Postawiła na sobie krzyż. A potem los podarował jej nowe życie…
Piotr wszedł do mieszkania późnym wieczorem. Na twarzy miał zmęczenie, w oczach – wewnętrzną walkę. W milczeniu zdjął buty, przeszedł do kuchni i usiadł przy stole.
— Piotrusiu, zjesz kolację? — krzątała się wokół niego Kinga. — Upiekłam kaczkę, tak jak lubisz. Z jabłkami… Coś się stało?
Spojrzał na nią poważnie, bez zwykłego uśmiechu:
— Kinga, musimy poważnie porozmawiać. Nie mogę już żyć na dwa domy. Kiedy w końcu będziemy razem? Przecież mam swoje mieszkanie.
Kinga nagle spochmurniała. Wszystko, czego tak długo unikała, dopadło ją.
— Dobrze — szepnęła. — Ale najpierw musisz poznać moje dzieci.
Spotkali się w kawiarni. Kacper i Jakub siedzieli po jednej stronie stołu, Weronika — obok Kingi. Gdy wszedł Piotr, dzieci zastygły jak posągi. Usta otworzyły się ze zdumienia. Kinga choćby nie od razu zrozumiała, o co chodzi. Ale gdy synowie wymienili się wściekłymi spojrzeniami, wszystko stało się jasne…
— Żartujesz sobie, mamo?! — pierwszy wybuchnął Kacper. — W twoim wieku urządzać sobie życie uczuciowe?! Toż to wstyd!
— Mamo, myśleliśmy, iż masz rozum… — dodał Jakub. — W twoim wieku kobiety zostają babciami, a nie przyprowadzają facetów do domu.
— Mam dopiero czterdzieści cztery lata — cicho odpowiedziała Kinga.
— No to żyłabyś sobie spokojnie, sama. My z Kacprem wynajmiemy mieszkanie. Nie pasuje nam mieszkać pod jednym dachem z tobą i twoim adoratorem.
A Weronika odwróciła się. Przez cały miesiąc nie zamieniła z matką ani słowa.
Kinga nie płakała. Siedziała nocą w ciszy i wspominała swoje życie. Jak to wszystko się zaczęło.
…Kiedyś była prymuską. Spokojna, rozsądna dziewczynka, z dobrą rodziną, z rodzicami, którzy ją uwielbiali i marzyli, iż córka dostanie się na prestiżową uczelnię. Ale w siedemnastym roku życia zakochała się. W Marku.
Miał dwadzieścia cztery lata. Wysoki, o chropowatym głosie, silnych rękach i dumnych oczach. Rodzice od razu go nie polubili. Ojciec wyrzucił go, gdy przyszedł prosić o jej rękę. Ale Kinga nie posłuchała nikogo — i po paru miesiącach wyjechała z Markiem do innego miasta.
Na początku było jak w bajce. Urodził się pierwszak — Kacper. Rodzice pomogli, kupili im mieszkanie. Potem przyszedł na świat Jakub — i na szczęście dostali jeszcze większe lokum. Ale wtedy bajka zaczęła zmieniać się w codzienny koszmar.
Rodzina Marka okazała się pijąca. Brat – nierób, rodzice – hulacy. Marek zaczął przesiadywać u nich coraz częściej, czasem znikał na tygodnie. Praca? Ech. Kto by zatrudnił kogoś, kto co miesiąc przepija całą wypłatę?
Kinga ciągnęła wszystko sama. Pracowała na dwóch etatach, studiowała zaocznie. Wieczorami – sprzątanie. Wstydziła się prosić rodziców o pomoc. A mąż coraz częściej wylegiwał się na kanapie, domagając się „zimnego piwa”.
Gdy wróciła z wizyty u lekarza – w ciąży z trzecim dzieckiem – i usłyszała: „Nie ma piany? No to idź kup!”, nie wytrzymała. Złożyła pozew o rozwód. Sama zamówiła mu taksówkę, zapłaciła. Śmiał się i nie wierzył. Na próżno.
Nie wrócił już więcej. Zamki były nowe. Sąsiadka-babcia pilnowała, żeby nie urządzał scen. Rozwód poszedł szybko. I choćby nie dowiedział się, iż urodziła mu się córka.
Trzy miesiące później Marek zginął. Pożar na działce, spowodowany nie wyłączonym gazem. Rodzice byli w ogrodzie, brat przeżył, Marek – nie. Kinga czuła winę… ale wiedziała — nie była obowiązana być jego opiekunką do końca życia.
Urodziła się Weronika. Troje dzieci. Praca. Dom. Trzy godziny snu.
Zapomniała, co to kobiecość. Zapomniała, jak to — być pożądaną. Postawiła dzieci na nogi. Wszystkie świadczenia po ojcu szły na ich przyszłość.
Życie osobiste – wykreśliła. Uznała, iż nie ma do niego prawa.
Aż przyszedł ten deszczowy wieczór. Impreza u koleżanki z pracy, późny powrót, ulewa. Autobus nie przyjeżdżał. I nagle — zatrzymał się samochód.
— Podwieźć?
Zwyczajny mężczyzna. Ciepłe spojrzenie. Życzliwy. Nazywał się Piotr. Okazało się — mieszkają niedaleko. Potem czekał na nią każdego ranka, odwoził do pracy, zabierał wieczorem. Robił kawę w aucie. Mówił, iż jest piękna.
Kinga odzwyczaiła się od komplementów. Ale z nim było lekko. Rozwiódł się — przyłapał żonę z kochankiem. Dzieci nie miał.
I nagle — zaproponował wspólne życie. A ona… nie wiedziała, co robić.
Dzieci się odwróciły. Nazwały ją lekkomyślną, powiedziały — niech żyje sobie sama, a oni wynajmą mieszkanie.
Kinga przeżywała. Ale w pewnym momencie coś w niej pękło.
— Skoro tak — powiedziała synom — to wymienimy mieszkanie na trzy kawalerki. Doplacę. Jesteście dorośli. A ja… nie muszę być sama tylko dlatego, iż wam to pasuje.
I wyprowadziła się do Piotra.
A potem stał się cud — Kinga znów została matką. Jej ciąża była trudna. Wszyscy odradzali. Ale ona postanowiła rodzić.
Piotr nie odstępował jej na krok. Woził po lekarzach, noce spędzał przy łóżku. Był ojcem od pierwszego uderzenia serca.
Dzieci… zniknęły. Nie dzwonili, nie pisali.
Ale na wyjście ze szpitala przyszli wszyscy troje. Z kwiatami. Z balonami. Z przeprosinami.
Teraz w mieszkaniu znowu słychać dziecięcy śmiech. Mała Zosia biega po domu, a starszy brat i siostra są z powrotem blisko. Weronika przychodzi, pomaga. Kacper przyprowadza żonę. Jakub zorganizował rodzinny obiad.
Kinga patrzy na Piotra — i serce zamiera jej w piersi.
Mogła odmówić. Mogła zostać sama. Ale wybrała — żyć.
I teraz wie: nigdy nie jest za późno, by być szczęśliwą. jeżeli masz przy sobie kogoś, kto naprawdę kocha.