O Munchu, Ibsenie, Vigelandzie i black metalu, ale i sklepach muzycznych oraz antykwariatach, a choćby o spotkaniu z muzykiem.
Ale również o dobrym klimacie, wspaniałych fiordach, wysokich cenach, dobrym piwie i wspaniałych sznapsach oraz, generalnie, o dobrym życiu, które można prowadzić w stolicy Norwegii, Oslo. To wszystko znajdą państwo w trzeciej części „Pocztówek z wakacji”, felietonom poświęconym krajom Unii kalmarskiej.
tekst WOJCIECH PACUŁA
zdjęcia „High Fidelity”

Oslo » NORGE
⌈ OSLO (wym. norw. [ˈuʂˈlu], [ˈusˈlu], 1624–1877 Christiania, 1877–1924 Kristiania) – stolica i największe miasto Norwegii. Oslo jest głównym ośrodkiem gospodarczym kraju. Ma rozwinięty przemysł elektrotechniczny, maszyn. (m.in. silniki spalinowe), metalurgiczny, stoczniowy, spożywczy (m.in. rybny), poligraficzny. Znajduje się tu port handlowy Norwegii, duży węzeł kolejowy i drogowy.
Oslo jest ośrodkiem kulturalnym, naukowymi turystycznym, siedzibą Norweskiej Akademii Nauk i Literatury, szkół wyższych, instytutów naukowo-badawczych (m.in. Norweskiego Instytutu Polarnego, zał. 1948); znany ośrodek sportów zimowych.
za: „Encyklopedia PWN”, → ENCYKLOPEDIA.PWN.pl, dostęp: 12.09.2025. ⌋
»«
OSLO BYŁO TRZECIĄ STOLICĄ, po Kopenhadze w 2023 i Sztokholmie w 2024 (→ TUTAJ), do której pojechałem nie tylko, aby zobaczyć muzea, ale także, aby zorientować się, jak wygląda rynek płytowy w tym miejscu. Traktuję je z jednej strony jako całość (historycznie), ale z drugiej jako zupełnie odrębne byty.
Latem 1397 podpisano Unią kalmarską (duń., szw., norw. Kalmarunionen), która powiązała z sobą politycznie trzy kraje: Danię, Szwecję i Norwegię. Pierwszym królem unijnych państw został, to ciekawe, Eryk Pomorski, słowiański książę (niestety nie był to dobry władca). Unia dała tym krajom niezwykłe możliwości kontrolowania niemal całego akwenu Morza Bałtyckiego, a więc – bogacenia się.
Bogacenia się jednak wysoce nierównego. Wśród tych trzech państw tym „ubogim krewnym”, aż do XX wieku, pozostawała Norwegia. Widać to chociażby po wielkości Pałacu Królewskiego, naprawdę ładnego, w którym wciąż urzęduje król Norwegii (obecnie jest nim Harald V), czy wchodząc do Katedry Królewskiej, której wielkość przypomina pomniejsze kościoły w Krakowie, gdzieś na peryferiach. W dodatku świątynia zupełnie pozbawiona wyposażenia, niemal pusta.

Wszystko zmieniło się stosunkowo niedawno, bo w 1967 roku, kiedy to na norweskim szelfie kontynentalnym została odkryta ropa naftowa (pole Balder), a przełomem było odkrycie ogromnego złoża Ekofisk w Wigilię Bożego Narodzenia 1969 roku, które całkowicie zmieniło gospodarkę kraju i zapoczątkowało erę norweskiego przemysłu naftowego. W ten sposób ten skandynawski kraj stał się jednym z najbogatszych na świecie.
Ważne, iż środki te nie zostały „przejedzone”, a są na bieżąco inwestowane przez, powołany w tym celu, Norweski Państwowy Fundusz Emerytalny (norw. Government Pension Fund Global – GPFG). W 2025 roku PKB na mieszkańca Norwegii wynosi około 89 700 dolarów, co plasuje ją na 6. miejscu na świecie. Całkowite PKB Norwegii w 2023 roku wyniosło 554,11 mld USD, a PKB na mieszkańca osiągnęło 101 103 USD.
I to wszystko jest prawda, podobnie jak to, iż to jedno z droższych miejsc w Europie. Ale prawda prawdziwsza jest taka, iż to świetne miejsce. Może przemawia przeze mnie mój chłopski rodowód, a kraj w którym byłem jest przecież na poły chłopski, na poły rybacki, może trafiłem na dobry czas, ale wizyta w Oslo była dla mnie niezwykle przyjemnym, dobrym doświadczeniem. Tym bardziej, iż przywiozłem stamtąd sporo płyt, znacznie więcej niż bym się do tego komukolwiek przyznał…

