Pięć koszmarnych nocy – recenzja filmu. Fani będą zachwyceni

popkulturowcy.pl 1 rok temu

Pięć koszmarnych nocy to kolejna po serialowym One Piece produkcja związana z głośną marką, która zadowala fanów i wywołuje u nich czyste szczęście. Problemy zaczynają się jednak, gdy wybierasz się na to z podejściem, iż oto kolejny horror o duchach i opętaniu.

Napisać, iż przełożenie marki Five Nights at Freddy’s na realia filmowe wiązało się z problemami i wystawianiem fanów na próbę wiary, to jak nie napisać nic. Wystarczy wspomnieć, iż prace nad adaptacją kultowej serii gier rozpoczęły się w już 2015 roku. Te 8 lat, jakie upłynęły od momentu startu, to nie tyle chęć aż takiego dopieszczenia widowiska, co masa problemów jakie wyrastały. Tak z pisaniem scenariusza, jak i z brakiem jednolitej wizji. Mamy jednak październik 2023 i po pozytywnie przyjętych trailerach film zawitał wreszcie do kin.

Pięć koszmarnych nocy opowiada o losach Mike’a Schmidta (w tej roli znany z Igrzysk Śmierci Josh Hutcherson) i jego młodziutkiej siostry Abby (Piper Rubio). Jako samotny opiekun, Mike nie sprawdza się najlepiej. Jest notorycznie zwalniany z pracy, a nie może sobie pozwolić na nic więcej, niż fizyczne zajęcia jak ochroniarz. Nie pomaga też fakt, iż siostra jest dzieckiem trudnym. Izolując się od swoich rówieśników, całą swoją uwagę poświęca rysowaniu. Gwoździem do trumny okazuje się interwencja ciotki. Ta uznaje Abby za dziecko z objawami autyzmu i przed dyrektorką szkoły kwestionuje zdolności głównego bohatera do opieki nad nią. A także podkreśla jego problem z płynnością finansową.

Ponieważ jednak swoją siostrę kocha (z wzajemnością), to Mike jest gotów na dosłownie każdą pracę, byle by tylko nie stracić opieki nad Abby. I dzięki rozmowie z pewnym nonszalancko zadowolonym konsultantem (granym tu przez Matthewa Lillarda), ta się w końcu trafia.

Zobacz również: Dobry piesek! – recenzja filmu. Pies najlepszym przyjacielem człowieka

W jego sytuacji robota wydaje się wymarzona. Opuszczona restauracja, brak współpracowników, szefa nad głową czy kręcących się, irytujących klientów. Do tego nocna zmiana do 6 rano, a jedyne obowiązki to patrzenie się w kamery i sprzątanie lokalu. Brzmi zbyt dobrze? Bez wątpienia, tylko iż nikt Mike’owi nie pokazał drobnego druczku w tej umowie. A tym jest fakt, iż restaurację nawiedzają duchy piątki zamordowanych tam przed lat dzieci. A kiedy duch takiego dziecka opętuje jeszcze dwumetrowego, metalowego robota, to iluzja bezstresowej pracy pęka. Tak jak pęka zmiażdżona głowa człowieka, który miał pecha takiego cudaka zirytować. No i pozostało bardzo niepokojąca policjantka Vanessa (tu Elizabeth Lail), która zaskakująco często ma patrole akurat związane z tą placówką.

Zobacz również: Proces diabła – recenzja filmu. Opętanie czy zwykły przekręt?

Ekipa odpowiedzialna za Pięć koszmarnych nocy stanęła przed bardzo problematyczną kwestią. Lore Five Nights at Freddy’s jest gargantuiczny, a kolejne gry i książki nie tylko go rozszerzają, ale często wywracają o 180 stopni. Taka kopalnia wiedzy wydaje się na pierwszy rzut oka zbawieniem, bo można czerpać garściami. Reżyser Emma Tammi miała jednak świadomość istnienia drugiej strony tego medalu. Skoro to seria tak potężna i tak ze sobą połączona, to jak to wszystko skomasować do trwającego niecałe 2h filmu? Fanów FNAFa jest armia, ale takie seanse zawsze celują jednak w widza sezonowego. Zwłaszcza reklamując się jako gore horror.

A widz sezonowy nie będzie spędzał godzin przed seansem na filmie na YouTube, który mu ten świat jako tako wyjaśni. Z tego też powodu, zdecydowano się na stworzenie zupełnie nowej linii czasu, oddzielając się grubą kreską od chronologii wydarzeń z gier. Po seansie nie mam wątpliwości, iż była to jedyna słuszna decyzja.

Zdjęcie z filmu Pięć koszmarnych nocy | Blumhouse Productions

Pięć koszmarnych nocy regularnie bierze sobie pojedyncze rzeczy i momenty praktycznie tak, jak wypadły one w grach. Tworząc z tych materiałów już własną opowieść. Najbardziej widać to w postaci Mike’a, który ze swoją oryginalną wersją dzieli głównie imię. Jego przeszłość, motywacja i akcje jakie podejmuje nic wspólnego z tamtą postacią nie mają. Czy to wada? Na szczęście nie, ponieważ esencja tej nowej fabuły nie odbiega od tego, co fani Five Nights at Freddy’s kochają od lat. Jest więc wątek zamordowanych dzieci, których dusze nie mogą tak po prostu opuścić restauracji. Jest wciąż żyjący morderca, którego mroczne intencje mimo upływu lat wcale się nie stępiły. Do tego już po pierwszej nocy Mike zaczyna rozumieć, iż jego porwany przed laty młodszy brat (który nigdy się nie odnalazł), jest związany z osobą tak mordercy z lokalu, jak i porywacza. No i są animatroniki, gwiazdy tego show.

