Dziś znowu sobie uświadomiłam, jak dziwnie potoczyło się moje życie. Kiedyś myślałam, iż już nic dobrego mnie nie spotka, a jednak los postanowił dać mi drugą szansę…
Bartek wszedł do mieszkania późnym wieczorem. Na twarzy miał zmęczenie, w oczach – wewnętrzny ból. W milczeniu zdjął buty, przeszedł do kuchni i usiadł przy stole.
— Bartku, zjesz coś? — krzątałam się wokół niego. — Upiekłam kaczkę, taką jak lubisz, z jabłkami… Czemu taki posępny?
Spojrzał na mnie poważnie, bez zwykłego uśmiechu:
— Krysia, musimy porozmawiać. Nie mogę żyć w rozdwojeniu. Kiedy wreszcie będziemy razem? Przecież mam swoje mieszkanie.
Nagle zrobiło mi się ciężko na sercu. To, przed czym tak długo uciekałam, w końcu mnie dopadło.
— Dobrze — odparłam cicho. — Ale najpierw musisz poznać moje dzieci.
Spotkaliśmy się w kawiarni. Kuba i Tomek siedzieli po jednej stronie stołu, a Kinga – obok mnie. Gdy Bartek wszedł, dzieci zastygły jak posągi. Ich zdziwienie było tak wyraźne, iż początkowo nie zrozumiałam, o co chodzi. Ale gdy synowie wymienili się pełnymi gniewu spojrzeniami, wszystko stało się jasne…
— Żartujesz sobie, mamo?! — wybuchnął Kuba. — W twoim wieku szukać sobie faceta? Toż to kompromitacja!
— Myśleliśmy, iż masz rozum — dodał Tomek. — W twoim wieku kobiety zajmują się wnukami, a nie nowymi związkami.
— Mam dopiero czterdzieści cztery lata — odpowiedziałam cicho.
— No to żyj sobie spokojnie, sama. Z Kubą wynajmiemy mieszkanie. Nie będziemy tkwić pod jednym dachem z twoim narzeczonym.
A Kinga odwróciła się do mnie plecami. Przez miesiąc nie odezwała się do mnie ani słowem.
Nie płakałam. Tylko siedziałam nocą w ciszy i wspominałam swoje życie. Jak to wszystko się zaczęło…
Kiedyś byłam prymuską. Spokojna, rozsądna dziewczyna z dobrego domu, z rodzicami, którzy kochali mnie i marzyli, iż dostanę się na prestiżową uczelnię. Aż do dnia, gdy w wieku siedemnastu lat zakochałam się. W Marku.
Miał dwadzieścia cztery lata. Wysoki, z niskim głosem, silnymi dłońmi i dumą w oczach. Rodzice od razu go znienawidzili. Ojciec wyrzucił go za drzwi, gdy przyszedł prosić o moją rękę. Ale ja nie posłuchałam nikogo — i kilka miesięcy później wyjechałam z Markiem do innego miasta.
Na początku było jak w bajce. Urodził się pierworodny – Kuba. Rodzice pomogli, kupili nam mieszkanie. Później przyszedł na świat Tomek — a na tę euforia dostaliśmy choćby trzypokojowe. Ale wtedy bajka zamieniła się w koszmar.
Rodzina Marka okazała się pijąca. Brat – nierób, rodzice – wieczni imprezowicze. Marek przesiadywał u nich coraz częściej, czasem znikał na tygodnie. Praca? No cóż, kto by zatrudnił kogoś, kto regularnie popada w ciągi?
Wszystko ciągnęłam sama. Pracowałam na dwóch etatach, studiowałam zaocznie. Wieczorami – sprzątanie. Wstydziłam się prosić rodziców o pomoc. A on leżał na kanapie i wołał: „Przynieś mi zimnego piwa!”.
Gdy wróciłam z wizyty u lekarza – będąc w trzeciej ciąży – i usłyszałam: „Nie ma pianki? To se idź kup!”, nie wytrzymałam. Napisałam pozew o rozwód. Zamówiłam mu taksówkę i zapłaciłam za przejazd. Śmiał się i nie wierzył. A szkoda.
Już nie wrócił. Zamki były wymienione. Sąsiadka pilnowała, żeby nie urządzał scen. Rozwód dostałam szybko. choćby nie dowiedział się, iż ma córkę.
Trzy miesiące później Marek zginął. Pożar na działce, nie wyłączony gaz. Rodzice byli w ogrodzie, brat przeżył, on – nie. Czułam wyrzuty sumienia… ale wiedziałam – nie byłam obowiązana być jego opieką do końca życia.
Urodziła się Kinga. Troje dzieci. Praca. Dom. Trzy godziny snu dziennie.
Zapomniałam, co to kobiecość. Nie pamiętałam już, jak to jest – być pożądaną. Wychowywałam dzieci. Wszystkie renty po ojcu szły na ich przyszłość.
Miłość – skreśliłam. Uznałam, iż nie mam do niej prawa.
Aż przyszedł ten deszczowy wieczór. Urodziny koleżanki z pracy, późny powrót, ulewa. Autobus nie przyjeżdżał. Nagle zatrzymał się samochód.
— Podwieźć?
Zwyczajny mężczyzna. Ciepłe spojrzenie. Życzliwy. Miał na imię Bartek. Okazało się, iż mieszkamy niedaleko. Potem czekał na mnie każdego ranka, odwoził do pracy, zabierał wieczorem. Robił kawę w aucie. Mówił, iż jestem piękna.
Oduczyłam się komplementów. Ale z nim było lekko. Był po rozwodzie – zastał żonę z kochankiem. Nie mieli dzieci.
I nagle – zaproponował żyć razem. A ja… nie wiedziałam, co robić.
Dzieci odwróciły się ode mnie. Nazwały mnie lekkomyślną, powiedziały – niech żyje sama, a oni wynajmą coś osobno.
Przeżywałam to. Ale w pewnym momencie coś we mnie pękło.
— Skoro tak — powiedziałam synom — to wymieniamy mieszkanie na trzy kawalerki. Doplacę. Jesteście dorośli. A ja… nie muszę być samotna tylko dlatego, iż wam to pasuje.
I przeprowadziłam się do Bartka.
A potem zdarzył się cud – znów zostałam matką. Ciąża była trudna. Lekarze odradzali. Ale zdecydowałam się rodzić.
Bartek nie odstępował mnie na krok. Woził po szpitalach, noce spędzał przy moim łóżku. Był ojcem od pierwszego uderzenia serca.
Dzieci… zniknęły. Nie dzwonili, nie pisali.
Ale na wypis ze szpitala przyszli wszyscy troje. Z kwiatami. Z balonami. Z przeprosinami.
Teraz w domu znów słychać dziecięcy śmiech. Mała Ola biega po pokojach, a starsze rodzeństwo jest przy mnie. Kinga przychodzi pomagać. Kuba przyprowadza żonę. Tomek urządził rodzinny obiad.
Patrzę na Bartka – i serce zamiera mi w piersi.
Mogłam się poddać. Mogłam zostać sama. Ale wybrałam życie.
I teraz wiem – na szczęście nigdy nie jest za późno. jeżeli obok jest ten, kto naprawdę kocha.