Pielęgniarka wylała nocnik na głowę ordynatora, który odmówił przyjęcia rannego żebraka w brudnym ubraniu

polregion.pl 1 tydzień temu

Wieczór na chirurgii ciągnął się w nieskończoność, jakby czas zwolnił, a powietrze zgęstniało od zapachów środków dezynfekujących i leków. W kącie pokoju pielęgniarek, przy przyćmionym świetle lampy, siedziała Kinga Nowak drobna, z rozwichrzonymi jasnymi włosami i płonącymi oczami. Na kolanach trzymała otwartą książkę Sienkiewicza, jej ucieczkę od rzeczywistości.
Dni spędzała na nauce w szkole medycznej, noce na pracy jako sanitariuszka, a te chwile ciszy były dla niej jak dar niebios. Czytanie nie było zwykłym nawykiem to była jej broń, sposób, by zachować resztki człowieczeństwa wśród wiader z brudną wodą i sprzątania po pacjentach.
A to co? Klub literacki się zwołał?
Ostry, drażniący głos rozdarł ciszę. Kinga drgnęła. Książka zniknęła. Podniosła wzrok przed nią stał Krzysztof Kowalski, ordynator oddziału. Pojawił się, jak zawsze, bezszelestnie, jakby czyhał, by przyłapać kogoś na słabości. Niski, z przerzedzającymi się włosami i twarzą zastygłą w grymasie wiecznego niezadowolenia, trzymał jej książkę w dwóch palcach, jakby dotykał czegoś nieczystego.
Sienkiewicz? prychnął. Szlachetnie, inspirować się klasyką. Tylko, Nowak, nie jesteś w salonie arystokratki, tylko w szpitalu. Nie płacimy ci za bujanie w obłokach.
Kinga powoli wstała. Nie czuła strachu. Tylko starą, dobrze znaną złość, która kipiała w niej od lat.
Po pierwsze, płacą mi tyle, iż ledwo starczy na chleb. Po drugie, wszystko zrobiłam. Pokoje posprzątane, pacjenci obsłużeni. Mam prawo do przerwy?
O, proszę! podniósł głos. Jeszcze się odzywasz? Jeszcze słowo, a wylecisz stąd tak szybko, iż choćby się nie obejrzysz!
W tej chwili drzwi się otworzyły. Na progu stała Ania, przyjaciółka Kingi. Jednym spojrzeniem zrozumiała sytuację.
Kinga, szybko, do szóstki! Dziadek źle się czuje!
Złapała ją za rękę, wyprowadziła na korytarz i rzuciła przez ramię słodkim tonem:
Proszę wybaczyć, panie ordynatorze, zaraz się tym zajmiemy!
Gdy znalazły się dalej, Ania westchnęła.
Oszalałaś?! szepnęła, ściskając jej ramię. Po co się z nim kłócisz? On cię zniszczy! Wiesz, iż zrobi wszystko, by utrzymać władzę. Zamknij się, proszę!
Nie mogę milczeć, gdy widzę, jak depczą człowieka odparła Kinga cicho, ale stanowczo. On nie jest lekarzem. To strażnik więzienny.
Twoje słowa nic nie zmienią. A tobie będzie tylko gorzej. Bądź rozsądna.
Rozsądek Kinga gorzko się uśmiechnęła. Dla niej to słowo straciło sens dawno temu. Od piętnastego roku życia żyła według jednej zasady działać, ryzykować, walczyć. Zamknęła oczy w myślach znów zobaczyła dom z dzieciństwa.
Słońce wylewające się do pokoju. Śmiech ojca silnego, pewnego siebie. Bierze ją na ręce, wręcza ogromną lalkę z porcelanową twarzą. Ten prezent był symbolem świata pełnego miłości, stabilności, gdzie wszystko wydawało się wieczne.
Ale ten świat rozpadł się jednego wieczoru. Ojca pobito w klatce schodowej nie dla pieniędzy, tylko jako ostrzeżenie. Konkurenci. Lekarze uratowali mu życie, ale uraz kręgosłupa skazał go na wózek. Z radosnego człowieka stał się wściekłym, cierpiącym, który nienawidził świata i wylewał ból na bliskich.
Matka, Barbara, nie wytrzymała. Po śmierci męża dostała zawału lekarze mówili o wyczerpaniu. Piętnastoletnia Kinga została sama. Sprzedała lalkę, potem wszystko, co miało wartość, by kupić leki. Potem poszła do pracy najpierw jako sprzątaczka, potem sanitariuszka.
Widziała, jak pacjenci cierpią, jak lekarze przechodzą obojętnie. Wtedy, patrząc na ból matki, przysięgła: zostanie lekarzem. Prawdziwym. Takim, który słucha, widzi, nie odwraca się. Nie jak Kowalski. Te wspomnienia były jej tarczą.
O drugiej w nocy, gdy szpital pogrążył się w ciszy, Kinga znów zaczęła drzemać z książką na kolanach. Obudziły ją krzyki z izby przyjęć. Zerwała się i pobiegła.
Na łóżku siedział mężczyzna w podartym ubraniu, z brudną twarzą, śmierdział potem i alkoholem. Ściskał bok, spod palców sączyła się krew.
Co się stało? spytała Kinga.
Dźgnęli za pusty portfel wybełkotał.
Kowalski wyszedł z gabinetu, przyciągnięty hałasem. Objął mężczyznę wzrokiem pełnym pogardy.
I kogo my tu mamy? Żula ze śmietnika?
Ma ranę kłutą powiedziała pielęgniarka. Potrzebna operacja.
Ordynator choćby nie podszedł. Pokręcił głową.
Mam się brudzić dla niego? To pijak, bez dokumentów, bez ubezpieczenia. Kto zapłaci? Nie będę marnować sali operacyjnej na śmiecia.
On umrze! wybuchnęła młoda pielęgniarka.
Kowalski uśmiechnął się zimno.
Niech umiera. Naturalna selekcja. Takie typy same wybierają swój los. Wezwijcie policję. A ja nie tracę czasu w odpady.
Odszedł. Person

Idź do oryginalnego materiału