Jadąc tam podpytałem kilku znajomych, a na miejscu upewniłem się wysyłając zapytanie do Zbyszka Bielaka (który akurat w tym samym czasie miał wystawę w nieodległym Bergen) – chodziło o najlepszy sklep z muzyką blackmetalową w tym mieście. Bo przecież, jeżeli Norwegia, to nie od razu Grieg, choćby nie Garbarek, a właśnie ciężka odmiana metalu. Potwierdziłem, znalazłem, kupiłem – iż sparafrazuję „Veni, vidi, vici” („Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”), powiedzenie przypisywane Juliuszowi Cezarowi.

Zanim to jednak nastąpiło, razem z żoną i córką przeszliśmy jak burza przez niebywale architektonicznie i pod względem zbiorów muzeum Edwarda Muncha (norw. Munch-museet), z obowiązkowym Krzykiem i Madonnami, ale i z zaskakującymi portretami Stanisława Przybyszewskiego, który o tej wielowymiarowej przyjaźni pisał: „Rzadko łączyło mnie z którymkolwiek artystą tak bliskie duchowe spokrewnienie, jak z Edwardem Munchem”, oraz z pracami wielkoformatowymi, z zaskakującym nowoczesnością The Sun (1910–11) oraz The Human Mountain: Towards the Light (1927–1929) na czele.

Jak burza nie znaczy – gwałtownie i chaotycznie, a w takiej właśnie, wysokiej temperaturze emocjonalnej. Nachylający się, niemal zwisający nad fiordem Oslofjorden,budynek autorstwa Juana Herrerosa i Jenas Richtera ze studio Herreros, sąsiaduje z kolejną atrakcją Bjørvika, dzielnicy z portem, leżącej tuż za Katedrą, o której już wspomnieliśmy – Operą. To kolejna nowa ikona Oslo, znana głównie z… dachu, na który można wejść, jak na deptak, z czego korzysta większość turystów odwiedzających to miasto. Budynek Opery autorstwa pracowni Snøhetta w 2009 roku budynek otrzymał nagrodę Miesa van der Rohe – swego rodzaju Nobla w świecie architektury – i jest jednym z wybitnych przykładów współczesnego modernizmu.

Nobel jest zresztą istotną częścią dumy Norwegów. Choć to Szwed, to jedną z kategorii – Pokojową Nagrodę Nobla (szw., norw. Nobels fredspris) „przekazał” Norwegom w geście, jak mówią, dobrej woli. Przypomnijmy, te dwa kraje dawnej unii, były wówczas związane nowszą unią personalną, aż do 1905 roku, kiedy ją rozwiązano, a królem Norwegii został książę duński Karol, który przybrał imię Håkona VII. W mieście znajduje się niewielkie muzeum Nobla, które nie ma jednak nic wspólnego z przepychem pamiątek muzeum w Sztokholmie Znajdziemy tu raczej „pokoje pamięci”, a jedynym realnym artefaktem jest prawdziwy medal noblowski. Dla nas ważne było, co oczywiste, zobaczenie Lecha Wałęsy. I – był.

