**Postanowić się na rozwód…**
Z tacą w rękach Weronika przetrwała długą kolejkę w stołówce i gwałtownie zaczęła mówić do młodego chłopaka za ladą:
— Proszę trzy zupy, trzy pierogi i trzy kompoty.
Miejsca na tacy brakowało. Kilka razy Weronika spojrzała wymownie na stolik, przy którym czekali jej mąż i synek. Synek miał dopiero dziesięć lat, oczywiście nie rozumiał, iż powinien pomóc mamie. Ale mężczyzna siedział, wpatrzony w telefon, choćby nie podnosząc wzroku. Weronika musiała zrobić dwa kursy. Przeniosła wszystko pod niechętnymi spojrzeniami innych ludzi w kolejce. Mąż, nie odrywając oczu od ekranu, przyciągnął do siebie talerz z zupą. Spróbował i skrzywił się:
— Grochówkę wzięłaś? Nie jem grochówki. Mogłaś zapytać.
— Mógłbyś sam podejść i wybrać — odparła zmęczona Weronika. — Nie umiem czytać w twoich myślach.
— Co za bzdury! W kolejce staliśmy razem! Trzeba było po prostu spytać.
Weronika pochyliła się nad zupą, postanawiając nie odpowiadać na ostatnią uwagę męża. Miała dość tych utarczek. Krzysztof zawsze taki był. Zawsze niezadowolony.
Dziesięcioletni syn powielał jego zachowanie.
— Fuj, mamo, znowu pierogi? Nie lubię pierogów, przecież wiesz.
— Nasza mama myśli tylko o sobie — mruknął Krzysztof, dalej zajęty telefonem, ale mimo to pochłaniając zupę, którą przed chwilą skrytykował.
— Jedz, co dają — syknęła Weronika, rozglądając się, czy ktoś z gości nie usłyszał.
W stołówce było „pół żartem, pół serio” — tłum wypełniał każdy kąt. Wszyscy spieszyli się na śniadanie przed wyjściem nad jezioro. Weronika też miała takie plany, ale nie była pewna, czy pójdą razem, czy tylko z synkiem Kubą. Krzysztof mógł zostać w pokoju. Wczoraj narzekał, iż do jeziora daleko. Oczywiście, to jej wina — to ona wybrała ten pensjonat. Choć proponowała mężowi wspólne decyzje, ten tylko machnął ręką:
— Sami nie możecie wybrać? Daj mi odpocząć po pracy.
I tak było zawsze. Pensjonat na odludziu, do atrakcji daleko, do jeziora dziesięć minut marszu. Krzysztofowi nic nie pasowało.
Po śniadaniu Weronika zbierała talerze i zauważyła parę z sąsiedniego pokoju. Elegancka kobieta około pięćdziesiątki i jej uśmiechnięty, zadbany mąż. Kobieta weszła jak królowa i zajęła stolik, a mężczyzna natychmiast ruszył do kolejki, uprzednio pytając:
— Kochanie, jaki deser dziś dla ciebie wybrać?
Weronika usłyszała to, niosąc tacę. Szła sama, bo mąż z synem wyszli zaraz po posiłku. Już nie pierwszy raz zazdrościła tej sąsiadce. Skąd się biorą tacy mężczyźni?
Kiedyś myślała, iż Krzysztof też taki był. Dbał, dawał kwiaty, czekał po pracy. Kiedy to się zmieniło? Pewnie po urodzeniu Kuby.
Została w domu, więc oczywiste było, iż do powrotu męża musi być obiad i porządek. Później wróciła do pracy, ale ciężar domowych obowiązków pozostał na niej. A Krzysztof? Tylko narzekał.
Po południu nad jeziorem Krzysztof zrzucił ubranie i pobiegł do wody, zabierając Kubę. Weronika została, by zapłacić za leżaki. Złość ją dusiła. Dlaczego to zawsze na niej?
Wieczorem, przed wyjazdem, pakowała walizki sama, podczas gdy mężczyźni spali. Sprawdzała pokój, licząc minuty do pobudki.
Wyszła na balkon, gdzie spotkała sąsiadkę. Zapaliła papierosa, a Weronika, choć nigdy nie paliła, poczuła nagłą chęć zwierzeń.
— Mąż cię nie szanuje — powiedziała sąsiadka. — Moja rada? Zakochaj się w sobie. Albo on się zmieni, albo… rozważ rozwód.
Następnego ranka Weronika wyszła z pokoju tylko z torebką. Krzysztof musiał sam dźwigać bagaże.
Po powrocie do domu nic się nie zmieniło. A może jednak? Weronika przestała gotować, prasować, zgadzać się na wszystko. Krzysztof warczał, ale w jego oczach pojawiło się coś nowego — strach.
Rok później znów byli nad jeziorem. Tym razem Weronika weszła do stołówki pierwsza i usiadła. Krzysztof pochylił się nad nią:
— Kochanie, co ci podać?
Uśmiechnęła się. Miejsce było piękne. Wybrali je razem.