wspominasz sobie Stary Świat? – spytał kobiecy głos, rozbrzmiewając mu w głowie jak jakaś przyjemna melodia.

Drugi powędrował wzrokiem po ladzie i zobaczył dwie szczupłe dłonie oparte o kontuar, skrzyżowane przed niewielkim biustem wypychającym zielony top. Już po chwili wpatrywał się w parę orzechowych oczu, w których miał ochotę po prostu utonąć.

Mimo iż dziewczyna go zniewalała to zgodnie z praktyką starego podrywacza, nie dał po sobie poznać, iż jej wygląd w ogóle go ruszył. – choćby nie wiesz ile już lat tego nie piłem. – stwierdził obojętnym głosem. – Jak się już znajdzie jakiś lepszy alkohol w opuszczonym domu, to się go po prostu wypija, zamiast bawić się w drinki…

- W Zwrotnicy można jednak znowu poczuć się jak w Starym Świecie… Jakby się wróciło do domu…- stwierdziła dziewczyna, a Grzesiek przełknął skrycie ślinę.

W tym momencie wiedział, iż przegrał już bitwę ze swoją naturą. – Barman! Zrób dwa razy! – zawołał kładąc pieniądze na stole. – Myślę, iż koleżanka też chętnie powspomina.

Barman spojrzał pytająco na dziewczynę, a ta skinęła głowa i z uśmiechem na twarzy obróciła się całkiem w stronę Grześka.

Powolnym ruchem zarzuciła swoją śliczną nogę na jeszcze piękniejsze kolanko, a Drugi resztkami samokontroli powstrzymywał się, by nie zerkać na jej dolne ‘’części’’ zbyt często. W międzyczasie barman podsunął im drinki i odsunął się na odległość ‘’subtelnego podsłuchiwania”.

- To jak na ciebie wołają, panie Long Island? – spytała dziewczyna, biorąc swoją szklankę ręki.

- Drugi. – odparł Grzesiek.

Dziewczyna słysząc to parsknęła, odkładając na chwilę alkohol. – Ok! Mogłam się domyślić…- stwierdziła spoglądając na T-Shirt Grześka z ogromną białą dwójką. – Chociaż myślałam, iż ta moda na numery minęła dawno temu.

- A była jakaś moda? – dopytał zaintrygowany Drugi.

Jezz, która pociągała właśnie mały łyk drinka przez słomkę, popatrzyła się wyraźnie zdumiona. – Tak, ale skończyła się, bo za często spotykało się dwóch weteranów, uzurpujących sobie bycie legendarnym Siódmym.

Skonsternowany Drugi zmarszczył czoło. Siódma była przecież Sara, więc dlaczego jego rozmówczyni określiła ją per ‘’legendarny”? Może to był tylko przypadek? A może w innych grupach, które pojawiły się w podobnym czasie co oni, również nadawano sobie pseudonimy od rzekomej kolejności pojawienia się w świecie.

- Ja jestem Jezz! – wtrąciła w końcu dziewczyna, która prawdopodobnie nie mogła się doczekać, aż spyta ją o imie.

- Jezz? – powtórzył Grzesiek. – Tak bardzo lubisz starą amerykańską muzykę?

Dziewczyna uśmiechnęła się kręcąc delikatnie głową. – Nie… To taka adekwatnie taka głupota. Skoro wszyscy nosili ksywki, to ja też sobie musiałam jakąś nadać... No i wybrałam postać z komiksu… - Ale nie chodzi ci chyba o Marshall Jezz z‘’Szeryfa”? – spytał Drugi, który wertował te serie jeszcze w Starym Świecie, a potem napastował nią Pierwszego w Nowym.

- No nie gadaj, iż też to czytałeś? – zawołała rozbawiona dziewczyna, rozsiadając się teraz znacznie swobodniej.

Drugi wzniósł czy do góry. – No trochę tam przejrzałem… - stwierdził sztucznie skromnym głosem, dodając po chwili. - Wszystko, co wyszło w Polsce i angielskie skany… - pochwalił się z jakiegoś powodu dumny jak paw. – Więc tak bardzo lubisz nieoficjalną Szeryf miasteczka Dimond?

Jezz pokręciła głową. – Przestań… Ona była strasznie przegięta. Na siłę próbowali z niej zrobić takiego badassa. Za to fajnie ją rysowali. Nieadekwatnie do czasów, ale jej kreska mi się zawsze bardzo podobała. Ogólnie to z tej serii wolałam Jednookiego…

- No tak! – stwierdził Grzesiek uderzając się w czoło, jakby usłyszał coś do bólu oczywistego. – Bo przecież która dziewczyna oparłaby się urokowi grabarza...

- Ej! – zawołała Jezz kopiąc Drugiego zaczepnie w piszczel. – Odczep się Jednooki był zajebisty. Zwłaszcza w tej serii z weselem na parostatku Wille, gdy w czasie wesela córki burmistrza zaatakowały wampiry…

- Miał wtedy parę dobrych momentów. – stwierdził Grzesiek głosem znawcy. - Na przykład jak się okazało, iż nikt już nie ma srebrnych kul, a jemu udało się zabić wampira odrywając mu głowę strzałem ze strzelby…

-Nie strzelby! – zaprotestowała Jezz. - Strzelał z karabinowej wersji Colta 44

- Kurde…- przerwał nagle Drugi. – choćby nie wiesz, jaki mi kamień spadł z serca…

- Czemu? – spytała zdziwiona dziewczyna, biorąc łyka ze swojego drinka.

- Przez chwilę myślałem, iż będę musiał wymyślać jakieś bzdety i gadać o głupotach, by podtrzymać z tobą rozmowę i pogapić ci się na dekolt, a tu się okazało, iż pod tymi tonami piękna kryje się zajebista dziewczyna. Zaraz się okaże, iż masz dwóch mężów albo jesteś wariatką. Nie możliwe, iż siedzisz tu sama!

Jezz zaśmiała się robiąc przerwę na kolejny łyk. – Jak widzisz nikt jeszcze nie przyszedł, grozić ci za to, iż ze mną siedzisz. A ty panie Drugi? Jesteś samotnikiem? Członkiem grupy bandytów? Czy dobrym wujkiem, który w co ‘’drugim’’ bloku trzyma chowankę i większość czasu próbuje dokarmiać swój nieświadomy harem…

Drugi złapał łyk, kiwając głową. – Ta ostatnia wizja naprawdę mi się spodobała, ale dziewczyny mogłyby mieszkać w jednym bloku. Mniej chodzenia…- stwierdził rozmarzony. – A tak naprawdę długo podróżowałem sam…

- Chyba całkiem nieźle sobie radzisz w tej samotności. – stwierdziła Jezz. – Na pewno nie ‘’jebie’’ od ciebie, jak od typowego weterana samotnika.

- A to jakaś reguła? – spytał zdziwiony Drugi.

Jezz westchnęła wznosząc oczy. – Weź… są tacy co chyba nie tylko śpią, ale i defekują w te mundury. Ja wiem, iż poza Zwrotnicą nie jest fajnie, ale jak już przychodzą do nas to mogliby się przebrać. Słowo sama widziałam jak przyszedł taki gość w Wz-etce, najpierw poszedł do łaźni, a potem jak się umył wciągnął na siebie te przepocone i wytarte szmaty… Oni myślą, iż te wojskowe stroje nadają im jakiegoś prestiżu! Jeszcze tacy mają zawsze najwięcej do opowiedzenia. – dziewczyna zmarszczyła teraz czoło i zaczęła naśladować gruby męski głos. – A ty wiesz mała, iż kiedyś mnie Delimer dotknął? Poważnie! Dlatego się nie myje, żeby zgubił trop...

Grzesiek parsknął śmiechem. – Jezz! Jesteś zajebista!

- To co kończymy drinka i idziemy do mnie? – zaproponowała niespodziewanie dziewczyna. - Mam u siebie mniej rozwodniony alkohol

- Wal się Jezz! – fuknął barman, a dziewczyna dodała szeptem.

- I miejsce, gdzie nikt nam nie będzie wchodził z uszami w rozmowę…

Drugi poczuł jak zaczyna mu się robić ciepło. Zdarzało mu się co prawda w Starym Świecie, iż jakaś dziewczyna do niego uderzała, ale zdecydowanie nie z takiej ligi. Podczas gdy Drugi uważał się co najwyżej za ‘’mocną siódemkę’’, siedziała przed nim dziewczyna przebijająca całą mocą skalę dziesięciu. Do tego sama ciągnąca rozmowę i jeszcze lubiła Szeryfa. Wiedział, iż takiej okazji nie może odpuścić. – Ok. – powiedział dopijając drinka. – Daj mi tylko chwilę…

Mówiąc to Drugi pochylił głowę jak do modlitwy. – Pierwszy przyjacielu, wiem, iż powinienem teraz robić wszystko by cię odnaleźć, ale gdybyś tu był i zobaczył tego anioła zrozumiałbyś… No dobra ty jeden na świecie prawdopodobnie byś nie zrozumiał, ale uwierz wszyscy inny by zrozumieli więc zaufaj im ten jeden raz! Jedna noc odpustu i od jutra szukam cię ze wszystkich sił

- Wszystko ok? – spytała Jezz.

Drugi skinął głową. – Tak! Po prostu sprawdzałem, czy się zaraz nie obudzę…

Jezz przechyliła drinka i z uśmiechem pociągnęła Drugiego za sobą. Idąc obok siebie jak para wyszli przed bar, a potem drogą prawie pod samo torowisko. Wtedy Grześkiem szarpnął wewnętrzny niepokój. Beztroska tego miejsca udzieliła mu się tak mocno, iż prawie zapomniał o tym czego nauczył się w Martwym Świecie. Czy nie spotkał się już z sytuacją, gdzie ładna dziewczyna służyła za wabik bandytów? Czy nie został już kiedyś okradziony przez brązowo włosom piękność? I przez rudowłosą piękność? Czy blond włosa piękność nie próbowała dobrać się do jego reliktów? I to nie w dwuznaczny sposób?

- Stało się coś? – spytała nagle Jezz. – Strasznie spochmurniałeś…

- Nie… - odparł Drugi uśmiechając się sztucznie. – Chyba po prostu drink uderzył. –skłamał będąc już prawie pewnym, iż za chwilę dojdzie do jakiejś próby napadu albo kradzieży.

Chociaż nie pozwolił by na twarzy pojawił mu się choćby cień niepokoju, to jedną rękę wsunął delikatnie do płaszcza, gdzie trzymał zapalniczkę. Oczywiście nie była to zwykła zapalniczka, a relikt. Zamknięty w nim błąd powodował, iż zwyczajna z pozoru zapalarka zmieniała się w istny miotacz ognia.

Drugi i Jezz szli jeszcze przez chwilę, aż w końcu dziewczyna stanęła przed małą zieloną furtką. – Tu mieszkam! – zawołała demonstrując dość spory parterowy budynek. – Mam jeszcze dwie współlokatorki, ale dom jest duży i każda z nas ma swój pokój. No i mamy prąd! Wiem, iż w Zwrotnicy to może nie brzmi „łał” ale Oli wciąż nie udało się podłączyć całego miasta…

- Oli? – dopytał Drugi.

- Nasza królowa, prezydent, dyktatorka… tytuł wedle uznania. – wyjaśniła Jezz i zaprowadziła go przez podwórze do budynku.

Grzesiek był teraz podwójnie zdziwiony. W środku nie tylko nie czekała zgraja bandytów, ale do tego miejsce okazało się naprawdę przyjemne. Salon był czysty, dobrze urządzony, stał w nim telewizor z podłączonym DVD które odtwarzało zapętlone menu z serialu ‘’Wymiennicy”. Do tego z półotwartej kuchni unosił się zapach kawy. Jezz minęła pomieszczenie i poprowadziła go pod drzwi, które jako jedyne zdawały się nie pasować do reszty pomieszczenia, bo były dość nieudolnie wyciszone.

