W 2. sezonie „Poker Face” Charlie Cale wciąż ucieka od kłopotów, które same ją znajdują. Ale czy jej wewnętrzny wykrywacz kłamstw i formuła serialu przez cały czas działają bez zarzutu?
Burza rudych włosów, charakterystyczny głos brzmiący jak dźwięki zardzewiałego klarnetu i niebieski Plymouth Barracuda z 1969 roku. Charlie Cale (Natasha Lyonne) nie sposób pomylić z kimkolwiek innym, a dodając do tego nadludzką umiejętność wyczuwania bulls*itu i równie dużą łatwość pakowania się w kłopoty, mamy już stuprocentową pewność, iż na ekrany wróciła ta sama detektywka amatorka, którą pokochaliśmy poprzednio. Czy oglądanie jej pokręconych przygód w 2. sezonie „Poker Face” jest przez cały czas taką samą przyjemnością?
Poker Face sezon 2 – przed czym teraz ucieka Charlie?
Jak być może pamiętacie, gdy ostatnio widzieliśmy Charlie, ta pozbyła się zagrożenia w postaci ścigającego ją przez cały kraj Sterlinga Frosta (Ron Perlman), mogąc wreszcie na chwilę odetchnąć. Niestety, chwila wytchnienia nie trwała długo, bo jednego szefa mafii zastąpiła druga szefowa, niejaka Betrix Hasp (Rhea Perlman, bez związku z Ronem) i nasza bohaterka po raz kolejny musiała wyruszyć w drogę.

Na pierwszy rzut oka takie postawienie sprawy wygląda na pójście na łatwiznę, bo umożliwia kontynuowanie historii w niezmienionym stylu. Charlie jeździ po Ameryce, co odcinek jest w nowym miejscu, rozwiązując nowe zagadkowe morderstwo, a od czasu do czasu przypomina o sobie ścigające ją przeznaczenie. I rzeczywiście, początek nowego sezonu (na SkyShowtime można już oglądać trzy pierwsze odcinki, kolejne co tydzień) wygląda tak, jakby twórcy rzeczywiście nie zamierzali niczego zmieniać w swojej dobrze naoliwionej maszynie. Nie oznacza to jednak, iż tak samo będzie na przestrzeni całej, tym razem aż 12-odcinkowej serii.
Nie będę rzecz jasna niczego zdradzał, żeby nie zepsuć zabawy, ale nie zaspoileruję wiele, pisząc, iż choć „Poker Face” zachowało w tym sezonie wiele z poprzednika, twórcy pozwolili sobie przy tym na trochę zabaw ze sztywną serialową formułą. przez cały czas mamy więc do czynienia z odwróconym proceduralem (na początku każdego odcinka poznajemy zabójcę, a potem obserwujemy, jak Charlie go ujawnia), jednak w znanych fabularnych trybach pojawiło się tym razem kilka nowych elementów.
Poker Face w 2. sezonie bawi się granicami formuły
Oprócz śledzenia skonstruowanych zgodnie z wzorcem howcatchem cotygodniowych fabuł, widz będzie więc miał okazję zobaczyć Charlie w nieco innej odsłonie. Dość powiedzieć, iż naszej bohaterce przyjdzie się m.in. odnaleźć w nowych dla niej okolicznościach, a choćby poznać na swojej drodze ludzi, z którymi połączy ją coś więcej niż „morderstwo tygodnia”. I nie mam na myśli Luki Clarka (Simon Helberg), choć drogi sympatycznego agenta FBI i rudowłosej przyczyny jego zawodowego awansu w tym sezonie znów się przetną.

