„Pillion” – różne rodzaje miłości | Recenzja | Cannes 2025

filmawka.pl 2 tygodni temu

Jak z połączenia przemocy i brytyjskiego humoru może wyjść niespodziewanie uroczy romans? Z odpowiedzią, wraz ze swoim reżyserskim debiutem Pillion, śpieszy Harry Lighton.

Tytuł filmu dobrze sugeruje fabułę – „pillion” w brytyjskim slangu oznacza miejsce przeznaczone dla pasażera, a znajdujące się za kierowcą motocykla. Może odnosić się zarówno do samego siedzenia, jak i osoby, która z niego korzysta. W slangu queer słowo to bywa używane również w kontekście seksualnym jako określenie osoby przyjmującej bardziej pasywną rolę (bottom).

Nie jest to oczywista komedia romantyczna, gdzie bohaterowie spotykają się w typowy dla gatunku meet cute sposób. Colin (Harry Melling) – nieśmiały, niepewny siebie chłopak, spędza czas w miejscowym pubie, występując wraz z ojcem w zespole a cappella. Podczas zbierania napiwków po zakończonym show, podchodzi do siedzącego w kącie tajemniczego, ale nieziemsko przystojnego motocyklisty (Alexander Skarsgård), który choćby nie zwraca na chłopaka uwagi. W następnej scenie, kiedy Colin płaci za swoje piwo, ponownie pojawia się oschły przystojniak. Podchodzi do chłopaka i bez słowa, nonszalanckim gestem każe mu zapłacić również za jego trunek. Większość z nas w takiej sytuacji raczej by się zdenerwowała lub chociaż jakkolwiek zareagowała, jednak Colin zdaje się być podekscytowany i zaintrygowany całą dziwaczną sytuacją. W nagrodę za „postawienie” piwa, motocyklista zostawia dla niego kartę wraz z adresem i miejscem ich następnego spotkania.

Dość nietypowe zaproszenie oznacza jeszcze bardziej nietypową randkę. Podekscytowany Colin przygotowując się na spotkanie z pewnością nie spodziewał się, iż skończy na klęczkach w ciemnym zaułku, liżąc buty przystojnemu nieznajomemu. Jednak, ku naszemu zdziwieniu, cała scena zdaje się bardziej wprawiać w zakłopotanie nas niż głównego bohatera. Oglądając pierwsze spotkanie mężczyzn nie jesteśmy pewni, czy właśnie byliśmy świadkami aktu przemocy. Jesteśmy pozostawieni w dziwnej rozterce, bo ostatecznie, po całym akcie, Colin się uśmiecha. Zdaje się, iż randka zakończyła się sukcesem, ponieważ gwałtownie przeradza się w bardziej skomplikowaną relację. Relację, w której role są z góry określone – tajemniczy przystojniak Ray jest dominującym Panem, a Colin staje się jego uległym pupilem.

Lighton skupia się na pokazaniu relacji, która wprawia widza w zakłopotanie. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do oglądania seksu oraz układów, które wykraczają poza heteronormatywne reguły, a w Pillion zostajemy zderzeni z czymś, co dla wielu jest prawdopodobnie nowością. Związek mężczyzn jest nierówny, bo taki ma być. Mamy wrażenie, iż Ray wykorzystuje dobroć i naiwność Colina, jednak jest to bardzo powierzchowna ocena ich więzi. Chłopak odnajduje się w roli uległego pupila, znalazł w niej komfort oraz stał się częścią nieoczywistej grupy homoseksualnych motocyklistów. Do końca ciąży nad nami pytanie, na ile jest to jego rzeczywiste pragnienie, a na ile przymus spowodowany samotnością i chęcią, jakiejkolwiek bliskości.

O ile o Colinie wiemy dość dużo – jest samotny, nieśmiały uczuciowy, ma kochających i wspierających rodziców – o tyle o Rayu nie wiemy nic. Tajemniczy motocyklista nie zdejmuje swojej maski choćby na chwilę. Dominacja jest dla niego wygodną pozycją, w której może pozostawać oschłym i nie okazywać emocji, a przy okazji unikać odpowiedzi na niewygodne pytania. Obaj bohaterowie są skrajnie różni. Mimo narzuconego dystansu w ich związku widzimy, iż łączy ich silnie, prawdziwe uczucie – choć nie jest ono oczywiste.

Niesamowitym efektem, jaki udało się osiągnąć reżyserowi, jest obiektywność pokazania tej strony homoseksualnej kultury, która dla widza może wydawać się co najmniej dziwna.

Celem reżysera nie było stworzenie prowokacyjnego filmu o gejach, a odkrycie przed widzem nowego rodzaju miłości. Zastanawiamy się nad szczerością intencji i uczuć bohaterów. Zastanawiamy się, na ile jest to przemoc, a na ile konsensualna relacja. Dyskomfort i powagę w filmie momentami przełamują rodzice Colina, którzy nie boją się zadać na głos pytań, które błądzą nam – widzom – po głowie.

Po seansie wyszłam z kina lekko zmieszana, jednak z dziwnym poczuciem utulenia – czyli tym, co w filmach kocham najbardziej. Jestem pod ogromnym wrażeniem sposobu, w jaki udało się Lightonowi przedstawić tę dość kontrowersyjną relację, bo mimo wielu towarzyszących mi wątpliwości, na koniec byłam w stanie uwierzyć w szczerość uczuć bohaterów, ba choćby trzymałam za nich kciuki! Pillion był dla mnie przede wszystkim bardzo pouczający. Do końca musiałam zachować otwarty umysł i starać się nie osądzać Colina, choćby kiedy zgadzał się na sytuacje, które dla mnie, byłyby co najmniej poniżające. Będzie to jeden z niewielu seansów, które będę wspominać przez kolejne miesiące i z niecierpliwością czekam, aż film dotrze do szerszej publiczności.

Korekta: Daniel Łojko

Idź do oryginalnego materiału