Powrót Drugiego cz III - Miasto które żyło.

krancowo-postapokaliptycznaopowiescinternetowa.com 1 rok temu

Bajkolandia czy też Faktoria Siwego (obie nazwy używane były zamiennie), istniała w Krańcowie odkąd tylko najstarsi stażem weterani sięgali pamięcią. Mimo iż ta pierwsza i przez długi czas jedyna placówka handlowa była powszechnie znana, to dokładny moment jej założenia zatarł się w historii Nowego Świata.

Sam Siwy niechętnie wspominał o własnych początkach, ale czy można było mu się dziwić? Skoro choćby jak na Krańcowskie warunku, były one naprawdę trudne.

Nim pozycja faktorii ostatecznie ustosunkowała się wśród mieszkańców, jej założyciel zmagał się z wiecznymi brakami towaru, kradzieżami, oszustwami, a choćby kilkoma próbami zabójstwa. Nie mniej determinacja Siwego i odrobina szczęścia sprawiły, iż Bajkolandia przetrwała stając się obok Armii Daniela oraz Defektu jednym z nierozerwalnych symboli Krańcowa w Nowym Świecie.

Siwy niemal od zawsze postrzegany był w Krańcowie jako postać niejednoznaczna i mocno kontrowersyjna. W społeczności która budowała się na gruzach tak konserwatywnego miasta, już sam fakt, iż mężczyzna był niekryjącym się z orientacją ‘’gejem” budził spory niesmak. Nie mniej głównym cieniem na jego osobie kładła się tak zwana ‘’Czarna Lista” – spis wrogów, którym Siwy poprzysiągł bezwzględną zemstę.

O ile pozbawienie życia kogoś z kim w Starym Świecie miało się zatargi, prawdopodobnie przeszłoby w mieście bez większego echa ( w końcu kto w Krańcowie nie miał krwi na rękach) o tyle sposób, w jaki Siwy planował odpłacić swoim dawnym oprawcą sprawiał, iż skóra cierpła na plecach choćby największym twardzielą.

Większość osób zapisanych na liście których Siwy zdołał dopaść żywcem, skończyła później jako jego niewolnicy, ale nie tacy zwykli niewolnicy jakich zmuszało się do katorżniczej pracy. Nazywani przez niego samego ‘’psami’’ większość czasu spędzali zamknięci w brudnych klatkach, a świat zewnętrzny widywali tylko, gdy w ramach groteskowej zabawy wyprowadzał ich na smyczy. Pogłosek o tym, iż byli oni wykorzystywani seksualnie nikt nigdy nie potwierdził, ale czy ktoś w ogóle w nie wątpił?

Paradoksalnie ci, którzy byli najbliżej Siwego, czyli jego współpracownicy, wypowiadali się o nim jako o szefie wyjątkowo szczodrym i opiekuńczym. Oczywiście przerażał ich sposób w jaki pan faktorii zaspokaja swoje mściwe żądze, ale żadnego z ‘’wiernych’’ pracowników nigdy nie spotkała krzywda z jego ręki.

Podobne zdanie o właścicielu Bajkolandi mieli ci, którzy regularnie wymieniali się w niej swoimi dobrami. Gdy ktoś przyzwyczaił się już do ‘’specyficznego’’ sposobu bycia Siwego, okazywał się on pewnym i stosunkowo ‘’uczciwym’’ handlarzem. Tego o późniejszych sprzedawcach, jacy pojawili się w mieście nie można już było powiedzieć. Dodatkowo stali klienci tacy jak Mike, którzy grali w grę pana faktorii i okazywali mu pokazowy szacunek, mogli często liczyć na różnego rodzaju bonusy. Czy choćby możliwość bezpłatnego odetchnięcia na terenie placówki.

Lecz czarna lista i dewiacje nie były jedynym zarzutem, jaki społeczność wysnuwała w kierunku Siwego. Jakby nie spojrzeć na mapę Krańcowa, Bajkolandii było bliżej do Strefy Głodu niż jakiejkolwiek innej stałej osadzie. Nie było wątpliwości, iż gdyby Daniel tylko chciał mógłby ją zaatakować i bez większego wysiłku zabrać zgromadzone w niej dobra. Każdy weteran prędzej czy później zadawał sobie więc pytanie - Czemu do tej pory tego nie zrobił? Jedyna odpowiedź jaka nasuwała się w tym wypadku była oczywista - Siwy musiał szpiegować dla Armii.

Oczywiście nie przeszkadzało to nikomu w dalszym handlowaniu z faktorią. Swobodny dostęp do towaru był dla większości mieszkańców Krańcowa ważniejszy niż tak zwany honor weterana. Po prostu ludzie pilnowali się by nie mówić przy Siwym czegoś co mogło im w przyszłości zagrozić.

Opinia o Siwym jako szpiegu była jednak mocno krzywdząca i nieprawdziwa. Mężczyzna nigdy nie przekazywał Danielowi żadnych informacji a to, iż Armia nigdy nie zajęła Faktorii wynikało z powódek dużo bardziej prozaicznych. Bajkolandia była buforem który umożliwiał wymianę towarów między Danielem, a pozostałymi mieszkańcami miasta. Było to dla Armii o tyle ważne, iż Strefa Głodu cierpiała na wieczny niedostatek paliwa. Zakupienie go w faktorii, gdzie z kolei regularnie sprzedawali je weterani, było przez długi czas najefektywniejszym sposobem jego zdobycia.

Istniał jeszcze jeden powód, dla którego Daniel nigdy nie nastawał na Siwego, ale mówiło się już o nim wyłącznie w kuluarach samych braci. Dla wielkiego wodza ważniejsza od potencjalnych korzyści, była doktryna jaką wyznawały jego wojska. Siwy był bezwzględnym przykładem człowieka dręczonego w Starym Świecie, a do tego sam nigdy nie okazywał Armii wrogości i nie opowiadał się oficjalnie po żadnej ze stron. Atakując faktorie w celach czysto rabunkowych, wódz straciłby więc w oczach swoich najbliższych żołnierzy, a to było dla niego niedopuszczalne.

Jeżeli chodziło o samą faktorię, zmieniała się ona tak jak zmieniały się czasy w Krańcowie. Zaczynając swoją historię jako drobny kram z rzeczami niezbędnymi do przetrwana, przez miejsce gdzie można było kupić adekwatnie ‘’wszystko’’, aż do ostatniego punktu zaopatrującego miasto w broń i amunicje...

***

Faktoria zrobiła na Drugim niemałe wrażenie. Co prawda nie raz widział już różne budynki przerabiane na strażnice, schrony czy wartownie, ale żaden nie mógł równać się temu co miał teraz przed sobą. Kompleks wyglądał co najmniej jak baza złego naukowca ze starych komiksów o superbohaterach. Brakowało w niej tylko strażniczych robotów i wiszących laserów. Siwy, który wyszedł ‘’przywitać’’ ich przed wrotami tego groźnie wyglądającego przybytku, był w opinii Grześka ewidentnie ‘’ciepły”. Świadczyła o tym nie tylko jego krewetkowa koszula i damskie jeansy, ale sposób w jaki nieco zbyt‘’czule’’ wyściskał się z Mike’m i jego kompanami.

Słuchając ociekającego lukrem głosu mężczyzny, Drugi zaczął choćby w pełni rozumieć anegdotę z ramoneską-dupokrytką.

Dla samego Grześka, który w Starym Świecie wiecznie okupował kluby w stolicy, ludzie o odmiennej orientacji nie byli jakimś fenomenem. Na pewno w Warszawie byli oni dużo częstszym widokiem niż w konserwatywnym i zakorzenionym w minionej epoce Krańcowie. Może właśnie z tego względu mocno zdziwiło go zachowanie towarzyszy. Ci traktowali Siwego jakby był co najmniej jakimś perskim księciem. Kłaniali mu się w pas, opiewali pochwałami jego wygląd i to jak rozwija się faktoria. Sam Siwy przyjmował te wszystkie apoteozy jak coś ewidentnie sobie należnego i to mimo, iż Grześkowi wydawały się one wręcz groteskowo przesadzone.

Po wymianie pompatycznych grzeczności, Drugi został w końcu przedstawiony jako dawny przyjaciel Mike’a. Mina właściciela faktorii zdradzała, iż nie był on pierwszą ani choćby drugą osobą przedstawioną w ten sposób. Oczywiście Grzesiek natychmiast zrozumiał, iż nie ominie go branie udziału w tych powitalnych godach, dlatego z nonszalancją nadwornego błazna skłonił się Siwemu. – Jestem Grzegorz, ale mówią na mnie Drugi...- przedstawił się śpiewnym głosem.

Słysząc jego ksywkę Siwy ledwo ukrył uśmiech jaki wyrósł mu na twarzy. – No tak skarbie... Oczywiście. – stwierdził z wyraźnym politowaniem w głosie.

Grzesiek spodziewał się podobnej reakcji. Dzięki Jezz wiedział już dobrze, iż jego ksywka będzie wzbudzała wśród ludzi mieszane emocje. Mimo to postanowił grać w tę grę dalej i zamiast tłumaczyć każdemu, iż jest prawdziwym ‘’Drugim’’, pozwolił po prostu by inni mieli go za kolejnego bufona, który nadał sobie pseudonim z numerem dla połechtania własnego ego. Dwójka miała dla niego symboliczne znaczenie, przypominała o więzi jaka łączyła go z Pierwszym i bez względu na okoliczności nie miał zamiaru z niej rezygnować.

Siwy najwidoczniej nie przepadał za ‘’bufonami’’, bo nie miał zamiaru tytułować Grześka jego ukochanym numerem. - Pozwól skarbię, iż będę ci mówił po prostu Grześ... – postanowił świdrując go swoimi nieprawdopodobnie błękitnymi oczami. - Bo wiesz Grześ... Tak patrząc po tej jasnej szczecinie to łączy nas wiele wspólnych genów. – dodał niespodziewanie wyciągając rękę, by przegarnąć Drugiemu włosy.

Grześkowi który z natury był raczej otwarty nie szczególnie to przeszkadzało. Rozbawiony całym tym teatrem jaki się dookoła niego odbywał, ledwo powstrzymywał się by nie parsknąć śmiechem.– Oczywiście panie Siwy. To pańskie królestwo i proszę się zwracać jak tylko uzna pan za stosowne... – wyartykułował śpiewnie kłaniając się po raz kolejny.

Mimo ewidentnego braku talentu scenicznego, zachowanie Drugiego wzbudziło pozytywną reakcje właściciela faktorii. Mężczyzna rumieniąc się machnął ręką jak wstydliwa dama. - Daj spokój z tym ‘’panie’’. Przyjaciele Mike’a to moi przyjaciele. Mów mi po prostu Siwy...

W tym momencie sam Mike kiwnął głową, dając Grześkowi do zrozumienia, iż jego prezentacja wypadła przynajmniej przyzwoicie. Mniej pochlebną opinię miała natomiast reszta towarzyszy.

Pietras z Fidelusem zaczęli szturchać się łokciami wymieniając ‘’dwuznaczne’’ spojrzenia, a Romcio i Danielewski podśmiewali się, chowając twarze w kołnierzach kurtek. Grzesiek nie chciał dać im satysfakcji, więc udając całkiem nieskrępowanego, sam przerzucił rękę nad Siwym i praktycznie przytulił go do siebie. – choćby nie wiesz jak miło mi poznać...- szepnął tonem zbliżonym do przesłodzonego głosu właściciela faktorii.

W tym momencie wszystkim opadły szczęki, a Siwy po prostu rozpromieniał pod ramieniem uśmiechniętego Drugiego. - Gdzie ty Majkuś chowałeś ten skarb? – spytał ucieszony. - No chodźcie, już chodźcie! Na tej uliczce naprawdę nie warto stać zbyt długo... – dodał po chwili zapraszając ich gestem do wnętrza.

Wchodząc do Bajkolandi grupa trafiła najpierw do dawnej szatni. Tam dość ponuro wyglądający ochroniarz, podniósł się natychmiast z dużego fotela, ale Siwy powstrzymał go wyciągniętą dłonią. – Nie nie Marcinku, Mike i jego towarzysze mogą wejść z bronią...

- Skoro za nich ręczysz Siwy...- stwierdził mężczyzna szorstkim głosem, siadając z powrotem w fotelu. Nie mniej gdy przechodzili cały czas mierzył ich wzrokiem. Najwidoczniej podobnie jak miało to miejsce na Zatorzu goście nie mogli odwiedzać Faktorii uzbrojeni.

Mijając szatnie gromada przeszła do części budynku która w Starym Świecie była głównym pomieszczeniem całego placu zabaw. Tam Drugi po raz kolejny został zaskoczony tym w jakim stopniu rozwinęło się Krańcowo.

Miejsce okazało się jedną wielką fabryką broni i amunicji. Wszędzie furczały i huczały tokarki, prasy oraz inne ciężkie maszyny. Mężczyźni w goglach i szarych roboczych strojach rozwiercali lufy karabinów, wymieniali części pistoletów albo zasypywali łuski porcjami prochu. Grzesiek podejrzewał, iż podobnie musiały wyglądać fabryki amunicji w Nowym Dworze, ale nigdy nie było mu dane zwiedzić żadnej z nich.

Pchany wewnętrzną ciekawością odłączył się od grupy, która skręciła w bok za Siwym i wchodząc na teren produkcji przystanął przy ogromnym piecu. Z rozgrzanego do czerwoności paleniska jeden z robotników wyciągał właśnie szczypcami niewielki pojemnik roztopionego metalu.

- Uważaj!- krzyknął przechodząc obok Grześka. Ten cofnął się bo żar buchający od płynnej masy, był po prostu niewyobrażalny. Robotnik przelał zawartość do formy na pociski i pusty pojemnik pchnął z powrotem do pieca.

Drugi nachylił się zaciekawiony nad wytłoczkami i poczuł natychmiast jak jego twarz po prostu się przypieka. Gdy tylko pracownik fabryki to zobaczył, szarpnął go do tyłu. – Zapalisz się! – fuknął jakby miał do czynienia z natrętnym dzieckiem.

Grzesiek wyczuł w jego głosie ogromną irytacje, więc postanowił nie drażnić go dłużej i pomiędzy stanowiskami przekradł się do kolejnego miejsca, które przykuło jego uwagę.

Przy dużym warsztatowym stole jakiś mężczyzna rozbierał gazową replikę broni. Drugi stał nad nim przez chwilę, obserwując jak wyrzuca zbędne elementy, a potem próbuje umiejscowić w korpusie jakieś wcześniej przygotowane części. Ponieważ ten nie odgonił go od razu, Grzesiek pochylił się nad stołem i spytał – Ciężko się to przerabia?

Mężczyzna odłożył na chwilę broń, spoglądając zaskoczony na Drugiego. Najwidoczniej nie często ktoś z zewnątrz zaczepiał go przy pracy, ale odpowiedział dość miłym tonem. – To zależy z czym pracujesz i jaki efekt chcesz uzyskać... – wyjaśnił. - Prowizoryczną komorę zamkową i iglice możesz wcisnąć do byle czego i da radę potem z tego strzelić. – stwierdził niespodziewanie zaaferowany opowieścią. – Czy to będzie celne? Czy da radę z tego strzelić więcej niż dwa razy? To już wątpliwe... Są wiatrówki albo repliki które nadają się do tego nieźle i jak poświęcisz im dość czasu, zrobisz coś co nie wiele odbiega od fabrycznych egzemplarzy. Są też takie nad którymi możesz siedzieć do upadłego i wyjdzie ci adekwatnie jednorazowy samopał...

