Opowieści z Martwego Świata - Historia Pierwszego XXI

krancowo-postapokaliptycznaopowiescinternetowa.com 2 lat temu

***

Drugi bez wątpienia był spoiwem, które łączyło Pierwszą Grupę. Chociaż jego umiejętności przywódcze i decyzje jakie podejmował można było niejednokrotnie kwestionować to miał w sobie coś, co po prostu przyciągało do niego ludzi. Nie dość, iż udało mu się zyskać przyjaźń Pierwszego, który był już adekwatnie zdziczałym samotnikiem, to jeszcze skłonił do współpracy grupę, którą dzieliło niemal wszystko. Nic dziwnego, iż jego domniemana śmierć spowodowała natychmiastowe pęknięcie w drużynie.

Ósmy i Dziewiąty nie dali nikomu żadnego pola do negocjacji i już następnego dnia po wydarzeniach z granicy miasta, wzięli swoją część zapasów i ruszyli tworzyć własną historię. Wydarzenie to nie będzie bez znaczenia dla przyszłego Krańcowa. To właśnie Dziewiąty założy słynną „Brygadę 90”, która będzie pierwszą wspólnotą jednoczącą prawdziwych weteranów. Sama brygada nie przetrwa próby czasu i rozpadnie się przez konflikty wewnętrzne, ale większość jej członków zachowa życie. To właśnie oni rozniosą po Krańcowie podstawową wiedzę o Nowym Świecie. Najbardziej dosadnym przykładem ich wpływu będzie choćby nazewnictwo, które w niedługim czasie stanie się potoczne dla Krańcowskiej mowy. Błędy, Niewykształceni, Błysk, Delimer, Gospodarze i wiele innych określeń stworzonych jeszcze za czasów Pierwszej Grupy zostanie spopularyzowanych właśnie przez Dziewiątego i jego przyszłych kompanów.

Brygada 90 stanie się również źródłem legend o Pierwszej Grupie. To dzięki jej byłym członkom późniejsi weterani będą posiadali choćby szczątkową wiedzę o Pierwszym, Trzecim czy Dix. Ironią jest, iż z całej gromady to właśnie Drugi pozostanie postacią niemal zapomnianą.

Wynikać to będzie przede wszystkim z żalu Dziewiątego, który mimo dzielących ich różnic, bardzo szanował Grześka i wspomnienie o nim już zawsze będzie wpływało na niego przygnębiająco. Pytany o jego osobę zwykle ucinał będzie temat, powtarzając w kółko to samo zdanie. - Był naszym przywódcą i zginął ratując nam życie...

***

Po zamarciu Grześka oraz odejściu Ósmego i Dziewiątego, Pierwszy razem z pozostałymi kompanami zrozumieli, iż nie mają czego szukać przy samej granicy miasta. Nie mieli jednak zamiaru wracać z powrotem do centrum. Tam było już po prostu zbyt dużo niewykształconych oraz ludzi.

Na szczęście dla nich okazało się, iż po pokonaniu najbardziej niebezpiecznego pierścienia, obrzeża miasta są stosunkowo puste. Dlatego zdecydowali się, przynajmniej tymczasowo, osiedlić właśnie w tej okolicy.

Przez kilka dni skupieni więc byli na poszukiwaniu odpowiedniej kryjówki. To zadanie było dla większości jedynym sposobem by nie załamać się po tym co ich ostatnio spotkało. Nie chodziło tu już tylko o domniemaną śmierć Grześka czy odejście Ósmego i Dziewiątego, ale o świadomość, iż zostali uwięzieni w mieście. Nastrój jaki panował w grupie był więc po prostu grobowy. Jakby na domiar złego Szósty zmusił w końcu Siódmą by ta opowiedziała mu o głosowaniu i dowiedział się, iż został już raz skreślony przez swoich towarzyszy. W tym przez samą dziewczynę, którą uważał za przynajmniej przyjaciółkę. To wstrząsnęło nim tak strasznie, iż adekwatnie przestał się odzywać i krążył jedynie bez słowa. Jak cień włóczący się na końcu ich grupy...

Po dwóch dniach poszukiwań znaleźli w końcu odpowiedni budynek do osiedlenia. Na sporym podwórku otoczonym ozdobnym, ale solidnym ogrodzeniem z klinkieru i krat, znajdował się mały gabinet weterynaryjny oraz dużo większy dom jego właściciela. Połączone korytarzem budynki dawały dość przestrzeni by każdy mógł znaleźć kąt dla siebie. Dodatkowym atutem miejsca była stara pompa wodna, która znajdowała się w ogrodzie. Mimo, iż pełniła ona raczej funkcję ozdobną to okazała się w pełni funkcjonalna i mogła służyć za źródło wody. Dix znalazła też w gabinecie trochę antybiotyków i środków dezynfekcyjnych, które można było z powodzeniem wykorzystać w razie potrzeby. W obecnej sytuacji te dość pozytywne aspekty nie poprawiały jednak nikomu humoru.

