Ona postawiła na sobie krzyż. A potem los podarował jej nowe życie…
Marek wrócił do domu późnym wieczorem. Na twarzy malowało się zmęczenie, w oczach – wewnętrzna walka. W milczeniu zdjął buty, przeszedł do kuchni i usiadł przy stole.
— Marku, zjesz kolację? — krzątała się wokół niego Halina. — Upiekłam kaczkę, tak jak lubisz. Z jabłkami… Czemu jesteś taki ponury?
Spojrzał na nią prosto, bez zwyczajnego uśmiechu:
— Halinko, musimy poważnie porozmawiać. Nie mogę już żyć na dwie strony. Kiedy wreszcie będziemy razem? Mam przecież swoje mieszkanie.
Halina nagle spochmurniała. Wszystko, czego tak długo unikała, dopadło ją.
— Dobrze — szepnęła cicho. — Ale najpierw musisz poznać moje dzieci.
Spotkali się w kawiarni. Krzysztof i Bartosz siedzieli po jednej stronie stołu, a Kinga – obok Haliny. Gdy Marek wszedł, dzieci zdrętwiały, jakby wryte w ziemię. Usta otworzyły się ze zdumienia. Halina choćby nie od razu zrozumiała, o co chodzi. Ale gdy synowie wymienili się pełnymi gniewu spojrzeniami, wszystko stało się jasne…
— Żartujesz sobie, mamo?! — pierwszy wybuchnął Krzysztof. — W twoim wieku zakładać sobie nowe życie? Co za wstyd!
— Mamo, myśleliśmy, iż masz rozum… — dodał Bartosz. — W twoim wieku kobiety już bawią się wnukami, a nie wpuszczają do domu facetów.
— Mam dopiero czterdzieści cztery lata — cicho odpowiedziała Halina.
— Więc żyj sobie spokojnie, sama. My z Krzysiem wynajmiemy mieszkanie. Nie będziemy mieszkać pod jednym dachem z twoim kawalerem.
A Kinga odwróciła się plecami. Przez cały miesiąc nie zamieniła z matką ani słowa.
Halina nie płakała. Po prostu siedziała nocą w ciszy i wspominała swoje życie. Jak to wszystko się zaczęło…
…Kiedyś była prymuską. Spokojna, rozsądna dziewczyna, z dobrą rodziną, z rodzicami, którzy ubóstwiali ją i marzyli, iż córka dostanie się na prestiżową uczelnię. Ale w wieku siedemnastu lat zakochała się. W Janie.
Miał dwadzieścia cztery lata. Wysoki, z chropowatym głosem, silnymi rękami i dumnym spojrzeniem. Rodzice od razu go nie polubili. Ojciec wyrzucił go, gdy przyszedł prosić o jej rękę. Ale Halina nie posłuchała nikogo – i po kilku miesiącach wyjechała z Janem do innego miasta.
Na początku wszystko było jak z bajki. Urodził się pierworodny – Krzysztof. Rodzice pomogli, kupili im mieszkanie. Później przyszedł na świat Bartosz – i na szczęście dostali jeszcze trzypokojowe. Ale wtedy bajka zamieniała się w codzienny koszmar.
Rodzina Jana okazała się pijąca. Brat – nierób, rodzice – hulajdusze. Jan zaczął coraz częściej zaniedbywać dom, czasem znikał na tygodnie. Praca? Nie liczył się z nikim. Który pracodawca zatrudniłby kogoś, kto co miesiąc przepija całą wypłatę?
Halina ciągnęła wszystko sama. Pracowała na dwóch etatach, studiowała zaocznie. Wieczorami – sprzątanie. Wstydziła się prosić rodziców o pomoc. A mąż coraz częściej leżał na kanapie, domagając się „zimnego piwa”.
Gdy wróciła z wizyty u lekarza – w trzeciej ciąży – i usłyszała: „Śmietany nie ma? No to idź kup!”, nie wytrzymała. Napisała pozew o rozwód. Sama zamówiła mu taksówkę, zapłaciła. Śmiał się i nie wierzył. Na próżno.
Już nie wrócił. Zamki były nowe. Sąsiadka pilnowała, żeby nie robił awantur. Rozwód odbył się szybko. choćby nie dowiedział się, iż urodziła mu się córka.
Trzy miesiące później Jan zginął. Pożar na działce – zapomniana kuchenka gazowa. Rodzice byli w ogrodzie, brat przeżył, Jan – nie. Halina czuła winę… ale wiedziała – nie musiała być jego opiekunką do końca życia.
Urodziła się Kinga. Troje dzieci. Praca. Dom. Trzy godziny snu.
Zapomniała, co to kobiecość. Zapomniała, jak to jest – być pożądaną. Postawiła dzieci na nogi. Wszystkie świadczenia po ojcu szły na ich przyszłość.
Życie osobiste – wykreśliła. Uważała, iż nie ma do niego prawa.
Aż nadszedł ten deszczowy wieczór. Urodziny koleżanki z pracy, późny przystanek, ulewa. Autobus nie przyjeżdżał. I nagle – zatrzymał się samochód.
— Podwieźć?
Zwykły mężczyzna. Ciepłe oczy. Dobre serce. Nazywał się Marek. Okazało się, iż mieszkają niedaleko. Potem czekał na nią każdego ranka, odwoził do pracy, odbierał wieczorem. Robił kawę w samochodzie. Mówił, iż jest piękna.
Halina odzwyczaiła się od komplementów. Ale z nim było łatwo. Był po rozwodzie – przyjA kiedy teraz patrzyła na małą Darię, biegającą między uśmiechniętymi starszymi dziećmi i Markiem, który trzymał ją za rękę, zrozumiała, iż życie potrafi zaskakiwać pięknie – jeżeli tylko odważy się je przyjąć.