Oczywiście to nie tak, iż „Poker Face” nagle wykonuje zwrot o 180, czy choćby o 90 stopni. Nic z tych rzeczy, więc jeżeli obawiacie się, iż ktoś zamieni waszą ulubioną proceduralną rozrywkę w prestiżową i rozciągniętą telewizyjną dramę, to bez obaw. Rian Johnson dobrze wie, co w dużej mierze sprawia, iż jego serial wyróżnia się na tle współczesnej konkurencji i bynajmniej nie zamierza pozbawiać ani siebie, ani widzów przyjemności dalszego obcowania z epizodyczną telewizją w nowym wydaniu.
Twórca „Poker Face” równie dobrze wie jednak, iż dłuższa stagnacja, która sprawdzała się na małym ekranie kilka dekad temu, nie zadziała tak samo w erze streamingu. Stosując tę samą formę, eksperymentuje więc z jej granicami (np. w jednym z odcinków ofiary jako takiej nie ma, w innym Charlie poznaje tożsamość mordercy wcześniej itp.), jednocześnie każąc bohaterce zmieniać przyzwyczajenia, odczuwać zmęczenie ciągłymi kłamstwami dookoła, czy rozważać kwestie w rodzaju zapuszczania korzeni lub budowania relacji. Pojawiają się choćby quasi-filozoficzne rozmowy z użytkownikiem CB radia o pseudonimie 'Good Buddy’, a iż przemawia on głosem Steve’a Buscemiego, to już nie są przelewki.
Poker Face sezon 2 – gwiazdy, fun i dużo serducha
Widać zatem, iż twórcy szukają sposobów, żeby historia nie znudziła się widzom zbyt szybko, jednocześnie rozbudowując jej emocjonalną warstwę. Z tą co prawda wcześniej też nie było problemów, bo Charlie z miejsca skradła nasze serca i zawsze łatwo było jej kibicować, ale w 2. sezonie „Poker Face” nacisk na moralność jej charakteru w zestawieniu z ekranowymi zbrodniarzami pozostało wyraźniejszy. Podobnie jak mocno zarysowany kontrast między dobrem a złem, czy może raczej przyzwoitością i słabością, bo też zwykle trudno tu mówić o typowych czarnych charakterach.

W tym aspekcie można choćby stwierdzić, iż twórcy mocniej skręcili w mniej poważną stronę, obmyślając coraz to dziwniejsze zabójstwa i jeszcze bardziej nietypowe sprawy tygodnia. Sam spis lokacji z tego sezonu, który uwzględnia m.in. dom pogrzebowy, supermarket, szkołę podstawową czy boisko małej ligi baseballowej, daje pewien pogląd na spektrum zdarzeń, ale to jeszcze nic w porównaniu z rozgrywającymi się tam historiami.
Owszem, logika bywa naciągana, zwłaszcza w kontekście zachowania postaci, ale luźny charakter wypakowanej szalonymi twistami i piętrowymi intrygami opowieści sprawia, iż łatwo kupić ją z całym dobrodziejstwem inwentarza. Dodajmy imponujący zestaw gwiazd gościnnych, wśród których błyszczą m.in. Cynthia Erivo („Wicked”), Giancarlo Esposito („Breaking Bad”), Kumail Nanjiani („Dolina Krzemowa”), Katie Holmes („Jezioro marzeń”) czy Justin Theroux („Pozostawieni”), a zrobi się naprawdę kolorowo. Czasem może choćby aż za bardzo, ale na końcu chodzi przecież o czysty fun.
Poker Face może tak działać jeszcze przed długi czas
Bo abstrahując od wprowadzonych w tym sezonie zmian, nie można nie docenić, jak po prostu cudownym zbiorem rozmaitości jest „Poker Face”. Sprawy tygodnia mogą być zwyczajnie durne, ale to nie ma najmniejszego znaczenia, bo ostatecznie każda wiąże się z oglądaniem, jak Charlie wpasowuje się w nowe, zawsze wyjątkowo barwne środowiska. A to właśnie ich zderzenie z jej inteligencją, dociekliwością i poczuciem obowiązku skrytymi za luzacką postawą sprawiają, iż całość ogląda się tak dobrze.

Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno nie dojść do wniosku, iż odjechana współczesna wersja „Columbo” może trwać w aktualnej formie jeszcze długo. Znając z kolei zamiłowanie Johnsona do sprytnego przekładania elementów fabularnej układanki, dodawania do konstrukcji kolejnych klocków i budowania nowych opowieści na starych strukturach, wydaje się, iż pomysłów na dalsze losy Charlie Cale nie zabraknie. My nie będziemy z tego powodu narzekać, ciesząc się, iż telewizja oparta na tak banalnych fundamentach wciąż może sprawiać tyle frajdy.