W nadmorskim miasteczku Montauk nadszedł czas surferów. Lokalsi, którzy w okresie wakacyjnym obławiają się na bogatych nowojorczykach i ich sezonowej przeprowadzce bliżej oceanu, wynagrodzą sobie ciężkie tygodnie pracy spokojem przez resztę roku. Maddie (Jennifer Lawrence) już została w tyle – przez niezapłacone podatki straciła samochód, a stanie za barem nie wystarczy, by spłacić długi na czas. Powrót do jeżdżenia Uberem albo eksmisja – innej drogi nie ma. Jak z nieba spada jednak ogłoszenie: "Idź na randkę z naszym synem, dostaniesz samochód". Głupi żart czy próba uprowadzenia naiwnej dziewczyny? Nie ma chwili na zastanowienie, trzeba działać – choćby na granicy ryzyka i głupoty.
Za desperacką prośbą stoją dwa nowobogackie archetypy: nadopiekuńczy rodzice Percy’ego (Andrew Barth Feldman), który jesienią zacznie naukę w prestiżowym college’u. Społecznie wykluczony nerd potrzebuje wprawy przed uniwersyteckimi imprezami – dziewczyny prawie idealnej, seksownej choć poukładanej, poszukiwaczki przygód w fedorze i mini, która obcasem zgasi każde niebezpieczeństwo, a palcem wskaże, gdzie zaczyna się adekwatna zabawa. Zawarta umowa mówi jasno: jeżeli chłopak zazna życia, bryka trafi do szczęśliwej aktorki.
Seans filmu Gene’a Stupnitsky’ego ma w sobie coś z podróży do przeszłości, lat triumfów niegrzecznych komedii dla dorosłych. Bo dziś tak zwana "R-ka" staje dumnie tylko przy przedstawicielach kina akcji, projektach bez ryzyka. Wielkobudżetowe widowiska wolą dosłownie przelewać krew niż odważyć się na piętno ostrego dowcipu. Sztubackie komedie, jeszcze niedawno firmowane choćby przez Judda Apatowa, zniknęły z popularnego obiegu albo przeniosły się poza radar szerokiej widowni. Gatunek z peryferii spisany na straty jeszcze w przedbiegach. "Bez urazy" ma jednak Jennifer Lawrence, pierwszoligową gwiazdę tuż po powrocie z urlopu od wielkiego ekranu. Laureatka Oscara rozumie, iż powodzenie komedii leży w dynamice, płynie na tej samej fali frenetycznej energii, która poniosła "Poradnik pozytywnego myślenia" czy "American Hustle". W otoczeniu drugoplanowych aktorów (świetni Natalie Morales i Scott MacArthur jako para oddanych przyjaciół Maddie) żarty z jej udziałem trafiają w czułe punkty. Wiele tu udanych dialogów i humoru fizycznego; w takim wydaniu Lawrence nadaje tempo całej produkcji.
Reżyser stawia na sprawdzoną formułę. Tak jak w swoim poprzednim filmie, "Grzecznych chłopcach", zamiast kawalkady gagów trzyma się opowieści, czyli adekwatnie pretekstowej historii o relacji dwojga zranionych ludzi. Widzowie mają przyjść do kin na niepoprawny humor, a zostać na komedii, starciu obyczajów i światów dwóch prędkości. Misja uwiedzenia aspołecznego, o dekadę młodszego wolontariusza ze schroniska dla psów, skrywa przecież resentyment i zakłada start od konserwatywnych uproszczeń. Bohaterka wchodzi więc w rolę, zmienia się w głupiutką blondynkę, próbuje uwieść Percy’ego kiczowatym seksapilem i stereotypem napalonej laski z prowincji. Ejdżystowskie starcie z dziećmi przywileju, pokoleniem Z, które choćby sowicie zakrapianą domówkę organizują pod okiem rodziców, przysparza jednak Maddie niemałych problemów. Zemsta będzie boleć.
Świetna chemia między Lawrence a Andrew Barthem Feldmanem procentuje w ich bitwie o seksualne wyzwolenie. Oto uwodzicielka ze stażem kontra obojętny na zaloty i niedoświadczony idealista – w ruch idą pięści, kopnięcia, agresywne manewry za kierownicą czy niezidentyfikowane pigułki w połączeniu z alkoholem. Czerpiący wiedzę z piosenki "Maneater" mały Percy myślał, iż bestie wychodzą po zmroku i zjadają mężczyzn, a na każdego dorosłego ponoć czyha już całe grono harpii. Tajna misja Maddie – zbudowana na karkołomnym nadużyciu zaufania – ma stworzyć dla niego barierę ochronną. Ale bez strat się nie obędzie, jeżeli nie w ludziach, to w sprzęcie.
Wojna w imię skonsumowania związku ustaje, gdy "Bez urazy" dogania swój czas akcji i pozostaje komedią na zasadach ciągle histerycznego, ale mimo wszystko letniego romansu. Rewersem chaosu są tu pocztówkowe kolory zbyt złocistej plaży i głębokiego błękitu oceanu. Wyjmij wszelkie przekroczenia tabu – od nagości po falliczne i wydzielinowe żarty – zostaje pełnoprawna obyczajówka z uczuciami po adekwatnej stronie, buddy movie o przejmowaniu kontroli nad swoim życiem. Tylko tyle i aż tyle.
