Pokolenie IKEA – grafomański wysryw seksisty i mizogina. Człowieka, którego z pełnym przekonaniem można by określić mianem zaczynającym się na Z, a kończącym na -ebem, sam natomiast nazywa siebie Piotrem C, bądź po prostym Czarnym. Książka ta, początkowo publikowana w formie bloga jest czymś co z uporem maniaka ma przypominać wolnościowy manifest pokroju Fight Clubu Chucka Palahniuka. Szkoda tylko, iż autor wrażliwości i zrozumienia ma w sobie tyle co Blanka Lipińska, a może choćby jeszcze mniej. Podlewa to wszystko dużą dawką białego „sosu własnego”. Kiedy doszła mnie informacja, iż ten relikt przeszłości, który choćby w czasach swojego debiutu był żałośnie ograniczony oraz przede wszystkim nietrafiony i nieaktualny ma być współfinansowany przez PISF uznałem, iż świat oszalał. Potem spojrzałem na to z drugiej strony. Kiedy jak nie dziś? Tania kontrowersja oparta na hasłach kluczowych pokroju Alfabet kobiet, szlaf i tym podobne w czasach powszechnej poprawności politycznej zażre jak nigdy.
Dodatkowo do pieca dołożyli aktorzy, a adekwatnie aktorki, które pytane o to jak mogły zagrać w ekranizacji mokrego snu mizogina, który Grę Neila Straussa traktuje jak kodeks swojego życia (zupełnie pomijając fakt iż autor ten wydał później Prawdę, która obnaża całe zło systemu działania z poprzedniej książki). Odpowiadały one, iż filmowa adaptacja ma właśnie obnażyć seksizm wylewający się strumieniami z tej ubogiej w treść książki. Tak więc za sprawą marketingu filmu Pokolenie IKEA na dwa fronty udało się dystrybutorowi ściągnąć do kin „wszystkich Polaków”.
Cały Internet zdążył już podrzeć szaty, iż hurr jak to tak z państwowych pieniędzy taki syf durr tak jakby wcześniej w historii polskiej kinematografii takie rzeczy nie miały miejsca. Ogół zupełnie nieświadomy wsparł zarówno promocje filmu, jak i wznowienia książki. Wrzucając jednocześnie oba te dzieła do jednego worka. Pytanie nasuwa się samo czy jest to postawa słuszna. Mam nadzieję, iż ta recenzja rozwieje wasze wątpliwości i wbrew mojej postawie wyjściowej zachęci was aby wybrać się do kina.
Pokolenie IKEA zaczyna się w zgodzie z literackim pierwowzorem. Już w pierwszych minutach atakując nas montażem przeplatającym codzienne życie bohatera ze scenami seksu z różnymi kobietami. Wszystko to obficie doprawione seksistowską narracją z offu. Myśl ” Borze iglasto-liściasty zwany dalej mieszanym, co za szambo”. gwałtownie jednak okazało się, iż jest to swego rodzaju zmyłka, która w przyszłości ma nas doprowadzić do czegoś większego i głębszego (if you know…).
Film jednak w przeciwieństwie do książki zakłada opowiedzenie spójnej historii, nie znaczy to jednak, iż przejdziemy z bohaterami ich życia od A do Z. To wszystko zamiast zbioru durnowatych przeszytych szowinizmem anegdot. Chociaż nasz protagonista nie oszczędza naszych uszu przed wysłuchiwaniem obrzydliwych mądrości na kilometr trącących spermą nie sposób całkowicie go nie lubić. Duża w tym zasługa odtwórcy głównej roli Bartosza Gelnera, który swoimi wyborami castingowymi próbuje sprowadzić swój fach do pracy Tadeusza Norka. Projekty bowiem są kiepskie, aktor natomiast zwykle wychodzi z nich obronną ręką. Podobnie zresztą jak w tym przypadku.
Bartosz Gelner w roli Czarnego jest odpowiednio charyzmatyczny i czarujący co niezdecydowany i niedojrzały. W istocie jest też przede wszystkim postacią tragiczną, która niejako jest spadkobiercą „klątwy” swojego ojca. Bardzo boleśnie obnażając ułomność swego podejścia do relacji damsko-męskich. Pokolenie IKEA nie próbuje jednak usprawiedliwiać w ten sposób jego szowinistycznego podejścia. Bardziej pokazuje nam za sprawą tego w jak złych wzorcach wychowywani są mężczyźni, a choćby społeczeństwo czy konkretne generacje ogólnie. Film bowiem przedstawia pokolenie kipiące seksem, niezdolne do porozumiewania się poza fizyczną metodą komunikacji.
Produkcja ta obnaża swego rodzaju ludzkie ułomności, problemy z przywiązaniem. Ukazuje pozorną łatwość relacji w które inwestujesz mało, jednak na końcu takiej przygody poza uczuciem wulgarnego „spuszczenia z kija” pozostaje jedynie pustka w sercu. Film znacznie lepiej radzi sobie z tym tematem, na prawdę próbując coś na jego temat powiedzieć. W przeciwieństwie do książki w której to autor jedyne co potrafi to sprowadzić całą istotę sprawy do rubasznych żartów, przed których wypowiedzeniem poważnie zastanowiłby się choćby pijany wujek na weselu.
Zobacz również: Tata – recenzja filmu. Droga do dorosłości
Pokolenie IKEA obfituje w interesujące postaci, które choć często oparte na stereotypach dzięki włożonej przez aktorów pracy wybrzmiewają. Na specjalne zasługi poza odtwórcą tytułowej roli zasługuje również Michalina Olszańska odgrywająca Olgę nazywaną przez Czarnego Jędzą. Dynamika ich relacji wypada nad wyraz angażująco i wykracza poza tradycyjną przyjaźń, „najciemniej pod latarnią” znane z rom-comów czy friends with benefits (określone w tym filmie nazwą pieprzyjaciele). Warto docenić też występy aktorskie Majki Jeżowskiej wcielającej się w mamę Piotrka, a także Jana Aleksandrowicza-Kraśko odgrywającego Koguta, kolegę protagonisty. Świetne występy idealnie wpasowane w konwencję filmu.
Zanim zatem wykorzystacie swoje świeżo naostrzone widły i rozpalone żywym ogniem pochodnie sprawdźcie proszę ten film. Bowiem większość ludzi piszących w sieci o kinowej adaptacji Pokolenia IKEA sprawia wrażenie jakby zwyczajnie jej nie widziało. Produkcja ta bowiem wypada naprawdę intrygująco i zasługuje na to by na własnej skórze się z nią przetrzeć. Jedyny smrodek unoszący się wokół tej premiery to odnowione wydanie książkowego wydania. Literackie wcielenie Piotra C to chłam nad chłamy, a przez te wszystkie lata tylko bardziej śmierdzi. I choćby przyjazna okładka w postaci całkiem przyzwoitej kinowej adaptacji tego nie zaperfumuje.