Widząc, iż mężczyzna chętnie opowiada o swojej pracy, Drugi miał już ochotę wypytać go o więcej szczegółów z nią związanych. Niestety w tym momencie przy stoliku pojawił się Romcio. – Jak będzie czas to pozwiedzasz. Na razie trzeba skończyć ‘’przywitanie’’ z Siwym. – westchnął zniecierpliwiony.

- Przecież już się obmacaliśmy! – zaprotestował Drugi. – Myślałem, iż to koniec...

- No gdzie? – spytał retorycznie Romcio. – Jeszcze kawusia...

Nieco zdziwiony Drugi podziękował robotnikowi wznosząc rękę, a ten z jakiegoś powodu o wiele radośniejszy wrócił do swojej pracy. Następnie razem z Romciem ruszył w boczną część faktorii, do której wcześniej przeszli jego kompani.

Mijając podwójne drzwi wkroczyli do głównego, sklepu gdzie sprzedawano wyroby faktorii. Na ścianach pomieszczenia rozwieszone były różnego rodzaju pistolety i karabinki. Stały tam manekiny ubrane w wojskowe stroje z manualnie robionymi skórzanymi pancerzami, a na półkach rozłożone były niezbyt duże pojemniki z amunicją. Cały sklep musiał być wyciszony, bo praktycznie nie słychać było huku maszyn zza ściany.

Miejsce było akurat oblegane przez grupę weteranów, którzy oglądając wystawiony towar czekali na swoją kolej do obsługi. Drugi i Romcio minęli nieszczególnie zadowolonego mężczyznę odchodzącego od lady, a sprzedawca zawołał szorstko. – Następny!

W tym momencie jeden z weteranów kręcących się po pomieszczeniu, zbliżył się do niego nerwowym krokiem. – Potrzebuje dwadzieścia sztuk amunicji 9mm. Najlepiej w pierwszym sorcie i płace biletami...

Sprzedawca popatrzył na niego ironicznie, kręcąc przy tym głową. – 9mm mamy tylko w trzecim sorcie...

Weteran zrobił w tym momencie minę tak wściekłą, jakby ktoś co najmniej umniejszył długości lufy jego karabinu. - To kurwa żart! – prychnął wyraźnie wzburzony. – Już drugi sort to było gówno! Co trzeci nabój zacinał mi broń!

- Może więc broń wymaga konserwacji? – westchnął beznamiętnie sprzedawca. – Wedle testów, drugi sort nie powinien mieć więcej niż piętnaście procent odrzutu...

- A to jest według ciebie mało?! – spytał wściekły weteran.

Sprzedawca popatrzył na niego wzrokiem typowego znudzonego urzędnika i odparł tym samym beznamiętnym głosem. - Proszę pana. W tym momencie w ogóle nie sprzedajemy pierwszego sortu. Drugi natomiast mamy tylko do strzelb 12mm...

Grzesiek nie dowiedział się niestety jak skończyła się rozmowa, bo Romcio widząc, iż przystanął by przysłuchać się konwersacji ponaglił go szturchnięciem. – Ale ty ciekawski jesteś...

- Bo to fajne miejsce...- odparł mu Drugi.

Kolejne pomieszczenie do którego przeszli było już biurem samego Siwego. To również musiało być dodatkowo wygłuszone, bo nie dochodził do niego ani hałas z fabryki, ani choćby rozmowy z sąsiedniego sklepu.

Dokładnie tak jak Grzesiek się spodziewał, gabinet nie był zbyt obszerny za to bardzo bogato wyposażony. Prawie po środku pomieszczenia stało ogromne mahoniowe biurko. Sam Siwy siedział w fotelu obleczonym w pikowaną czerwoną skórę, a dla odwiedzających przeznaczone był dwa stylizowane na antyk krzesła. Te zajmowali w tym momencie Fidelus i Pietras. Dodatkowo do dyspozycji właściciela faktorii był tu telewizor, ekspres z kompletem filiżanek, mała lodówka na alkohol i wózek hotelowy wypełniony słodyczami

Siwy dostrzegając wchodzącego Drugiego, uśmiechnął się do niego ciepło. - Tak nam nagle zniknąłeś Grzesiu... Chyba zaintrygowała cię moja mała faktoria?

- Żartujesz?! – wypalił Drugi. – To miejsce jest świetne! Mógłbym się na te maszynerie gapić godzinami...

Siwy słysząc to wyglądał na naprawdę zachwyconego. – Z przyjemnością cię oprowadzę! Oczywiście jeżeli czas nam na to pozwoli... – stwierdził, a po chwili zwrócił się do Mike’a. - Majkuś skarbie wiem, iż to zwykle zadanie gospodarza, ale skoro już stanąłeś przy ‘’pufaczku”zrobiłbyś nam po kawce? Naprawdę padam dziś na twarz...

Drugi był z początku zbyt zaaferowany tym miejscem, żeby zauważyć jak bardzo ich gospodarz wyglądał na umordowanego. Chociaż nie mógł w tym względzie równać się z Pierwszym, który przez większość czasu przypominał bardzo starego wampira, to mimo wszystko dałby już radę służyć za przykład jak mocno widać po człowieku stres.

Mike podszedł w międzyczasie do ekspresu nazwanego pufaczkiem i sięgnął po jedną z filiżanek. - Siwy, stało się coś złego? - spytał naciskając guzik na urządzeniu.

Właściciel faktorii uśmiechnął się krzywo pod nosem. - Ech Majkuś. Nie byłoby grzecznie obarczać gości swoimi problemami. Ale jak nie spojrzeć, te się tutaj nie kończą...

- Niewykształceni? Bandyci? – dopytywał dalej Mike, a furczący ekspres zaczął wypełniać biuro zapachem świeżej kawy.

Siwy pokręcił jednak głową. – Niewykształceni prawie nigdy nie byli problemem, a bandyci już choćby nie próbują podchodzić pod wrota mojego domku... – wyjaśnił ciężkim głosem. – Utrzymanie tego interesiku w ryzach. To jest dopiero wyzwanie...

Mike przygotował pierwszą kawę i z kelnerską precyzją ułożył ją przed Siwym na małym spodeczku. Ten natychmiast ją podniósł i złapał łyk.- Doskonale posłodzona... Od razu czuć kiedy ktoś w wkłada w serce w to co robi...

Mike skinął głową w podziękowaniu i wręczył kolejną filiżankę Drugiemu. Siwy widząc to uniósł swoją w geście toastu, a Drugi odkłonił mu się i złapał w końcu łyk. Kawa była naprawdę dobrej jakości, a ekspres musiał być niezużyty i regularnie czyszczony bo była po prostu pyszna.

Grzesiek który od dawna nie pił czegoś tak dobrego, musiał po prostu podzielić się swoją opinią. – Utrzymanie takiego miejsca rzeczywiście musi być kłopotliwe, ale gdy wieczorem można w spokoju napić się takiej ambrozji... To chyba czuć, iż jest to warte poświęcenia. – stwierdził rozkoszując się każdym łykiem. - To miejsce musi przynosić kolosalne zyski...

- To już teraz tylko smętniutkie pozory Grzesiu.- westchnął Siwy, siorbiąc delikatnie z filiżanki podczas gdy Mike roznosił kolejne ‘’małe czarne” wśród kompanów.

Drugi był naprawdę zdziwiony słowami właściciela Faktorii. Przyzwyczaił się już dawno do pewnej powtarzalności w Martwym Świecie. o ile w jakimś mieście natrafił na cywilizacje, to przeważnie handlarze byli najzamożniejszymi mieszkańcami, a ich Cream de la Cream stanowili handlarze uzbrojeniem. Ci prawie w każdym miejscu byli elitą. Dlaczego więc Siwy wypowiadał się o swoim biznesie jak o wielkim problemie? Nie był przekonany czy chodziło o sztuczną skromność, czy kryło się za tym coś więcej. Ponieważ Mike ciągle był zajęty zabawą w kelnera, chciał pociągnąć ten temat dalej. - Wybacz mi proszę, jeżeli to będzie stwierdzenie nie na miejscu... Ale włóczę się już trochę po świecie...

– Drugi przez długi czas podróżował poza Krańcowem... – wtrącił niespodziewanie Mike, przez co Grześkiem nieco wstrząsnęło. Nie mniej uznał po chwili, iż skoro mężczyzna podzielił się z Siwym tą informacją, to raczej nie powinno to przysporzyć mu kłopotów innych niż ‘’zadręczenie’’ pytaniami.

Stało się jednak coś zupełnie innego. Właściciel faktorii nie wyglądał choćby na w połowie tak zaskoczonego jak Drugi by się spodziewał. – O? I powiedz Grzesiu? Trafiłeś na jakieś bardziej cywilizowane miejsce niż to? – spytał tonem, który ewidentnie wskazywał, iż robi to z grzeczności.

Zszokowany Grzesiek z początku wydał z siebie jedynie zdziwione ‘’Eee?”, bo przyzwyczajony był do zupełnie innego odbioru swojej ‘’tajemnicy’’. Przez to potrzebował chwili by się otrząsnąć. – Cywilizowane to może dużo powiedziane. – stwierdził w końcu nienaturalnie sztucznym głosem. - Ale na pewno natrafiłem na wiele interesujących miejsc... – dodał z jakiegoś powodu tonem który nie przekonałby o tym naiwnego dziecka. Przez to poczuł się jeszcze bardziej zirytowany, bo już raz zdemaskowany, naprawdę nie lubił być brany za oszusta. Chcąc uwiarygodnić swoją historię wyciągnął z kieszeni aparat i podał go Siwemu. – Mam tu choćby kilka zdjęć! Na dowód moich podróży...

Właściciel faktorii wziął cyfrówkę do ręki i przejrzał fotografię z nieco większym zainteresowaniem, ale nie dopytywał o żadne szczegóły. To naprawdę wzbudziło w Drugim nie małą frustracje. W tym momencie uświadomił sobie, jak bardzo przyzwyczajony był do tego, iż ktoś wypytuje go o tajemnice Martwego Świata. Z przerażeniem odkrył też, iż wykręcanie się od odpowiedzi sprawiało mu jakąś wewnętrzną satysfakcje. Tym czasem Siwy przeskakiwał zdjęcia choćby nieszczególnie im się przyglądając i błyskawicznie zwrócił aparat. – Widzę, iż trochę pozwiedzałeś... – podsumował z powrotem biorąc do ręki kawę.

Drugi poczuł, iż jeżeli nie zrozumie skąd bierze się ta obojętność mężczyzny to zaraz eksploduje. – Muszę przyznać, iż moimi zdjęciami zwykle robię trochę większe wrażenie. – stwierdził nie mogąc ukryć w głosie goryczy.

- Rozkochany jesteś w tej swojej tajemniczości co? – spytał natychmiast jego wewnętrzny Pierwszy. – Uwielbiasz jak ludzie wyszarpują ochłapy twojej wiedzy. Ale ty wtedy jesteś ważny... A tu klops! Trafił się człowiek który ma gdzieś, to co widziałeś i co wiesz o świecie.

- Pierwszy nigdy nie powiedziałby ‘’a tu klops” – odparł Drugi swojej podświadomości i skupił się ponownie na właścicielu faktorii, chcąc za wszelką cenę dowiedzieć się z czego wynikało jego zachowanie. – Dobra nie będę tego ukrywał... Siwy, jesteś chyba pierwszą osobą która dowiadując się gdzie byłem, nie zarzuca mnie pytaniami...

Pan faktorii uśmiechnął się popijając kawę. – Grzesiu, żyje w Nowym Świecie długo. Czasem wydaje mi się, iż całą wieczność... Etap fascynacji jego tajemnicami mam już dawno za sobą. Od tego co znajduje się za Strefką Zamarcia której prawie na pewno nigdy nie przekroczę, dużo bardziej interesują mnie sprawy własnego podwóreczka... Na przykład jak długo pożyje jeszcze Daniel? Co zrobię jeżeli jego ewentualne następca, nie będzie chciał podtrzymać traktatu handlowego z moją Bajkolandią...

- To cię tak martwi Siwy? – wtrącił wyraźnie poruszony Mike. – Daniel umiera i umrzeć nie może od walki pod Magistratem, a wcześniej nie wydawałeś się tym tak przejmować...

Siwy słysząc zaniepokojenie w tonie Mike’a popatrzył na niego czule. Po jego głosie choćby Drugi miał ciężko stwierdzić, czy jego towarzysz wciąż bawi się w kurtuazje, czy może rzeczywiście martwi się o Siwego.

Właściciel faktorii pokręcił chwilę kawą w filiżance, jakby zastanawiał się czy może podzielić się swoimi zmartwienia. W końcu spojrzał na Mike’a i odetchnął ciężko porzucając na chwile swój przesłodzony ton. – Jeszcze jakiś czas temu choroba Daniela to był temat tabu... – wyjaśnił. – Nikt w Armii choćby nie śmiał pisnąć w jakim stanie jest wielki wódz, a lekarstwa szukali wyłącznie we własnym zakresie. Ostatnio doszły do mnie słuchy, iż każdy kto ocali Daniela od śmierci otrzyma skarby o jakich ludziom się tu nie śniło... Niezależnie po której stronie konfliktu opowiadał się wcześniej.

- Więc myślisz, że? - dopytał wyraźnie poruszony Mike.

- Tak. - potwierdził Siwy. - Skoro Daniel szuka pomocy choćby wśród dawnych wrogów, to znaczy, iż jego czas się kończy...- Mike słysząc to wykrzywił się nieco i nabrał już powietrza by za pewne rzucić jakimś oklepanym pocieszającym frazesem, ale skłoniony do zwierzeń pan faktorii nie miał jeszcze zamiaru przerywać. - pozostało jedna sprawa która mi ciąży, ale nie chciałbym chłopcy żebyście wzięli to zbyt mocno do siebie. Po prostu popularność Zwrotnicy napsuła mi sporo krwi...

- Jak to? – spytał zszokowany Mike, a na jego twarzy pojawił się niepokój. – Przecież nasi handlarze nie mogą się równać z tym co oferuje faktoria...

- Nie chodzi mi o mizerną konkurencyjkę jaką robią mi wasi sprzedawcy...- wyjaśnił natychmiast Siwy. – A o zmiany jakie nastały w handlu dobrami. – wspominając o tym, właściciel faktorii pokręcił głową z wyraźnym niesmakiem. – Wprowadzenie do obiegu waszych biletów, to dla mnie same straty...

- Nie my to zaczęliśmy! – zaprotestował natychmiast Pietras. – Każda większa społeczność wprowadzała jakiś własny odpowiednik mamony...

- Tak. – potwierdził Siwy. – Tylko, iż w każdej społeczności pieniążki były hermetyczne. – dodał natychmiast, spoglądając karcąco na mężczyznę. - Główny prym zawsze wiodła wymiana towar za towar, a to na takiej wymianie odnosiłem zawsze największe zyski. Zobaczcie taki przykład. Jakiś biedny smutny weteranek potrzebuje lekarstwa, ale jedyne co może mi za nie ofiarować to broń. Oddaje więc broń która jest ogromnej wartości, za lekarstewko które ma teoretycznie dużo mniejszą wartość. Mimo, iż z dobrego serca na pewno dołożyłbym mu coś do tej wymiany to i tak wyszedł bym na niej niezwykle korzystnie. A teraz? Broń ma określoną w biletach wartość i lekarstwo ma określoną w biletach wartość. Weteran sprzedaje broń, kupuje lekarstwo i jeszcze zostają mu bilety które kiedyś hipotetycznie trafiłyby do mnie... Podobnie zmieniły się warunku na jakich zatrudniam pracowników. Kiedyś wystarczyło bezpieczeństwo, wyżywienie, czasem spełnienie jakieś zachcianki... A teraz? Każdy oczekuje wypłaty w biletach i urlopu na Zatorzu...

