Ona postawiła na sobie krzyż. A potem los podarował jej nowe życie…
Wojciech wszedł do mieszkania późnym wieczorem. Na twarzy malowało się zmęczenie, w oczach – wewnętrzna walka. W milczeniu zdjął buty, przeszedł do kuchni i usiadł przy stole.
— Wojtku, zjesz kolację? — krzątała się wokół niego Bogna. — Upiekłam kaczkę, tak jak lubisz. Patrz, z jabłkami… Czemu taki ponury?
Spojrzał na nią prosto, bez zwykłego uśmiechu:
— Boguś, musimy poważnie porozmawiać. Nie mogę już żyć w rozdwojeniu. Kiedy wreszcie będziemy razem? Przecież mam swoje mieszkanie.
Bogna nagle spochmurniała. Wszystko, czego tak długo unikała, dogoniło ją.
— Dobrze — odparła cicho. — Ale najpierw musisz poznać moje dzieci.
Spotkali się w kawiarni. Kacper i Bartosz siedzieli po jednej stronie stołu, a Kinga — obok Bogny. Gdy pojawił się Wojciech, dzieci zastygły jak posągi. Ze zdumienia aż opadły im szczęki. Bogna nie od razu zrozumiała, o co chodzi. Ale gdy synowie wymienili się gniewnymi spojrzeniami, wszystko stało się jasne…
— Żartujesz sobie, mamo?! — pierwszy wybuchnął Kacper. — W twoim wieku urządzać sobie życie uczuciowe?! Toż to kompromitacja!
— Mamo, myśleliśmy, iż masz rozum… — dodał Bartosz. — W twoim wieku kobiety są już babciami, a nie wiodą mężczyzn do domu.
— Mam dopiero czterdzieści cztery lata — cicho odpowiedziała Bogna.
— No to żyłabyś sobie spokojnie, sama. My z Kacprem wynajmiemy mieszkanie. Nie pasuje nam, żeby pod jednym dachem mieszkał twój adorator.
A Kinga odwróciła się do okna. Przez cały miesiąc nie zamieniła z matką ani słowa.
Bogna nie płakała. Siedziała nocą w ciszy i wspominała swoje życie. Jak to wszystko się zaczęło.
…Kiedyś była prymuską. Spokojna, rozsądna dziewczyna, z dobrą rodziną, rodzicami, którzy ubóstwiali ją i marzyli, by córka dostała się na prestiżową uczelnię. Ale w wieku siedemnastu lat zakochała się. W Darku.
Miał dwadzieścia cztery lata. Wysoki, o chropowatym głosie, silnych dłoniach i dumnych oczach. Rodzicom od razu się nie spodobał. Ojciec wyrzucił go za drzwi, gdy ten przyszedł prosić o jej rękę. Ale Bogna nikogo nie słuchała — i po kilku miesiącach wyjechała z Darkiem do innego miasta.
Na początku wszystko było jak z bajki. Urodził się pierworodny — Kacper. Rodzice pomogli, kupili im mieszkanie. Potem przyszedł na świat Bartosz — a na ich szczęście dostali jeszcze większe lokum. ale wtedy bajka zmieniła się w codzienny koszmar.
Rodzina Darka okazała się pijąca. Brat — nierób, rodzice — hulaki. Darek zaczął coraz częściej przesiadywać u nich, czasem znikając na tygodnie. Praca? Gdzie tam. Kto by zatrudnił człowieka, który co miesiąc znika na ciągówkę?
Bogna ciągnęła wszystko sama. Pracowała na dwóch etatach, studiowała zaocznie. Wieczorami sprzątanie. Wstydziła się prosić rodziców o pomoc. A mąż coraz częściej wylegiwał się na kanapie, domagając się „zimnego piwka”.
Gdy wróciła z wizyty u lekarza — w ciąży z trzecim dzieckiem — i usłyszała: „Śmietany nie ma? No to idź kup!”, nie wytrzymała. Złożyła pozew o rozwód. Sama zamówiła mu taksa, zapłaciła. Śmiał się i nie wierzył. I był w błędzie.
Więcej nie wrócił. Zamki wymieniła. Sąsiadka pilnowała, by nie urządzał awantur. Rozwód przeszedł szybko. Nigdy się choćby nie dowiedział, iż urodziła mu się córka.
Trzy miesiące później Darek zginął. Pożar wywołany niezakręconym gazem na działce. Rodzice byli w ogrodzie, brat przeżył, on — nie. Bogna czuła winę… ale wiedziała — nie była obowiązana opiekować się nim do końca życia.
Urodziła się Kinga. Troje dzieci. Praca. Dom. Sen po trzy godziny.
Zapomniała, czym jest kobiecość. Zapomniała, jak to — być pożądaną. Stawiała dzieci na nogi. Wszystkie renty po stracie żywiciela szły na ich przyszłość.
Życie osobiste — skreśliła. Uznała, iż nie ma do niego prawa.
Aż pewnego deszczowego wieczoru. Urodziny koleżanki z pracy, późny przystanek, ulewa. Autobus nie przyjeżdżał. I nagle — zatrzymał się samochód.
— Podwieźć?
Zwyczajny mężczyzna. Ciepłe spojrzenie. Życzliwy. Nazywał się Wojciech. Okazało się — mieszkają niedaleko. Potem czekał na nią każdego ranka, odwoził do pracy, zabierał wieczorem. Robił kawę w aucie. Mówił, iż jest piękna.
Bogna odzwyczaiła się od komplementów. Ale z nim było lekko. Był po rozwodzie — zastał żonę z kochankiem. Dzieci nie miał.
I nagle — zaproponował wspólne życie. A ona… nie wiedziała, co robić.
Dzieci odwróciły się plecami. Nazwały ją lekkomyślną, stwierdziły — niech żyje sobie sama, oni wynajmą mieszkanie.
Bogna przeżywała. Ale w pewnym momencie coś w niej pękło.
— Skoro tak — powiedziała synom — to wymieniamy mieszkanie na trzy kawalerki. Doplacę. Jesteście dorośli. A ja… nie muszę być samotna tylko dlatego, iż wam to pasuje.
I przeprowadziła się do Wojciecha.
A potem stał się cud — Bogna znów została matką. Jej ciąża była trudna. Lekarze ostrzegali. Ale postanowiła rodzić.
Wojciech nie odstępował jej na krok. Woził po szpitalach, noce spędzał przy łóżku. Był ojcem od pierwszego uderzenia serca.
Dzieci… zniknęły. Nie dzwonili, nie pisali.
Lecz na wypis ze szpitala przyszli wszyscy troje. Z kwiatami. Z balonami. Z przeprosinami.
Teraz w mieszkaniu znów słychać dziecięcy śmiech. Mała Danusia biega po domu, a starsze rodzeństwo jest znów blisko. Kinga przychodzi, pomaga. Kacper przyprowadza żonę w gości. Bartosz zorganizował rodzinny obiad.
Bogna patrzy na Wojciecha — i serce zamiera jej w piersi.
Mogła odmówić. Mogła zostać sama. Ale wybrała — żyć.
I dziś wie: nigdy nie jest za późno, by być szczęśliwą. jeżeli obok jest ktoś, kto naprawdę kocha.