Muzeum to położone jest tuż obok Ratusza (norw. Oslo radius), miejsca w którym od 1990 roku wręczana jest wspomniana nagroda; w 1983 roku Danuta Wałęsa odbierała ją w imieniu męża, jeszcze w starym miejscu, to jest na Uniwersytecie w Oslo. Sam ratusz – monumentalny, ogromny, niepokojący. A w środku niesamowicie przestrzenny i malarski. Zresztą malarstwo jest w Oslo wszechobecne.

Nie tak daleko stamtąd, idąc wzdłuż fiordu ulicą Stranden, dojdziemy do miejsca Galerii Narodowej, z największymi zbiorami sztuki skandynawskiej i inną wersją Krzyku Muncha, a piętnaście minut spacerem w tę samą stronę trafimy do miejsca w którym eksponowane są dzieła współczesnych artystów z całego świata, w dodatku topowych, prywatnego muzeum Astrup Fearnley Museum Of Modern Art.
Zaprojektowane przez Renzo Piano, którego mogą państwo znać, chociażby, z zaskakującej bryły Centre Georges Pompidou w Paryżu, iż ograniczę się do najbardziej oczywistego przykładu, jest jedną emanacji bogactwa miejsca, w którym byłem. Ale emanacją bez świecidełek, bez obnoszenia się, nieledwie – skromną. Choć zbudowane zostało przez czołowego architekta, choć znajduje się na sztucznie usypanej wyspie, choć wyspa znajduje się w najdroższym miejscu w Norwegii (a tym samym na świecie), w dzielnicy Aker Brygge, to jednak nie narzuca się ani budynkiem, ani przeładowaniem w środku.
Jej zbiory obejmują takich artystów, jak Jeff Koons, Richard Prince, Cindy Sherman, Matthew Barney, Tom Sachs, Doug Aitken, Olafur Eliasson i Cai Guo-Qiang, ale są one pokazywane cyklicznie, nigdy na raz. Nam udało się zobaczyć, między innymi, wielką, ceramiczną rzeźbę Koonsa zatytułowaną Michael Jackson and Bubbles, przykład neo-pop-artu.

A stamtąd, po dobrym piwie i przekąskach niedługi rejs przez fiord i jesteśmy w Muzeum Statku Fram (nor. Frammuseet) i wyprawy Kon-Tiki (nor. Kon-Tiki Museet) . Pisałem o Szwecji jako o państwie, które zbudowało swoją potęgę na podbojach. Jedną z czołowych atrakcji Sztokholmu jest muzeum okrętu Vasa, który został zbudowany zmyślą o upokorzeniu Polski, to Norwegia swoją historię zbudowała na walce, ale z żywiołami.
Fram (norw. Naprzód) to norweski statek badawczy i eksploracyjny budowany w 1892 r., przystosowany do pływania wśród lodów. Wsławił się wyprawami do Arktyki i Antarktyki. Podobnie jak muzeum Wazy, tak i to – Frammuseet – zostało wybudowane wokół statku, po jego wyciągnięciu na brzeg. Jest on o tyle unikatowy, iż o ile Waza przeleżała wieki pod wodą i jest niedostępna dla zwiedzających, o tyle Fram zachował się z oryginalnym wyposażeniem z czasów wypraw polarnych i jest w całości dostępny. Polscy audiofile powinni tę nazwę zresztą kojarzyć – Fram to druga firma Jarka Waszczyszyna, właściciela Ancient Audio, zafascynowanego Norwegią.

Zaraz obok, w równie skromnym budynku, znajduje się drugi z najsławniejszych statków o norweskiej proweniencji – tratwa Kon-Tiki. Nazwa ta odnosi się od wyprawy, zainicjowanej i prowadzonej przez Norwega, Thora Heyerdahla, przez Ocean Spokojny w 1947 roku. Chodziło w niej u odwodnienie tezy, iż mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej pochodzą z Polinezji i iż przeprawili się przez ocean na łupinie z drewna balsy. Jak wiemy, udało się, a tratwa oraz wiele artefaktów z Wyspy znalazły swoje miejsce właśnie w Oslo.

