Polmuz. Polska firma perkusyjna podbijająca rynek zagraniczny

angora24.pl 2 godzin temu

Tomasz Stukan zdobył solidne wykształcenie. Na Politechnice Gdańskiej ukończył architekturę oraz technologię produkcji i wydawało się, iż jego zawodowe życie będzie takie jak większości absolwentów tych kierunków.

– Moja mama w późnym PRL-u pożyczyła kuzynowi pieniądze na zakup perkusji; spłacał pożyczkę, udzielając mi lekcji grania na tym instrumencie – wspomina pan Tomasz. – To była siermiężna i słabo brzmiąca polska perkusja warszawskiej państwowej firmy Polmuz. Mimo to od razu uznałem, iż to dla mnie najważniejszy instrument i wciąż tak uważam, bo w zespołach rockowych to ona obok basu w największym stopniu decyduje o brzmieniu grupy. Lekcje odbywały się w naszej rodzinnej kamienicy, gdzie mieszkało kilku członków mojej rodziny. Bębnienie im przeszkadzało i w końcu mama zdecydowała, żebym perkusję zamienił na fortepian. Ale słabość do pierwszego instrumentu pozostała. Po zmianie ustroju w Polsce nikt już nie produkował perkusji, więc postanowiłem ją kupić w Austrii. Cena była dobra, dlatego uznałem, iż warto sprowadzać te instrumenty do kraju i sprzedawać z zyskiem. Chętnych było sporo. Nieoczekiwanie urząd skarbowy zrobił mi kontrolę. Panie urzędniczki były bardzo miłe, nie nałożyły żadnej kary, tylko poradziły założyć firmę i w 2004 roku tak zrobiłem.

Pan Tomasz w Gdyni otworzył duży sklep muzyczny, w którym sprzedawał instrumenty wielu znanych światowych producentów. Zatrudniał prawie dziesięć osób. Z czasem jednak doszedł do wniosku, iż chciałby produkować perkusje.

– Z racji wykształcenia oraz doświadczeń muzycznych uznałem, iż mam wszelkie kompetencje, żeby robić to dobrze. Chociaż marka Polmuz w PRL-u nie cieszyła się renomą, to miałem do niej sentyment. Zakład dawno nie istniał, ale udało mi się uzyskać prawa do nazwy (logo zmieniłem na nowe).

Produkcja perkusji to poważna sprawa, gdyż instrument składa się mniej więcej z czterystu elementów. Dlatego choćby światowi potentaci nie robią wszystkich we własnych firmach, tylko większość zamawiają w firmach zewnętrznych. Tak też robi pan Tomasz. Talerze sprowadza z tureckiej firmy, która ma trzystuletnią tradycję. Z Tajwanu osprzęt, membrany ze Stanów Zjednoczonych. Na miejscu wszystko jest składane i strojone, ten ostatni proces może trwać wiele godzin. Bardzo istotne jest malowanie, zwłaszcza iż muzycy często chcą ozdobić instrument w zindywidualizowany sposób. Niektóre z tych czynności, jak wykończenie krawędzi bębna, mogą wydawać się mało istotne, a mają wielki wpływ na brzmienie.

– Staram się, żeby moje perkusje miały coraz więcej krajowych elementów, ale tylko wówczas, gdy są na najwyższym poziomie. Mam kolegę, który jest wybitnym specjalistą w obróbce skrawaniem i dysponuje najnowocześniejszym sprzętem. Dlatego już niedługo będę u niego zamawiał niektóre mosiężne elementy osprzętu.

Kosmiczne perkusje

Do produkcji korpusów używa się wysokiej jakości drewna (kilka niezwykle cienkich warstw), przeważnie klonowego, jednak na życzenie klienta może to być także gatunek egzotyczny.

W Gdyni działa firma Space Forest, która rozpoczęła produkcję niewielkich rakiet kosmicznych. Jedna z nich podczas dwóch próbnych lotów wzniosła się na 50 kilometrów. Ponieważ dalej nie można już było jej wykorzystywać, z korpusu zrobionego z włókna węglowego pan Tomasz postanowił wykonać niektóre elementy.