Zobacz również: Slotherhouse: Leniwa Śmierć – recenzja filmu. Pozory lenistwa

Do czego są zdolne te wielkie, metalowe puszki o kształtach sympatycznych zwierzątek, to można się domyślić już po samym ich wyglądzie. Pięć koszmarnych nocy oddaje im szacunek, i jako fanowi serii było mi niezwykle przyjemnie patrzeć na to, jak te roboty “ożyły” na potrzeby filmu. A grupa odpowiedzialna za rekwizyty naprawdę odwaliła kawał fantastycznej roboty, bazując na materiale źródłowym. Zastrzeżenia mam jednak do małego Cupcake’a. Tu już CGI musiało wejść do akcji, bo babeczka żadnych odnóży nie posiada. I to niestety widać, zwłaszcza w jaśniejszych scenach. Są za to kultowe jumpscary. W ilościach co prawda pojedynczych, ale fani serii poczują się jak w domu.

Co nieco jednak o samych aktorach. Hutcherson i jego wizja Mike’a dają radę. Widać w nim tego starszego brata, który bierze wszystko, co los mu rzuci. Wszystko, byle by tylko dać siostrze dobre warunki do życia. Sam jest trapiony koszmarami, musi brać leki i ciąży na nim odpowiedzialność, a mimo to nie narzeka i nie stara się wzbudzać litości u innych. Większe oczekiwania wzbudzał angaż Matthewa Lillarda. Każdy wiedział, iż nie bierze się takiej osoby do grania kolesia, który ma bohaterowi załatwić pracę i tyle. A ponieważ w świecie FNAFa jest arcyważna rola, do której ktoś z takich aktorskim doświadczeniem jak on pasuje idealnie, to łatwo było przewidzieć dalszy bieg wydarzeń.

Zdjęcie z filmu Pięć koszmarnych nocy | Blumhouse Productions

Kiedy już Lillard robi w Pięć koszmarnych nocy to, co oczekuje się iż zrobi, to gość hipnotyzuje. Gdy następuje kultowy moment, to jego filmowa kreacja po prostu połyka i wypluwa to, co widzieliśmy w grach. Facet wycisnął z siebie wszystko, dodał tu własnego sznytu i wiedział, czego fandom od niego oczekuje. Niestety, Lillarda jest tu po prostu za mało. Mimo tego, iż jest on jedną z twarzy filmu, to pod względem czasu ekranowego bliżej mu niestety do roli gościnnej. W ogóle sam film to wielki list miłosny dla fanów. Pojawiają się u cameo z osobami, które wychwycą tylko widzowie w środowisku FNAFa obeznani. Wydaje się, iż co klatka jest tu coś do wyłapania. Z kolei zakończenie wyraźnie zapowiada, co z kolejnych gier może zostać zaczerpnięte przy produkcji kontynuacji.

Zobacz również: Egzorcysta: Wyznawca – recenzja filmu. Poważny kryzys tożsamości

Inaczej sprawa się ma niestety, gdy spojrzeć na Pięć koszmarnych nocy jako film i horror sam w sobie. Postać policjantki Vanessy jest tu za teatralna. Za każdym razem, gdy się pojawia, to stara się wzbudzać takie wrażenie, iż wie o czymś bardzo ważnym. Po czym ucina temat, i tak aż do finału. Co po czasie zaczyna już irytować. Do tego tu praktycznie nic nie straszy. Mimo swojego polskiego tytułu, tylko ostatnia noc ma jakieś znamiona horroru, a tak naprawdę bardziej gore. Do tego same animatroniki w pewnym momencie są aż zdumiewająco przyjacielskie, co zdziwiło choćby obeznanych w lore na sali. Nie ma tu też nic, czego widz nie domyśliłby się już na wczesnym etapie. Jest tylko jeden twist który zaskakuje, ale przede wszystkim fandom.

Pięć koszmarnych nocy miało ciężko, to bez wątpienia. Niewdzięcznym zadaniem jest, by takiego specyficznego molocha przenieść do formy filmu grozy dla ogółu. Jednocześnie tak, by nie obrazić sympatyków serii. Wyszła dość zabawna sytuacja, gdzie to fani są hurraoptymistyczni po seansie i chcą już kolejnej części. Natomiast stroniący od serii gier recenzenci widzą tu głównie słaby horror. Patrząc na aktualne wyniki finansowe i oceny fanów, twórcy podjęli dobrą decyzję. Pod tym względem, iż marka może być w takiej formie rozwijana dalej. I ja na kolejny film z pewnością także się wybiorę. Choćby po to by okazać twórcom szacunek za to, iż i mi jako fanowi go okazano.

Źródło obrazka głównego: kadr z filmu Pięć koszmarnych nocy

Idź do oryginalnego materiału