Wspomniałem o Pałacu. Ponieważ to siedziba króla i jego kancelarii, nie jest łatwo się do niego dostać i swoje trzeba odczekać. Ale – warto. Jak mówiłem, niewielki, ale urokliwy, ma ciekawą historię. Moją uwagę przykuła opowieść o tym, jak to na początku XX wieku, kiedy król go elektryfikował, aby sfinansować prace musiano sprzedać wszystkie, przepięknie wykonane żyrandole. Od dłuższego czasu są one skupowane i umieszczane z powrotem na swoich miejscach, jednak wciąż wielu brakuje. Tak, to był ten poziom niezamożności, przypominający Polskę lat międzywojennych.
W maleńkim sklepiku przy wejściu zapytałem o płyty CD i o to, czy są w pałacu dokonywane nagrania, ale okazało się, iż nikt o czymś takim nie słyszał. W kilku pomieszczeniach realizowane są koncerty, ale są one częścią większych wydarzeń i są transmitowane przez radio i telewizję, jednak zapisu dźwiękowego z nich nie ma. Co przypomniało mi sytuację z Kopenhagi i Sztokholmu, gdzie również nikt o czymś takim nie słyszał. I jedynie w stolicy Szwecji udało mi się, ku zaskoczeniu sprzedających, wynaleźć CD zawierające nagraną na zamku muzykę.

Jeśli jesteśmy już przy pałacu, nie można nie zaglądnąć do miejsca naprawdę „kultowego”, nie tylko w Norwegii. Tuż obok parku otaczającego siedzibę królewską, znajduje się bowiem ostatni dom Henryka Ibsena, ulokowany przy – jak się można domyśleć – Henryk Ibsen gate. Norwegowie są z niego niezwykle dumni, podobnie jak ze swoich sportowców uprawiających sporty zimowe i z zamożności. I mają rację – Ibsen uważany jest za jednego z najważniejszych dramaturgów wszech czasów, tuż za Szekspirem.
Dom można zwiedzać, z przewodnikiem, a jest on w niemal nienaruszonej formie. Wciąż dokupowane są rozproszone lub odpowiadające oryginalnym, elementy wyposażenia, jednak ich główny korpus jest oryginalny. To tutaj dramaturg spędził ostatnie lata życia, po powrocie do kraju w 1989 roku, to tutaj napisał dwie ostatnie sztuki i to tutaj umarł. Pośród różnych domowych utensyliów i mebli moją uwagę zwróciło pianino.
Jak mówił zapytany przeze mnie przewodnik, Ibsen nie cierpiał muzyki. Uważał, iż to szum, a gra na pianinie go denerwowała. W domu miał być spokój. I – jak się mówi, choć nie jest to pewne – jedyną osobą, która na nim zagrała za życia autora Dzikiej kaczki był Edward Grieg; Grieg, tak przy okazji, mieszkał w Bergen, w którym – jak to już ustaliliśmy – czasie mojego pobytu w Oslo był również Zbyszek.

Jednym z codziennych rytuałów Ibsena był południowy spacer do Grand Café, kawiarni znajdującej się na paterze Grand Hotelu przy Karl Johans gate, głównej alei łączącej Pałac Królewski z Katedrą. Daleko nie miał – jeszcze o tym nie mówiłem, ale Oslo jest kompaktowym, przyjaznym dla pieszych miastem, liczącym nieco ponad 750 000 mieszkańców. Podobno przyjeżdżający na pod koniec XIX wieku do Oslo turyści mieli trzy rzeczy do obejrzenia: skocznię narciarską Husebybakken, Pałac Królewski oraz – Ibsena na spacerze do kawiarni.
Wybraliśmy się i my, bo to odległości, jak mówię, niewielkie. Z domu dramaturga do kawiarni znajdującej się w otwartym w 1874 roku Grand Hotelu, jest około dziesięciu minut spokojnym krokiem. W kawiarni Ibsen miał czytać gazety, zjadać lekki lunch i wypijać na „do widzenia” sznapsa, którego spróbowałem i ja. Na największej ścianie w kawiarni znajduje się ogromniaste malowidło Pera Krohga, powstałe w 1928 roku, przedstawiające societę Oslo z przełomu XIX i XX wieku – po lewej stronie, tuż przy ramie, zupełnie osobny, stoi Ibsen.