- No dobrze. – wtrącił Drugi, który nie do końca wierzył w problemy faktorii. – Ale z tego co rozumiem, masz tutaj monopol na broń i amunicje. Choćby ze względu na to powinieneś wychodzić na swoje...

- To też pozory drogi Grzesiu...- westchnął Siwy. – Zacznijmy od tego, iż nikt nie kupi od ciebie broni do której nie zdobędzie amunicji. To transakcja wiązana. o ile przechwycimy już partie czegoś co możemy przerobić na broń, to od razu zobowiązujemy się tworzyć do tego amunicyjke. Większość składniczków do produkcji prochu, można dostać tylko w naszych Zakładzikach. Zapasy są tam ogromne i wystarczyłyby nam na lata, ale ich zdobycie i transport to coś bardzo niebezpiecznego. o ile nie zaoferują tym chciwym weteranką siedmiu, ośmiu tysięcy biletów za kurs, to nikt choćby nie zbliży się do tego przeklętego miejsca. Nie mówiąc już o tym, iż nie każdy weteranek ma dużo oleju w głowie i czasem nie przynoszą tego o co proszę. Wciąż jednak oczekiwać będą przy tym zapłaty za ryzyko. Nie zapłacę, to więcej nie pójdą... Przez to musieliśmy zacząć naginać nieco proporcje składników i moja amunicyjka jest co raz gorszej jakości. Zbrodnią byłoby sprzedawać ją po pełnej cenie, więc najpierw wszedł drugi tańszy sort, a teraz już choćby trzeci! Oczywiście wciąż muszę produkować pierwszy sort na potrzeby ochrony faktorii i dla Armii od której skupuje jedzenie. O święta niesprawiedliwości! Sam już zacząłem wyliczać swoje zarobki w biletkach i tygodniowo zostaje dla mnie jakieś trzy, cztery tysiące. Jak nie patrzeć to grosiki, adekwatnie mniej niż płacę weteranką za jeden kurs...

Mike który sam zaczął w końcu popijać kawę, pokręcił głową. – Przykro mi to słyszeć... – po chwili jednak oczy rozszerzyły mu się. – Siwy! Cholera! Dlaczego nie skorzystasz z propozycji którą złożyła ci Oli? Przenieś Bajkolandię na Zatorze! Moglibyśmy przecież dogadać się z biurem meldunkowym, iż klienci wchodzili by do twojej faktorii bez dodatkowych opłat. Nie daleko kładki jest choćby taki budynek, który w sam raz nadawałby się na zupełnie nowy sklep...

Siwy słuchając tego spoglądał na Mike’a jak rodzic na naiwne dziecko. Bawiąc się przez chwilę filiżanką, uśmiechnął się pod nosem i z goryczą stwierdził. – Niegdyś zawierzyłem Krzaczkowi i przeniosłem faktorię do Wspólnoty. Przez te decyzję o mało nie straciłem życia i musiałem od nowa odbudowywać swoje małe królestwo. Widzicie chłopcy królowie nie są wieczni, a gdy upadają na ogół zabierają swoich sojuszników ze sobą. Oli dziś wydaje się niepokonana, ale tak było z każdym wielkim przywódcą w tym mieście. choćby Daniel powoli ugina kark pod ciężarem kostuchy... Jak do tej pory to ja i moja Bajkolandia istniejemy najdłużej i mam wrażenie, iż przetrwamy Zatorze... – stwierdził dobitnie, spoglądając jednak na miny zgromadzonych gości, dodał natychmiast usprawiedliwiającym tonem. – Oczywiście mogę się mylić, ale postanowiłem, iż już nigdy nie zawierzę mojego losu w ręce jakiegokolwiek liderka. Choćby był tak męski jak nasz Krzaczek.

- Rozumiem twoją decyzję. – stwierdził gorzko Mike. – Nie mniej ta propozycja pozostaje otwarta...

Siwy skinął głową, ale jego wzrok spadł teraz badawczo na grupie. – No dobrze chłopcy, ale nie przyszliście chyba po raz kolejny przekazywać mi zaproszenia od Oli albo słuchać o moich problemikach. Nie widzę też torebeczek pełnych towarów na wymianę, więc czemu zawdzięczam te niespodziewane odwiedzinki?

Mike popatrzył po swoich kompanach. Fidelus, a potem Pietras skinęli głowami na znak, iż właściciel faktorii może zostać wtajemniczony w ich sprawę.

- Siwy, chcę żebyś wiedział, iż jesteś osobą do której mamy pełne zaufanie. – zaczął Mike poważnym tonem. – Dlatego nie będę ściemniał. Tropimy morderce. Weterana Szakala która zabił dziewczynę na terenie Zwrotnicy.

Właściciel faktorii momentalnie spoważniał. Opierając dłoń o podbródek, zamyślił się przez chwilę. – Szakal... Szakal..- powtarzał pod nosem. – Kojarzę pseudonim. Na pewno coś u mnie kupował...- w pewnym momencie mężczyzna pochylił się i z szafki w swoim biurku wyciągnął dość gruby notes. Przeglądając go przez chwilę jego oczy błyszczały, aż w końcu rozszerzyły się. – Mam! – stwierdził dobitnie. – Karabin Siwego wersja druga, na amunicje 7,62! – zawołał, ale po chwili zmarszczył czoło. – Tylko, iż wcale nie dawno zrobił spory zapas jeszcze w drugim sorcie. Raczej gwałtownie do mnie nie wróci...

- Gdyby tak się jednak stało...- zaczął Mike. – Możemy liczyć, iż zatrzymasz go dla nas?

Siwy uśmiechnął się, a jego mina zupełnie się zmieniła. Drugi był pewien, iż gdyby właściciel Faktorii powitał go z takim wyrazem twarzy przed wejściem, to miałby spore obawy żeby wejść do środka. – Wiesz dobrze Mike, iż za niczym tak nie przepadam jak za karmieniem demona zemsty. – wysyczał porzucając swój słodki ton, na rzecz czegoś co rzeczywiście przypominało szept demona. – o ile Szakal pojawi się jeszcze w faktorii, z przyjemnością go dla was przypilnuje. I zapewnię w tym czasie godziwą ‘’rozrywkę”.

- Bylibyśmy zobowiązani. – stwierdził raźno Mike, jakby nie zauważył jadu płynącego z ust Siwego. – Pozostaje tylko jedna kwestia. Szakal nie wie, iż go ścigamy i dobrze byłoby gdyby tak pozostało. Jak rozejdą się plotki wśród weteranów, gość może się gdzieś zaszyć i prędzej dopadną go niewykształceni niż my...

Siwy skinął.- Będę dyskretny Majkuś. Masz na to moje słowo...

Wizyta w faktorii nie trwała tak długo, jak Drugi by się tego spodziewał. Chociaż Siwy był bez wątpienia wyjątkowo gościnny (po kawie zaprosił całą ich grupę na wspólny posiłek) to jednak Mike naciskał na jak najszybszy wymarsz. Celem ich podróży miała być teraz ‘’Stancja Łysego” - ogromne nocne schronienie dla weteranów żyjących w przygranicznej strefie między Zarzeczem i Centrum. Na sam koniec ‘’odwiedzin’’ Drugi dostał oczywiście zaproszenie na zwiedzanie fabryki o ile tylko pojawi się w okolicy. To oczywiście spotkało się z kilkoma złośliwymi komentarzami ze strony ekipy Mike’a. Żarty i uszczypliwości gwałtownie się jednak skończyły, gdy tylko wyszli z zasięgu Bajolandi.

Droga do Stancji Łysego okazała się niemal tak samo zawiła i naszpikowana niebezpieczeństwami, jak trasa którą przemierzyli wcześniej od Zatorza do Faktori. W trakcie tej wyjątkowo cichej podróży Grzesiek przypomniał sobie, iż w Starym Świecie flirtował kiedyś z dziewczyną, która po prostu kochała długie spacery. Próbując się jej przypodobać obszedł z nią Krańcowo co najmniej kilka razy i uświadomił sobie przez to, jak absurdalnie wolno podróżuje się teraz przez miasto. W Starym Świecie przejście Krańcowa zajmowało jakieś cztery godziny i to przerwami na mizianie w ustronnych miejscach. Tymczasem oni trasę którą powinni pokonać w pół godziny, rozciągnęli już do prawie dwóch.

Najbardziej irytujący był w tym fakt, iż czasami widzieli w oddali dach stancji, ale nie mogli ruszyć do niej bezpośrednio. Drogę ciągle zastępowały im włóczące się po całym mieście potłuki. Te na szczęście oszołomione były od ilości dużych błędów w centrum i krążyły chaotycznie zupełnie ignorując ich grupę.

W końcu gdy niebo zrobiło się już granatowe i choćby przyzwyczajony do długich podróży Drugi, zaczął powoli odczuwać zmęczenie i głód, stanęli w końcu przed potężną bramą prowadzącą do stancji. Wedle tego co Grzesiek wyłapał z rozmów kompanów, w schronieniu tym nocowało każdego dnia około trzydziestu osób. Było to więc doskonałe miejsce na zdobycie informacji albo choćby spotkanie samego Szakala. Drugi zastanawiał się czy były jakieś szanse, iż Pierwszy również bywa w tym miejscu. Gdy jednak pomyślał nad tym dłużej uznał, iż było to raczej niemożliwe. Mężczyzna od niczego nie stronił bowiem bardziej niż od towarzystwa. Widok trzydziestu osób w jednym miejscu, mógłby doprowadzić go do zawału.

- To jedno raczej się w tobie nie zmieniło...- pomyślał przekraczając bramę z towarzyszami

Stancja znajdowała się w budynku dawnej hurtowni, który jeszcze w Starym Świecie został solidnie zabezpieczony przed wizytami nieproszonych gości. Wszystkie okna chociaż duże chronione były kratami. Drzwi zarówno magazynowe jak i wejściowe były podwójne i solidne. Jakby tego było mało całość terenu otaczał wysoki płot ze spawanych kątowników, zakończonych ostrymi szpikulcami. Dokładając do tego wzmocnienia jakie po Błysku dołożyli do niego nowi właściciele, Grzesiek nie był szczególnie zdziwiony, iż miejsce służyło za nocne schronienie.

Przechodząc przez podwórze podeszli grupą pod drzwi, które oczywiście pilnowane były przez uzbrojonych strażników. Od początku widać było, iż nie są to żadne przypadkowe wymoczki. Mężczyźni byli solidnie zbudowani, dobrze wyekwipowani, a przede wszystkim wyglądali na skorych do bitki w krytycznej sytuacji.

- Czołem panowie! – zawołał Mike na powitanie, a pilnujący wejścia skłonili mu się nieznacznie. – Chcieliśmy dzisiaj przenocować z chłopakami...

Strażnik o ponurym spojrzeniu i lekko siwawym wąsie który prawdopodobnie był tu najważniejszy, skinął głową. – Oczywiście Mike, miejsce się znajdzie. Tylko, iż dziś nikt nie wchodzi do środka z bronią...

Słysząc to Mike natychmiast zmarszczył czoło i zaprotestował – Jak do cholery nie wchodzi z bronią! – zawołał oburzony. - Od kiedy?! Powaliło cie Jacek?

- Mike nie utrudniaj...- westchnął strażnik podpierając się wyraźnie zmęczony. – Dobrze wiesz, iż Łysy może sobie ustalić zasady jakie mu się podobają. Powiedział, iż dziś mamy nie wpuszczać nikogo z bronią i nie wpuszczamy nikogo z bronią. Koniec pieśni...

- Pojebało go! – wtrącił natychmiast Fidelus. – A jak nas coś w nocy zaatakuje, to czym się kurwa będziemy bronić? Hujem?

Strażnik Jacek który najwidoczniej słuchał dzisiaj podobnych narzekań już wiele razy, wzniósł zirytowany oczy do góry wspierając jednocześnie dłonią pomarszczone czoło.. – Jak wyniknie taka potrzeba, to wam broń wydamy ... Jak nie chcecie oddać broni to możecie iść nocować na bloki, ale ostatnio dla wielu to się nie kończy zbyt dobrze.

- Ech. – jęknął Mike i mimo wyraźnej niechęci położył swój karabin na stole.

Pozostali członkowie grupy poszli jego śladem i już po chwili całe uzbrojenie wylądowała w skrzyni, którą strażnicy mieli obok swojego stanowiska. Największe zdziwienie wzbudził oczywiście Trak Drugiego, na którego widok jeden ze strażników spytał natychmiast. – Co to w ogóle jest...

- Moja szczęśliwa deska! – odparł Grzesiek. – Tylko mi jej nie połam...

Jacek pokręcił głową i wrzucił Traka do skrzyni którą opisał jako „Mikeowi” po czym zamknął ją na kłódkę. Po rozbrojeniu mężczyźni przepuścili ich dalej i Grzesiek razem z towarzyszami weszli w końcu do wnętrza budynku.

W pierwszym momencie stancja przywiodła Drugiemu na myśl wyjątkowo obskurną wojskową kantynę z czasów gdy palenie było jeszcze w modzie. Wszystkie meble na froncie były po prostu pożółkłe od dymu, na stolikach leżały popielniczki pełne petów, a grupy ludzi w wojskowych strojach stały w różnych miejscach rozmawiając głośno. Co jakiś czas pomiędzy nimi pojawiała się kelnerka donosząc jedzenie albo zbierając puste kufle po piwie.

Grzesiek potrzebował kilku sekund by oczy przestały go szczypać, ale gdy tylko to zrobiły zaciągnął się mocno zapachem dymu i potu. – Boże, jak mi tego brakowało...- pomyślał rozglądając się teraz dokładnie po wnętrzu, które wyglądało dokładnie jak bar dla wojska w Nowym Dworze.

Lokal oświetlany był dość mdłymi energooszczędnymi żarówkami. Większość stolików była zajęta przez weteranów zabijających czas na różne sposoby, od rozmów przez picie i karty. W głębi pomieszczenia grupa mężczyzn grała w rzutki na podziurawionej do granic możliwości tarczy, a zaraz obok nich jakaś inna gromada dopingowała głośno rozgrywkę przy stole z piłkarzykami. Przy głównym kontuarze było o dziwo praktycznie pusto, nie licząc barmana, który mierzył ich wzrokiem praktycznie od wejścia.

Przybycie Mike’a i jego towarzysze nie pozostało niezauważone. Mimo panującego w środku harmidru, prawie natychmiast kilka osób machnęło im ręką na powitanie, a inni pozdrowili ich głośno. Jakiś mężczyzna siedzący samotnie w rogu lokalu, zawołał. – Mike! Chodź! Pogadamy!

- Chwila Jasiu! Tylko piwko złapie! – odkrzyknął mu Mike, a grupa zaczęła rozchodzić się po stancji bo prawie każdy zobaczył jakieś znajome twarze.

Drugi doszedł razem z Mike’m do lady, za którą stał potężnie zbudowany mężczyzna z wypłowiałą brodą i nie wiele ciemniejszymi rzadkimi włosami na głowie.