- Teraz jesteśmy sami, ale to dla zapewnienia sobie prywatności. – odpowiedziała niespytana dziewczyna i otworzyła je zapraszając go gestem do środka.

Pokój dziewczyny wprawił Drugiego w niemałe osłupienie. Oprócz łóżka stał w nim mały stolik, dwa nieduże pufo-fotele oraz regał na książki wypchany jak w sklepie dla fanów komiksów. Niemal natychmiast rzuciły mu się w oczy egzemplarze ‘’Szeryfa” zajmujące honorowe miejsce na środkowej półce. Biorąc jeden z nich do ręki stwierdził, iż jest w naprawdę genialnym stanie. Płaszcz jednookiego z okładki, wyglądał ze trzy razy lepiej niż ten, który Drugi miał na sobie.

W międzyczasie Jezz usiadła na jednej z puff i popatrzyła na Grześka z uśmiechem. – To może, zanim przetrzepiesz moją kolekcję, to wypijemy i pogadamy? – spytała, kładą z jakiegoś powodu duży nacisk na ostatnie słowo.

Drugi posłusznie odłożył komiks i usiadł przed dziewczyną. Gospodyni natychmiast postawiła na blacie dwie butelki z piwem, które stały wcześniej pod stolikiem. W tym momencie naprawdę poczuł się jak we śnie. Miał wrażenie, iż dziewczyna zaraz po prostu zaproponuje mu, żeby poszli do łóżka. Przez wyobrażenia, jakie pojawiły się w jego głowie, serce załomotało mu przeraźliwie. – Cholera zaraz to zepsujesz! – skarcił się w myślach. – Nie napalaj się jak prawiczek i nie bądź nachalny!

Przywracając się do pionu, złapał łyk piwa i jak od niechcenia rzucił. – Fajnie się urządziłaś. – dodając po chwili już znacznie pewniejszym głosem. – No i ta kolekcja szeryfa...Chryste to robi wrażenie. Moje okładki były pozaginane i wiecznie poplamione jedzeniem.

Jezz spojrzała na niego marszcząc czoło. – Za niszczenie okładek powinno się facetom obcinać ptaki. – stwierdziła grobowym głosem i sama złapała łyk piwa. – Dobra to skoro już jesteśmy sami, obgadajmy w spokoju zasady… - dodała po chwili

Nieco zaskoczony Drugi skinął głową, ale nie miał granatowego pojęcia o co chodzi dziewczynie. Czyżby Jezz była fetyszystką i za chwilę miał usłyszeć, iż będzie go biła? Albo ''co gorsza będzie'' musiał w trakcie trzymać ręce przy sobie?

– Nie mam w zwyczaju skakać po weteranach. – powiedziała w końcu dziewczyna, wlepiając wzrok w butelkę. - o ile chcesz żebym była twoja, musisz być w stanie samemu zapewnić mi w miarę przyzwoite życie… Oczywiście musisz też odwiedzać Zwrotnice regularnie. o ile mam czekać na ciebie miesiącami, to znajdę kogoś zaradniejszego, a ty się choćby do mnie nie zbliżysz. Nie jestem głupia, wiem jak wygląda życie za torami! Nie musisz tu wracać jak w zegarku, ale na początek muszę ci zaufać i wiedzieć, iż w ogóle wrócisz. Nie puszczam się na ‘’raz” i nie daje od ‘’razu” choćbyś oferował mi milion biletów. Za taki numer można dożywotnio stracić miejsce w Zwrotnicy, a ja bardzo lubię spokój. Do tego ostatnio zginęła tu dziewczyna sponsorowana przez weterana, więc musimy najpierw zrobić trochę pokazówki, zanim zaczniesz u mnie pomieszkiwać. o ile chodzi o seks, to od razu mówię; nie uderzam do weteranów, którzy nie są w moim guście. Mieścisz się w moich ramach, więc nie musisz się bać, iż wieczne będę miała ból głowy, okres albo brak humoru. Tylko co już wspomniałam, zapomnij, iż coś będzie w trakcie tej wizyty. Najpierw się trochę postaraj i pokaż, iż warto inwestować w ciebie ciało, o które dbam jak o maszynkę do drukowania pieniędzy… Drugi słysząc ten wywód poczuł, iż szczęka opadła mu na podłogę. Dziewczyna właśnie jawnie zaproponowała mu układ oparty na sponsoringu. Z drugiej strony czego mógł się spodziewać? Nie był może najgorszy, ale jego ‘’mocnej siódemce” sporo brakowało do prawdziwych adonisów. Jaki więc miałaby powód, by do niego uderzać. Zrezygnowany odłożył niedopite piwo. – Słuchaj Jezz skoro rozmawiamy szczerze… W innych okolicznościach pewnie zalałbym to wasze miasto reliktami, byle by wracać do takiej piękności jak ty… Ale mam swoją, iż tak powiem misję. Nie wiem nawet, czy po tym wszystkim wrócę jeszcze na Zatorze…

Jezz popatrzyła na Drugiego najpierw zszokowana, a potem wyraźnie zawiedziona. – Szkoda… Wydawałeś się fajny. Przynajmniej nie musiałabym udawać, iż nie mam cię dość… No, ale w takim układzie wybacz, idę polować dalej. – mówiąc to stanęła przy wejściu, dając mu wyraźny znak, iż przyszedł jego czas. - I dzięki za drinka…- dodała szeptem uchylając drzwi

W tym momencie Drugi wyczuł inną okazję, skoro Jezz zaufała mu na tyle, żeby zaproponować najwidoczniej nie do końca legalny proceder, mógł wykorzystać to w inny sposób. – Słuchaj, a może dam ci jednak okazję do ‘’niezmarnowania” tego czasu ze mną.

- Drugi…- westchnęła dziewczyna wyraźnie zawiedziona. – Mówiłam ci, iż nie bawię się w takie rzeczy…

- Nie o to chodzi! – zaprotestował Grzesiek. – Posłuchaj… Dopiero wróciłem do Krańcowa. Nie było mnie tu prawdopodobnie lata. Muszę dyskretnie nadrobić trochę wiedzy o mieście…

- Zaraz. – przerwała Jezz. – Jak to dopiero wróciłeś? To gdzie ty do cholery byłeś? Chyba nie za strefą zamarcia.

- Dokładnie. – potwierdził Drugi. – Byłem w innych miastach, w innych kawałkach piekła…

- Zmyślasz! – zawołała dziewczyna. – o ile próbujesz mi zaimponować tą ściemą, lepiej od razu daj sobie spokój… Tego nie łyknęłabym, choćby gdybym szukała normalnego chłopaka.

Drugi pokręcił głową i sięgnął do płaszcza.

Wyciągnął z niego aparat cyfrowy który miał ze sobą od czasów służby w Nowym Dworze. – Patrz… - westchnął pokazując dziewczynie zdjęcia na małym ekraniku z tyłu urządzenia.

Pierwsze przedstawiało Drugiego oraz kilku innych łowców dusz, naprzeciwko lotniska w Modlinie. Na kolejnym było zdjęcie z polowania na Nocnego Przechadzacza, po którym dostał płaszcza. Jezz wzięła aparat do ręki i przeglądała kolejne zdjęcia, a usta otwierały jej się z niedowierzania. – Ty naprawdę… naprawdę byłeś za miastem… Boże! Jak tam jest? Co tam jest?

- To samo co tutaj…- westchnął Drugi. – Tylko w innym miejscu…

Jezz stała przez chwilę z aparatem klikając w niego tak długo, aż zdjęcia zaczęły się powtarzać. Potem oddała urządzenie Drugiemu. – To… Co adekwatnie ode mnie chcesz?

Drugi sięgnął do kieszeni i wyciągnął pięćset biletów. – Znasz gościa, który sporo wie o świecie, jest godny zaufania i podzieli się ze mną tym co wie?

Jezz zmarszczyła czoło i po chwili uśmiech wykwitł jej na twarzy. – Znam dokładnie kogoś takiego, ale oprócz pieniędzy musisz być w stanie wypić parę kolejek…

***

Jezz zaprowadziła Drugiego do baru o trochę niższym standardzie, niż ten gdzie się poznali. Miejsce ulokowane było w obszernym podwójnym garażu. Za stoliki służyły tam beczki po oleju, krzesła były prawdopodobnie ukradzione z okolicznych domów, bo żadne do siebie nie pasowało, a barman miał kontuar zrobiony z blachy i desek. Na ścianach tego przybytku wisiały plakaty motoryzacyjne oraz stare kalendarze z pół nagimi modelkami. O dziwo było tam jednak znacznie więcej osób niż w poprzedniej knajpie. Prawdopodobnie dlatego, iż osiem biletów za lane piwo nie było tu wygórowaną ceną.

Drugi bardzo gwałtownie zaczął zauważać różnice między mieszkańcami Zwrotnicy a weteranami, którzy opłacali swój pobyt. Ci pierwsi nosili przeważnie czyste codzienne ubrania, wyglądali na dobrze odżywionych i stosunkowo pogodnych. Ci drudzy ubrani byli głównie w militarne stroje, często mieli na sobie prowizoryczne pancerze, a ich twarze były po prostu wymęczone. Obie grupy nie mieszały się też szczególnie ze sobą. Zwyczajni mieszkańcy siedzieli z jednej strony baru, a płacący za pobyt z drugiej. Zupełnie jakby panowała tutaj nieoficjalna ‘’selekcja’’.

Tematy prowadzonych rozmów też różniły się w zależności od tego, do której grupy należeli rozmówcy. Stali mieszkańcy Zatorza debatowali przeważnie o problemach swojego małego miasteczka. Na tapecie była w tej chwili morderstwo jakiejś dziewczyny. Grzesiek wyłapał ze strzępków rozmów, iż mieszkańcy są wściekli, bo milicja wydawała się bardzo opieszale badać sprawę. Srogie gromy spadały też na ‘’Błazna” szefa milicji, o którym wielokrotnie padło stwierdzenie ‘’kundel Oli’’.

Weterani mieli z kolei swoje sprawy. Wymieniali się informacjami za co Siwy płaci w tej chwili najlepiej, gdzie można szukać dobrego towaru albo który z ich znajomych wyzionął ostatnio ducha.

Uwagę Grześka przykuł szczególnie pewien samotny weteran siedzący, przy beczko stoliku. Mężczyzna ściskał w ręku kufel z resztką piwa, ale nie poruszał się od dobrych kilku minut wpatrując pusto w przestrzeń. Z jego twarzy po prostu biło przerażenie, a czoło, które marszczyło się raz za razem świadczyło, iż przez jego głowę musiały przebiegać dziesiątki myśli… I to do tego niezbyt przyjemnych myśli.

W pewnym momencie w barze podniosły się głosy. Barman wyjrzał przez uchylone drzwi, a Drugi dostrzegł dwóch tutejszych milicjantów w czarnych strojach oraz jakiegoś szczupłego mężczyznę, który na swojej kamizelce kuloodpornej narysowany miał ogromny uśmiech przywodzący na myśl klauna.

Drugiemu przyszło teraz do głowy, iż może Jezz zamiast przyprowadzić mu informatora poszła prosto do tego całego ‘’Domu Chleba” i doniosła kim tak naprawdę jest. Tylko co w tym wypadku? Samo bycie przybyszem z tamtej strony przekreślało go w jakiś sposób? Mógł przecież zawsze powiedzieć, iż tylko żartował o swoim przybyciu zza strefy albo spróbować ich przekonać, iż chciał w ten sposób zaimponować dziewczynie. Co, jednak gdyby milicjanci chcieli go przeszukać? Może Jezz wspomniała im o aparacie? A może zamiast się bronić powinien zagrać w otwarte karty i przyznać kim jest?

