Hollywood uwielbia historie o zwykłych ludziach, którzy decydują się zawalczyć o siebie wbrew całemu światu. Zdarza się również, iż sami aktorzy muszą pokonać wiele przeszkód, które los rzuca im pod nogi, nim wdrapią się na szczyt. Jednym z najlepszych przykładów jest Sylwester Stallone. Życie go nie rozpieszczało, w pewnym momencie nie miał pieniędzy choćby na opłacenie czynszu. Ale nie poddał się i dzięki uporowi oraz odrobinie szczęścia został jednym z najsłynniejszych ludzi w dziejach X muzy. Wielki sukces odniósł w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, a w kolejnej dekadzie ugruntował swoją pozycję, co skutkowało tym, iż mógł przebierać w rolach. Gdy Menahem Golan, współzałożyciel firmy The Cannon Group, która rozpalała widzów w erze VHS, przedstawił mu pomysł na film „Ponad szczytem” (znany również pod tytułem „Więcej niż wszystko”), Stallone z miejsca odmówił. Jednak producent ofiarował Stallone’owi coraz więcej pieniędzy, aż w końcu, gdy stawka osiągnęła 12 milionów dolarów (ówcześnie rekord), gwiazdor powiedział sobie „A co tam. I tak nikt tego nie obejrzy”. I wyraził zgodę.
Lincoln Hawk (Stallone), kierowca ciężarówki, na prośbę umierającej żony Christiny (Susan Blackely), próbuje pojednać się z nastoletnim synem. Gdy chłopak kończy rok szkolny, Hawk zabiera go w długą drogę i będzie starał się zbudować z nim relację. Zamierza też wziąć udział w zawodach w siłowaniu się na rękę, by za zarobione w turnieju pieniądze założyć własny biznes i stanąć dzięki temu na nogi. Niestety, zamożny ojciec Christiny (Robert Loggia), od zawsze wrogo nastawiony do Lincolna i uważający go za nieudacznika, nie zamierza dopuścić, by Hawk miał jakikolwiek kontakt z synem.
Już na samym początku film napotkał trudności w realizacji. Miał powstać kilka lat wcześniej, ale Stallone zajął się innymi projektami. Planowano zastąpić go Donem Johnsonem, jednak w końcu to Sly stanął przed kamerą. Kolejne kłopoty pojawiły się, gdy prace ruszyły, ponieważ na planie regularnie dochodziło do spięć między reżyserem, a gwiazdorem, który lubił mieć na wszystko wpływ. W rezultacie wiele scen nagrywano w dwóch wersjach (jedna pod batutą Golana, druga pod okiem Stallone’a), a dopiero w montażu miano wybrać ostateczną. Co więcej, główny bohater nie był typową postacią, z jakimi kojarzono aktora. Hawk, stonowany, stawiający raczej na wrażliwość niż na lanie przeciwników, walczący o miłość syna, gwałtownie zdobywa sympatię widza i to choćby mimo tego, iż Stallone wydaje się wycofany, a momentami sprawia wrażenie, jakby wcale nie chciał tu występować. Scen akcji adekwatnie w „Ponad szczytem” nie ma, a jedyna, którą można by jako taką zakwalifikować, błyskawicznie się kończy. W ostatnim akcie natomiast, produkcja ewoluuje z nieco ckliwego dramatu familijnego przetykanego filmem drogi w dynamiczny obraz sportowy. Pełny emocji i napięcia.
Jako iż siłowanie się na rękę nie jest zbyt popularnym sportem, producenci, we współpracy z organizacją International Arm Wrestling postanowili zorganizować zawody, podczas których zarejestrowano wywiady z prawdziwymi uczestnikami (pojawiają się oni zresztą w filmie). Fragmenty tych rozmów wpleciono w fabułę, co tworzy momentami świetną, paradokumentalną wręcz atmosferę. Same sceny pojedynków, z szybkim, teledyskowym niemalże montażem, to najlepsza sekwencja „Ponad szczytem”, czuć tam autentycznego ducha rywalizacji i nie sposób nie kibicować Lincolnowi w pięciu się na szczyt. Jego firmowy gest odwracania czapki daszkiem do tyłu niezwykle mocno przemawiał do ówczesnych nastolatków.
Skojarzenia z „Rockym” nasuwają się adekwatnie same, gdyż historia Hawka przypomina nieco tę ze sztandarowego cyklu Stallone’a, choć „Ponad szczytem” to raczej uboga wariacja opowieści o bokserze z Filadelfii niż jej udana parafraza. Producenci liczyli na wielki sukces w kinach, ale film takowego nie osiągnął, choćby mimo popularności, jaką cieszył się główny gwiazdor. Dopiero gdy ukazał się na kastetach VHS, zaczął pomału zyskiwać status kultowego. Dzisiaj ogląda się go całkiem nieźle, historia nie nuży, jest dobrze zmontowana, a w końcówce wyzwala prawdziwie sportowe emocje. Nie należy niestety do czołówki tytułów w portfolio Stallone’a, ale może dać sporo frajdy z seansu. Zwłaszcza, iż trwa kilka ponad półtorej godziny.