- Hej Łysy! Cztery piwka z kija... – zawołał Mike, kładąc na ladzie bilety.

- Dziś tylko po dwa piwa na głowę...- odparł mu szorstko barman, sięgając po pierwszą szklankę.

- Jak dwa na głowę! – zawołał oburzony Mike. – Co ty Łysy za prohibicje mi tu wprowadzasz. Nalej mi cztery jak Bóg przykazał bo naprawdę się dzisiaj wpienię.

- Wpieniaj się ile chcesz! – odparł ponownie barman, tak głośno by inni siedzący to usłyszeli. – Mam mało piwa, więc dziś tylko po dwa na głowę! I nie ma wyjątków! Więc skończcie wszyscy kombinować!

Siedzący najbliżej jęknęli wracając do swoich spraw, ale Mike nie dał tak łatwo za wygraną i pochylając się przy ladzie, szepnął. – No Marcin no... To może teraz wezmę dwa, a za jakiś czas po znajomości zapomnisz, iż brałem?

Barman z nietęgą miną pochylił się w stronę Mike’a. – Kurde Mike nie mogę. Ty choćby nie wiesz jaką ja tu mam sytuacje...

Mike słysząc to zrobił obrażoną minę. – No jaką masz sytuacje? Klient z pieniędzmi chce piwo, a ty nie chcesz sprzedać i ja w tym miejscu widzę główny problem.

Łysy rozejrzał się czy nikt nie siedzi na tyle blisko by ich podsłuchać, a jego wzrok padł natychmiast na Drugiego. – On jest z tobą? – Mike skinął głową, a barman zaczął wyjaśniać. – Widzisz te grupę tam w rogu...- wyszeptał wskazując dyskretnie głową.

Mike udał, iż rozgląda się po barze za swoimi ziomkami i omiótł wzrokiem wskazanych mężczyzn. Nie wyróżniali się oni szczególnie na tle innych osób siedzących w barze. Jak większość odziani byli w wojskowe stroje, chociaż te które nosili nie były typowymi WZ-93, a czymś dużo starszym pamiętającym jeszcze pewnie wojsko ludowe.

– Jakieś wety siedzą. – stwierdził w końcu Mike wzruszając ramionami.

- Nie żadne wety...- prychnął cicho Łysy. – To dezerterzy z Armii Daniela...

Mike obrócił się jeszcze raz, tym razem choćby nie szczególnie się z tym kryjąc i ponownie przyjrzał się grupie. – Co z tego? – spytał w końcu nieszczególnie poruszony. - Jest zawieszenie broni, a to jest stancja! Myślisz, iż nigdy Danielowych w schronieniach nie spotkałem? Nikt tu nie będzie burd robił...

Barman uśmiechnął się ironicznie. - Nikt. – westchnął zerkając jednocześnie na drugą stronę baru. – To patrz kto siedzi tam...

Mike udał teraz, iż się przeciąga by przy okazji obrócić się i rozejrzeć dyskretnie. Po chwili lustrowania, pochylił się nad ladą. – No bracia Skoczylasy

- Skoczylasy. – podkreślił Łysy. – A ty pamiętasz jak zginął najstarszy Skoczylas?

- Najstarszy Skoczylas...- powtórzył Mike i nagle oczy mu się rozszerzyły. – Aaa... o kurwa... – wyszeptał.

- No widzisz! - wyszeptał cicho chociaż dosadnie Marcin. - Skoczylasy to była patologia jeszcze w Starym Świecie. Teraz może nazywają się weteranami, ale osiedle Korczaka nigdy z nich nie wypełzło. Jak się popiją, to zaraz komuś puszczą nerwy, a ja nie chcę po raz kolejny składać tego baru do kupy. Dlatego oficjalnie mam mało piwa i tylko po dwa na łeb... – wyjaśnił kładąc przed Mike’m dwa kufle i zbierając bilety z lady.

Zrezygnowany Mike wziął swoje piwo, a Łysy popatrzył na Drugiego. – A dla ciebie?

- To poproszę moje dwa przydziałowe kufle! – stwierdził Drugi - I coś do zjedzenia...- dodał bo jego żołądek zaczął ‘’głośno” przypominać, iż śniadanie był dawno temu.

- Mamy zapiekankę makaronową z serem po dwadzieścia pięć za talerz albo gulasz z konserw na kaszy jaglanej po piętnaście...- zaproponował Marcin.

- Dobra może być...- stwierdził Drugi kładąc bilety na stole. - jedno i drugie bo się nie zdecyduje.

Barman nalał Grześkowi dwa piwa i powiedział, iż jedzenie doniosą do stolika. Mężczyzna zabrał więc kufle i podszedł do Mike’a który czekał na niego przy skraju lady. Razem ruszyli do stołu weterana który przywitał się z Mike’m na początku.- Tylko przy Jasiu to jesteś Grzesiek, a nie żaden Drugi. - przestrzegł szeptem. - Jakby się dowiedział o tobie czegokolwiek, to by się od nas nie odczepił przez resztę nocy...

- Znam ten typ. – westchnął Grzesiek spoglądając na siedzącego mężczyznę, który już z daleka cieszył się na widok nadchodzących ludzi.

W opinii Drugiego Jasiu nie wyglądał na typowego weterana. Był mężczyzną bardzo szczupłym i niskim, a przy tym nie miał tego ponurego wyrazu twarzy, jaki miała większość zebranych tu gości. Jego mundur też nie był najpowszechniejszą tutaj polską zieloną WZ, a czymś dużo bardziej egzotycznym z mocnymi żółtymi wstawkami.

Gdy tylko się zbliżyli, Mike przywitał się z mężczyzną w dość specyficzny sposób. – Jasiu? Jak to jest, iż ty jeszcze nie zdechłeś? – spytał z teatralnym zawodem.

Weteran nie pozostał mu dłużny, odpowiadając natychmiast.- Ta? To może się założymy, kogo Grabarz pierwszego na plecach przewiezie. - niemal natychmiast spojrzał też na Drugiego, pytając. - A kim jest twój kumpel?

- To Grzesiek! - odparł sztywno Mike. - Żółtodziób co się włóczy z nami żeby trochę zarobić...

Jasiu natychmiast wyciągnął rękę w stronę Drugiego. – Przy Mike’u to ty się fortuny nie dorobisz chłopaku. - stwierdził żartobliwie. - No siadajcie i opowiadajcie co w świecie brudnych i biednych! - zawołał zapraszając ich zamaszystym gestem do stolika.

- To sam akurat wiesz najlepiej. – skontrował Mike i razem z Drugim dosiadł się do weterana. – Co nic ostatnio na Zatorze nie zaglądasz?

Jasiu uśmiechnął się prezentując pożółkłe zęby. – Bo wasza królowa daje tak zaporowe ceny, iż kogo na to stać...

Mike który przyssał się już do swojego piwa, wydusił jednym duszkiem pół kufla, po czym spojrzał na Jasia z zaczepnym wyrazem na twarzy. – No patrz, a jednak weteranów codziennie przewala się tam od groma. Zarobić dobrze nie umiesz! Zdejmij mundur i wstydu nie rób bo pipa z ciebie nie weteran!

Jasiu pokręcił głową. – Ech Mike... Z tobą to tak zawsze. – stwierdził poważniejąc, ale nie wydawał się urażony. Po jego minie Drugi rozpoznał, iż raczej brakowało mu takiego przekomarzania. – Słuchaj tak ci powiem, iż ja to nie mogę zbyt długo na Zatorzu. - wytłumaczył się weteran już całkiem normalnym głosem. - U was się człowiek rozleniwia. Dupa się przyzwyczaja do dobrego, a potem jak masz przejść przez klatkę to cie różne dziwne myśli nachodzą. Wiesz ja mam skitranych trochę biletów, ale trzymam je na czarną godzinę. Jakby mnie kiedyś jakieś choróbsko złapało albo naprawdę nie dawałbym rady. To wtedy trochę u was po siedzie...

- W sumie słusznie. – stwierdził Mike wypijając z beknięciem pierwsze piwo, a Jasiu kontynuował swój wywód.

- Wiesz czemu najbardziej nie mogę się nadziwić? – spytał, a Mike wzruszył ramionami. – Tym cholernym jednodniowcą. – odpowiedział sam sobie. – Ledwo uzbiera na jeden dzień pobytu i fru do Zwrotnicy. Ledwo mu się doba skończy i biegiem szabruje na pałę! Gdziekolwiek! Cokolwiek! Byleby znowu uzbierać na ten jeden cholerny dzień... Zamiast pomyśleć, zastanowić się! To tylko ciągła gonitwa... Jak narkoman co zbiera na crack. A potem nim się obejrzysz, widzisz chłopaka jednego czy drugiego jak już u Grabarza na plecach jeżdżą...

- Ale ponure masz te przemyślenia. – skwitował Mike zerkając ze smutkiem do drugiego kufla, z którego zaczął w końcu popijać. Robił to jednak znacznie wolniej – Powiedz raczej co tam na mieście słychać? Kogo ostatnio widziałeś? - spytał w przerwach między łykami.

- Kogo widziałem...- prychnął Jasiu. - Rozejrzyj się! Każdego dnia te same mordy tu siedzą, aż mi się rzygać chce na ich widok. Zresztą skoro zaprosiłem cie do stołu, to zobacz jaki zdesperowany jestem...

- Bo żaden już z tobą siedzieć nie chce, ty męczybuło. - zakpił Mike. - Jakby Łysy dzisiaj nie odpierdalał ‘’Nietykalnych”to już byś u mnie żebrał o piwo...

- Nie wykluczam. - stwierdził Jasiu poważnym tonem, zerkając tęsknie na kufel w dłoni Mike’a. - A tak w ogóle to wiesz, iż Łysy nową kelnerkę przygarnął?

Grzesiek który do tej pory był raczej średnio zainteresowany rozmową, wtrącił się natychmiast. - Ładna?

- Fajna taka blondyneczka. Z twarzy młodziutka, niezniszczona, a jaka zgrabna! - odparł weteran. - Tylko strasznie mało gramotna. Jak dla mnie musiała się długo ukrywać z dala od ludzi. Dobrze, iż Łysy ją zgarnął. Tu jej chociaż krzywda nie spotka...

Grzesiek natychmiast zaczął rozglądać się za opisaną dziewczyną, ale w barze zrobiło się akurat pusto jeżeli chodzi o obsługę. Ze względu na limit w sprzedaży piwa nie było choćby kufli do zbierania, a z tego co widział ludzie nie jedli tu zbyt wiele. Miał teraz tylko nadzieję, iż jego zamówienie przyniesie ta opisana piękność.

W międzyczasie Mike nieszczególnie zainteresowany nowym nabytkiem personalnym stancji, spytał jak od niechcenia. - A widziałeś Mańka?

Jasiu zastanowił się przez chwilę. - Ostatnio nie...

Drugi czuł, iż jest to tylko wstęp do pytań o Szakala i nie pomylił się bo już po chwili Mike’a rzucił jak od niechcenia.- A Szakala albo Nygusa?

Jasiu popatrzył zdziwiony. Za pewne Mike i wymieni weterani nie byli jakimiś bliższymi znajomymi. - A co się tak o nich martwisz? - spytał podejrzliwie. - Masz do nich jakiś biznes?

Mike wzruszył ramionami. - Tak pytam... Sprawdzam czy nikt ze starych mord nie umarł...

Drugi podziwiał w tym momencie jak opanowany potrafił być jego kompan. Gdyby nie znał prawdy to uwierzyłby w jego tłumaczenia bez chwili zawahania. Mężczyzna naprawdę brzmiał jakby nie szczególnie zależało mu na odpowiedzi i zagadywał jedynie dla zabicia czasu. Jasiu oczywiście też chwycił te przynętę, bo zamyślił się przez chwilę, za pewne próbując przypomnieć sobie gdzie ostatnio spotkał się z wspomnianym weteranami. - Nygusa to faktycznie nie widziałem już z miesiąc...- stwierdził zaniepokojony. - ale on mógł zawsze iść na Zarzecze. Jakoś tam mu pasowało. Ludzie po tamtej stronie gadają, iż Strefa Zamarcia znowu się przesunęła po ostatnim Błysku. Podobno ktoś już choćby doszedł pod wieś Brzuzki... - Mike pochylił głowę zaskoczony, a weteran dodał zamyślonym głosem. - A Szakala to widuje często... On chyba jakąś dziewczynę ma na Zatorzu... Mandi albo Madi...

Drugi zobaczył w tym momencie jak Mike ścisnął swój kufel. Chociaż miał wrażenie, iż szkło po prostu zatrzeszczało, a dłoń mężczyzny zrobiła się czerwona to jakimś cudem udało mu się nie wybuchnąć. - Chyba już zerwali... - stwierdził nieco nerwowym głosem, ale Jasiu raczej nie zwrócił na to uwagi.

Na szczęście dla Mike’a który powoli tracił nad sobą panowanie, ktoś z głębi baru zawołał go po imieniu. - Mike! Cho no tu na chwilę!!!

- Poczekaj, zobaczę co im się urodziło. - stwierdził mężczyzna spoglądając na Drugiego.

Gdy odchodził na jego twarzy wciąż malowała się skrywana złość, a pięści miał zaciśnięte jakby szedł się z kimś bić. Drugi widząc jak jego kompan odchodzi, miał właśnie złapać łyk piwa, ale widząc tęskne spojrzenie Jaśka podsunął mu swój kufel. - Masz! Mi jedno starczy...

Zadowolony weteran złapał natychmiast za szkło i z uradowaną miną zawołał. - Dzięki Grzesiu! Widać, iż dobry chłopak z ciebie...

- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz...- pomyślał Drugi machając jednocześnie ręką jakby dla podkreślenia, iż oddanie piwa to nie było nic znaczącego

W międzyczasie strażnik Jacek wszedł do baru i zawołał ledwo przekrzykując wrzawę. - Jak ktoś nie chce nocować, to ostatnia szansa! Zaraz zamykamy bramę! - Nikt z weteranów nie zareagował, więc pewnie wszyscy mieli w planach zostać w schronieniu do rana. Widząc to Jacek sięgnął do kieszeni po klucze i ruszył na zewnątrz.

W tym samym czasie Jasiu zdążył już złapać kilka łyków piwa, po czym przyjrzał się Drugiemu wyraźnie go oceniając. Najwidoczniej coś mu nie pod-pasowało bo cmoknął kilka razy. - No, ale widać Grzesiu, iż nowoprzybyły jesteś. Nie daje ci więcej jak pół roku w tym Świecie...

Grzesiek uśmiechnął się spoglądając na Jasia i sztucznym głosem spytał. - Tak?...Ale co mnie zdradziło?

- Trafiłem co! - zawołał triumfalnie Jasiu. - Wiesz te ciuchy! Brak w nich praktyki! Płaszcz fajny i ciepły, ale pewnie ciężki jak cholera i ta biała dwójka... Przecież to w nocy widać jak psu jajca. - wyjaśnił nieco podchmielony mężczyzna. - Skoro już włóczysz się z Mike’m to pogadaj z nim nie ci ogarnie jakiś dobry mundurek. Wojskowe ciuchy są praktyczne, wytrzymałe i jeszcze się nie brudzą...

Drugi musiał w tym momencie ukryć prychnięcie zanurzając twarz w kuflu. Przypomniał sobie właśnie teorie Jezz o „jebiących weteranach” którzy nigdy nie zdejmują swoich prestiżowych mundurków. - No chyba coś pomyślę. - skłamał siląc się na powagę. - Przecież jak jakiś pajac z tą wielką dwójką chodzić wiecznie nie mogę...