Rozważania przerwało mu przejście milicjantów w głąb baru. Niechętne spojrzenia ludzi i to zarówno mieszkańców, jak i weteranów, świadczyły o tym, iż tutejsi stróże prawa nie cieszyli się szczególnym szacunkiem. Grzesiek zaciskał już zdenerwowany ręce w kieszeni, podczas gdy mężczyźni zbliżyli się do jego stolika. Zamiast jednak zatrzymać się przy nim, podeszli, do którego weterana wcześniej obserwował.

Towarzysz milicjantów z uśmiechem na kamizelce usiadł naprzeciw niego, a jego dwaj umundurowani kompani stanęli po bokach niczym obstawa.

– Roland…- zaczął zwracając się do weterana po imieniu, nieco nerwowym i wyraźnie zgnębionym głosem. – Przekroczyłeś czas pobytu…

Weteran słysząc to pokręcił głową, jakby nic do niego nie docierało.- Nie pójdę stąd Błazen… Rozumiesz? Nigdzie nie idę…- wydukał prawie szeptem.

Siedzący mężczyzna, który okazał się szefem milicji, oparł się zrezygnowany o stolik. – Roland proszę cię, nie róbmy tu scen. Uznam, iż miałeś chwilę słabości. Opuść natychmiast zatorze, a temat nie pójdzie do Oli. Dalej będziesz miał prawo opłacania pobytu…

Weteran Roland słuchając tego kręcił cały czas głową. – Nie… nie... ja nie mogę tam wrócić! Nie mogę! Rozumiesz! Proszę cię zamknij mnie! Zamknij mnie Domu Chleba! Mogę siedzieć w więzieniu, ale ja nie chcę tam wracać…- wołał coraz głośniej, a oczy wszystkich w barze skupiły się na nim.

Błazen nie spojrzał choćby na mężczyznę. – Roland wiesz, iż to tak nie działa… Chodź proszę. Wyjdziesz, ogarniesz sobie trochę towaru, wykupisz kolejny tydzień… - tłumaczył siląc się na spokój.

- Nie! – zawołał weteran ze łzami w oczach. – Ja nie daje już rady! Ja zginę rozumiesz! JA TAM ZGINĘ!

- Nie rób tego…- wyszeptał Błazen, stanowczym głosem. – Nie chcesz zakazu pobytu...

Weteran poderwał się od stolika, stając plecami przy ścianie. – NIE PÓJDĘ! NIE ZMUSICIE MNIE! TO MIEJSCE NIE JEST WASZE! ZATORZE NALEŻY SIĘ WSZYSTKIM!!!

To musiało przegiąć szalę. Błazen skinął głową, a dwaj milicjanci dopadli do weterana. Ten szarpał się z nimi przez chwilę, ale najpierw oberwał paralizatorem, a potem kilka razy pałą przez plecy. W końcu ledwo przytomnego mężczyznę, stróże prawa wzięli za chabety i podnieśli do góry.

- Zabijacie mnie… ja tam zginę… zabijacie mnie…- powtarzał mężczyzna, ale nie miał już siły walczyć. Milicjanci wywlekli go na zewnątrz, a Błazen ruszył za nimi.

- Tylko tyle potrafią…- westchnął jeden z mieszkańców. – Gdyby tak szukali morderców, jak wyłapują spóźnionych…- dodał drugi.

Grzesiek odetchnął z ulgą, ale jednocześnie odruchowo spojrzał na swój bilet pobytu. Jego termin wygasał pojutrze o trzynastej trzydzieści. – Widzę, iż lepiej się nie spóźniać… - szepnął pod nosem.

Po wizycie milicjantów, w barze zrobił się szum. Mieszkańcy lamentowali, iż ich milicja nie nadaje się do niczego poza pilnowaniem czasu pobytu, a weterani komentowali szeptem całą sytuację. Zdania wśród nich były znacznie bardziej podzielone. prawdopodobnie ci radzący sobie lepiej, byli zażenowani postawą kompana i twierdzili, iż takie coś tylko pogarsza stosunek mieszkańców do nich samych. Ci nieco mniej zaradni współczuli mężczyźnie załamania i prawdopodobnie utraty prawa wstępu. Tylko jeden podchwycił ostatnie słowa wyprowadzanego i stwierdził. – Ale Zatorze należy się wszystkim…

W tym momencie reszta weteranów spojrzała na niego przerażona, a jeden skarcił. – Nie mów czegoś takiego nagłos, bo sam dostaniesz zakaz powrotu…

Drugi przysłuchiwał się ich rozmową przez kilka minut, aż w końcu dostrzegł kolejny ruch na zewnątrz. Tym razem była to Jezz, która zmierzała do baru w towarzystwie jakiegoś potwornie umięśnionego gościa, o ciemnych prawie czarnych włosach.

Grzesiek wykorzystał okazje, iż dziewczyna skupiona była na rozmowie z towarzyszem i bez skrępowania przyjrzał się jej odsłoniętym nogą, które zgrabnym krokiem zbliżały się w jego stronę. Biorąc głęboki oddech westchnął sobie ciężką pod nosem, pełen wewnętrznego żalu, iż wyobrażenia jakie zdążył sobie wysnuć o wspólnej nocy, pozostaną w sferze marzeń.

Dziewczyna przyprowadziła napakowanego mężczyznę do stolika, a ten bez skrępowania usiadł naprzeciw Drugiego, ledwo mieszcząc się przy tym w kuchennym krześle.

Przybysz nie wyglądał na szczególnie zachwyconego i ewidentnie pojawił się tu przymuszony przez Jezz. Dziewczyna dosunęła sobie krzesło obok, zerkając znacząco na swojego kompana, jakby spojrzeniem chciała dać mu do zrozumienia, iż ma się zachowywać. Nim jednak Grzesiek zdążył powiedzieć choćby słowo, paker fuknął na niego. – Dobra słuchaj gościu!Jezz wspomniała, iż szukasz kogoś oblatanego w świecie, ale jak jesteś kolejnym, który liczy, iż wyciągnie ode mnie coś o Zbawicielu to szanujmy swój czas. Nie mam z nim kontaktu! Nie wiem co się z nim stało! Nie jestem w stanie ugrać dla ciebie ułaskawienia za grzechy ani nic mu przekazać!

- Pocieszę cię. – wtrącił całkiem zaskoczony Drugi. – Nie mam granatowego pojęcia, o kim w ogóle mówisz! A co za tym idzie, raczej nie bardzo mnie on interesuje. – dodał uśmiechając się przesadnie szeroko, bo denerwowanie kogoś, kto wygląda jak goryl na pewno nie było dobrym pomysłem.

Mięśniak popatrzył na niego bez przekonania wzdychając. – Dobra niech ci będzie, ale jak w połowie rozmowy wyjdzie, iż jednak chodzi o Dzikiego to ci jebnę... – Grzesiek skinął kilka razy głową, a jego potencjalny informator odwrócił się w stronę barmana. – Tomek! Dwa razy z kija! Jezz pijesz coś z nami? – spytał zerkając na dziewczynę.

Ta pokręciła głową. – Mike… Słowo, wolałbym się napić kreta niż tego piwa.

Paker nazwany Mike’m wzruszył ramionami i gdy barman przyniósł dwa kufle do ich stołu, stwierdził pewnym głosem. – Przesadzasz… - następnie łapiąc za jeden z nich, popatrzył na Grześka. – To już oficjalnie. Jestem Mike. – przedstawił się nadstawiając kufel.

- Drugi! – odparł Grzesiek stukając się z nim piwem.

Mike bez ceregieli przechylił po tym swój i opróżnił większą jego część na jednym wdechu. – Od razu lepiej… - stwierdził wycierając usta z piany. – Jezz nie do końca była w stanie powiedzieć, o co ci adekwatnie chodzi… Więc sorry za to oschłe powitanie. Po prostu od dłuższego czasu masa ludzi zawraca mi cztery litery, myśląc, iż mam jakieś chody u Dzikiego czy jak go teraz nazywają Zbawiciela…

- To jakiś istotny gość? – spytał Drugi.

Jezz i Mike spojrzeli na siebie znacząco. – Wkręcasz mnie… Ty naprawdę nie wiesz kim jest Zbawiciel? To gdzie ty siedziałeś przez ostatnie półtora roku?

Grzesiek nachylił się i szepnął do Mike’a. – A co jeżeli powiem ci, iż poza miastem?

Mike, który podnosił właśnie kufel, żeby złapać kolejny łyk opuścił go z taką siłą, iż pozostali siedzący w barze spojrzeli w ich stronę. Mężczyzna wymamrotał najpierw głośne. – Sorry! – a potem pochylił się w stronę Grześka, szepcząc. – Poważnie? Byłeś za Stefą Zamarcia?

- jeżeli chodzi ci o granicę miasta, to tak…- odparł Drugi, ale mina Mike’a nie była aż tak zdziwiona jak by się tego spodziewał. – Nie zaskoczyło cię to jakoś szczególnie. Czyżby był tu już ktoś z tamtej strony? Z obcego miasta?

Mike rozsiadł się podnosząc ponownie piwo. – Z obcego miasta to nie, ale znałem kogoś kto przeszedł przez granicę i wrócił. Wtedy się coś tam dzieje, iż tobie się wydaje jakby minęło parę dni, a tu w świecie mijają miesiące…

- Tak dylatacja czasu…- odparł Drugi. – I jest to trochę bardziej skomplikowane, ale fakt wypadłem trochę z bieżących rzeczy, jakie dzieją się w Krańcowie. Więc gdybyś mógł mnie nieco oświecić? Może obiło ci się o uszy, co się stało z kilkoma moimi znajomymi?

- Może…- stwierdził Mike. – To ogarnijmy najpierw jak długo cię nie było. Jakie ostatnie słynne wydarzenie z miasta pamiętasz? Upadek Wspólnoty? Bitwa pod cegielnią? Pogrom Merkurego?

Drugi zamyślił się przez dłuższą chwilę. Od opuszczenia Krańcowa widział tak wiele dziwnych rzeczy, w tylu różnych częściach Martwego Świata, iż potrzebował chwili, by odseparować je od siebie. W końcu przypomniał sobie pewien fakt z przeszłości, który powinni znać ludzie w mieście. – Wiesz co? Pamiętam serię Błysków. Taki okres, gdy występowały praktycznie raz za razem i wywalało wtedy masę ludzi…

Mike słysząc to, aż opuścił z niedowierzaniem szczękę. A Jezz krzyknęła. – Jaja sobie robisz!

W tym momencie twarze pozostałych gości znowu skupiły się na nich, a dziewczyna zawstydzona opuściła głowę. Gdy inni przestali się już gapić i wrócili do swoich spraw, spytała szeptem. – Nie było cię tu od Wielkiego Wyrzutu? To znaczy, iż te twoje Drugi… To jest naprawdę Drugi? Tak jak Pierwszy – pierwszy?

Grzesiek widząc zainteresowanie w oczach, znudzonej wcześniej Jezz uśmiechnął się pod nosem odpowiadając dumnie. – No tak...

- Ja pierdzielę gościu…- wyszeptał Mike. – Nie było cię tu… - w tym momencie zaczął wyliczać na palcach. – jakieś sześć lat…

Słysząc to Drugi praktycznie zdębiał. Sześć lat… Czyli nie licząc dwóch lat w Nowym Dworze i pobytu w pustym mieście, ponad trzy lata włóczył się po Martwym Świecie. Jakie były szansę, iż po takim czasie ktoś z Pierwszej Grupy jeszcze żył? Że Pierwszy jeszcze żył?

