Pierwsze punk girls z Oksytanii

kosmosdladziewczynek.pl 1 rok temu

Na pewno słyszałyście i słyszeliście o punkowo-feministycznym ruchu Riot Grrrl i jego muzyce [1]A jeżeli nie, możecie to nadrobić dzięki lekturze książki Sary Marcus Do przodu, dziewczyny! Prawdziwa historia rewolucji Riot Grrrl (wyd. Czarne 2022, tłum. Andrzej Wojtasik), dzięki której … Czytaj dalej. Czy wiecie jednak, iż pierwszy kontrkulturowy dziewczyński zespół muzyczny narodził się już w średniowieczu? Natrafiłam na informacje o nim zupełnym – jak to bywa – przypadkiem: szukałam historii dziewczyńskich przyjaźni i wspólnych przedsięwzięć, które odcisnęły ślad na latach dziewięćdziesiątych (i wcześniejszych), a które byłyby świadectwem siostrzeństwa, nie zaś – rywalizacji. Do tych poszukiwań zainspirował mnie mężczyzna, który zapytał w trakcie jednego ze spotkań autorskich o to, w jaki sposób popkultura opowiada o przyjaźni między dziewczynkami.

Kiedy byłem chłopcem – powiedział – czytałem Chłopców z Placu Broni i ta książka jakoś moje myślenie o chłopcach – i o przyjaźni między nimi – uformowała. Kiedy byłem dzieckiem, wszyscy chcieliśmy być jak Boka. Potem dorośliśmy i zaczęliśmy cieplej myśleć o Nemeczku. Co jednak z książkami, w których opisywana jest przyjaźń grupy dziewczynek, jak to wygląda? Co byłoby, gdyby napisać książkę Dziewczynki z Placu Broni?
Nie wiem.

W prenumeracie oszczędzasz 25%.

Podaruj dziewczynce prezent na cały rok!

Sprawdź i zamów

W prenumeracie oszczędzasz 25%.

Podaruj dziewczynce prezent na cały rok!

Sprawdź i zamów

Zaczęłam myśleć jednak o wszystkich tych opowieściach, w których mowa jest o przyjaźni i rywalizacji między grupami dziewcząt. Przypomniała mi się Frances Hodgson Burnett i jej Mała Księżniczka (opowiadająca o dziewczynkach z pensji prowadzonej przez pannę Minchin; o dobrych dziewczynkach i o wrednych dziewczynkach). Przypomniały mi się Małe Kobietki Louisy May Alcott (zgoda, to były siostry, czy siostry jednak nie bywają czasem i przyjaciółkami?), przypomniała mi się opowieść Ann Brashares Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów. Szukałam i pośród lektur szkolnych – niby były dziewczynki z Bullerbyn, częściej jednak historie dziewczynek wydawały mi się sprowadzone do wąskiego kadru: jedna dziewczynka i jej historia to już było sporo, dwie dziewczynki i ich relacja – więcej nie można było się spodziewać.

Historia Chłopców z Placu Broni opowiadała o chłopcach, ale jej wymiar – przyjaźń, śmierć, poświęcenie, honor – wydawał się uniwersalny. Być może dlatego trafiła na listę lektur. Historie dziewczynek jakby w założeniu interesowały tylko dziewczynki; doczytywałyśmy nasze dziewczęce historie na przerwach, między lekcjami. W tym wszystkim była jeszcze telewizja; filmy i popkultura, które często ukazywały przyjaźń między dziewczynkami jako trudną i nierzadko toksyczną, opartą na zwykle niezdrowej rywalizacji, zazdrości oraz grze we wzajemne wyniszczanie się (weźmy takie Śmiertelne zauroczenie (1988), Wredne dziewczyny, Plotkarę, Kochane kłopoty – Paris i Rory! – czy choćby Ze śmiercią jej do twarzy). Pamiętam koleżankę, która powtarzała, iż dziewczyny całują się na powitanie, bo nie mogą się pogryźć. Pamiętam przysłowie, które głosiło, iż wśród trzech rzeczy, które wymyślono, żeby utrudnić życie kobietom, są buty na wysokim obcasie (trudniej będzie się poruszać), małe torebki (mniej można zabrać ze sobą) oraz przekonanie, iż wszystkie inne kobiety stanowią dla nich konkurencję (w tym sensie kooperacja z nimi jest niemożliwa lub wręcz frajerska). Z tego punktu widzenia miejsc na świecie, które mogłyby zająć kobiety, było niewiele; a więc ich zajęcie odbywało się – musiało się odbywać – kosztem innej kobiety. Pozycje mężczyzn były mniej więcej bezpieczne; przede wszystkim zaś liczniejsze.

Na szczęście wszystko się powoli zmienia.
Sam Maggs w książce Girl Squads: 20 Female Friendships that Changed History pisze: choćby jeżeli społeczeństwo woli postrzegać kobiety jako rywalki, my nie musimy już za tym podążać.