- Pomyśl, pomyśl...- stwierdził Jasiu łapiąc kolejnych kilka łyków.

Ponieważ mężczyźni zostali sami, Drugi postanowił skorzystać z okazji i wypytać się weterana o swoją sprawę. - Powiedz Jasiu...- zagadnął głosem zaaferowanego dziecka. - A Pierwszy to naprawdę istnieje? Czy Mike mi bujał?

- Istnieje, istnieje! - odparł Weteran. - Tylko nie wiem co Mike ci opowiadał... Chociaż w wypadku Pierwszego chyba nie ma potrzeby naciągać historii. Facet był tu swego czasu legendą...

- Był? - dopytał Drugi lekko zaniepokojony.

- No był. - potwierdził Jasiu. - Jeszcze jakoś rok temu to co jakiś czas się pojawiał. To tu go ktoś widział, to tam, ale facet zapadł się w końcu jak kamień w wodę. Niektórzy mówią, iż gość już nie żyje...

Drugi poczuł w tym momencie ucisk w dołku. - Ty też tak myślisz? - spytał nie będąc choćby w stanie ukryć ponurego głosu.

Niespodziewanie Jasiu jednak zaprzeczył. - Gdzie tam... Wiesz ja byłem pod cegielnią... Nie wiem czy to coś ci mówi?

- Mike wspominał... - wtrącił gwałtownie Drugi nadstawiając uszu.

- No to widzisz, ja tam zobaczyłem co Pierwszy potrafi. - wyjaśnił Weteran. - Nie ma chyba człowieka zdolnego go pokonać. Skoro choćby Dix nie dała rady...

Słowa Jaśka utonęły we wrzawie jaka zapanowała nagle w stancji. Drugi podniósł głowę i zobaczył gromadę ludzi zebranych przy jednym ze stolików. Wyraźnie kibicowali oni jakimś zmaganiom, bo jeden przekrzykiwał przez drugiego.- Dawaj go! Dawaj...! Zmęczony już jest...! Zobacz jaka kasa...! Dawaj, dawaj...!

Zaciekawiony Jasiek podniósł się z piwem w ręku. - Zobaczmy co się tam wyprawia!

Grzesiek skinął głową i razem z mężczyzną ruszył w stronę tłumu. Przepychając się chwilę między zebranymi dostrzegł w końcu Mike’a, który siłował się na rękę z jakimś innym dobrze wyglądającym weteranem. Na stoliku między nimi leżała mała sterta biletów, a zebrani ludzie kibicowali im zawzięcie.

Mike nie wyglądał na szczególnie zmęczonego, chociaż żyły na jego ogromnej ręce pulsowały jakby miały zamiar eksplodować. Tego samego nie można było powiedzieć o jego przeciwniku, który był już tak czerwony jakby był bliski wylewu. Ręce obu mężczyzn drgały chociaż, żaden nie złapał jeszcze przechyłu. W końcu Mike uśmiechnął się i zapierając mocniej zaczął równomiernie dociskać dłoń przeciwnika. Weteran bronił się jeszcze pod koniec stosując tak zwaną ‘’łychę”, ale w końcu jego knykcie uderzyły o blat.

Kilka osób jęknęło, a Mike przyciągnął do siebie gotówkę. - To co wymoczki? Któryś jeszcze spróbuje? - zaproponował machając kilka razy ręką.

Zebrani weterani spoglądali na siebie i popychali prowokując jeden drugiego. - Dawaj! Zmęczony już jest! Kolejnego już nie da rady! Tyle kasy na stole...

W końcu jeden z zebranych zajął miejsce na krześle. Na oko Grześka nie wyglądał na szczególnie silnego, ale może liczył, iż rzeczywiście uda mu się wykorzystać zmęczenie przeciwnika. Weteran dorzucił natychmiast kilka biletów do kupki, a Mike oparł łokieć o blat.

Mężczyźni przymierzyli dłonie, a Pietras który przyjął rolę sędziego ścisnął ich ręce razem. - Gotowi? - spytał, a przeciwnicy skinęli głowami. - Ogień! – krzyknął zwalniając uścisk.

Przeciwnik Mike’a od razu spróbował zyskać przewagę i co Grzesiek uznał za trochę nie uczciwe, przełożył prawie cały ciężar ciała na rękę blokując ją w barku. Na Majku nie zrobiło to jednak wrażenia bo tylko uśmiechał się pod nosem, nie pozwalając choćby odrobinę odchylić swojej dłoni.

Zgromadzeni weterani zaczęli drzeć się jak opętani. - Dawaj Bogdan! Kurwa! Wytrzymaj już się czerwony robi! Zesra się! Kurwa zesra! Wytrzymaj...

Na nieszczęście dla Bogdana Mike wcale nie wyglądał jakby miał zamiar z defekować. Weterańska brać nie dała jednak za wygraną i podjęła się grupą kilku brudnych zagrań. Jakiś mężczyzna szturchnął Mike’a w plecy, ale zaraz potem został odepchnięty przez Fidelusa. Inny z weteranów wrzasnął Mike’owi do ucha, ale Pietras złapał go w nelsona i odciągnął do tyłu. Po chwili jakiś młody chłopak w rosyjskim maskowaniu spróbował czegoś dużo bardziej subtelnego. Zaczął wyśpiewać „Mike się zesra’’ do melodii „We will rock you”.

To przyniosło o wiele większy skutek bo Mike próbując powstrzymać się przed parsknięciem zaczął tracić na sile. Gdy natomiast doszło do refrenu który brzmiał „Breja na krześle, big disgrease” Mike nie wytrzymał i ryknął śmiechem, przez co jego ręka zawisła milimetry nad blatem. W obronie przed porażką nie pomagał fakt, iż Bogdan porzucił już wszelkie zasady uczciwego pojedynku i przyciskał dłoń przeciwnika całym ciałem. Weterani za wiwatowali, ale to wciąż nie był koniec.

Mike nabrał nagle powietrza i wstrzymując oddech zaczął praktycznie zrzucać z siebie mężczyznę prostując jego dłoń. Drugi nie mógł w tym momencie uwierzyć jak silny był jego kompan. Bogdan może nie był rozkoksowanym potworem, ale nie należał do zamorzonych. W tej sytuacji Mike nie powinien mieć już szans, a tym czasem równomiernie przechylał on zwycięstwo na swoją stronę. Weteran nie miał jednak zamiaru się poddawać i podobną technikę jak przy ataku zastosował teraz w obronie. Całą rękę spiął w barku tak sztywno, iż Mike musiał przechylać go praktycznie całego.

- Kurwa! No co on robi! - zaprotestował Fidelus.

- Nie! Nie! - prychnął Mike. - Niech robi co chce! - wydyszał przez zęby!

Bogdan po raz kolejny spróbował skontrować wykorzystując, iż Mike stracił ‘’spięcie” odpowiadając Fidelusowi. Przenosząc całość dźwigni na plecy, zaczął prostować się na krześle razem z ręką. Mike w tym samym momencie postanowił zakończyć pojedynek. Łapiąc z haustem powietrze uderzył z całą mocą. Wtedy pomieszczenie wypełnił odgłos jakby łamanej gałęzi. Knykcie weterana rąbnęły o stół, a Mike puścił jego dłoń przerażony.

Bogdan patrzył się przez chwilę z niedowierzaniem, a potem wrzasnął jak opętany.

- O kurwa... - szepnął Pietras. - To się narobiło...

Weterani stali w szoku obserwując wszystko, a Łysy przebił się razem ze strażnikiem przez zgromadzonych. - By was szlak jasny trafił! - zawołał widząc rannego. - Mało rozrywek macie! Jeszcze musicie...! ech - westchnął w końcu zrezygnowany.

Barman doszedł do stołu i okiem znawcy spojrzał na rękę Bogdana. Gromada gapiów pochyliła się w napięciu, chociaż w głębi każdy chyba wiedział co za chwilę usłyszy. – Złamana w przedramieniu...- syknął Marcin. - Jacek przynieś mi ze dwa pręty albo deskę. To mu trzeba usztywnić...

W międzyczasie weterani zaczęli spoglądać na Mike’a i szeptać coś między sobą. - Kurwa Mike to jednak potwór. Ja pierdole jak Bogdan sobie teraz poradzi? Przecież z tą ręką to on już jest adekwatnie trupem...

Mike słysząc to, odsunął się do konta z wyraźnym poczuciem winy malującym się na twarzy i choćby nie ośmielił się spojrzeć w stronę rannego rywala. Widząc to Fidelus doskoczył do niego i z oburzeniem stwierdził. – Kurwa co się przejmujesz? Sam chciał nie? Kto gra ryzykuje...

- Przestań...- prychnął Mike.- Mogłem odpuścić. Na cholerę mi była ta garstka biletów...- Nagle jego mina zupełnie się zmieniła. Spoglądając na Pietrasa spytał nerwowo.- Ile masz przy sobie kasy?

- A co? - spytał zaskoczony mężczyzna.

- Dawaj i nie pierdziel! - rozkazał Mike, który po chwili zebrał bilety od wszystkich towarzyszy z wyjątkiem Grześka.

W międzyczasie barman opatrzył rannego. Mężczyzna musiał mieć coś wspólnego ze służbami medycznymi albo ratownictwem, bo wyszło mu to wyjątkowo sprawnie.

Już po chwili Mike przebił się między zgromadzonymi weteranami i przyklęknął przy krześle rannego. - Słuchaj Boguś wiesz, iż nie chciałem. – zaczął zawstydzony. – Kurde, naprawdę głupio wyszło...- Bogdan skinął głową bez słowa i w tym momencie Mike wcisnął mu w zdrową rękę zebrane bilety. - Weź te kasę i idź do Zwrotnicy. Kup sobie parę dni, a jak jak wrócę to załatwię u Oli, żebyś mógł u nas zostać aż nie wydobrzejesz...

Po tych słowach Bogdan który jeszcze przed chwilą wyglądał jak skazany na śmierć, rozpromieniał ze szczęścia. - Dzięki Mike! Kuźwa naprawdę dzięki...

Mike wstając na równe nogi rozejrzał się po weteranach. - Dobra chłopaki! My go nie podprowadzimy bo nie wracamy na razie do domu, a on w takim stanie nie może iść sam na Zatorze. Ktoś mógłby go doprowadzić?

- My go odstawimy Mike! - zawołał jakiś weteran w czarnym kombinezonie. - Nie musisz się martwić...

Po tym atmosfera trochę się rozluźniła, a weterani zaczęli się rozchodzić. Jedynie barman Marcin wciąż wyglądał na wściekłego i mruczał pod nosem coś co brzmiało jak „ duże dzieci”

Grzesiek którego nikt jeszcze nie utożsamiał z Mike’m podsłuchał pokątnie, jak dwóch mężczyzn chwaliło jego kompana.

- Powiem ci, iż Mike to jednak zawsze był w porządku. Nie to co reszta tych buców z Zatorza.

- No Mike to zawsze był w porządku...

- O tobie Grzesiu nie wielu tak powie...- wyszeptał głos sumienia w głowie Drugiego, ale ten skontrował to subtelnie, szepcząc. – A zamknij się...

Było już naprawdę późno, gdy Drugi i reszta grupy usiedli w końcu przy jednym stole i zaczęli zdawać relacje z tego, co udało im się wyciągnąć od weteranów. Danielewski dowiedział się mimochodem, iż Szakala widziano już po tamtej stronie rzeki. To samo potwierdził Fidelus, ale nikt nie był pewien do którego miejsca dokładnie się udał.

Podobnie jak ze Stancją Łysego,ekipa Mike’a uznała, iż największe szanse na spotkanie ich zbiega albo zdobycie kolejnych informacji będą mieli tam gdzie kręci się najwięcej ludzi - Mieście Szpitalu. Musieli teraz tylko wyczekać do rana by kontynuować podróż.

Gdy mężczyźni skończyli już wymianę poszlak, zamówili sobie kolacje. Grzesiek był w tym momencie podwójnie rozczarowany bo posiłek zdążył zjeść wcześniej i patrzył teraz jak jego towarzysze pałaszują ze smakiem. Do tego jako jedynemu zamówienie przyniósł mu Marcin, a nie słodka kelnerka. No i ciągle jeszcze nie miał okazji zobaczyć tej anielskiej blondynki z opowiadania Jaśka, bo pozostałych przy stole obsługiwała szatynka.

Gdy grupa podjadła i z przymusu zamiast piwa zamówiła herbatę, zaczęły się też pierwsze luźniejsze tematy.

- Jak myślicie? - zaczął Romcio. - Kto złapie schedę po Danielu.

- Byle nie Maciejewski. - westchnął z niepokojem Pietras.

- Cichy. - odpowiedział pewnie Mike. - Od prawie zawsze robi za prawe jajo, więc nie wyobrażam sobie żeby wybrali kogoś innego.

- To chyba dobrze nie? - spytał retorycznie Danielewski. - Słyszałem, iż on jest raczej z tych „spokojnych’’. Może nie będzie przysparzał tylu kłopotów co Daniel.

Mike zmarszczył czoło nieprzekonany. - Gadałem kiedyś o nim z Krzakiem. Cichy to idealista, zapatrzony w Daniela jak w matkę boską. A jak nie patrzeć to co głosi wielki egocentryk nie jest dla nas w żaden sposób przychylne. Nie zdziwiłbym się gdyby przejmując władze Cichy zerwał zawieszenie broni...

- Pierdolisz...- jęknął Fidelus. - Zobacz w jakim stanie jest Armia! Daniel nie dał rady wybić weteranów gdy był u szczytu potęgi. Cichy nie będzie tak głupi, żeby zacząć wojne teraz gdy są dużo słabsi...

Romcio miał na ten temat swoją. - Wiecie co? - zagaił by zwrócić uwagę reszty.- Bo prawda jest taka, iż pan wielkie dupsko był może potężny, ale kijowy z niego przywódca. Żyjemy nie dlatego, iż my byliśmy silni, a armia słaba. Po prostu Daniel nie umiał nimi dobrze zarządzić. Gdybym miał wybierać to wolałbym żeby na czele Armii stanął Maciejewski...Nawet gdyby miał natychmiast zerwać sojusz. Cichy może się okazać lepszym dowódcą niż Daniel i dopełnić jego misje lepiej niż on sam.

Drugi słuchając rozterek kompanów, westchnął tylko cicho. Inwazja Nowego Dworu i tak zaprowadzi w Krańcowie nowy porządek, więc obecne zmiany w armii były w dłuższej perspektywie bez znaczenia. W międzyczasie Łysy ogłosił, iż za pół godziny nastaje cisza nocna. Część weteranów choćby nie czekała aż zgasną światła i zaczęła rozkładać swoje śpiwory oraz karimaty w różnych częściach Stancji.

- A tak odchodząc od Daniela. - kontynuował Mike zmieniając temat. - Pamiętacie jak miał na imię najstarszy ze Skoczylasów? Kojarzę tylko, iż jakoś głupio.

- Pankracy. - odparł Fidelus siorbiąc herbatę.

- Nie...- pokręcił głową Pietras. - Jaja sobie robisz.

Fidelus odłożył szklankę oburzony. - Kurwa jak mi nie wierzysz to się innych wetów spytaj. Tak mu matka dała i tyle...

- Sorry. - przerwał Pietras. - Ale chyba nie bardzo go lubiła...