Zszokowana Jezz wyciągnęła Mike’owi kufel z ręki i dokończyła piwo. Zaraz potem widząc minę Grześka spytała zatroskana. - Hej? Wszystko ok? Chyba to trochę tobą wstrząsnęło…

Drugi uśmiechnął się ironicznie. – Po prostu nie byłem świadomy, na jak długo utknąłem.

Mike spojrzał w tym momencie na barmana. – Tomek! Butelkę i coś do popicia. – następnie spoglądając na Grześka, stwierdził z przekąsem. – Trochę tu posiedzimy…

***

… i od tamtej pory Dix przeniosła się na Zarzecze szukając lekarstwa na defekt. Pierwszy zaszył się gdzieś i nikt choćby nie podejrzewa gdzie. Trzeci opuścił Zwrotnicę i trzyma się z daleka od centrum bojąc się zemsty Zbawiciela… Reszta albo nie żyje, albo zmieniła pseudonimy, bo nic mi o nich nie wiadomo. – sfinalizował Mike swoje streszczenie wydarzeń, jakie miały miejsce w Krańcowie.

Jezz, która w trakcie historii zaczęła pić razem z nimi i od dłuższego czasu bawiła się resztą wódki, jaka została jej w kieliszku, popatrzyła teraz na Drugiego jakby chciała wyczytać z twarzy jego reakcje.

Ten z kolei poczuł, iż od tego, co usłyszał zaraz pęknie mu dusza. Pierwszy zabił Kamila? Zakaził Dix chorobą Martwego Świata, którą nazywali tu Defektem? Walczył z nią przez lata? Czemu? Czemu do tego doszło? Czy gdyby tu był dałby radę temu zapobiec? Biorąc głęboki oddech, przechylił swój kieliszek licząc, iż uda mu się zalać przynajmniej część goryczy. W tym momencie uderzyło jednak w niego potężne wyparcie. Może Mike się mylił? Może wyolbrzymił wszystko? Może to były tylko pogłoski.

– Wielkoludzie… Nie, żebym ci nie wierzył. – wydukał bardziej załamany niż pijany. – Ale znałem tych ludzi! Znałem ich jak własną rodzinę… Jesteś pewien? Że oni to zrobili? Że on to zrobił? To znaczy Pierwszy…

Zamiast Mike’a odpowiedziała Jezz, biorąc jego słowa obronę. – On słyszał te historię z pierwszej ręki! Od Dzikiego! Człowieka, który bądź co bądź był z Dix… Kochankowi by raczej nie kłamała…

- No! – stwierdził Mike. – Zresztą jak spojrzysz na to w całości, to się jakoś tam układa w logiczną całość…- wybełkotał podpity już mężczyzna.

Drugi skinął głową, podnosząc się. – Dobra… To dzięki! – westchnął. - Ureguluje rachunek, a potem…

- Czekaj! – zawołał Mike powstrzymując go przed odejściem, a Jezz złapała jego rękaw ciągnąc z powrotem na krzesło.

W tym momencie sam już nie wiedział co ściągnęło go w dół bardziej, upojenie alkoholem czy upojenie dotykiem Jezz.

Mike popatrzył na barmana. – Tomek! Jeszcze raz to samo…

- O Chryste! nie…- zawołał Grzesiek który chociaż oszukiwał przy piciu jak tylko mógł, to i tak trzymał się nie wiele lepiej od swoich kompanów.

- Cicho! – zawołała Jezz. – Mike się naprodukował, teraz my posłuchamy ciebie! Chyba nie sądziłeś, iż ci odpuścimy? Co robiłeś tam przez ten cały czas? Jak było po drugiej stronie? Jak wygląda inny świat? – wypytywała wyraźnie zaaferowana dziewczyna.

Tomek przyniósł w tym czasie kolejną butelkę wódki i położył przy ich stoliku, razem z kartonem pomarańczowego soku. Mike’ natychmiast rozlał wódkę do kieliszków, a Drugi poczuł jak żołądek mu się ściska. – Słuchajcie, może odłożymy te historie do jutra…

- Nie. – zaprotestował Mike.- Już dostałeś co chciałeś i jutro na bank stąd spierdzielisz szukać Pierwszego, a my stracimy okazję by poznać odpowiedź na to nad czym wszyscy się zastanawiamy…

- No właśnie. – przytaknęła Jezz. – Chyba nie odmówisz małej partii Jednooki? – spytała dziewczyna, cytując ‘’Szeryfa”

- choćby trupowi nie odmawiam…- westchnął Drugi również odpowiadając cytatem z komiksu.

W środku wiedział dobrze, iż w tym stanie mógł opierać się Mike’owi, ale nie pięknej kobiecie. Swoją historie był bowiem gotów opowiedzieć, tylko za to, by móc popatrzeć jak podpitej dziewczynie coraz bardziej opadają ramiączka topu.

Przeklinając swoją ‘’niereformowalność” zaczął podpitym głosem swoją historię.. – Tak więc… bo zdania nie zaczynam od więc… Ostrzegę od razu, iż w plotę gdzieniegdzie trochę seksualnych innuendo i było tak. – Drugi przechylił napełniony kieliszek i krzywiąc się kontynuował. – Wydaje mi się, iż gdy przeszedłem przez granicę Krańcowa była oba jeszcze w zasadzie ‘’dziewicza’’, a ja jako pierwszy spenetrowałem ją po tamtej stronie. – Jezz słysząc to wzniosła delikatnie oczy do góry, a Mike zaśmiał się obelżywie. Drugi widząc, iż dziewczynie nie leżą takie wstawki, kontynuował już poważnie. - To, co zastałem było adekwatnie nicością, która cholera jakby ugięła się pode mnie… Między strefa w momencie mojego przejścia stała się karykaturalną wersją Krańcowa, jak z Alicji w krainie czarów… taką abstrakcją. – wyjaśnił popijając w końcu alkohol sokiem, bo gardło paliło go zbyt mocno by wytrzymać. – Włóczyłem się tam cholera wie ile czasu, ale po tym, co powiedział Mike już zaczynam się domyślać ile to wszystko trwało…- Drugi zrobił przerwę, by powalczyć chwilę z szumem w głowie, a potem odetchnął. – Gdy w końcu dotarłem do jakiegoś innego miejsca, okazało się ono być zupełnie pustym miastem. Nie było w nim nic, ludzi, niewykształconych, resetów… Ot malutki kawałek rzeczywistości wiszący gdzieś w próżni. Znalazłem tam trochę jedzenia i już wtedy planowałem powrót do Krańcowa. Tylko iż trochę za bardzo się bałem, by wyruszyć… Ta podróż między jednym miastem a drugim była po prostu… Straszna! Wycieńczająca dla psychiki i ciała… Dlatego chciałem odpocząć. Uznałem, iż pójdę dopiero, wtedy gdy zacznie mi brakować jedzenia, ale nim do tego doszło do fragmentu, w którym siedziałem przybył ktoś jeszcze. – Drugi zbliżył się w tym momencie do momentu swojej historii, o którym wolał nie wspominać zbyt wiele. Dlatego bardzo uprościł kolejne wydarzenia. - Był to Przewodnik z Nowego Dworu, który wytyczał ścieżki do różnych miejsc. Zabrał mnie ze sobą jako ciekawostkę. W Nowym Dworze myśleli, iż byłem mieszkańcem tego miasta i jakiś mikroskopijny Błysk wyrzucił mnie jednego. Ponieważ nie znałem ich i nie wiedziałem kim są, zagrałem w te grę i trochę namieszałem w ich badaniach nad światem. Po pewnym czasie ich naukowcy stracili mną zainteresowanie, ale zdążyłem z kumplować się z tym przewodnikiem i on załatwił mi coś w rodzaju pracy. Przez dwa lata służyłem w Nowym Dworze, ale cały czas chciałem wrócić do Krańcowa. W końcu nadarzyła się okazja i uciekłem…

Drugi naciągał w tym momencie wiele faktów ze swojej przeszłości. Nie mógł jednak powiedzieć, iż tak naprawdę nie planował uciec z Nowego Dworu. Zrobił to, dopiero gdy dowiedział się, iż Krańcowo jest w przyszłości przeznaczone do przemiany w ‘’farmę żywności”, a jego mieszkańcy wyznaczeni do likwidacji. Myśl o Pierwszym i reszcie jego kompanów nie dawała mu od tego momentu spokoju. o ile była szansa, iż wciąż żyli… Musiał ich ratować.

Na szczęście Jezz i Mike łyknęli jego historię. Nim jednak zdążyli zadać jakieś pytania, na których mogłyby wyjść jakieś nieścisłości w jego historii udał, iż głowa poleciała mu na stolik. Na próby docucenia reagował jedynie bełkotem, więc już po chwili oboje poddali się.

- Chyba przeholował…- westchnął Mike.

- A przy tobie da się inaczej? Jesteś niezmordowany we wmuszaniu alkoholu… - skarciła go Jezz

Mike, zaśmiał się, a dziewczyna poklepała Drugiego po plecach. – Co z nim zrobimy? W tym stanie jak go zabiorą do noclegowni, to jutro obudzi się bez biletu przy pasie…

- Zabiorę go do siebie… - westchnął Mike. – Mamy miejsce na kanapie, będzie mógł przespać się w spokoju.

- Dzięki – stwierdziła. – Wydaje się w porządku. Szkoda byłoby go zostawiać…

W tym momencie Drugi odetchnął ciężko. Nie tylko dlatego, iż naprawdę zbliżał się do granicy wytrzymałości, ale przede wszystkim przez to, jak dziewczyna myliła się w jego ocenie. Od dawna było mu już daleko do ‘’bycia w porządku”.

Nagle poczuł, iż Mike podnosi go do góry. – No chodź twardzielu! Idziemy spać…

Drugi wymamrotał kilka słów pod nosem i dał się w całości prowadzić mężczyźnie. Gdy poczuł chłód na twarzy otworzył delikatnie oczy, by sprawdzić gdzie adekwatnie zmierzają. Po kilku minutach zataczania, usłyszał jak Jezz żegna się z Mike’m, a ten prowadzi go dalej. W końcu trafili do jakiegoś dużego domu, w którym siłacz musiał mieszkać.

- Hej Mike? Co to za koleś? - spytał jakiś obcy głos.

- Znajomy weteran, z którym się kiedyś trochę obijałem. - odparł Mike, ukrywając prawdziwe pochodzenie Drugiego. – Prześpi się dziś u nas, bo trochę przegięliśmy

Po tych słowach mężczyzna usadził Grześka na fotelu. Ten choćby nie otworzył oczu, teraz mógł w spokoju oddać się zmęczeniu. – Pierwszy… - pomyślał czując jak gorycz znowu go przepełnia. – Czemu…

***

Pustą ulicą bezimiennego miasta, jakich pełno było w Martwym Świecie uciekały dwie siostry. Starsza była dość wysoka o wydatnych policzkach i rdzawych włosach, a młodsza miała mysią twarz oraz roztrzepany słomiany warkocz. Obie były brudne i wychudzone, a w dodatku wyglądały na skrajnie przerażone.

Pędząc co sił, mijały ulice, które wyglądała jakby od dziesięcioleci nie podlegały resetowi. Asfalt na nich był spękany i w wielu miejscach przebijały się przez niego, wyschnięte pokraczne rośliny. Latarnie stojąca wzdłuż chodników pokryte były rdzą, a w dodatku większość miała stłuczone klosze. Za ogrodzeniami biegnącymi nieco dalej, straszyły budynki o kruszących się tynkach i wyschniętych na wiór trawnikach.

W pewnym momencie młodsza z sióstr doszła już do kresu sił. Łapiąc się za żebra, zaczęła dyszeć, a krok wyraźnie jej zwolnił. Starsza dziewczyna, widząc, iż podopieczna zostaje w tyle natychmiast chwyciła ją za rękę i skręciła gwałtownie w jedno z podwórek.