A z Grand Café są dwa kroki (niemal dosłownie) do jednego z lepszych sklepów muzycznych, w jakich ostatnio byłem. Po drugiej stronie Studendluden Park, przy ulicy Stortingsdata znajduje się Råkk&Rålls, sklep specjalizujący się w płytach LP, CD DVD, kasetach, a choćby ośmiościeżkowcach z drugiej ręki. Mój Boże, czego tam nie było… Wyszedłem z kilkoma rzeczami, ale po około trzydziestu kolejnych płakałem, nie chcąc przesadzać z zakupami. Tym bardziej, iż przecież dzień wcześniej byłem w Katakomben, sklepie z muzyką blackmetalową, gdzie poprosiłem o wybór reprezentatywnych dla Norwegii pyt i gdzie też zostawiłem sporo pieniędzy.


Katakomben to maleńki sklep, ale znany nie tylko w Norwegii, mieszczący się przy Youngstorget w podcieniach przypominających katakumby. Choć panuje tam klimat typowy dla chłopackich nor, to jednak dobrej muzy jest tam od groma. Wśród CD, które przywlokłem do Polski były Høstmørke zespołu Isengard czy Hrabnar / Ad vesa grupy Helheim.



Wracając z jednego z takich wyjść, zupełnym przypadkiem, wszedłem do księgarni, ponieważ zobaczyłem na jej wystawie książki dotyczące muzyki i studiów nagraniowych. Cóż mogę powiedzieć, mam silny instynkt samozachowawczy, dlatego nic tam nie kupiłem, ale narobiłem za to zdjęć, żeby ściągać część pozycji sukcesywnie już z domu. Ale nie o tym miałem – kolejnym przypadkiem był to, iż dokładnie wtedy, właśnie w tym sklepie swoją nową książkę, zatytułowana I Wouldn’t Say It If It Wasn’t True, promował Steve Wynn.
Siedział tam we własnej osobie, otoczony przez może z trzydzieści osób i opowiadał o swoim punkowym życiu. I robił to doskonale! To niezwykle samoświadomy, inteligentny muzyk, który nie jest bufonem. Każdy z tych elementów jest rzadki, a razem występują raz na stu wykonawców. I jednego z nich miałem przed sobą, siedział dwa metry ode mnie. Na koniec Wynn zagrał kilka kawałków na akustycznej gitarze – to było niesamowite przeżycie i każdy, kto lubi alternatywnego rocka z Ameryki, kto słuchał jego Dream Syndicate wie, o czym mówię. Sam sobie zazdroszczę 🙂



I jeszcze tylko na san koniec kolacja w Lorry Restaurant, do której wpada często Jo Nesbø, ulubieniec mojej żony i kilkudziesięciu milionów innych czytelników literatury kryminalnej na całym świecie, gdzie będąc w Norwegii bywa również Mel Gibson, gdzie ponownie dostałem tego samego sznapsa co w Grand Café, jeszcze tylko ostatni spacer po parku wokół Pałacu Królewskiego – Lorry znajduje się niedaleko jednego z jego rogów – jeszcze tylko ostatnie zakupy pamiątek dla rodziny oraz znajomych i powrót do Polski.

A szkoda. Oslo okazało się wyjątkowo dobrym miejscem – przyjaznym, dobrym, ludzkim. To niewielkie miasto, przy tym świetnie skomunikowane i choć bilety są koszmarnie drogie, to zarabiając pieniądze na miejscu tego nie zauważymy, tym bardziej, iż zaoszczędzimy na kawie – dobrej, mocnej i taniej, co przypomniało mi Sztokholm i Kopenhagę. Jestem pewien, iż kiedyś tam wrócimy. ●