Mike nie wytrzymał w tym momencie i ryknął śmiechem. - Nazywasz się Piotrek Piotrowski, twoja matka to dopiero miała poczucie humoru!

Pietras zrobił obrażoną minę. - Się odezwał Maciuś, u ciebie tych mięśni to nie robi dodatkowy chromosom downie?

Mike nie miał najwidoczniej przygotowanej żadnej riposty, bo po prostu zamilkł podnosząc herbatę.

- A ty Drugi jak będziesz spał? - spytał nagle Danielewski wyrywając Grześka z zamyślenia. - Jak chcesz to ci odstąpię karimatę. Ja się mogę pierdyknąć w śpiworze...- zaproponował.

Drugi pokręcił głową. - Dzięki, ale zdrzemnę się przy stole. Jakoś nie przepadam za wciąganiem kurzu z podłogi...

- Mnie to by kręgosłup jebnął od spania na krześle. - skwitował Fidelus.

Nagle wszyscy siedzący przy stole obrócili się jak jeden mąż. Od strony kuchni zbliżała się właśnie jedna z kelnerek. Drugi nie miał choćby cienia wątpliwości, iż była to ta o której wspominał wcześniej Jasiu. Z twarzy naprawdę wyglądała na ‘’niezniszczoną’’ światem. Uśmiechając się do nich promiennie, spytała anielskim wręcz głosem. - Za chwilę zamykamy kuchnie. Podać wam coś jeszcze?

Grzesiek mimo żołądka pełnego kaszy i klusek, gotów był coś zamówić tylko po to by dziewczyna jeszcze raz musiała odwiedzić ich stolik, ale w słowo wszedł mu Mike, wołając do niej po imieniu. - Edyta...?

W tym momencie wszyscy kompani Mike’a spojrzeli na niego ze zszokowanymi minami. Drugi zdziwiony ich reakcją, sam przyjrzał się mężczyźnie który stracił nagle cały kolor na twarzy. Czyżby kelnerka była jego dawną kochanką? A może rodziną?

- Długo się nie widzieliśmy Maciuś... - stwierdziła dziewczyna, dosiadając się niespodziewanie do stołu.

Romcio przy którym usiadła wskazał na nią palcem, jakby miał przywidzenia. - To jest Edyta? To jest TA Edyta? - Mike z miną jakby śnił skinął na potwierdzenie głową.

Drugi przyglądał się temu z zainteresowaniem, bo cała ta sytuacja była dla niego co najmniej osobliwa. Od kiedy poznał Mike’a nie widział go jeszcze tak przestraszonego, a przecież nie siedział przed nimi Delimer tylko młoda śliczna dziewczynka. Wizja porzuconej kochanki zaczęła już choćby nabierać w jego głowie wyraźnego kształtu. Rozsiadł się więc przy stole jak w kinie i z głupim uśmiechem na twarzy gotów był wysłuchać wzajemnych wyrzutów domniemanej pary. Jedyne czego żałował to, iż Mike rozpoznał dziewczynę od razu i ta nie zdążyła przynieść żadnej przekąski.

Przez dłuższą chwilę przy stole panowała naprawdę niezręczna cisza. Kumple Mike’a wodzili wzrokiem od niego do dziewczyny, a napięcie panujące między dwójką było tak nieprawdopodobne, iż zdawało się elektryzować powietrze. Drugi spojrzał na Mike’a czekając na pierwszy akt tej „tragedi”, ale już po chwili uświadomił sobie jak ciężki musi to być temat. Poziom przerażenia w oczach mężczyzny przekraczał w opinii Drugiego choćby sytuacje, gdy trzy dziewczyny z którymi kręcisz w tym samym czasie odkrywają się wzajemnie i chcą porozmawiać. ( Grzesiek przeżył taką historię w Starym Świecie i wiedział jak się wtedy wygląda.)

W końcu Mike nabrał powietrza i głosem zachrypniętym z nerwów spytał. - Co tu adekwatnie robisz?

Edyta wyprostowała się pochylając nad stołem. Jej mina była dla Grześka jeszcze niejednoznaczna, ale nie wróżyła niczego dobrego. - Czy to nie oczywiste Maciuś? Czekałam na ciebie... – wyszeptała.

W tym momencie Drugi po raz pierwszy poczuł, iż coś jest bardzo nie tak. To ‘’czekałam na ciebie” wypowiedziane było tak gniewnie, iż choćby niewierność nie dałaby rady rozbudzić złości do tego poziomu.

- Na mnie...? – dopytał bez sensu Mike, a Drugi czuł, iż jego kompan nie wie po prostu jak ma się zachować.

- Czy to nie oczywiste? - spytała dziewczyna. – Odebrałeś mi Agatę i Bartka. Zabrałeś jedyny dom który miałam...

Po tych słowach Drugi nieco zesztywniał. - Odebrałeś...? Czyli zabiłeś? – spytał sam siebie. Mike nie wyglądał na morderce i wśród ludzi był raczej odbierany pozytywnie. Czyżby choćby on miał jakąś mroczną historię za sobą? Teraz Grzesiek był jeszcze bardziej ciekawy, ale spoważniał adekwatnie do sytuacji i z ‘’ponurą’’ miną pochylił się nad blatem by nic mu nie umknęło.

Mike nabrał powietrza i z trudem powstrzymując, drżenie głosu zaczął tłumaczyć się dziewczynie. - Dobrze wiesz, iż to byli niewykształceni...

- NIE NAZYWAJ ICH TAK! - przerwała wściekła Edyta, a kilka osób w barze skupiło wzrok na ich stoliku. - To była moja rodzina... moja mama... ufałam ci...

Słysząc to Drugi pokiwał głową. W myślach miał już gotowy jedyny sensowny scenariusz w którym młoda nowo-przybyła prosi Mike’a żeby ten odprowadził ją do rodzinnego domu. Tam jak przypuszczał zastali jej rodzinę zmienioną w Gospodarzy, a mężczyzna zrobił to co zrobiłby każdy na jego miejscu.

- Edyta...- szepnął Mike. – Ufałaś? Ty mnie uwięziłaś... Dobrze wiesz, iż byłem z tobą wbrew swojej woli... – tłumaczył. starając się za wszelką cenę uniknąć prowokowania dziewczyny.

Słysząc to Grzesiek skrzywił się wyrzucając w myślach pierwszą teorię do kosza. Niemal natychmiast przebiegł wzrokiem od Edyty do Mike’a. – Uwięziłaś? JAK? - Dziewczyna wyglądała jakby odrzut z pistoletu mógł oderwać jej palce. Jedyny rodzaj zniewolenia jaki dopuszczał w tym wypadku, to Mike przywiązany do łóżka...

- Zdradziłeś mnie! Rozkochałeś w sobie, a potem zdradziłeś! – zawołała Edyta, a Drugi pogubił się już całkiem w domysłach. Rozkochanie, zniewolenie i zabijanie niewykształconej rodziny, nijak nie składało mu się chronologicznie.

- Edyta...- szepnął Mike, bo podniesiony głos dziewczyny skupiał na nich co raz liczniejszych gapiów. – Mówiłem ci już wtedy, iż mam kogoś... Nie chciałem żebyś odebrała mojego zachowania w jakikolwiek dwuznaczny sposób... Zresztą o czym ja mówię! – zawołał nagle jakby dopiero teraz wyrwał się z pierwszego szoku i uświadomił, iż tak naprawdę nie musi się tłumaczyć. – To ty cały czas mnie podrywałaś! I jeszcze postrzeliłaś! Nie masz prawa mnie o nic posądzać...

- Mylisz się! – zawołała Edyta. – Mam wielkie prawo do najszlachetniejszej rzeczy jaka istnieje w tym świecie, zaraz po miłości! ZEMSTY! Dlatego mimo całej odrazy jaką mam do takich jak ty, wmieszałam się w wasz świat. Poznałam jego zasady i przyjęłam do pracy w stancji. Wiedziałam, iż prędzej czy później musisz się tu pojawić...

W tym momencie większość ludzi w barze nie kryła już nawet, iż stolik przy którym siedzieli był teraz ich główną rozrywką. Kilka osób podniosło się choćby ze śpiworów, żeby sprawdzić co spowodowało wrzawę.

Niespodziewanie do rozmowy Mike’a i Edyty wtrącił się Pietras, który patrząc na dziewczynę z politowaniem spytał. – I jak masz zamiar tej zemsty dokonać? Chcesz Mike’owi zrobić przypał w towarzystwie? Gość dzisiaj połamał innemu wetowi rękę! Już większej wtopy społecznej raczej w tym momencie nie zaliczy...

Drugi oraz reszta zebranych przy stole parsknęli śmiechem. To najwidoczniej było dla Edyty za dużo. Szybkim ruchem wyszarpała ukryty nóż i nachyliła się nad stolikiem, próbując ugodzić Mike’a. Dziewczyna nie miała chyba jednak żadnego doświadczenia w walce albo zasadzkach bo jej dłoń natychmiast przechwycił Danielewski, a Pietras i Fidelus przygnietli ją do stołu.

Tylko, iż wtedy stało się coś czego żaden z nich nie wziął pod uwagę. Jeden z weteranów w barze który nie widział za pewne wyciąganego ostrza, zawołał wściekle . – EJ CO ROBICE ! ZOSTAWCIE JĄ!

W tej samej chwili Jacek pojawił się nie wiadomo skąd i szarpnął Fidelusem do tyłu. Był to chyba najgorszy z możliwych wyborów, bo nerwowy Fidelus zamiast wyjaśnić sytuacje obrócił się i sprzedał strażnikowi fangę w nos. Atak na dowódce ochrony wywołał już istną lawinę wydarzeń. Do stolika niemal natychmiast podbiegli dwaj kolejni strażnicy. Jeden dopadł do Fidelusa i razem z Jackiem przygwoździł go do ziemi, a kolejny ściągnął z Edyty Pietrasa tak, iż dziewczynę trzymał już tylko Danielewski. Dziewczyna wykorzystując okazję poluzowała dłoń i pociągnęła chłopakowi ostrzem po nadgarstku. Cięcie nie mogło być głębokie bo Danielewski zamiast odskoczyć, uderzył jej dłonią w blat tak, iż z krzykiem wypuściła w końcu nóż. Mike widząc kolejnych strażników poderwał się od stołu i z wyciągniętymi rękoma zaczął wołać- Czekajcie! To nie tak! Ja wyjaśnię! Ja wszystko wyjaśnię!!!

Problem był w tym, iż kumple Mike’a zamiast dać się grzecznie spacyfikować i pozwolić mężczyźnie wytłumaczyć sprawę strażnikom, wdali się z nimi w regularną bijatykę. Romcio rozpędził się i z impetem zrzucił z Fidelusa przygniatających go mężczyzn. Ten gdy tylko był wolny natychmiast poderwał się z zimie i ruszył na Jacka wymachując wściekle pięściami. Pietras nie mogąc uwolnić rąk z chwytu strażnika, odchylił się i sprzedał mu potężne uderzenie z główki. Trafiony strażnik potoczył się do tyłu i przewrócił jeden ze stolików. Drugi mając z kolei na dzieje, iż nikt nie zwrócił jeszcze na niego uwagi zaczął powoli zsuwać się z krzesła by ukryć się pod blatem.

Całą sytuacje pogarszali weterani, którzy zamiast rozdzielić walczących, kibicowali bijatyce traktując ją jako nowe źródło rozrywki. Nagle pomiędzy zebranymi przecisnął się Marcin krzycząc wściekłe. – CO WY DO CHOLERY ZA BURDY URZĄDZACIE! FIDELUS! PIETRAS! KONIEC W TEJ CHWILI!!! DANIELEWSKI PUŚĆ EDYTKĘ BO ZARAZ...- mężczyzna urwał jednak w pół zdania, bo z chłopakiem zaczęło dziać się coś naprawdę dziwnego.

Gdy pochylał się nad stołem wciąż ściskając rękę dziewczyny jego włosy zaczęły wypadać, podobnie brwi i rzęsy. W ciągu kilku sekund na blacie zrobił się kopiec jak na podłodze salonu fryzjerskiego. Danielewski zaczął nagle przypominać ogromnego niemowlaka. Przestraszony wypuścił w końcu dziewczynę, ale to nie był koniec dziwactw. Paznokcie chłopaka po prostu odpadły, a jego skóra zaczęła się napinać tak, iż po chwili stracił zupełnie rysy twarzy. Oczy i nos skurczyły się, aż w końcu ten drugi zniknął niemal całkowicie.

Danielewski nie był w stanie powiedzieć choćby słowa, ale doskoczył do stojącego obok niego strażnika łapiąc go za patkę kurtki, zupełnie jakby chciał poprosić o pomoc. Strażnik odpędził go jak trędowatego, więc zdesperowany ruszył w stronę Mike’a, padając po drodze na kolana.

- Coś ty zrobiła! COŚ TY MU KURWA ZROBIŁA!!! – wrzasnął wściekle Mike patrząc na Edytę.

Dziewczyna wyglądała najpierw na przestraszoną, ale gdy zerknęła na zszokowanego Marcina i strażników którzy mocowali się z kumplami Mike’a, na jej twary przez chwilę błysnął uśmiech. Zaraz potem opuściła głowę i pokręciła nią jakby nie wiedziała o co chodzi.

W tym czasie Danielewski osunął się na podłogę. Jego oczy zniknęły już prawie całkiem, a usta zarosły niemal zupełnie. Drugi wykorzystał chwilę zamieszania jaka zapanowała i złapał leżący na podłodze nóż Edyty. Z bronią schowaną w rękuustawił się przy ścianie, chcąc jej się dokładniej przyjrzeć.Finalnie nie musiał choćby używać kalejdoskopu by potwierdzić to, czego już się domyślił. Nóż był reliktem! I to nie byle jakim reliktem, bo od samego trzymania rękojeści swędziały go palce.

Rozwścieczony Mike spróbował w międzyczasie okrążyć stolik by dopaść do Edyty, ale na drodze stanął mu strażnik. Zrobił tym wielki błąd bo wściekły mężczyzna zdzielił go z taką siłą, iż ten poleciał aż na ścianę i osunął się po niej nieprzytomny.

Edyta widząc, iż straciła obstawę spróbowała uciec w głąb baru, ale nie zdążyła bo Mike dopadł do niej nim interweniowali kolejni strażnicy. Wszyscy zamarli przez chwilę widząc jak ogromny mężczyzna podnosi drobną dziewczynę do góry, ściskając oburącz jej szyję. – GADAJ JAK MU POMÓC, BO PRZYSIĘGAM NA BOGA!!! ROZERWĘ CIĘ GOŁYMI RĘKOMA!!!

Nagle stolik przy którym siedzieli przewrócił się. Usta i nos Danielewskiego zarosły już całkiem, więc dusił się rzucając po podłodze i strącając wszystko co było w zasięgu jego ciała. Bardziej niż człowieka przypominał już teraz ogromnego potłuka tylko z rękoma. Chłopak czołgał się i bił pięściami o parkiet, aż w końcu po trwającej wieczność w oczach zgromadzonych agonii, udusił się.

Wściekły Mike ryknął jak tur i zabrakło sekund by krtań Edyty po prostu została zmiażdżona, ale jeden ze strażników rąbnął go pałą w rękę. Dziewczyna upadła z krzykiem na podłogę, a Mike miał już rzucić się na jej obrońce, gdy nagle odgłos wystrzału ogłuszył wszystkich w barze. Jacek który stanął za Marcinem trzymał dymiący pistolet, a sam barman i właściciel stancji wysapał gniewnie – Czy ktoś może mi łaskawie wyjaśnić... CO TU SIĘ DO CHOLERY STAŁO!

