Paul Baran, wynalazca Internetu

ekskursje.pl 5 lat temu


Latka lecą, klawisze stukają. Krótko mówiąc, zapraszam do zakupu kolejnej książki.

Jeśli biografie mogą mieć sequele, traktuję ją jako kontynuację „Lema”. Mistrz parokrotnie fantazjował na temat swojego alternatywnego życiorysu – gdyby tak rodzina odpowiednio wcześnie, najlepiej jeszcze przed 1939, wyemigrowała ze Lwowa do USA.

Lem żyłby wtedy jak Hogarth, Rappaport, w najgorszym wypadku reporter Roughton. Może nie zostałby najsłynniejszym polskim pisarzem XX wieku, ale również dokonałby wielkich rzeczy?

W inżynierze Paulu Baranie znalazłem takiego jakby właśnie alternatywnego Lema. Jego rodzice wyemigrowali z Grodna w 1928 wraz z nim i dwójką jego rodzeństwa.

Jaki to piękny amerykańki sen. Pięcioosobowa rodzina uchodźców schodzi ze statku w Ellis Island. Ich najmłodsze dziecko to jeszcze nieledwie niemowlę – urzędnik błędnie opisuje je jako dziewczynkę.

Trzy dekady później to dziecko wymyśli Internet.

Uprzedzając pytanie, czy Paula Barana (albo w ogóle kogokolwiek) można nazwać wynalazcą Internetu: jestem świadom, iż przypisuje się na przestrzeni lat 1945-1995 to miano różnym ludziom, od Vannevara Busha po Ala Gore’a.

W prawie patentowym wynalazca definiowany jest jako ten, kto jako pierwszy przedstawi nieoczywiste rozwiązanie tak, żeby osoba biegła w sztuce mogła je zrealizować. Wszystkie opisy przed Baranem były ogólnikowe i literackie. Wszystkie późniejsze były zaś późniejsze.

Wśród PT Komcionautów mogę mieć osoby, które przeczytały o początkach Internetu Wszystko (czyli w praktyce: „Where Wizards Stay Up Late” Lyona i Hafner, „A Brief History of the Future” Naughtona i „Inventing the Internet” Abbate). choćby te osoby poznają pewne nowe fakty, bo cytuję nieopublikowane dokumenty z archiwum Barana na Stanfordzie.

W poprzedniej notce szydziłem ze „standardowego światopoglądu lat 90”. Wchodziło w niego ukrywanie roli państwa w rozwoju technologii cyfrowej – co pośrednio uzasadniało przywileje podatkowe dla kartelu GAFA („niczego nie zawdzięczają państwu”).

I znów, po PT Komcionautach oczekuję znajomości autorów takich jak Mariana Mazzucato, którzy to pięknie masakrują „po całości”. Ale moja książka będzie dla nich, mam nadzieję, ciekawym studium konkretnego przykładu.

Mój bohater działał w Krzemowej Dolinie na klasycznej scenie startupowej. Kiedyś na pewnej konferencji przedstawiano go jako człowieka, który współzakładał cztery starupowe „jednorożce” – Baran poprawił gospodarza, iż tylko trzy, bo czwarty się w kapitalizacji zatrzymał na 600 milionach.

Przez znaczną część kariery pracował jednak pośrednio lub bezpośrednio dla państwa. Widać też przepływ technologii – np. doświadczenia zgromadzone przy telemetrii pocisku manewerującego MGM-1 Matador wykorzystywał jako spec od wysokiej jakości nagrań na taśmie magnetycznej na rozwijającym się wówczas rynku audio-wideo.

Ponieważ w książce trochę będzie o wojsku, więc spodziewam się typowej krytyki entuzjastów rapierów. Na pewno nie pocisk manewrujący tylko manewrant pociskujący, i tak dalej. No trudno, rapierzystom nikt nie dogodzi, choćby inni rapierzyści.

W biografii Barana spotykają się różne moje fascynacje. Jak wiecie, poza technologią, kocham także Amerykę. Zwłaszcza taką z Tamtych Lat, do której pasowałby soundtrack z dowolnego filmu Tarantino.

Mój bohater mieszkał kolejno w Bostonie, Filadelfii, Nowym Jorku, Los Angeles, w Middletown, CT (typowe „miasto o jednej ulicy”) i Krzemowej Dolinie. Odbywał też służbowe wyprawy m.in. na przylądek Canaveral, do Waszyngtonu i do Murray Hill (siedziba Bell Labs).

Staram się zabrać czytelnika w podróż w czasie i przestrzeni. Od Ameryki prohibicji do Ameryki startupów, z wybrzeża na wybrzeże, z klasy niższej do wyższej, ze sztetła na Podlasiu do historii.

Mam nadzieję, iż was przynajmniej jeden z tych motywów kręci tak jak mnie: Amerykański sen, złote lata kapitalizmu, narodziny technologii cyfrowej, podróże po Route 66, awans klasowy, zimna wojna, Bing Crosby rejestrujący swój anielski głos na pionierskiej instalacji firmy AMPEX, mormońscy osadnicy jadący przez pustynię w wozach, jak w „The Ballad of Buster Scruggs” (pojawiają się u mnie jako przodkowie małżonki).

W takim razie – polecam się łaskawej pamięci…

Idź do oryginalnego materiału