Tuż przed nimi wyrósł zrujnowany budynek, o obłażącej z farby żółtej fasadzie. Jego drzwi były przełamane na pół, jakby w ich środek uderzył taran. Z okien wylewała się ciemność, a dach miał dziury tak ogromne, jakby przetrwał bombardowanie.

Dziewczyny przebiegły przez podwórko i odsuwając fragment połamanych drzwi, wślizgnęły się przez dziurę do środka.

Drugi, który podążał ledwie kilka metrów za nimi, bez trudu zauważył, gdzie próbowały się przed nim ukryć. Wchodząc na podwórko sięgnął do kieszeni płaszcza po rozbity kalejdoskop. Przykładając go do oka wśród setek kolorowych szkiełek dostrzegł ciemne kontury domu, oraz dwie jasne plamki skrywające się w jednym z pokoi. Upewniając się w ten sposób, iż dziewczyny są w środku obszedł budynek dookoła sprawdzając potencjalne drogi ucieczki.

Gdy był już pewien, iż z domu nie można wydostać się zbyt łatwo wrócił na jego front. Tam biorąc głęboki oddech, złapał za wiszące resztki drzwi i oderwał ich część, torując sobie drogę do wnętrza zrujnowanego korytarza. Do jego uszu natychmiast dobiegło przerażone pisknięcie młodszej z dziewczyn.

- Mogłem wtedy odejść… - pomyślał, czując jednocześnie niewyobrażalne obrzydzenie do własnej osoby.

- Mogłeś...- odparł mu głos Pierwszego.

Drugi szedł ciemnym korytarzem, oświetlając sobie drogę latarką. Podłoga pod jego butami pełna była pokruszonego szkła, które chrobotało z każdym krokiem, a tapeta na ścianach łuszczyła się jakby dom był opuszczony od dziesięcioleci.

Budynek był naprawdę duży i było w nim wiele miejsce, gdzie można było się schować. Drugi zatrzymał się, nasłuchując za uciekinierkami, nie usłyszał jednak choćby najlżejszego szmeru. Jedną ręką sięgał już po kalejdospok, gdy nagle z ciemności wypadła starsza z dziewcząt.

Ściskając w rękach połamaną deskę, zamachnęła się celując prosto w jego skroń. W ostatniej chwili zdołał zasłonić się ręką, przed nadlatującym uderzeniem. Dziewczyna włożyła w cios tyle siły, iż gdyby nie ochronna moc reliktycznego płaszcza, jego przedramię mogło w tym momencie po prostu się roztrzaskać.

Rudowłosa błyskawicznie otrząsnęła się z szoku po pierwszym nieudanym ataku i cofnęła szykując się by uderzyć po raz kolejny...

- Tyle zaciekłości, tyle woli przetrwania… Dlaczego po prostu nie odpuściłem? – spytał siebie samego.

- Nigdy nie odpuszczałeś. – westchnął Pierwszy.

Drugi nie czekał na kolejny cios. Błyskawicznie złapał za deskę i wyszarpał ją bez trudu z drobnej ręki dziewczyna. Ta krzyknęła do swojej ukrytej siostry – UCIEKAJ! - i popędziła w głąb domu.

Gdy jej sylwetka zniknęła w ciemności, Grzesiek upuścił deskę i ruszył dalej korytarzem. Robił to bez pośpiechu, zupełnie jakby bawił się w chowanego z małymi dziećmi. Nie sięgał już choćby po kalejdokoskop, bo spanikowane dziewczyny robiły tyle hałasu, iż trafiłby za nimi choćby bez latarki. Obie siostry znalazł już po chwili, w momencie, gdy próbowały otworzyć zacięte okno w kuchni.

Młodsza natychmiast popatrzyła na niego z przerażeniem w oczach, a starsza wysunęła się do przodu zasłaniając ją niczym tarcza. Rudowłosa kątem oka dostrzegła nóż leżący na blacie jednej z szafek, nim Drugi zdążył zareagować chwyciła go i ciągle osłaniając siostrę wymierzyła ostrze prosto w niego. - Nie zabierzesz jej Nowodworska Świnio! – wykrzyczała. – Nie pozwolę ci rozumiesz! Zarżnę cię! Zarżnę jak…

- Jak co? – spytał głos Pierwszego. – Jak cię wtedy nazwała?

- To już nie ma znaczenia…- odparł z żalem Drugi.

Dziewczyna ścisnęła nóż w obie ręce i popędziła w jego stronę, celując prosto w pierś. choćby nie próbował unikać tego pchnięcia. Ostrze trafiło w płaszcz i zachowało się tak, jakby rąbnęło w metalowy puklerz. Najpierw wygięło w bok, a potem pękło z głośnym brzękiem. Drugi pochwycił rozbrojoną dziewczynę i przyciągając ją do siebie, wydyszał jej do ucha. – Nie przyszedłem po nią... Tylko po ciebie.

- Dlaczego jej to powiedziałem? Wiedziałem, iż nie mają szans… Ona też to wiedziała… - pomyślał Drugi pełen palącego wstydu.

Młodsza z sióstr dobiegła nagle do starszej. Drugi myślał, iż będzie próbowała wyrwać ją z jego uścisku. Nic takiego się jednak nie stało, poczuł jedynie jaka starsza z dziewczyn osuwa się w jego rękach, a na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Już po chwili jej oczy zrobiły się zupełnie puste, a ciało wysunęło mu się z dłoni. Wtedy dostrzegł młodszą z sióstr, która stała zapłakana ściskając w rękach ubroczone w krwi ostrze…

- One już wiedziały co je tam czeka… - westchnął.

– ‘’Los gorszy niż śmierć” – podsumował Pierwszy.

***

Drugi ocknął się roztrzęsiony i wtedy stało się coś naprawdę dziwnego. Miał wrażenie, iż tuż nad nim stoi w ciemności sylwetka Pierwszego. Mara rozmyła się niemal natychmiast, ale przysiągł by, iż nim to zrobiła wyszeptała po raz kolejny...

- ...Los gorszy niż śmierć...- powtórzyl po widmowej postaci, wzdychając ciężko. – Na jaki los zasługuje więc człowiek, który sprowadzał na innych coś takiego? – spytał sam siebie, podczas gdy kac uderzył w niego z siłą małej bomby. – Na pewno nie na to…- jęknął, czując jak zawartość żołądka podchodzi mu do gardła.

By powstrzymać mdłości, wyprostował się fotelu i zrobił to w ostatniej chwili, bo wczorajszym zawijak właśnie po raz drugi zetknął się z jego podniebieniem. Gdy całą siłą swojej woli, starał się opanować wirowanie w głowie, kątem oka dostrzegł podświetlany zegarek stojący na szafce.

Była godzina czwarta dwadzieścia i chociaż od wczorajszej libacji minęło już sześć godzin, Drugi ciągle czuł się pijany jakby dopiero odszedł od stołu. W dodatku zdecydowanie zbyt pijany jak na ilość alkoholu, którą wypił razem z Mike’m. Przecież co jakiś czas udawało mu się ominąć kolejkę, a kieliszka nigdy nie opróżniał do końca. Od samego początku pilnował się by, nie stracić czujności, bo przecież był w obcym miejscu i w towarzystwie dopiero co poznanych ludzi. choćby swój rzekomy zgon za symulował, by nie musieć odpowiadać na pytania o Martwy Świat.

Czemu więc było z nim tak źle? Gdy jeszcze służył w Nowym Dworze i spotykał się w barze ze swoimi ‘’kolegami z branży”, często wypijał o wiele więcej i bez problemu budził się rano. Gdy rozpiął spodnie zbyt mocno naciskające na jego obolały brzuch przyszło mu do głowy, iż jednak coś się zmieniło od jego ucieczki z grupy Łowców Dusz. Przed tym jak trafił do Krańcowa, kiedy po raz ostatni zjadł porządny posiłek? Ile miast przeszedł na własnych nogach? Ile razy uciekał przed wszelkiej maści niewykształconymi oraz dawnymi kompanami? Był teraz tak naprawdę cieniem samego siebie, a pasek jeszcze przed chwilą zapięty na ostatni guzik, był tego najlepszym dowodem.

Drugi poczuł nagle, iż mu się pogarsza. Nie chcąc ryzykować ozdabiania podłogi, ponownie wyprostował się w fotelu i spróbował usnąć na siedząco. Niestety wizje z koszmaru, który go nawiedził ciągle krążyły mu w głowie. Ból głowy nabierał na sile z każdą minutą przytomności, więc leżał po prostu z zamkniętymi oczami próbując od niego nie oszaleć.

– Jeszcze kilka lat temu nie potrafiłbym zrozumieć, jak mogłeś ciągle nie spać… - jęknął w ciemności, jakby widmo Pierwszego miało go usłyszeć. –... a teraz sam nie pamiętam, kiedy przespałem całą noc.

Chociaż żadna mara nie pojawiła się, by podsumować jego słowa, Drugi sam wydedukował co mógłby usłyszeć od dawnego przyjaciela ‘’ Spokojny sen to przywilej, którego pozbawieni są ludzie pewnego pokroju...”

- Jebany ‘’Łowca Dusz” – dodał Drugi nieistniejącej postaci.

Musiał to jednak zrobić zdecydowanie zbyt głośno, bo gdzieś w ciemności usłyszał jęknięcie. Od tamtej pory siedział już cicho nie chcąc obudzić nikogo z domowników, ale batalia, jaka toczyła się w jego głowie nie ustawała. Koszmar sprzed kilku minut wywołał bowiem lawinę wspomnień. Grzesiek przypomniał sobie swoją pierwszą ofiarę – Pierwszego człowieka, którego sprowadził do Nowego Dworu. Mężczyzna delikatnie po pięćdziesiątce, o przeprószonych siwizną włosach i rzadkim zaroście. Nie znał choćby jego imienia, wiedział tylko, iż gdzieś w głębi miasta ukrywał syna. Zapamiętał to, bo od początku wydało mu się dziwne, iż ojciec i syn egzystowali w jednym okresie. Wtedy też dowiedział się o tak zwanym ‘’Syndromie Warszawskim”. Po Błysku Warszawa nie tylko pojawiła się w większości jako całość, ale nie następowała tam typowa wymiana pokoleniowa. Wedle tego, co twierdzili Naukowacy z Nowego Dworu im Błysk dysponował większa pulą ludzi do wyrzucenia, tym płynniejsza była granica wieku. W stolicy, która miała gigantyczne zagęszczenie ludzi, różnica między najmłodszymi i najstarszymi pojawiającymi się w mieście, mogła sięgać choćby trzydziestu lat.

Dlatego w Warszawie Ojciec mógł opiekować się synem... A może syn opiekował się ojcem? Drugi uważał, iż bardziej chodziło o to pierwsze. Tak przynajmniej wynikało ze słów mężczyzny. – ‘’Mój syn... mój syn nie przetrwa...”

Dla Grześka było traumatyczne przeżycie, ale nie mógł zawieźć. Nie w trakcie swojej pierwszej samodzielnej misji. To nie było coś normalnego, iż człowieka spoza Nowego Dworu wcielano do jakichkolwiek ważniejszych struktur w mieście. Gdyby nie przyprowadził tego mężczyzny, sam mógłby skończyć nie wiele lepiej. Ale czy to go usprawiedliwiało? Wiedział przecież, iż robi coś potwornego.

- Powinienem był uciec... powinienem był uciec dużo wcześniej...- powtarzał w myślach, a sen wciąż nie chciał go pochłonąc, by przynieść choćby odrobinę ukojenia.