– Jestem przekonany, iż to będzie świetny zabieg marketingowy, bo nikt na świecie nie produkuje perkusji z materiałów, które były w kosmosie i do tego są bardzo wysokiej jakości.

Większość najdroższych modeli jest robiona na zamówienie.

– choćby o ile dwa egzemplarze wykonalibyśmy z tych samych materiałów, to ich brzmienie będzie się trochę różniło i nie ma w tym nic dziwnego, bo tak samo jest w przypadku fortepianów, choćby takich marek jak Steinway. Gdy perkusja jest gotowa i sprawdzamy jej brzmienie, to zwykle i tak mamy jeszcze trzy serie poprawek.

Budowa jednego instrumentu trwa średnio trzy miesiące, przy czym w firmie zwykle pracuje się jednocześnie nad kilkoma egzemplarzami. Przy takim tempie rocznie powstaje ponad trzydzieści perkusji z wyższej półki. Oprócz tego około siedemdziesięciu nieco tańszych modeli według projektu właściciela wykonywanych jest na Tajwanie. Jest też seria instrumentów budżetowych, których produkcja odbywa się w Chinach, a Polmuz daje im tylko swoje logo. Nie oznacza to, iż to kiepskie instrumenty. Na pewno biją na głowę te z czasów PRL-u.

Prawdziwym hitem gdyńskiej
firmy są różowe perkusje ze
złotymi okuciami. Ten egzemplarz
kosztuje ponad 15 tys. zł

Budżetowa perkusja

Budżetową perkusję można kupić już za 3 tys. zł. Poniżej 10 tys. zł kosztują instrumenty wysokiej jakości. Ceny najlepszych zaczynają się od 12 tys. i kończą na 16 tys. zł. Jednak gdyby klient zażyczył sobie jakichś ekstrawaganckich, nietypowych zdobień i materiałów, cena prawdopodobnie byłaby znacznie wyższa.

– Nasze topowe modele są co najmniej dwa razy tańsze od czołowych modeli najbardziej uznanych zagranicznych marek. To nie oznacza, iż są dwa razy gorsze. Powiem nieskromnie, iż często są lepsze. Mamy niższe ceny, gdyż z jednej strony nie jesteśmy tak znani jak wielcy producenci, z drugiej – najdroższe modele sprzedajemy bezpośrednio klientowi z pominięciem pośredników: hurtowni, sklepów, nie mamy też PR-owych i reklamowych działów, jakie są w korporacjach. Staramy się, żeby nasza rentowność wynosiła około 50 proc.

W Polsce mamy około 20 tys. perkusistów. Przy tak płytkim rynku nie ma sensu marnować pieniędzy na reklamę. Najlepiej sprawdza się szeptana od jednego zadowolonego klienta do drugiego.

Polmuz czasem sprzedaje perkusje za granicę, przede wszystkim do państw Unii. Ostatnio trafił się klient z Australii.

– Nasze instrumenty są bardzo trwałe i potrafią wiele przetrwać, choć na koncertach rockowych raczej dochodzi do niszczenia gitar lub mikrofonów niż perkusji. Gdy się o nie dba, z pewnością są w stanie przetrwać długie lata.

Na instrumentach pana Tomasza gra wielu uznanych polskich muzyków. Niestety, nie ma wśród nich światowych gwiazd.

– Moimi idolami od ponad 20 lat są Dennis Chambers (przez 11 lat grał w zespole Carlosa Santany – przyp. autora) i Dave Weckl (związany z Chickiem Coreą, Mikiem Sternem, duetem Simon & Garfunkel – przyp. autora).

Właścicielowi marzy się, iż może kiedyś któryś z nich zagra na jego perkusji.

– Polmuz nigdy nie będzie dużą firmą, gdyż w tym przypadku ilość nie przeszłaby w jakość, która jest dla mnie najważniejsza. Kierując małą firmą, jestem w stanie lepiej niż w dużych korporacjach zorientować się w potrzebach klientów, nie korzystam z kredytów i mam czas na rodzinę: żonę i trójkę dzieci, a to jest dla mnie najważniejsze.

Idź do oryginalnego materiału