Pluskwamperfektum

ekskursje.pl 5 miesięcy temu

Tę blogonotkę piszę w myślach od lat, a jednak jak przyszło co do czego, mam w głowie pustkę. Otoż ukazał się mój ostatni felieton.

Będę pewnie jeszcze pisywać do magazynu „Książki”, poza tym ogólnie zgodnie z moim ulubionym formatem memetycznym „sir, this is a Wendy’s” obsłużę każdego klienta spragnionego kątętoburgera z podwójnymi frytkami. Byle nie żądał czegoś spoza cennika.

Moja ewentualna kooperacja z mediami będzie jednak już na tyle nieregularna, iż przestanę już spełniać rozsądną definicję „dziennikarza”. Nie będę nim bardziej niż, powiedzmy, didżejem (raz na sto lat przecież grywam dla prawdziwej publiczności).

Właściwie nie jestem, bo najważniejsze decyzje zapadły dobry miesiąc temu. Przecież nie mogło być tak, żeby redakcja się dowiadywała z bloga.

Uprzedzając oczywiste pytanie „czyja to decyzja”, odpowiem, iż to skomplikowane jak relacja na Facebooku. Dostałem uprzejmą propozycję, żeby przez cały czas pisać, ale nie częściej niż raz co miesiąc.

Inga Iwasiów ją przyjęła – i życzę jej powodzenia. Niestety, moje ulubione tematy (polityka, technologie, popkultura) są jak mleko. gwałtownie tracą świeżość.

Przez jakiś czas się biłem z myślami, iż może napisać o tym, a może o tamtym, ale w końcu postanowiłem napisać felieton pożegnalny. choćby już taki miałem – napisałem go 3 lata temu, gdy odchodziłem z etatu.

Byłem przekonany, iż to koniec. To był apokaliptyczny rok ZOZI, nie takie rzeczy się wtedy kończyły. Wtedy jednak szef „Dużego Formatu” Mariusz Burchart skłonił mnie do kontynuacji.

Teraz jest mi więc o tyle łatwiej, iż już ten swój koniec kariery zdążyłem opłakać. To odroczenie egzekucji, która w końcu musiała nadejść.

Bałem się, iż gdybym to odwlekał dłużej, to w końcu wszystko by się skończyło w sposób niekontrolowany. Mam spore doświadczenie w spadaniu z anteny, wylatywaniu z makiety, byciu wyciętym w cięciach budżetowych, i to doświadczenie mówi mi, iż to zwykle ma miejsce z dnia na dzień.

Wczoraj miałeś audycję albo felieton, dziś nie masz. A przecież planowałeś temat na przyszły tydzień, może już choćby coś zacząłeś pisać albo umawiać się z gościem – a tu sru.

Nie ma wtedy szansy na pożegnanie odbiorców. A przecież ostatni odcinek serialu powinien mieć w sobie coś specjalnego!

Póki mam taką możliwość, chcę z niej skorzystać. Schodzę z ringu nie tyle „niepokonany” (w istocie wprost przeciwnie, czuję się jak worek treningowy Tysona), ale o własnych siłach.

Wreszcie mogę rozważać rzeczy, które kiedyś wydawały mi się subiektywnie niekompatybilne z tradycyjnie pojmowanym zawodem dziennikarza. Na przykład: crowdfunding albo zamieszczanie sponsorowanych postów na blogu (gdy to zrobiłem po raz pierwszy, nikt choćby się nie czepiał – co mnie trochę zaskoczyło).

Proszę tylko nie traktować tego jako deklaracji, iż na pewno zrobię to czy tamto. Prognozowanie to rzecz trudna, zwłaszcza gdy dotyczy przyszłości.

Rok temu na przykład byłem PRZEKONANY, iż przestanę pisać książki, kończąc to pasmo porażek „Kopernikiem”, ale nagle dostałem nagrodę „Juliusz” i wróciłem na ring książkowy. Ciężko jednak wyobrazić sobie podobną serendipicyję przywracającą mnie na ring felietonowy (tak na początek: wszystkie redakcje publikujące oldskulowe cotygodniowe felietony można policzyć na palcach).

Na koniec mam prośbę do PT Komcionautów o uszanowanie moich uczuć. Te wszystkie żarty o „wpływowości” mojej czy też mojego blogaska sprawiały mi przykrość, zwłaszcza w ciągu ostatniego miesiąca.

Jasne – ja wiedziałem iż To Już Koniec, a Wy jeszcze nie, więc wychodziło to nieintencjonalnie (…chociaż? A gdyby Awal wiedział, bo był agorowym korpomenadżerem? To by tak wiele tłumaczyło, na przykład iż z takim naciskiem podkreśla, iż golf już w tych kręgach wyszedł z mody?), więc wszystkim hurtowo wybaczam, ale nie róbcie już tego.

Mile widziane będą komcie ponure, zrzędliwe, iż te felietony i tak były nudne, o niczym i nikt ich nie czytał. Proszę uprzejmie!

Ja to choćby wolę w wersji „nie ma czego żałować”, czyli w memetycznym formacie „and nothing of value was lost”. Sir, this used to be a Wendy’s, welcome to the past perfect, a teraz jest barak do wynajęcia.

Proszę tylko o uszanowanie uczuć dziwacznego starszego pana, który gapi się na ten barak na parkingu i wzdycha, iż smażył w nim kątęt przez 27 lat (za dwa tygodnie będzie równa rocznica).

Idź do oryginalnego materiału