Gdy w końcu zrobiło się jasno, Drugi zdążył już wypomnieć sobie każdego człowieka, którego porwał i przyprowadził do Nowego Dworu. Zegarek w kącie wyświetlił właśnie godzinę 8:00. Chociaż Grzesiek nieco już prze trzeźwiał, to ból głowy zaczął mu doskwierać jeszcze mocniej. Niestety w domu, do którego przyprowadził go wczoraj Mike, zaczęło powoli budzić się życie, rujnując nadzieje o spokojnym trwaniu w cierpieniu.

Już po chwili do salonu, w którym leżał, weszli jacyś obcy mężczyźni. Nim jednak którykolwiek zwrócił na niego uwagę, zamknął mocno oczy i cicho pochrapując udawał pogrążonego w głębokim śnie.

- A co to za kolo? – spytał jeden z przybyłych mieszkańców domu.

- Jakiś kumpel Mike’a. Dali sobie wczoraj w palnik. – odparł kolejny.

- To kurwa cymbał! – skwitował nieco zbyt głośno trzeci z mężczyzn. – Wie dobrze, iż dziś wyruszamy i taki numer odwala. Ciekawe, w jakim on jest stanie...

- Oj tam...- przerwał mu nieco bardziej pobłażliwy towarzysz. – Mike potrafi wlać w siebie połówkę do obiadu i wygląda jakby pił oranżadę. Za to ten wygląda jakby miał zaraz umrzeć. Lepiej niech śpi...

Drugi odetchnął z ulgą, bo jeszcze przed chwilą był pełen obaw, iż zostanie przymuszony do wstania i faktycznie ból głowy pozbawi go życia. Na szczęście mężczyźni przeszli do sąsiedniego pomieszczenia, zostawiając go w spokoju. O dalszej drzemce mógł jednak tylko pomarzyć bo już po chwili mieszkańcy domu, zaczęli dość głośne rozmowy. Zapach kawy powoli roznosić się po pomieszczeniu drażniąc go tak bardzo, iż łzy nabiegły mu do oczu, a twarz wykrzywiła się w wyrazie agonii. W tym momencie niczego nie potrzebował bardziej od kubka ‘’małej czarnej’’ i kilku pastylek aspiryny. Uznał jednak, iż z prezentacją własnej osoby, lepiej będzie poczekać na pojawienie się Mike’a i trwał dalej w cierpieniu.

Mimowolnie zaczął przysłuchiwać się opowieścią mężczyzn, którzy dzielili się właśnie Świerzymi plotkami z Zatorza. Drugi dowiedział się między innymi, iż jakaś grupa natrafiła na dom, który w trakcie błysku, zamiast podlegać resetowi, tworzył kopie wszystkiego co akurat znajdowało się w środku. Usłyszał o tym, iż Zbawiciel zaatakował po raz kolejny, tym razem jednak weteranowi – Rafałowi Bednarskiemu, udało się uniknąć śmierci. Nie mniej wielu jego kompanów uznało, iż skoro mężczyzna wszedł na celownik, to musiał mieć na sumieniu coś naprawdę strasznego. Z tego względu stał się Persona Non Granda, większości siedlisk. Mężczyźni dość długo rozprawiali jak Oli podejdzie do tej sytuacji i czy gdyby Rafał chciał wykupić pobyt na Zatorzu otrzymał by zgodę, ale nie byli w stanie dojść do żadnych sensownych wniosków. Usłyszał również o pewnym handlarzu, który nagle wyprzedał cały swój majątek, kupił mnóstwo broni i zniknął z Zatorza nie zdradzając nikomu tajemnicy swojego odejścia. W końcu temat przeszedł na podróż, do której szykowali się mężczyźni. Z ich rozmów Drugi wywnioskował, iż musieli być obstawą jakiegoś handlarza, bo sami nie sprawiali wrażenia szczególnie cwanych, a planując podróż wymieniali mnóstwo punktów handlowych.

To zainteresowało go o wiele bardziej. Z planów ich trasy wywnioskował, iż mieli w zamiarze przemierzyć większą część Krańcowa. Pomyślał nawet, iż skoro udało mu się już złapać kontakt z Mike’m, mógłby spróbować zaoferować się w roli dodatkowej ‘’obstawy” . Skupiony na tej myśli, przez chwilę zapomniał choćby o bólu głowy.W końcu mężczyźni wygadali się, a w kuchni zapanowała cisza, wypełniona jedynie odgłosami pochłanianego śniadania.Grzesiek myślał już, iż uda mu się jeszcze chwilę zdrzemnąć, ale nadzieja prysnęła natychmiast, gdy jeden z mieszkańców poruszył jego temat. - A ten kumpel Mike’a? Znacie go w ogóle?

- W życiu go na oczy nie widziałem. – odparł jakiś inny domownik. – Słyszałem tylko, iż zalewali pałę w ‘’Garażu”... I nie zgadniecie kto im towarzyszył. – w tym momencie mężczyzna zrobił dramatyczną pauzę, a potem dodał z przekąsam. - Jezz...

- Jezz?!!! – wtrącił ktoś wyjątkowo podnieconym głosem. – Chcesz powiedzieć, iż nasza piękno-noga jest znowu wolna? Chłopaki darujcie, ale chyba nie mogę wam dzisiaj towarzyszyć. Mam coś do załatwienia na mieście...

Grupa zaśmiała się obelżywie, a ktoś zawołał. – Nie chcę ci nic mówić Pietras, tylko iż raz ona celuje w ludzi z trochę wyższym budżetem. A dwa, choćby gdybyś miał kasę, gdzie z takim ryjem do najładniejszej partii na Zatorzu?

Mężczyzna nazwany Pietrasem prychnął. – Ciebie kurwa Fidelus to by choćby Siwy za darmo nie wziął... I to w dupę!

- Ja tam bym nie przesadzał. – wtrącił trzeci mężczyzna. - Jezz jest w porządku, ale do Madi to ona się nie umywała...

- EHM! – wszedł mu w słowo Pietras. – No przepraszam cie, ale nagły zgon raczej zrzucił ją z drabinki. Chyba iż swoją szansę dopatrzyłeś w tym, iż teraz ci nie odmówi...

- KURWA! - fuknął wyraźnie zły, czwarty mieszkaniec domu. Możesz o niej nie gadać w ten sposób! Dziewczynę ledwo pochowali. Trochę szacunku!

Przez chwilę zapanowała cisza, aż w końcu skruszony Pietras bąknął. – Sorry Romciu... Tak nietaktownie wyszło... Ja nie miałem nic złego na myśli...

Najwidoczniej Romcio uspokoił się po skrusze Pietrasa, bo sam pociągnął temat dalej. - No dobra, ale pomijając już to co się stało z Madi. To przecież nie znaczy, iż Jezz jest teraz najładniejsza...

- To kto? – spytał Fidelus, który nieświadomi dzielił opinie Drugiego o urodzie Jezz.

- Choćby Katia! – wtrącił nagle ten z mężczyzn, którego ksywa jeszcze nie padła w rozmowie.

Ktoś w tym momeńcie prychnął tak bardzo, iż kawa musiała wypłynąć mu nosem, bo zaczął się ksztusić. – Widziałeś ją kiedyś niepomalowaną! – zawołał Fidelus. – Jezz to czysta natura, a tamta szpachluje ryj grubiej niż wykończeniowiec w mieszkaniu starego bloku...

- No dobra, a Laura? Ta z dawnego autobusu do wolności? - spytał ponownie ten on nieznanym Drugiemu pseudonimie.

- Pedofil...- wytknął Pietras, ale Romcio poparł kolegę, którego ksywa bądź nazwisko w końcu padły. – Danielewski źle nie mówi! I ona ma teraz jakieś nie wiem osiemnaście? Może dziewietnaście lat?

- Ale wygląda na czternaście! – uciął temat Laury, Fidelus. – Jakby mi Jezz usiadła na kolanach, to bym się przynajmniej nie czuł, jak ksiądz po kolendzie!

Mężczyźni zaśmiali się, ale Romcio gwałtownie – Jakby nie było to o Jezz na kolanach, możesz zapomnieć cyganie. – skwitował wyraźnie chcąc dopiec kompanowi. – W życiu nie kręciła z nikim ze Zwrotnicy. Obskakuje tylko wolnych weteranów...

Słysząc to Fidelus zawołał oburzonym głosem. – Do jasnej anieli, a ja to niby kurwa co jestem?!

- Z tego, co słyszałem to pipa ze starej Wspólnoty! – wtrącił niespodziewanie Mike, który przeszedł właśnie przez korytarz i musiał usłyszeć awanturę, jaka miała miejsce w kuchni.

- Ty żyjesz? – spytał sztucznie zdziwiony Danielewski. – Patrząc na twojego kumpla, to myślałem, iż się już dziś n ie zobaczymy...

- Trzeba umieć pić jak mężczyzna siusiaczki...– prychnął Mike, który sądząc po odgłosach, odsunął krzesło i dosiadł się do kompanów.

Grzesiek był już w tym momencie pewien, iż czas skończyć udawanie pogrążonego we śnie. Podnosząc się powoli przeczesał swoje przydługie włosy ręką i jeszcze dość chwiejnym krokiem zatoczył się do kuchni. W pomieszczeniu oprócz Mike’a, byli oczywiście jego kompani, którzy jeszcze przed chwilą prowadzili dysputę o dziewczynach z Zatorza.

Grzesiek przyjrzał im się przez chwilę. Siedzący najbliżej drzwi miał niesamowite worki pod oczami i ciemną szczecinę, kolejny był szczupły i miał krótkie rude włosy, potem był jeszcze dość młody chłopak o ostrych rysach twarzy i na koniec mężczyzna, który wyglądał na Ormianina. Wszyscy podobnie do Mike’a mieli na sobie militarne stroje, bojówki i wysokie buty. Przypominali dużo bardziej zwykłych weteranów płacących za pobyt niż stałych mieszkańców.

– Się macie? – powitał zebranych tak raźno, jak pozwalał mu jego stan. – Mam nadzieję, iż nie przeszkadzałem zbyt mocno... I ogólnie w głosowaniu na miss Zatorza, jestem za Jezz.

Ormianin pokiwał zadowolony głową, a Mike, który o dziwo był rzeźki jak skowronek podniósł się i dość niespodziewanie złapał go pod ramie. - Dobrze, iż wstałeś!– stwierdził pewnie. – Chłopaki pozwolicie, iż oficjalnie przedstawię! To jest Drugi...

Słysząc to mężczyźni przy stole parsknęli śmiechem. Grzesiek zdążył się już dowiedzieć, iż po jego zniknięciu z Krańcowa wielu ludzi uzurpowało sobie przynależność, do Pierwszej Grupy i doprowadziło to do tak wielu niezręcznych sytuacji, iż nadawanie sobie pseudonimów z numerami było bardzo źle postrzegane.

Jakby dla potwierdzenia, chłopak o potężnych workach pod oczami, spytał. – Który Drugi? Znajomy Witeckiego co go zabiła Ręka Olbrzyma? Ten Drugi ze Wspólnoty co próbował wiecznie wydębić kolejkę za opowieść o początkach Krańcowa? A może jakiś Drugi był jeszcze na Zarzeczu?

Mike uśmiechnął się pod nosem i zaprezentował Grześka rękami, jakby ten był jakąś rzeźbą w muzeum – To jest jełopie‘’prawdziwy” Drugi. Najprawdziwszy z prawdziwych, ten co był tu zaraz po Pierwszym...

- To nie do końca tak...- wtrącił Grzesiek, ale Mike nie pozwolił mu wyjaśnić jak to wyglądało naprawdę. Zamiast tego zaczął przedstawiać swoich kompanów.