Czas przestać walczyć o prawo do bycia Tą Jedną Jedyną w pracy czy w pokoju pełnym ludzi, a zacząć walczyć o to, aby każdej dziewczynie przypadło należne miejsce przy stole, bez względu na jej pochodzenie, rasę, klasę społeczną, orientację seksualną, tożsamość i możliwości.

Jeśli więc myślicie o muzyce uosabiającej girl power, myślicie pewnie o wszystkich tych rockowych i punkowych zespołach – zauważa Maggs – oraz o wszystkich dziewczynach, które przyjmowały etos punk rocka: stawanie kością w gardle społeczeństwa i przejmowanie tych form sztuki, które zdominowane były tradycyjnie przez mężczyzn. W gruncie rzeczy ten etos istnieje, odkąd na świecie pojawiają się kobiety, którym nie wystarcza bycie przedmiotem czyjejś fantazji.

Tu wracam do odpowiedzi na pytanie postawione na początku tekstu: Maggs stawia tezę, iż pierwszymi (znanymi nam dzisiaj) muzycznymi rebeliantkami były trubadurki z Oksytanii, z południa dzisiejszej Francji.

W pieśniach trubadurów kobiety przedstawiano zwykle jako reprezentujące jeden z trzech typów: domnas – żony idealne, femnas – córki, dziewice, te, które nie utrzymują stosunków seksualnych, oraz midons – połączenie dwóch pierwszych typów istniejące w kombinacji będącej adekwatnie czymś pomiędzy żoną i córką; osobą jednocześnie seksualną i seksualnością nietkniętą. Pieśni trubadurów ustawiały więc kobiety w trzech rzędach – i do tych rzędów sięgali trubadurzy po miłość, a gdy ją zdobyli, dostawali chwałę i podziw.

Tymczasem trubadurki były wykształcone, były utalentowane, przede wszystkim zaś: były znudzone i sfrustrowane byciem wyłącznie przedmiotem, nagrodą, męskim celem: nie wystarczała im taka muzyka, której zadaniem było opiewać ich piękno i czułą a delikatną obecność.

Zaczęły więc – niby w hiphopowym beefie – przejmować narrację. Pisały własne pieśni, wykorzystując w nich wszystkie motywy pieśni trubadurów, pisały je w odpowiedzi na seksizm; na system, który je idealizował i w ten sposób chwytał w pułapkę. Występowały publicznie, nie ukrywając za pseudonimami czy aluzjami tych, którzy im podpadli. Śpiewały pieśni o tym, iż chcą być kochane, ale w taki sposób, w jaki chcą tego one, a nie w taki, jaki ma im do zaoferowania społeczeństwo; śpiewały o strachu przed niechcianą ciążą, o lęku przed ostracyzmem wynikającym z tego, iż ktoś miałby przypisać im „złą reputację”.

Do dziś, pisze Maggs, zachowały się informacje o nielicznych artystkach tego okresu. W zależności od szacunków miałoby ich być piętnaście lub pięćdziesiąt; większość z tego, co tworzyły, przepadła w mrokach czasu (co do części z zachowanych utworów trudno jednoznacznie stwierdzić, czy rzeczywiście pisane były z perspektywy kobiety, czy z perspektywy kobiecej, ale przyjmowanej przez mężczyznę).

Co ciekawe, pieśni trubadurek były pieśniami opisującymi nie tylko relacje między kobietami i mężczyznami, ale także: kobiecą przyjaźń. Sam koncept – słowo, które by ją określało – w kulturze średniowiecznych romansów francuskich nie istniało; nie trzeba było jednak konkretnej nazwy; przyjaźń – polegająca na wsparciu i siostrzeństwie – istniała w pieśniach turbadurek w takim wymiarze, jaki znamy dzisiaj.

Cieszę się z wszystkich opowieści, w których relacje między kobietami pokazywane są w sposób bardziej złożony niż to, co jako dziewczynka poznawałam w latach dziewięćdziesiątych. I cieszę się z każdego odkrycia, które sprawia, iż raz po raz zdaję sobie sprawę, od jak dawna ta praca siostrzeństwa i solidarności jest wykonywana.

Źródła[+]

Źródła 1
A jeżeli nie, możecie to nadrobić dzięki lekturze książki Sary Marcus Do przodu, dziewczyny! Prawdziwa historia rewolucji Riot Grrrl (wyd. Czarne 2022, tłum. Andrzej Wojtasik), dzięki której poznacie historie takich dziewczyńskich zespołów jak Bikini Kill, Bratmobile, Heavens to Betsy, a także innych bohaterek kontrkulturowej rewolucji lat dziewięćdziesiątych.
Idź do oryginalnego materiału