Kategoria R waży swoje, jeżeli pozwalają jej na to twórcy. W przypadku komedii Stupnitsky’ego gatunkowa hybryda luzuje balast, pozwala oszczędzić na przesuwaniu granicy absurdu w stronę końcówki jelita grubego. Może to tylko smutna kalkulacja szansy na (nie)powodzenie, wymóg sztabu finansistów, a może dojrzałość w ograniczeniach gatunkowej formuły w wersji dla dorosłych. Pewne żarty, zasłyszane jeszcze półtora dekady temu, dziś słusznie nie mają miejsca na ekranach. Kanony przechodzą gruntowne przemiany. Gdzie jednak leży kwestia wyczucia? Trzeba własnoręcznie pomacać, bo gra jest warta nagrody – a rozrywka choć odrobiny ryzyka.
Za desperacką prośbą stoją dwa nowobogackie archetypy: nadopiekuńczy rodzice Percy’ego (Andrew Barth Feldman), który jesienią zacznie naukę w prestiżowym college’u. Społecznie wykluczony nerd potrzebuje wprawy przed uniwersyteckimi imprezami – dziewczyny prawie idealnej, seksownej choć poukładanej, poszukiwaczki przygód w fedorze i mini, która obcasem zgasi każde niebezpieczeństwo, a palcem wskaże, gdzie zaczyna się adekwatna zabawa. Zawarta umowa mówi jasno: jeżeli chłopak zazna życia, bryka trafi do szczęśliwej aktorki.
Seans filmu Gene’a Stupnitsky’ego ma w sobie coś z podróży do przeszłości, lat triumfów niegrzecznych komedii dla dorosłych. Bo dziś tak zwana "R-ka" staje dumnie tylko przy przedstawicielach kina akcji, projektach bez ryzyka. Wielkobudżetowe widowiska wolą dosłownie przelewać krew niż odważyć się na piętno ostrego dowcipu. Sztubackie komedie, jeszcze niedawno firmowane choćby przez Judda Apatowa, zniknęły z popularnego obiegu albo przeniosły się poza radar szerokiej widowni. Gatunek z peryferii spisany na straty jeszcze w przedbiegach. "Bez urazy" ma jednak Jennifer Lawrence, pierwszoligową gwiazdę tuż po powrocie z urlopu od wielkiego ekranu. Laureatka Oscara rozumie, iż powodzenie komedii leży w dynamice, płynie na tej samej fali frenetycznej energii, która poniosła "Poradnik pozytywnego myślenia" czy "American Hustle". W otoczeniu drugoplanowych aktorów (świetni Natalie Morales i Scott MacArthur jako para oddanych przyjaciół Maddie) żarty z jej udziałem trafiają w czułe punkty. Wiele tu udanych dialogów i humoru fizycznego; w takim wydaniu Lawrence nadaje tempo całej produkcji.
Reżyser stawia na sprawdzoną formułę. Tak jak w swoim poprzednim filmie, "Grzecznych chłopcach", zamiast kawalkady gagów trzyma się opowieści, czyli adekwatnie pretekstowej historii o relacji dwojga zranionych ludzi. Widzowie mają przyjść do kin na niepoprawny humor, a zostać na komedii, starciu obyczajów i światów dwóch prędkości. Misja uwiedzenia aspołecznego, o dekadę młodszego wolontariusza ze schroniska dla psów, skrywa przecież resentyment i zakłada start od konserwatywnych uproszczeń. Bohaterka wchodzi więc w rolę, zmienia się w głupiutką blondynkę, próbuje uwieść Percy’ego kiczowatym seksapilem i stereotypem napalonej laski z prowincji. Ejdżystowskie starcie z dziećmi przywileju, pokoleniem Z, które choćby sowicie zakrapianą domówkę organizują pod okiem rodziców, przysparza jednak Maddie niemałych problemów. Zemsta będzie boleć.
Świetna chemia między Lawrence a Andrew Barthem Feldmanem procentuje w ich bitwie o seksualne wyzwolenie. Oto uwodzicielka ze stażem kontra obojętny na zaloty i niedoświadczony idealista – w ruch idą pięści, kopnięcia, agresywne manewry za kierownicą czy niezidentyfikowane pigułki w połączeniu z alkoholem. Czerpiący wiedzę z piosenki "Maneater" mały Percy myślał, iż bestie wychodzą po zmroku i zjadają mężczyzn, a na każdego dorosłego ponoć czyha już całe grono harpii. Tajna misja Maddie – zbudowana na karkołomnym nadużyciu zaufania – ma stworzyć dla niego barierę ochronną. Ale bez strat się nie obędzie, jeżeli nie w ludziach, to w sprzęcie.
Wojna w imię skonsumowania związku ustaje, gdy "Bez urazy" dogania swój czas akcji i pozostaje komedią na zasadach ciągle histerycznego, ale mimo wszystko letniego romansu. Rewersem chaosu są tu pocztówkowe kolory zbyt złocistej plaży i głębokiego błękitu oceanu. Wyjmij wszelkie przekroczenia tabu – od nagości po falliczne i wydzielinowe żarty – zostaje pełnoprawna obyczajówka z uczuciami po adekwatnej stronie, buddy movie o przejmowaniu kontroli nad swoim życiem. Tylko tyle i aż tyle.
Kategoria R waży swoje, jeżeli pozwalają jej na to twórcy. W przypadku komedii Stupnitsky’ego gatunkowa hybryda luzuje balast, pozwala oszczędzić na przesuwaniu granicy absurdu w stronę końcówki jelita grubego. Może to tylko smutna kalkulacja szansy na (nie)powodzenie, wymóg sztabu finansistów, a może dojrzałość w ograniczeniach gatunkowej formuły w wersji dla dorosłych. Pewne żarty, zasłyszane jeszcze półtora dekady temu, dziś słusznie nie mają miejsca na ekranach. Kanony przechodzą gruntowne przemiany. Gdzie jednak leży kwestia wyczucia? Trzeba własnoręcznie pomacać, bo gra jest warta nagrody – a rozrywka choć odrobiny ryzyka.