Człowiekiem o zmęczonej twarzy i czarnych włosach okazał się Pietras, Rudzielcem Romcio, młodzikiem Danielewski, a mężczyzną o ciemnej karnacji Fidelus. Drugi przecisnął się ściskając po kolei rękę każdemu z mężczyzn i w końcu dosiadł się do stołu. Mike podsunął mu natychmiast jakiś dziwnie wyglądający chleb, najpewniej domowej roboty i kilka suszonych pasków wołowiny. Drugi nie był pewien czy jego żołądek był już gotowy na przyjęcie pokarmu, mimo to skinął głową w podziękowaniu i złapał się za dzbanek z kawą, który stał po środku stołu.

- Naprawdę byłeś tu drugi? – spytał w końcu nieprzekonany Danielewski, czekając aż Grzesiek złapie łyk z kubka. – To znaczy, iż znasz Kubę albo Dix? – dopytywał jakby chcąc potwierdzić, czy mężczyzna rzeczywiście był tym za kogo się podaje.

Drugi skinął głową przełykając kawę, ale ponownie nim zdążył coś powiedzieć, do rozmowy wtrącił się Mike. – To teraz słuchajcie najlepszego. Facet był za Strefą Zamarcia praktycznie od Wielkiego Wyrzutu.

- Walisz! – przerwał podniecony Romcio, opierając się o stół. – I co tam było? Jakiś normalniejszy świat? Ludzie? Miejsce bez potworów. – wypytywał z nadzieją w głosie.

Słysząc go Drugi ledwo powstrzymał się by nie parsknąć śmiechem. - Nie trafiłem na nic lepszego niż macie tutaj. Daje ci słowo. Myślisz, iż gdyby było tam jakieś lepsze miejsce, pakował bym się tu z powrotem? - dodał, chociaż mijał się nieco z prawdą.

Sporadycznie zdarzało mu się gościć w miastach, które były potencjalnie lepszymi miejscami do życia niż Krańcowa. Chociaż musiał przyznać, iż w żadnym nie spotkał się z takim miejscem jak Zwrotnica. Nie mniej jego celem nie było podsycanie nadziei i rozpoczynanie exodusu do Strefy Zamarcia, zwłaszcza, iż większość i tak zginęłaby po drodze.

- Czyli tak naprawdę nic zaskakującego... – skwitował Pietras z miną, która zdradzała, iż nie spodziewał się innej odpowiedzi. – Ten syf rozlał się po całym świecie. Nigdzie już nie jest normalnie...

- Nic nowego. – westchnął Danielewski. – Przecież wszyscy gdzieś to w środku wiedzieliśmy. Ale czemu tu wróciłeś? Nie powiesz chyba, iż usłyszałeś po tamtej stronie o Zwrotnicy...

Drugi zastanawiał się przez chwilę czy wyjawić część prawdy, ale skoro Mike nie miał tajemnic przed swoimi kompanami, przyznał. – Szukam Pierwszego... – i nim zdążył dodać, iż również pozostałych kompanów z Pierwszej Grupy, Fidelus prawie wykrzyczał opluwając się resztką kawy. - Kurwa! A tobie kogo zabił?!

Mike spojrzał na niego krytycznie, a Drugi zmarszczył czoło. Myśl o tym, iż jego przyjaciel zabił Kamila i walczył z Dix przygniotła go niewyobrażalnie. Od wczoraj przytłoczony własnymi ciemnymi myślami, zdążył odsunąć te sprawę gdzieś w głąb siebie, ale teraz znowu kołatało mu się w głowie to jedno pytanie ‘’Dlaczego?’’ – Nikogo... – westchnął w końcu, nie chcąc odnosić się do tej mrocznej sprawy, zanim nie pozna więcej szczegółów. – Pierwszy uratował mi życie, pomógł przetrwać w tym świecie. Byliśmy praktycznie przyjaciółmi. Chcę po prostu z nim porozmawiać, wyjaśnić parę rzeczy...

- To sobie go poszukasz...- wypalił Romcio patrząc się w swój pusty kubek . – Dix próbowała go wytropić latami, a gdyby nie ta sprawa z Dzikim pewnie do tej pory by go nie znalazła.

Drugi skrzywił się nieco. - Mike wczoraj wspominał. No i miasto się teraz powiększyło... znalezienie go będzie jeszcze trudniejsze.

- O ile facet w ogóle żyje. –podsunął bez pardonu Danielewski. - Po wojnie z Zarzeczem Krańcowo się zmieniło. Poza Zwrotnicą nie jest tu bezpiecznie jak kiedyś.

- A kiedykolwiek było? – spytał zdziwiony Drugi. – Zresztą nie jest tu tak źle jak mogło by być. Uwierzcie mi, przekonałem się na własnej skórze...

Siedzący przy stole popatrzyli na niego z niedowierzaniem, a Danielewski dopytał natychmiast. – To niby gdzie miałoby być gorzej?

Drugi nie musiał długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Jeszcze w Nowym Dworze poznał miejsce tak straszne, iż żadne miasto, w którym wypadł w trakcie swojej ucieczki nie mogło się z nim równać.

Drugi nie musiał długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Jeszcze w Nowym Dworze poznał miejsce tak straszne, iż żadne miasto, w którym wypadł w trakcie swojej ucieczki nie mogło się z nim równać. – W Warszawie...- odparł biorąc łyk kawy by zrobić dramatyczną pauzę, przed tym nim padną kolejne pytania.

- Może więcej szczegółów do tego porównania co? – wtrącił Pietras, który najwidoczniej nie chciał uwierzyć, iż gdzieś może być gorzej niż w Krańcowie. – Nie wiem, czy Mike ci streszczał, ale w czasie wojny z Zarzeczem, Smutny prawie rozwalił Centrum. Większość miasta nie nadaje się do życia, a zmiany pogody potrafią być zabójcze...

Drugi słysząc to uśmiechnął się ironicznie pod nosem i wyjaśnił patrząc się na Pietrasa. – No dobra zmiany pogody niewykształceni...Ok. To posłuchaj tego. W Warszawie żyje w tym momencie jakieś sto, sto dwadzieścia tysięcy ludzi. To pewnie z piętnaście razy tyle ile egzystuje teraz w Krańcowie . Błyski są tak cholernie nieregularne i resetują miejsca tak chaotycznie, iż brakuje tam wszystkiego, a zwłaszcza jedzenia. Byli tu kanibale? – spytał retorycznie. – Pewnie, iż byli, ale tam jedne gangi kanibali pożerają inne. Do tego występuje tam pełne spectrum niewykształconych, chyba w żadnym innym mieście nie widziałem tyle różnych podtypów. I jakby tego było mało każdy szpital, przychodnia, schronisko dla zwierzą, dom pomocy społecznej są jak gniazda niewykształconych. Ludzie poruszają się kanałami albo kładkami zbudowanymi między dachami bloków, bo wyjście na ulice o nieodpowiedniej porze to pewna śmierć. Występuje tam choroba, którą nazywają Morowo, w odróżnieniu od Defektu może się przenieść przez kontakt z zarażonym, jedzenie, a choćby jak dotkniesz brudnej ściany. Nie ma tam żadnej społeczności, miasteczka czy choćby zalążka cywilizacji. Są tylko uzbrojone bandy i ludzie, którzy się przed nimi ukrywają. A jak już mówimy o pogodzie, to w Warszawie potrafi spaść kwaśny opad, który parzy skórę albo przyjść mgła, od której płuca napełniają ci się czarną flegmą... To teraz opowiedz jak to w Krańcowie jest gorzej? – podsumował, unosząc ostentacyjnie swój kubek z kawą i czekając na odpowiedź Pietrasa.

Jego słowa zrobiły jednak wrażenie, na wszystkich zebranych łącznie z Mikem. – A wczoraj takimi smaczkami się nie dzieliłeś. – stwierdził oburzony mężczyzna, składając w geście „obrazy” swoje potężne ręce. – Cholera, gdyby nie to, iż mamy robotę i dziś wybywamy z Zatorza nie odpuściłbym ci jeszcze paru wieczorków w barze. Mam wrażenie, iż pod tą blond szczeciną kryje się sporo dobrych historii do opowiedzenia...

Grzesiek wyczuł, iż to dobry moment, by spróbować wprosić się w te małą eskapadę. – Nie ukrywam, iż mogę sypać z rękawa anegdotami o Martwym Świecie, a przy okazji chętnie pokręciłbym się po mieście z jakąś obeznaną grupą. Może przydałby się wam dodatkowy pistolet? O ile nie dokładałbym się zbyt mocno do trzech...

- Prawo trzech nie ma znaczenia. – stwierdził Mike, machając ostentacyjnie ręką. – Krańcowo jest teraz tak naszpikowane błędami, iż o ile nie podróżujesz całym korowodem ludzi, nic na ciebie nie zwróci uwagi. Chyba iż trafisz na nasze miejscowe zwierzaki...

Drugi uśmiechnął się już pod nosem, myśląc, iż uda mu się bez problemów podczepić do eskapady, ale wtedy wtrącił się Romcio. - Mike, ale nie możemy go zabrać. W innych okolicznościach to nie byłby problem, ale nie idziemy na taki ‘’zwyczajny’’ wypad handlowy...

- Wiesz dobrze, iż to bardziej ‘’ślizgi” temat. – dodał Fidelus.

Drugi popatrzył nie pewnie po zebranych, ale twarz Mike’a zdradzała, iż nie skończył on jeszcze tematu. – A co to za różnica, w jakim celu idziemy? Facet jest doświadczony i umie trzymać broń, skoro przeżył takie coś jak Warszawa. Musi się tylko ogarnąć w świecie, ale na pewno nie będzie przeszkadzał...

- Kurwa! Mike! Znasz go od wczoraj! – wrzasnął Fidelus, ignorując zupełnie, iż Drugi to usłyszał i zrobił przez to marsową minę. - Co tak naprawdę o nim wiesz? Równie dobrze mógł ci nawciskać dobrego kitu, a ty kurwa zawsze złapiesz się na wszystko byle się jako tako trzymało kupy...

Słysząc to Mike naprężył się groźnie – Ty sugerujesz Fidelus, iż ja jestem naiwny... – wycedził przez zęby.

Drugi, mimo iż to nie on się z nim kłócił to słysząc jego głos, poczuł jak pot wychodzi mu na karku. O ile sam nie uważał bezpośredniego konfrontowania z Mike’m za dobry pomysł, to jego koledzy pozostali niewzruszeni jakby przywykli do jego gróźb.

- Nie no gdzie... – wtrącił niewinnie Pietras, by po chwili wrzucić do rozmowy prawdziwy granat. – TylkoTylko iż jak Maniek wlazł ci na ego, to poszedłeś z nim na alko-włajaż, przez który o mało nie zginąłeś...

- I przez który nie masz już dziewczyny...- dodał Romcio.

W tym momencie kłótnia rozgorzała na całego. Kompani zarzucali Mike’owi, iż uwierzyłby we wszystko i co raz mocniej poddawali pod wątpliwość historie i tożsamość Drugiego. Grzesiek wykorzystał okazję, iż został chwili owo zapomniany i postanowił przygotować coś na potwierdzenie swoich słów. Podczas gdy krzyki nad stołem nabierały na sile, sięgnął do kieszeni po aparat cyfrowy, w którym jak od niechcenia zaczął przeglądać zdjęcia. W tym samym czasie kompani wyrzucili coraz bardziej wściekłemu osiłkowi między innymi; pomaganie Dzikiemu, który stał się Zbawicielem oraz zasugerowanie Oli, iż powinna przejąć władzę w Zwrotnicy przez co stała się ich tyranką. Sytuacja groziła już rękoczynami, bo Fidelus i Mike stanęli na przeciw siebie prawie stykając się czołami, aż w końcu Danielewski, który udzielał się najmniej w całej awanturze, zobaczył aparat w rękach Grześka i spytał. – Co tam masz?

- Tu?! – zawołał Drugi absurdalnie głośno by przekrzyczeć Mike i Fidelusa. – Tylko trochę zdjęć z moich podróży POZA KRAŃCOWEM! – dodał podając Danielewskiemu aparat.

