Pierniczek Okrutniczek (The GingerDead Man) to horror klasy Z, który pierwotnie ukazał się w 2005 roku, a ostatnio wznowiono jego dystrybucję w Polsce ze względu na ogromne zainteresowanie podczas festiwalu filmowego Octopus. Film przyciąga przede wszystkim absurdalnym pomysłem. Głównym potworem jest tu powołany do życia piernikowy ludzik, opętany przez duszę mordercy. Czy warto to ugryźć?
Pierniczek Okrutniczek rozpoczyna się sceną napadu na restaurację. Millard Findlemeyer (Gary Busey) zabija młodego chłopaka i chce zabić też jego siostrę, Sarę (Robin Sydney), ale… no właśnie nie wiemy, dlaczego mu się to nie udaje. Opryszek mierzy do niej z pistoletu i strzela, ale chyba ma najgorszego cela na świecie, bo Sarah wychodzi z napadu bez zadraśnięcia. Jej zeznania wysyłają go na krzesło elektryczne, co ma być motywem zemsty Millarda i jego powrotu z zaświatów w formie wielkiego ciastka.
Po scenie otwierającej dostajemy najdłuższe napisy początkowe w historii kina. Widać, iż twórcy mocno się starali, by rozciągnąć Pierniczka Okrutniczka do zawrotnych 70 minut. Po napisach również kilka się dzieje. Mamy mnóstwo gadania o piekarni, którą prowadzi Sarah z mamą i która rzekomo jest w słabej sytuacji finansowej. Wyczekiwany Pierniczek nie pojawia się na ekranie aż do 25. minuty.
Pierniczek sam w sobie to całkiem interesujący złoczyńca, ale jego potencjał nie zostaje do końca wykorzystany. Nie sieje zbyt wielkiego spustoszenia – robi tylko rzeczy w stylu odcinania palców. Tyle dobrego, iż chociaż efekty praktyczne nie rażą sztucznością. Być może Ciastek lepiej wypada w którymś z trzech sequeli, ale osobiście nie mam już takiego apetytu, by to sprawdzać. Oczywiście twórcy nie przepuścili okazji na żartobliwe gry słowne. Pierniczek ma kilka zabawnych kwestii w stylu „care to try a ladyfinger?” przed wspomnianym ucięciem palca. Rozśmieszył mnie też żarcik jednej postaci, która spekulowała, iż mogą dużo zarobić na gadającym ciastku – „heh dough, cookie, get it?”. „Dough” to po angielsku surowe ciasto, ale też slangowe określenie na pieniądze.
Kiedy na ekranie nie ma Pierniczka, jesteśmy niestety skazani na mało charyzmatycznych bohaterów i ich drewniane dialogi. Byłoby to do przeżycia, gdyby reżyser zminimalizował ich obecność na ekranie, a skupił się na głównym mordercy. Niestety tak nie jest – większość filmu pochłaniają dialogi, co sprawia, iż choćby przy 70 minutach wieje nudą.
Ogromnym minusem jest też kretyńskie zachowanie bohaterów i liczne dziury w scenariuszu. Najlepszy przykład – nasi bohaterowie nie są w żaden sposób uwięzieni w piekarni, ale nikt nie wpada na to, by po prostu wyjść. o ile ktoś lubi czytać takie ciekawostki, to wszystkie gafy wymienione są na IMDB. Scenariusz nie daje aktorom żadnych szans na wykazanie się, co sprawia, iż ich występy są co najwyżej przeciętne. Oczywiście wyjątkiem jest tu Gary Busey, który świetnie podkłada głos Pierniczkowi.
Pierniczek Okrutniczek nie jest niestety filmem z kategorii „tak zły, iż aż dobry”. To film, który z założenia miał być zły, ale jego kiczowatość nie śmieszy ani nie wciąga. Owszem, zdarzają się sceny, które wywołują uśmiech i pozwalają chwilowo czerpać euforia z seansu, ale całość cierpi na nadmiar zbędnych dialogów i rozwlekłą akcję. Być może lepiej sprawdziłby się w formie krótkiego metrażu.
Źródło grafiki: kadr z filmu Pierniczek Okrutniczek