Podróże małe, nieduże: trzy krainy

kulturaupodstaw.pl 3 godzin temu

Kraina śniegu

Właściwie, tego nikt się nie spodziewał. Mam wrażenie, iż w jakimś sensie zlekceważyły to choćby prognozy pogody. A był to przecież luty, zasadniczo najzimniejszy miesiąc w roku. Ale tak, przyznaję, wydawało się, iż jest już po zimie. I wtedy spadł śnieg.

A choćby nie tyle spadł. On po prostu padał. Padał i padał. Najpierw cały dzień, z przerwami, ale, co lepsze – później całą noc. No, tego świat już dawno nie widział! Śnieg na nizinach tej zimy?! W takich ilościach?! Ci z nas, którzy – nieco wcześniej, nim to się zdarzyło – próbowali przywdziewać krótkie spodenki do aktywności fizycznej na tak zwanym świeżym powietrzu oraz ci, którzy manifestacyjnie wyletniali się do krótkich rękawków: z dnia na dzień zniknęli!

fot. Dawid Tatarkiewicz

Ptaki co prawda zaczęły już swą wokalną aktywność, o czym pisałem w ostatnim swoim tekście, ale ta zmiana pogody na chwilę zamknęła im dzioby. Dziwnym trafem przestały się po niebie szwendać w tą i z powrotem (zwłaszcza z powrotem) gęsi. Dzięcioły jakoś zamilkły, chyba dziwiąc się, jak to się stało, iż świat się wybielił. Ale już po chwili, kiedy tylko słońce nieco wyżej usadowiło się na niebie, zaczął na to wszystko żałośnie jęczeć dzięcioł średni – a więc jednak, po niedługim namyśle, kontynuował swe zaloty.

Fotograficznie rzecz biorąc, należy zauważyć, iż świat zyskał wizualnie przez otrzymany zimowy przywilej śnieżny. To było widać już wieczorem pierwszego dnia opadów: nagle pojawiły się drzewa z ramionami gałęzi przyozdobionymi świeżą bielą (a przecież już, już szykowały się do puszczenia świeżej zieleni), a tak ozdobione – prezentowały się dostojnie. Do tego, dzięki śnieżnej patynie, noce były wyraźnie jaśniejsze.

Śnieg był również udatnym tłem do fotografowania zeszłorocznych, suchych już, ziołorośli. A iż nie brakowało w tych dniach słońca, cienie drzew, bezszelestnie przesuwając się po białej powierzchni w ciągu dnia, także stanowiły wdzięczy temat.

Kraina lodu

Lód na jeziorze tym razem tworzył się jakoś opornie i choćby bezpośrednio po opadach śniegu widać było, iż dopiero wtedy zakrzepł na dobre. Powierzchnię zbiornika tworzył tylko on – świeży lód – który, gdy idzie o grubość, nie wyglądał zbyt przekonywująco. Wiatr nie stanowił wyjaśnienia nieobecności śniegu na tafli, gdyż raczej nie wiał zbyt srodze.

Parę dni wcześniej, gdy lód zaczynał tworzyć się nieśmiało na zachodniej części zbiornika, obserwowałem tam interesujące zjawisko. A adekwatnie, nie tyle obserwowałem, co wsłuchiwałem się w nie: w lodowy śpiew. Nazwałbym to swoistym ćwierkaniem lodu.

fot. Dawid Tatarkiewicz

Wówczas też migrowały myszołowy. Widziałem całkiem sporo tych drapieżnych ptaków. Niemniej, wśród tego „tłumu”, pojawił się jeden jegomość jakoby większy, którego sylwetka wyglądała inaczej. Taki, na którego obecność na tle nieba nie pozostały obojętne tutejsze kaczki krzyżówki. Siedząc bliżej środka wody, na krawędzi stopniowo skuwającego wodę lodu, w te pędy zerwały się ku brzegowi jeziora. I one dostrzegły w tej sylwetce wędrującego bielika, który mógłby połakomić się na jedną z nich!

Kilka dni po opadach śniegu, wciąż leżał on w mieście, a tym bardziej w poznańskich klinach zieleni. Ptaki przyzwyczaiły się już do obecności białego puchu i choćby na powrót zaczęły podśpiewywać. Zwłaszcza szczygły emitowały miłe dźwięki z okolicznych drzew wprost do moich uszu, choćby siedząc w pobliżu miejskich arterii.

Krocząc po Morasku, zauważyłem w krzewach jakąś znajomą sylwetkę. No tak, jakiś drozd. Ale jaki? Pierwotnie pomyślałem o samicy kosa, później, gdy zobaczyłem trochę więcej kolorów – o kwiczole. Wszystkie te tropy były stopniowo analizowane i odrzucane. W końcu rozeznałem w tej postaci droździka. O tyle mnie to zdziwiło, iż nie słyszałem jeszcze żadnego migrującego ptaka, a wydają wówczas charakterystyczny gwizd, który słyszę często gdzieś nad głową, zwłaszcza, gdy w mieście świecą już latarnie.

Kraina szadzi

Pod koniec tych śnieżnych dni, na starcie jednego z nich, z zaciekawieniem wyjrzałem przez okno. Aha! – jest. Szadź na krzewie. A skoro jest tu, w mieście, prawdopodobnie będzie i w miejskiej przyrodzie. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko ubrać się ciepło i ruszyć w teren, nim słońce stopi to, co mróz miał okazję stworzyć tego dnia.

Uparłem się, iż nagram filmik, ukazujący tę zjawiskową odsłonę zimy, niemniej nie jest to w mieście proste. A to przejedzie pogotowie, to pociąg, a to znowu startuje (lub ląduje) samolot, a dziś… prym wiedli pilarze, którzy mieli w lesie sporo pracy do wykonania.

W tym dniu niebo pozostało bezchmurne i w takich warunkach doszedłem aż do końca zbiornika wodnego i z powrotem. Cieszę się, iż udało mi się fotografować tego dnia, w którym szadź ukazała zupełnie inną twarz zimy. Tym bardziej, iż za rogiem szykowało się już ocieplenie. Kto wie, być może czytając ten tekst, będą już Państwo w zupełnie innym, wiosennym nastroju?…

Idź do oryginalnego materiału