W tym momencie wszyscy w kuchni zamilkli i już po chwili zebrali się nad chłopakiem, zapominając o całej awanturze.

- O kurwa...- zawołał Fidelus.

- Co za szkaradztwa...- dodał Pietras.

- Czemu w ogóle robiłeś zdjęcia niewykształconym? – spytał Danielewski.

Drugi wzruszył ramionami. – Takie hobby...- skłamał, bo tak naprawdę, gromadził dokumentacje fotograficzną dla naukowców w Nowym Dworze. Za sfotografowanie i opisanie nowego typu potwora, potrafili oni dawać naprawdę duże premie.

- WIDZICIE! – zawołał triumfalnie Mike. – Mówiłem, iż mówił prawdę... Facet na pewno się nam przyda, a przy okazji dowiemy się czegoś o świecie.

Reszta popatrzyła teraz na niego z nieprzeniknionymi minami. Drugi myślał, iż w końcu się poddali, ale Romcio za argumentował w najgorszy możliwy sposób, logicznie i bez nerwów. – Mike, gdybyśmy go ze sobą zabrali musielibyśmy powiedzieć mu po co ruszamy. A o ile w połowie drogi stwierdzi, iż nie chce iść z nami? Ufasz mu na tyle, by wypuścić go z wiedzą, która może pogrążyć naszą misję? Przecież wiesz dobrze, iż sukces całej wyprawy opiera się na tajemnicy...

W tym momencie Drugi poczuł lekki niepokój. Sprawa jak wspomniał „Fidelus” musiała być na tyle „ślizga”, iż może lepiej było się w nią nie mieszać. Pomyślał nawet, iż może lepiej nie ryzykować, ale gdy nabrał już powietrza, by powiedzieć, iż lepiej będzie jak ruszy swoją drogą Mike wypalił. –

Przecież facet choćby pewnie nie wie kim jest Szakal! – słysząc to wszyscy jego towarzysze jęknęli, a on sam popatrzył zdziwiony. – No co?

- Chłopie! – ryknął Fidelus. – Ty mu właśnie powiedziałeś wszystko, co potrzebne, żeby się domyślić...

- Nie nie...- wtrącił Drugi starając się brzmieć przekonująca, ale wyszło mu to co najwyżej średnio. – Nie mam o niczym pojęcia... Słowo...

- No to tym bardziej! Lepiej, żeby teraz ruszył z nami! – zawołał Mike. – Będziemy go mieć na oku, a on się na spokojnie rozejrzy za Pierwszym i poduczy trochę o świecie...

- Teraz już nie mamy wyjścia. – westchnął Romcio. – Tylko czemu tak ci zależy, żeby on poszedł z nami? – spytał jakby Drugi w ogóle nie był obecny przy stole.

Mike zmarszczył teraz czoło. po raz pierwszy jego mina zrobiła się naprawdę poważna. Jego wzrok skupił się na Grześku, a twarz spochmurniała. – Naprawdę chcę ci pomóc znaleźć Pierwszego... – stwierdził niespodziewanie. - Bo tylko on może mi powiedzieć co stało się z Dzikim! To będzie moja jedyna prośba do ciebie. o ile znajdziesz swojego kumpla dowiesz się dlaczego mój kumpel oszalał...

- Kurwa, a ten znowu o Dzikim. – wtrącił Pietras, kończąc swoją kawę.

Pozostali wciąż zerkali na Mike’ z karcącymi minami. Ten zupełnie to jednak zignorował i z wściekłością zaczął sobie nakładać jedzenie na talerz.

***

Po porządnym śniadaniu, Drugi poczuł się jak nowo narodzony. Niepokoił go jednak ten niejasny ‘’cel” wyprawy do jakiej trochę zbyt wcześnie został przyłączony. Zwłaszcza to słowo ‘’ślizgi’’ jakie padło w trakcie rozmowy, sprawiało, iż zaczynał nabierać wątpliwości. Nie chodziło tu choćby o to, iż bał się o siebie. Po doświadczeniach jakie miał w Martwym Świecie, wiedział, iż jest w stanie wyjść z wielu krytycznych sytuacji. Po prostu po ucieczce z Nowego Dworu, nie chciał po raz kolejny robić czegoś moralnie dwuznacznego. Na jego duszy było już zbyt wiele plam, zbyt wiele nocy nie przespał, przez powracające koszmary. Dlatego obiecał sobie, iż bez względu na wszystko wróci na tą dobrą ścieżkę.

Postanowił więć dowiedzieć się o co dokładnie chodziło w wyprawie i jeżeli sprawa byłaby naprawdę nieetyczna, zniknąć nim będzie zmuszony wziąć w niej udział.

Wiedział już, iż towarzysze Mike’a byli wobec niego nieufni i wyciągnięcie od nich jakichkolwiek szczegółów byłoby niemożliwe, ale sam wielkolud wydawał się dość otwarty. Musiał tylko wyłapać moment, gdy mężczyzna będzie sam i wtedy nakłonić go do rozmowy. Niestety nie miał na to zbyt wiele czasu, bo zaraz po śniadaniu gromada zaczęła zbierać się do podróży.

Na szczęście po porannej kłótni Mike nie miał zamiaru wyruszyć bez wypicia wcześniej czegoś na poprawę humoru. Skrył się więc przed towarzyszami na tyłach domu, gdzie w altanie otworzył butelkę z piwem.

Gdy Grzesiek podkradł się do niego, mężczyzna prawie podskoczył, ale po chwili odetchnął z ulgą. – Cholera myślałem, iż to któryś z tych oszołomów. Zaraz by mi prawili morały, iż nie będę się w stanie skupić...

Drugi dosiadł się po przeciwnej stronie i sam sięgnął po jedno z piw, które stało schowane pod stolikiem. – Przestań. Jakby sam nie lubił czasem się oderwać... – stwierdził otwierając butelkę o stół i łapiąc łyk.- Chcę natomiast powiedzieć, iż cię podziwiam… Przy takiej diecie utrzymać taką sylwetkę…

- Nie ma w niej nic naturalnego…- prychnął Mike, wyraźnie pochmurniejąc.

- Domyśliłem się… - odparł Drugi, łapiąc kolejny łyk. – Ktoś modyfikował twoje ciało używając błędów…

Mike rozszerzył oczy i popatrzył w jego stronę, wyraźnie przestraszony. – Skąd o tym wiesz?

Grzesiek wzruszył ramionami łapiąc łyk piwa. – Widywałem już takie rzeczy…- odpowiedział w końcu. – Widziałem też miejsce gdzie robili z ludźmi różne rzeczy… Czasem straszne rzeczy…

- Jak rozumiem też masz o czym zapominać…- westchnął Mike podnosząc piwo w stronę Drugiego.

Grzesiek stuknął w jego butelkę. – W tym świecie nie ma ludzi o czystych rękach… Takich, którzy nie chcieliby wymazać chociaż kawałka przeszłości.

- Ja myślałem, iż takiego znam. – stwierdził Mike. - Dobrego chłopaka… Czasem choćby zbyt dobrego…

- Mówisz o Dzikim? - spytał Drugi.

- Teraz już praktycznie nikt go tak nie nazywa… Cholerny Zbawiciel. Nie sprawiedliwa sprawiedliwość w Krańcowie…- odparł Mike kręcąc głową.

Grzesiek milczał przez chwilę, aż w końcu spytał. – Czemu uważasz, iż można mi ufać? Rozumiem, iż chcesz wyjaśnień, iż też chciałbyś znaleźć Pierwszego i czegoś się dowiedzieć... Ale tak naprawdę nie wiesz kim jestem...

Mike uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na etykiete butelki. – Powiem coś szczerze Drugi. Nie jestem jakimś geniuszem. Towarzysze mówią mi często, iż jestem nieodpowiedzialny, zdarza mi się wybuchnąć choćby tego, gdy nie chcę... ale mam jedną cechę, z której jestem dumny. Znam się na ludziach. Mam swoją intuicję, która podpowiada mi wiele rzeczy i o ile słuchałbym jej częściej, miałbym dużo mniej kłopotów...- Drugi skinął głową, by dać znak, iż jest skupiony na słowach mężczyzny, ten złapał kolejny łyk i kontynuował. – Mam już coś takiego, iż czasem z kimś pogadam i wiem co mu gra w środku. Patrzyłem kiedyś na Dzikiego i widziałem jak rodzi się w nim potwór, wiedziałem, iż nie jest to już ktoś komu bym zaufał mimo, iż byliśmy przyjaciółmi. Patrzę na ciebie i nie widzę złego człowieka, tylko kogoś, kto chce znaleźć odpowiedzi...Może trochę uciec od przeszłości. Uważam, iż nie bez powodu nie chcesz się dzielić swoimi historiami i starasz się je ukryć choćby nieporadnie udając zalanego w trupa...- Grzesiek spojrzał zdziwiony na Mike. Wydawało mu się, iż swoją rolę odegrał naprawdę dobrze. Nie wiedział jak w tym wypadku się wytłumaczyć, ale mężczyzna nie wydawał się zły i ciągnął monolog dalej. - ... widziałem w swoim życiu zbyt wielu pijanych, by nie wiedzieć, iż ktoś udaje. Czułem po prostu, iż gdy będziemy zadręczać cię pytaniami, to będziesz musiał sięgnąć do przeszłości...przeszłości o której chcesz zapomnieć... jak ja...

Drugi pokiwał głową. Mike wydawał się naprawdę w porządku, postanowił więc nie ukrywać tego co chodzi mu po głowie. – Nie lubię smętnych tematów. – stwierdził. – I widzę, iż ty też ich nie lubisz. Wolałbym teraz pogadać o tym jak solidarnie odprowadzaliśmy tyłeczek Jezz wzrokiem, gdy szła do baru po butelkę i jak udawaliśmy, iż gapimy się w stół gdy wracała. - Mike zaśmiał się, prawie rozlewając piwo, ale Grzesiek nieco zepsuł mu humor kolejnym pytaniem. – Ciągnie się za mną sporo łajna i za żadne skarby nie chcę dokładać kolejnej taczki, dlatego muszę spytać. Ta wasza podróż? Czemu Fidelus powiedział, iż to Ślizgi temat?

Mike zamilkł przez chwilę, wyraźnie rozważając coś w głowie. – Nie powinienem ci mówić, ale pewnie nie uwierzysz jeżeli obiecam, iż nie zrobimy nic złego. Dlatego zaryzykuje. Idziemy szukać mordercy. Gościa który zabił dziewczynę na Zatorzu. Bardzo fajną…Bardzo miłą… Znałem ją, znam tutaj większość ludzi... W każdym razie, najważniejsze w tym wszystkim jest to, żeby facet nie dowiedział się, iż go szukamy. jeżeli dowiedziałby się, iż jest ścigany zaszyłby się gdzieś i kaplica. Może choćby by umarł, zanim zdarzylibyśmy wymierzyć...

- Wymierzyć sprawiedliwą sprawiedliwość? – wtrącił Drugi.

- Coś w ten deseń… - odpowiedział zawistnie Mike. - Nie wiem jaka kara byłaby sprawiedliwa za to, co zrobił… ale myślę, iż jak mu obije ten durny ryj po drodze... Tak. To będzie dobry początek.

Drugi skinął głową nieco spokojniejszy. Do momentu znalezienia mordercy Mike i jego kompani raczej nie mieli zamiaru się wychylać, a na tym między innymi mu zależało. – Postaram się pomóc jak tylko będę mógł. – powiedział w końcu, kończąc piwo.

- Wiem. – stwierdził Mike przechylając swoją butelkę.- A w między czasie zobaczysz jak bardzo zmieniło się nasze Miasto...

Idź do oryginalnego materiału