- Ta kurwa zabiła Danielewskiego! – ryknął Fidelusa.- A teraz ja zrobię z nią porządek! – wykrzyczał ruszając w stronę dziewczyny.

To samo zrobili Pietras i Romcio ale strażnicy zastąpili im drogę.

- Nikt tu nie będzie robił żadnego porządku, dopóki nie poznam całej sytuacji! – ryknął Marcin. – Jacek! Odciągnij od nich Edytę..

Strażnik posłusznie podniósł dziewczynę, która chwyciła się jego ramienia jakby był ojcem chroniącym córkę przed napastnikami. Strażnicy odgrodzili teraz grupę Mike’a od reszty weteranów i Edyty.

- Więc? – spytał Marcin. – Jak to się stało, iż Danielewski... iż on... Boże co się z nim w ogóle stało?!

Drugi który był jak na razie obserwatorem tych wydarzeń, mógł niespodziewanie rzucić trochę światła przynajmniej na te część sprawy. - To ‘’Odarcie z człowieczeństwa’’ – zawołał, a wszystkie oczy w barze spojrzały na niego. – Ten nóż to relikt który powstaje z przedmiotów którymi w Starym Świecie ktoś pozbawił kogoś życia. choćby najlżejsza penetracja, ciała powoduje natychmiastowe przejście przez wszystkie fazy defektu i prowadzi do... Strasznej śmierci...

Marcin słysząc to spojrzał na Drugiego z miną, jakby nic do niego nie dotarło. Dopiero po chwili pokręcił głową i oszołomiony spytał. - Co? Jak...Zaraz skąd ty to wiesz?

- Relikty to moje hobby...- odparł Drugi, chcąc oddać barmanowi nóż – Możesz sprawdzić czy mówię prawdę kalecząc kogoś, ale raczej odradzam testy na ludziach. Nie mniej ten relikt jest tak potężny, iż choćby bez pierwotnej woli poczujesz jego moc w dłoniach...

Marcin przyglądał się przez chwilę ostrzu, aż w końcu szturchnął Jacka. – Weź to od niego...

Strażnik nie wyglądał na przekonanego, ale Drugi spróbował go uspokoić. – Dopóki nie spenetruje ciała jest niegroźne... Chyba, iż będziesz zbyt długo narażony na ekspozycje. Wtedy dostaniesz defektu....ale takiego zwyczajnego...

Po słowach Drugiego Jacek zrobił się jeszcze mniej pewny, ale ponaglony szturchnięciem przez Marcina przejął w końcu nóż. Dłoń drżała mu przy tym, jakby wziął do niej co najmniej odbezpieczony granat.

- Ok. Relikt.- stwierdził Marcin kiwając głową. – To już wiemy... Teraz dlaczego się stało? Dlaczego zaatakowaliście Edytę?

W tym momencie cała grupa Mike’a zawołała oburzona.

- Jak to zaatakowaliście! – ryknął Romcio

- Ta kurwa chciała dźgnąć Mike’a. – dodał Fidelus

- Kogo ty kurwa tu zatrudniasz!!! – wyrzucił Pietras.

Marcin pokręcił głową. – Cisza! – rozkazał, a strażnicy naprężyli się demonstrując broń. – Edyta czy to prawda? Zaatakowałaś Mike’a.

Drugi zobaczył w tym momencie jak dziewczyna odgrywa rolę swojego życia. Jej twarz zalała się łzami, a głos łamał. – Nie... nie prawda! Oni zaprosili mnie do swojego stolika, a potem chcieli mi zapłacić żebym dotrzymała im towarzystwa. Myślała, iż będą chcieli porozmawiać, a potem...potem oni zaczęli mnie dotykać i gdy chciałam odejść to oni mnie przycisnęli. Ja nie wiem co stało się dalej...

- To szmata! – ryknął Fidelus, chcąc ruszyć w stronę dziewczyny, ale strażnik zatrzymał go mierząc do niego z broni.

Mike tym czasem nie powiedział ani słowa, patrząc bez życia na truchło pozostałe po Danielewskim. Tego samego nie dało się powiedzieć o weteranach w barze. Wszyscy otoczyli ich wielkim kręgiem dyskutując zawzięcie. Nagle pomiędzy zgromadzony przedarł się Jasiu. – Łysy! Ja wszystko słyszałem bo podsłuch... siedziałem ledwie stolik obok. Dziewczyna groziła Mike’owi i rzuciła się pierwsza z tym potwornym ostrzem...

Większość weteranów krzyknęła twierdzącą, ale pojawiło się kilku malkontentów.

– Jasiu to kumpel Mike’a wiadomo, iż stanie w jego obronie!

- Uważasz, iż Mike zrobiłby dziewczynie krzywdę?

- Mike to najlepszy weteran jakiego znam!

- Wilk też był w porządku! I co się z nim stało

- Mnie to sie od dawno ta dobroduszność Mike’a nie podobała...

- Wywalić ich za drzwi!

- Chyba kurwa ją!

Marcin słuchający tych wszystkich głosów, wyglądał jakby jego głowa miała za chwilę eksplodować. – Dobra dość! DOŚĆ! Nikt nikogo nie będzie nikogo wyrzucał, zanim nie ustalę faktów...

- Na to mamy raczej mało czasu...- wtrącił Drugi.

- Niby dlaczego? – spytał natychmiast któryś z weteranów.

- Bo odarcie z człowieczeństwa, dosłownie wypala z ciebie człowieczeństwo.- zaczął tłumaczyć Grzesiek.- Czyli też ‘’TO’’ po czym śledzą nas wszyscy niewykształceni wyczuwający ludzi. Przez kilka sekund swojej agonii, Danielewski świecił dla potworów jak latarnia morska. Wszystko co potworne w tej okolicy ruszyło właśnie w stronę stancji...

Weterani zaczęli coś szeptać między sobą, ale chyba nie wielu dało wiarę w słowa Drugiego. W końcu któryś z nich zawołał. - A kim ty do cholery, w ogóle jesteś? Nikt cie tu nie zna, a zachowujesz się jakbyś pozjadał wszystkie rozumy! Może próbujesz odwrócić uwagę od tego, iż twoi kumple się popili i mało nie zerżnęli kelnerki na stole!!!

Po tym stwierdzeniu znowu zaczęła się wrzawa. Przeciwnicy i zwolennicy Mike’a wykrzykiwali do siebie w tłumie. Wyglądało na to, iż zaraz dojdzie do kolejnej rozróby. Jacek musiał tym razem wystrzelić kilka razy w powietrze by uspokoić zebranych.

Gdy tylko głosy ucichły, Marcin postanowił ostatecznie uspokoić towarzystwo. - DOBRA WSZYSCY! DOŚĆ! Następny który chociaż spróbuje wszcząć jakąś awanturę! Dożywotni zakaz noclegu!!! Jacek, Mike’a z ekipą do mojego biura. Edytę na razie do pokoju! Potrzebuje czasu by przemyśleć fakty!

- Dobra! Rozejść się i kładźcie się spać! - warknął Jacek rozganiając tłum

Drugi słysząc go prawie parsknął. Dobrze wiedział, iż tej nocy nikt nie będzie spokojnie spał.

***

Obrona stancji Łysego miała stać się wydarzeniem, które obok Pogromu Merkurego, Bitwy pod Cegielnią czy choćby rozpadu Wspólnoty, na stałe wejdą do Krańcowskich legend. Nim jednak do niej doszło, większość weteranów nocujących tego dnia w Stancji była przekonana, iż najgorsze co mogło się na te chwilę wydarzyć, właśnie się wydarzyło. Chociaż oficjalnie trwała cisza nocna, to na terenie schroniska nikt nie spał. Weterani debatowali ze sobą żywo o śmierci Danielewskiego, a strażnicy już choćby nie próbowali ich uciszać. Pilnowano jedynie by grupy o różnych poglądach nie wszczęły kolejnej awantury.

Dokładnie dwadzieścia minut po północy, strażnik Jacek wyszedł na podwórze Stancji by sprawdzić ogrodzenie, a przy okazji zapalić papierosa. Twarz ciągle jeszcze bolała go od starcia z Fidelusem, a w uszach pulsowała ostrzeżenie nieznanego weterana z ‘’dwójką” na koszulce. Czy rzeczywiście to co się stało z Danielewskim mogło zwabić tu niewykształconych? Tego nie wiedział. Czuł za to coś dziwnego wiszącego w powietrzu. Noc ta była jakaś inna niż zwykle, zupełnie jakby za chwilę miały zapłonąć latarnie.

Przechodząc wzdłuż płotu, Jacek przyjrzał się kilku najbliższym lampą stojącym w pobliskim parku. Żadna nie wyglądała jakby miała rozbłysnąć. Tam gdzie nie sięgały już światła stancji, Krańcowo było ciemne i głośne jak zawsze.

Po dziesięciu minutach strażnik miał kończyć swój obchód. Sprawdzając jeszcze raz łańcuch którym owinięta była główna brama, zgasił drugiego już papierosa i skierował się przemarznięty do budynku stancji. Wtedy to usłyszał. Głuche i tępe uderzenie w płot. \

Nie miał cienia wątpliwości, to musiał być Potłuk.

Pojedynczy niewykształcony nie zrobił na mężczyźnie wrażenia. Stancja gromadziła każdej nocy taką bandę weteranów, iż od czasu do czasu przeżyła mniejsze bądź większe najazdy niewykształconych. Jacek przeszedł do stojaka przy murze i wyciągnął z niego dość siermiężną włócznie z cienkiej rury i trzech ostrzy pozyskanych z dużych noży kuchennych.

Zabicie Potłuka było paradoksalnie trudne i łatwe jednocześnie. o ile miało się dużo amunicji można było po prostu strzelać aż padnie. Potłuki ‘’krwawiły’’ i gdy oberwały dość mocno w końcu umierały z wycieńczenia. o ile natomiast miało się trochę wprawy, to mniej więcej w miejscu gdzie u normalnego człowieka kończyłby się mostek, Potłuki miały coś w rodzaju splotu nerwowego. Uszkodzenie go zabijało potwora niemal natychmiast. Problem był w tym, iż niewykształcony nie stał grzecznie czekając na śmierć. Potłuki były szybkie, poruszały się bardzo chaotycznie, a przy tym atakowały zaciekle każdego człowieka który znalazł się w ich zasięgu. choćby wprawiony w walce z tymi bestiami Jacek, potrzebował aż trzech prób by przebić włócznią witalny organ i zabić w końcu niewykształconego przy bramie.

Gdy Jacek odkładał włócznie z powrotem do stojaka był już pewien, iż ta noc nie będzie spokojna. Potłuki albo nie przychodziły wcale albo pojawiały się grupami. W środku czuł, iż to dopiero początek Dlatego też zamiast wrócić do budynku oparł się o mur i wyciągnął kolejnego papierosa. Niestety nim zdążył wyjąć z kieszeni zapalniczkę, dwa kolejne Potłuki zaczęły okładać ogrodzenie.

Mężczyzna złapał za włócznie, ale nim zdążył dojść do bramy z dwóch niewykształconych zrobiło się pięciu. Mężczyzna sięgnął po radiostacje i wyszeptał zmęczonym głosem. - Mamy niewielki wysyp. Niech ktoś podejdzie i pomoże mi oczyścić płot.

Nie minęła choćby minuta, jak na zewnątrz wyszło dwóch kolejnych strażników. Mężczyźni zabili kilka Potłuków, ale niestety ciągle pojawiały się kolejne i kolejne. Po pół godzinnym zabijaniu potworów, Jacek poprosił o kolejne wsparcie bo niewykształceni zaczynali się grupować.

Pojedynczy Potłuk nie miał wielkich szansa na uszkodzenie ogrodzenia, ale gromada bezustannie okładająca przęsło, mogła je w końcu przełamać. Dlatego grupowanie było najbardziej niebezpieczne dla stancji i gdy tylko występowało, kierowano do ochrony większość sił.

Była godzina pierwsza gdy wszyscy strażnicy ze zmiany nocnej i dziennej byli już na placu dziesiątkując potwory. Niestety gdy tylko udało im się przerzedzić jedną grupę, to z drugiej strony płotu pojawiała się kolejna. Stancja była więc ciągle zagrożona.

O pierwszej piętnaście Jacek wpadł do pokoju Łysego, który ciągle ustalał z Mike’m i jego jak doszło do śmierci Danielewskiego. - Marcin! Musimy wesprzeć się weteranami, bo zaraz stracimy ogrodzenie!

***

Drugiego bardzo pocieszyło fakt, iż Marcin okazał się rozsądnym człowiekiem. Słysząc, iż Stancja jest zagrożona decyzję odnośnie Edyty zostawił na później, a Mike i jego kompanów poprosił o pomoc. Grzesiek jeszcze chwilę wcześniej bał się, iż mężczyzna każe ich uwięzić, zamiast skorzystać z dodatkowych rąd do walki.

Po opuszczeniu biura, mężczyźni udali się do miejsca gdzie strażnicy rozdawali broń weteranom. Drugi ustawił się w kolejce by odzyskać Traka i gdy w końcu dopchał się po niego, uzbrojony ruszył na zewnątrz. Tam sytuacja okazała się dużo gorsza niż się spodziewał. Niewykształceni zdążyli otoczyć całą stancje pierścieniem, praktycznie nie pozostawiając wolnego miejsca przy ogrodzeniu. To trzymało się jeszcze całkiem dobrze, ale niektóre przęsła zaczynały się powoli odginać pod naporem uderzeniem. Weterani i strażnicy oczywiście również to dostrzegali i starali się oczyszczać miejsca najbardziej zagrożone przełamaniem, ale potwory miał ogromną przewagę liczebną.

Miejscem najbardziej narażonym na przebicie potworów, była oczywiście główna brama. Zarówno zawiasy jak i łańcuch nie mogły równać się wytrzymałością ze spawanymi przęsłami. Dlatego kilku weteranów barykadowało ją wszystkim, co tylko znajdowało się na placu, stalowymi regalami, paletami, skrzyniami na odpady, a choćby elementami samochodowej karoserii.

Grzesiek widząc w jak krytycznej byli sytuacji zrozumiał, iż musi użyć wszystkich swoich atutów jeżeli mają mieć szansę przeżycia do rana. Odłączył się gwałtownie od grupy Mike’a, która z włóczniami w rękach pobiegła wspomóc walkę przy bramie i przechodząc przez stancje starał się znaleźć najsłabszy punkt w obronie.

Walka trwała w międzyczasie na całego. Weterani i strażnicy przy użyciu włóczni przebijali Potłuki przepychając ostrza między profilami. Kelnerki biegały roznosząc wodę w butelkach, bo mimo, iż noc była naprawdę chłodna to z większości walczących po prostu lał się pot. Potwory waliły z kolei w ogrodzenie z taką siłą, iż hałas zagłuszał wszystko w okolicy.

W końcu Drugi znalazł miejsce które prawie się załamało. Garstka weteranów próbował powstrzymać wyłamanie mocno wygiętego już przęsła na skraju płotu. Widząc to uderzył lufą swojego Traka o ziemię, uszkadzając koncentrator wiązki. Była to stara sztuczka korpusów naukowych która sprawiała, iż Trak był w stanie razić wiele celów na raz, ale stawał się przy tym dużo bardziej ‘’niebezpieczny” w użytkowaniu. – ODSUNĄĆ SIĘ! ODSUNĄĆ SIĘ! BĘDĘ WALIŁ!!! - wykrzyczał.

