Norweski film „Być kochaną”, który właśnie zadebiutował w Polsce, trafia w sedno współczesnych lęków związanych z relacjami. To opowieść o kobiecie, która musi zmierzyć się z własnym zagubieniem, zanim spróbuje uratować cokolwiek innego.
O czym opowiada „Być kochaną”?
To historia o codzienności — takiej, o której często słyszymy od znajomych, rodzeństwa albo koleżanki z pracy podczas zbyt szczerej rozmowy przy kawie. Maria (Helga Guren) po rozpadzie swojego pierwszego związku próbuje ułożyć przyszłość u boku Sigmunta (Oddgeir Thune). Ich relacja zaczęła się niepozornie, ale kiedy już weszli w nią na dobre, stworzyli rodzinę patchworkową i doczekali się dwójki dzieci. Ten pozorny porządek zaczął jednak pękać. Maria, która poświęciła karierę dla domu, zaczęła czuć się coraz bardziej przeźroczysta. Sigmunt, muzyk, wiecznie w trasie, funkcjonuje obok rodziny, przypominając bardziej gościa niż partnera. Ona nie potrafi nazwać własnych potrzeb, a on nie potrafi usłyszeć jej emocji. Wszystko to, co latami było spychane do środka, zaczyna domagać się uwagi.
„Być kochaną”: kryzys, którego wielu z nas się wstydzi
Bohaterka zostaje nagle zepchnięta do roli, której nigdy nie planowała – kobiety zmęczonej, pogubionej, rozczarowanej. Nie rozpoznaje samej siebie, a jednocześnie traci kontakt z tymi, którzy są jej najbliżsi. Jej instynkt podpowiada, iż warto ratować małżeństwo, ale gwałtownie okazuje się, iż pierwszym krokiem jest próba ocalenia siebie. Czy „Być kochaną” to film wart obejrzenia? Zdecydowanie tak. To kino o emocjach tych prawdziwych, niewygodnych i często przemilczanych. Opowieść przypomina wiele życiowych historii: początkowy zachwyt, który z czasem ustępuje frustracji, nieporozumieniom i kumulacji niewypowiedzianych pretensji. Znamy je z własnych doświadczeń albo opowieści bliskich. Nie o finał tu jednak chodzi, ale o proces – długi, wymagający i pełen bólu. O naukę mówienia o emocjach, o próbę zrozumienia siebie i o to, jak łatwo zgubić się w codzienności.
„Być kochaną” to film dla widzów, którzy lubią czuć
„Być kochaną” opiera się głównie na dialogach i wewnętrznych napięciach. Nie ma tu dynamicznych zwrotów akcji. Jest za to miejsce na refleksję i spojrzenie na relacje z bardzo bliska. To propozycja przede wszystkim dla widzów, którzy lubią kino psychologiczne i potrafią zanurzyć się w niuansach emocji. Największą siłą produkcji jest to, iż Ingolfsdottir nie ocenia swoich bohaterów. Każde z nich ma własną rację, własną prawdę i własne ograniczenia. To rzadki typ opowieści, w której obie strony konfliktu są przedstawione z empatią i zrozumieniem. Dokładnie tak, jak bywa w życiu – nie ma jednej „właściwej” wersji wydarzeń. Atmosfera skandynawskiego kina, świetnie zarysowane tło i znakomita rola Helgi Guren nadają tej historii autentyczności. Aktorka dźwiga na sobie całą opowieść, tworząc portret kobiety, która balansuje między odpowiedzialnością a utratą siebie.
„Być kochaną”: opinie polskich widzów
Polscy widzowie, którzy zobaczyli „Być kochaną” na festiwalach i pokazach przedpremierowych, reagują wyjątkowo emocjonalnie. W komentarzach powtarza się zachwyt nad autentycznością historii oraz psychologiczną wiarygodnością bohaterów. Jedna z użytkowniczek napisała: „Wspaniały, mądry, autentyczny, wnikliwy, bolesny. o ile tak wygląda debiut reżyserski…”, inna dodawała, iż to historia, w której „można przeglądać się jak w lustrze”. Wielu widzów zwraca uwagę na terapeutyczny charakter seansu. Jak zauważył jeden z użytkowników: „Niewiarygodne, iż to jest pełnometrażowy debiut reżyserski. Mnóstwo mądrości…”, a ktoś inny określił film krótką frazą: „To be loved is to be seen”. Pojawia się też refleksja nad współczesnym kinem skandynawskim:
Widzowie często chwalą rolę Helgi Guren: „Za kreację głównej bohaterki chapeau bas”, a jedna z nich przyznaje, iż film „wzruszył oraz poruszył do głębi”. W komentarzach pojawia się też głos krytyczny: „Nie zaprzeczam, iż ważny, ale co z tego skoro nie za dobry”. Mimo to przeważa przekonanie, iż „Być kochaną” prowokuje do refleksji nad własnymi emocjami. „Być kochaną” działa trochę jak seans terapeutyczny. To film trudny, miejscami obciążający emocjonalnie, ale jednocześnie potrzebny szczególnie dla tych, którzy w powolnym kinie szukają prawdy i przestrzeni do autorefleksji. W polskich kinach od 7 listopada.
View oEmbed on the source website