Weterani przez chwilę zamarli zdziwieni, ale na szczęście prawie natychmiast rozpierzchli się robiąc miejsce.

Drugi nacisnął spusti wtedy Trak wypluł z siebie serie małych błyskawic. Całą okolice wypełniło błękitne światło, a spora część weteranów i strażników po prostu zamarła obserwując pogrom, jaki broń robiła wśród potworów. Grzesiek trzymał spust tak długo, aż kompensatory nie zrobiły się czerwone, a cała broń nie zaczęła śmierdzieć spalenizną. Rozdzielona wiązka była za słaba, żeby zabić wszystkie trafionePotłuki, ale przynajmniej na chwile je obezwładniała. – Potrzebuje czasu żeby ostygł! Nie dajcie się przytłoczyć – wykrzyczał do weteranów i odbiegł trzymając broń w górze, by ta szybciej się schłodziła.

Gdy doleciał do bramy sytuacja też nie wyglądała dobrze.Dolne zawiasy oderwały pod naporem uderzeń, a skrzydła przechylały się, blokowane jedynie przez barykadę ze złomu i łańcuch.

- Musimy to wyrównać! WYRÓWNAĆ! – krzyknął Mike i dobiegł do stalowych regałów szurając nimi po ziemi.

Kilku weteranów doskoczyło do niego i już po chwili wrota naprostowały się, ale Potłuki wciąż waliły w nie jak szalone. Grzesiek zrozumiał, iż tam musi uderzyć po raz kolejny. Śliniąc palec dotknął kompensatora, ale ten wciąż był gorący jak diabli.

Na szczęście Jacek ogarnął się w krytycznej sytuacji i dał rozkaz do otwarcia ognia. Strażnicy zaczęli strzelać z broni automatycznej i przez chwilę liczba Potłuków przy bramie znacznie spadła. Niestety kolejne pędziły już zajmując ich miejsce. Gdy strażnicy przeładowywali broń, druga seria poleciała ze strony weteranów. Pistolety, strzelby, karabinki automatyczne i półautomatyczne rozpoczęły chaotyczną i nierównomierną kanonadę. Co jakiś czas kolejny niewykształcony odpadał od bramy, ale na jego miejsce pojawiało się dwóch kolejnych. Jedyne co ratowało sytuacje to fakt, iż ślepe Potłuki potykały się o ciała już zabitych potworów i nie mogły w tym momencie przygnieść ich masą.

W końcu Grzesiek stwierdził, iż Trak ostygł dostatecznie. Wybiegając przed grupę ponownie krzyknął. – ODSUNĄĆ SIĘ!!! – I gdy tylko miał wolne pole, walnął kolejną wiązką obezwładniając ogromną gromadę potworów.

Niestety to wciąż było za mało.Gdy sytuacja przy bramie trochę się wyrównała, jedno z przęseł ogrodzenia nie wytrzymało naporu potworów i zaczęło się odrywać. Weterani próbowali je utrzymać, ale Potłuki waliły swoimi ogromnymi łbami jak szalone łamiąc im palce.

Widząc to Mike złapał razem z innym rosłym weteranem euro paletę i podbiegli przycisnąć przęsło. Zaraz obok nich pojawili się strażnicy, którzy szyli włóczniami i strzelali nie szczędząc amunicji, ale następne przęsło zaczynało się już obrywać.

Drugi chciał ratować sytuacje i wyskoczył przed weteranów, a ci wiedząc już co potrafi jego broń rozbiegli się bez słowa. Chociaż kompensatory Traka wciąż lekko dymiły, postanowił zaryzykować. Naciskając spust momentalnie odrzucił Potłuki od przęsła, ale w pewnym momencie błyskawice które wylewały się z uszkodzone koncentratora zmieniły kolor z błękitnych na czerwone. Drugi nie zdążył choćby krzyknąć. – O kurwa...- gdy jego Trak eksplodował odrzucając go do tyłu.

Fidelus dobiegł do niego niemal natychmiast. – Kurwa! Co jest chłopie! Wszystko z tobą okej?

Drugi tylko dzięki płaszczowi miał jeszcze wszystkie kości. Podnosząc się na roztrzęsionych nogach odetchnął ciężko. – Nigdy nie strzelaj bez koncentratora... nigdy nie przegrzewaj cewek...- odparł, ale Fidelus nie miał prawa wiedzieć o co mu chodzi.

Sytuacja Stancji była już krytyczna. Jedno z przęseł puściło całkiem i Potłuki zaczęły wlewać się na plac. Kelnerki uciekł przerażone do wnętrza stancji, a Marcin stojący w drzwiach zaczął krzyczeć. - WYCOFAĆ SIĘ! WSZYSCY DO ŚRODKA! DO ŚRODKA!!!

W tym momencie Drugi się zawahał. Wejście do budynku przekreślało wszystkie możliwości ucieczki. Jakie były szanse, iż stancja się utrzyma?

Mike który wracał w tym momencie spod płotu, złapał go nagle za ramie. - Grzesiek cofamy się! Będziemy się bronić w środku.

Drugi miał już jednak inny plan. Wyrywając się Mike’owi pobiegł prosto w stronę ogrodzenia.

- Sorry chłopaki, nic więcej nie mogę dla was zrobić...- pomyślał, sięgając po drodze do kieszeni. Tam wciąż trzymał ukryty mały słoik z kamieniem trakcyjnym. Odkręcając wieczko rękawem, cisnął luźny kamień prosto do wnętrza płaszcza i nagle sam stał się ogromną cewką. Cały jego strój pokryły mikroskopijne iskry.

- DRUGI! CO TY WYPRAWIASZ!!! – zawołał na koniec Mike, ale Grzesiek już go nie słuchał.

Rozpędzony wskoczył wprost w stado Potłuków, które odrzuciło od niego jakby był żywym piorunem. Przebijając się przez nie pędził na oślep nie wiedząc choćby w którą stronę miasta wypadł.

Już po chwili wybiegł z zasięgu lamp stancji i jedyne co oświetlało mu drogę to iskry na jego płaszczu. Biegnąc ciągle słyszał za sobą odgłosy walki, ale były raczej niewielkie szanse, iż jakiś Potłuk ruszy za nim w pościg.

Niestety naelektryzowanie płaszcza błyskawicznie wyładowało z kamienia całą moc i po chwili Drugiego okryła ciemność. gwałtownie wyciągnął z kieszeni latarkę i poświecił nią dookoła, dostrzegając praktycznie same drzewa. Na ślepo musiał dobiec gdzieś do małego parku przy auli koncertowej.

W tej sytuacji najbezpieczniej byłoby ukryć się w jakimś budynku, ale to wymagało przejścia przez ulicę. Drugi ruszył powoli w kierunku jak mu się wydawało miasta, gdy nagle tuż obok niego ziemia po prostu się zatrzęsła. Ogromny Dziad pojawił się nie wiadomo skąd i ruszył w kierunku stancji. - Jakby mieli tam mało problemów...-westchnął wdzięczny w duchu, iż potwór go nie zauważył.

Niestety gdy chciał ruszyć dalej dobiegł do niego Potłuk i rąbnął go w potylice. Grzesiek poczuł, iż od siły uderzenia o mało nie stracił przytomności. Przy mroczony spróbował uciec, ale potwór bez zawahania ruszył za nim. Przez pierwsze dwie minuty Grześkowi udało się zyskać trochę dystansu, problem był w tym, iż Potłuki się nie męczyły i nie ustępowały.

Po jakiś pięciu minutach biegu Drugi poczuł, iż nogi odmawiają mu posłuszeństwa wykończone całodniowym marszem i nocną walką. Gdy był już w krytycznej sytuacji, przypomniała mu się za to pewna sztuczka, której nauczył się w korpusach badawczych. Zabicie Potłuka bez broni było praktycznie niemożliwe, ale można go było dość łatwo (przynajmniej na jakiś czas) wyeliminować z pościgu. Drugi zatrzymał się gwałtownie i zrobił nagły zwrot. Widząc bestie która szykowała się by przywalić mu ze swojej wielkiej głowy, odskoczył na bok i z całej siły podciął ją kopniakiem. Chociaż piszczel mało mu od tego nie eksplodował, to niewykształcony runął na ziemię.

Ponieważ Potłuki nie miały rąk, bardzo ciężko było im się podnieść. Przewrócony potwór rzucał się jak ryba próbując wrócić do pionu , ale Drugi nie czekał aż mu się to uda. Błyskawicznie wziął nogi zapas i pobiegł w kierunku w którym jak mu się wydawało, powinny znajdować się bloki. Problem był w tym, iż prawie natychmiast zgubił po ciemku drogę i wciąż krążył w okolicy stancji. Co gorsza błądząc napatoczył się na kolejne dwa potłuki.

- Nie! Nie! Nie! - wykrzyczał, czując już ogień palący go w płucach. - Nie mogę tu umrzeć! Nie teraz! Nie po tym co przeszedłem! Nie gdy jestem tak blisko! - powtarzał w myślach, pędząc ostatkami sił.

Wtedy stało się coś jeszcze gorszego. Skręcając gwałtownie przy dużym drzewie, odbił się nagle od czegoś wielkiego i upadł na ziemię. Podnosząc błyskawicznie latarkę, zaczął oświetlać ogromną sylwetkę, która zakończoną czarną spawalniczą maską.

- DELIMER! - krzyknął przerażony Drugi, a jego serce mało nie wyskoczyło z klatki. - To koniec...- pomyślał, a paraliżujący strach odebrał mu resztkę sił. Siedział na ziemi patrząc się na tego ogromnego potwora, a Potłuki już pędziły zanim. Zastanawiał się tylko co zabije go pierwsze...

Jeden z Potłuków prawie natychmiast doskoczył do niego i chybiając ciosu napatoczył się prosto na Delimera. Ten złapał go i poderwał z ziemi bez wysiłku. Trzymając za nogi machnął nim jak szmacianą lalką uderzając o drzewo. Potłuk po prostu rozprysnął się na konarze. Kolejny pojawił się niemal zaraz za pierwszym, ale nim zdążył uderzyć Drugiego, Delimer podniósł go nad głowę i rozerwał na pół.

Grzesiek nie mógł uwierzyć w to co widzi. Delimer przyglądał mu się przez chwilę, a potem obrócił swoją maskę gdzieś w głąb parku. Już po chwili Drugi dostrzegł jakiegoś chudego chłopaka w bluzie i kamizelce kuloodpornej.

Przybysz przyklęknął przy nim i spoglądając mu w oczy spytał. - Wiesz kim jestem?

- Zbawicielem? - zgadywał Drugi i jak się okazało trafił za pierwszym razem, bo chłopak skinął głową.

- Ale ja nie wiem kim ty jesteś... Poczekaj tu, zaraz porozmawiamy... - rozkazał.

Zbawiciel minął Drugiego i ruszył w kierunku stancji. Na plecach kamizelki kuloodpornej wciąż wypisany miał stary pseudonim ‘’Dziki”. Delimer natomiast pozostał na miejscu, spoglądając teraz na Grześka przez swoj maskę. Czy gdyby się ruszył, potwór zaatakowałby go?

***

Minęło co najmniej pól godziny od zniknięcia zbawiciela. Grzesiek obserwowany przez Delimera wciąż nie ośmielił się drgnąć. W międzyczasie odgłosy walki ze stancji zupełnie ucichły. W końcu po kolejnych kilku minutach Grzesiek usłyszał kroki.

Delimer obrócił się, a Drugi miał przez chwilę myśl by spróbować uciec.Tylko, iż był już dotknięty. W tej sytuacji nie wiele by to pomogło, bo potwór i tak by go odnalazł.

Zbawiciel wyłonił się w końcu z ciemności, a zaraz za nim pojawił się Grabarz wlekący na plecach jakieś ciało. Grzesiek zmrużył oczy i dostrzegł Edytę która o zgrozo wciąż jeszcze żyła. Dziewczyna przeszyta była kolcami, ale jej oczy był otwarte, a przez uchylone usta chwytała z bólem powietrze.

Zbawiciel przyklęknął przy Drugim ignorując zupełnie obecność Delimera i męczącej się dziewczyny. - Mam mało czasu... Więc wybacz, iż poznamy się w ten mniej przyjemny sposób...

Drugi rozszerzył przerażony oczy, a Zbawiciel położył mu rękę na czole. Wiedział doskonale co się teraz stanie, ale miał zbyt mało czasu żeby się na to przygotować. Na ostatnią chwilę zaczął spychać wszystko co najgorsze w swojej historii w głąb podświadomości, starając się uwypuklić to co w życiu zrobił dobrego. Problem w tym, iż nie było tego zbyt wiele...

Już po chwili utracił kontrolę nad swoimi wspomnieniami, a te niczym klatki z filmu zaczęły wyświetlać się na jego powiekach. Nie wiedział jak długo trwało grzebanie w jego głowie, ale gdy Zbawiciel skończył jeszcze nie świtało.

- Jesteś niejednoznacznym człowiekiem Drugi. - stwierdził Zbawiciel. - Za to co widziałem mógłbym już cię zabić...- ‘’słysząc’’ to Delimer wyciągnął powoli dłoń, ale chłopak powstrzymał go. - Z drugiej strony widzę jak bardzo zależy ci na człowieku, do którego mam bezgraniczny wręcz szacunek. Wiem, iż byłbyś w stanie poświęcić dla niego wiele... Dlatego będziesz żył. - Grzesiek odetchnął z ulgą, ale Zbawiciel nie skończył z nim jeszcze. - Pamiętaj jednak, iż już zostałeś naznaczony. - stwierdził wskazując na Delimera.- jeżeli usłyszę, iż zrobiłeś w Krańcowie cokolwiek niegodnego...Nawet nie będę musiał cię szukać...

Grzesiek skinął głową na znak, iż zrozumiał. - Przepraszam, ale czy ty... Czy ty ocaliłeś stancje? - spytał, zastanawiając się czy Mike i reszta przeżyli te noc.

- Tak. - odpowiedział Zbawiciel. - Mike to mój przyjaciel na zawsze. Łączy nas taka sama więź jak ciebie i Pierwszego, gdy tylko dowiedziałem się, iż jest zagrożony zebrałem armię i przybyłem...

- Zebrałeś armie? Ty naprawdę kontrolujesz potwory? - spytał zszokowany Drugi. - Dlaczego po prostu nie zatrzymałeś potłuków?

- One są zbyt prymitywne...- odparł zbawiciel. - Nie ma już w nich dość rozumu, bym mógł do nich przemówić...- Zbawiciel bez pożegnania obrócił się i ruszył w kierunku miasta, a Delimer podążył za nim.

Drugi wyczuwając okazję, zawołał za nim. - Poczekaj! Czy możesz mi powiedzieć, gdzie jest Pierwszy?

Zbawiciel obrócił się jeszcze przez chwilę. - Nie ma go już w Krańcowie...

Drugi otworzył zszokowany usta. Pierwszy opuścił Krańcowo? Więc jak miał go teraz odnaleźć? Martwy świat był ogromny. - Czekaj! - zawołał jeszcze raz. - Powiedz mi chociaż do którego miasta wyruszył!

- jeżeli kiedyś zasłużysz na odpowiedź, to może ją dostaniesz. - odparł tajemniczo Zbawiciel i mimo nawoływań Drugiego, po prostu odszedł.

Idź do oryginalnego materiału