Gdy ich małe zadanie jakim było znalezienie nowej bazy zostało wykonane, wszystkich znowu ogarnęła apatia. Wyjątkiem był Daniel, który nie tylko niewyobrażalnie lekko przyjął śmierć Drugiego, ale nie bardzo potrafił zrozumieć dlaczego uwięzienie w mieście było dla pozostałych takie straszne. Próbował choćby zagadywać, iż przecież radzą sobie z przetrwaniem tutaj wyjątkowo dobrze, ale nikt nie chciał go słuchać. W końcu zrezygnowany skupił się na pocieszaniu Siódmej, z czego bez wątpienia czerpał też fizyczne profity.

W tym czasie Pierwszy odizolował się od pozostałych. Większość dnia spędzał wypatrując zagrożenia z balkonu na piętrze oraz na przeżywaniu własnej żałoby w samotności. Gdzieś w środku zdawał sobie sprawę, iż cierpienia nie powinno się porównywać, ale miał przeświadczenie, iż to on najbardziej zżył się z Grześkiem. Uważał więc, iż ma wewnętrzne prawo cierpieć najbardziej ze wszystkich. Zwłaszcza, iż była to pierwsza osoba przed którą otworzył się do tego stopnia, wyprzedzając w rankingu choćby Agnieszkę.

Kolejne dni mijały we wszechogarniającej beznadziei. Grupa spotykała się razem tylko na wspólne posiłki, które przygotowywane były z ich zapasów przeznaczonych na ucieczkę z miasta. Co jakiś czas ktoś poruszał co prawda temat, iż w końcu będą musieli się ruszyć i poszukać więcej jedzenia, ale póki mieli co włożyć do garnka, nikomu się do tego nie śpieszyło.

Pierwszy spodziewał się, iż dopóki głód nie zajrzy im w oczy, nikt choćby nie pomyśli by zacząć coś robić, ale już po tygodniu miał w nich uderzyć kolejny cios.

Tego dnia jak przez większość swojego czasu siedział na balkonie obserwując okolicę. Budynek w którym się zatrzymali był jednym z najwyższych na osiedlu, więc miał w polu widzenia sporą jego część. Gdy wodził wzrokiem po pustych alejach poczuł jak ogarnia go całkowita rezygnacja. Tego stanu nie doświadczył adekwatnie od początku Nowego Świata. - Znowu to się dzieje... - wyszeptał. - Znowu wolałbym nie czuć nic niż ciągle znosić ciągle ten ból...

- Nie da się wybierać emocji, które do nas docierają. jeżeli chcesz mieć dostęp do szczęścia, musisz pogodzić się z tym, iż możesz też cierpieć. - odparł mu w głowie głos Grześka.

- O czym ty mówisz?! - warknął wściekle. - Jakie szczęście? Wszystko się rozpada! Wszystko co zbudowaliśmy. Ta grupa! Ludzie...! Nasza przyjaźń...! To jest...!

Wywrzaskiwanie do nieistniejącego kompana przerwał Pierwszemu dość niespodziewany widok. Szósty przeszedł przez podwórko i z karabinem zawieszonym przez ramię zniknął za bramą. - A on gdzie się wybiera? - pomyślał Pierwszy i obserwował przez chwilę jak chłopak bez chwili zawahania ruszył drogą.

Przez głowę przeszło mu, iż może chce on po prostu odpocząć od widoku Daniela klejącego się do Siódmej, ale choćby w takiej sytuacji włóczenie się po okolicy samemu nie było bezpieczne. Wahając się tylko przez chwilę, stwierdził, iż lepiej będzie przypilnować kompana.

Wracając z powrotem do domu ruszył schodami w dół do olbrzymiego salonu. Tam przy szklanym stoliku, obok od dawna nierozpalanego kominka, zobaczył Trzeciego, który tworzył kolejną już kopie swojego notatnika.

- Wiesz dokąd poszedł Szósty? - spytał natychmiast, ale Kuba wzruszył tylko ramionami niespecjalnie zainteresowany.

- A on gdzieś wychodził? - spytał znużonym głosem. - Może poszedł się przewietrzyć. Ciągle tylko tkwimy w tym domu...

Lekceważący ton Kuby był dla niego irytujący, ale nie zatrzymał się by to skomentować. Mijając salon przeszedł długim przedsionkiem do wyjścia i wyszedł na podwórze.

Z jakiegoś powodu miał naprawdę złe przeczucia. Szósty nie był w jego opinii człowiekiem, który naraziłby się wychodząc tylko po to żeby zrobić sobie mały spacer dla przewietrzenia głowy.

Gdy był już na zewnątrz, zobaczył, iż chłopak zostawił za sobą niedomkniętą furtkę. Jeszcze z balkonu widział, iż skręcił za nią w lewo i ruszył główną drogą. Dlatego nie zatrzymując się pobiegł w tym samym kierunku.

Miał tylko nadzieję, iż dogoni Szóstego nim ten skręci gdzieś z głównej drogi. Niestety już po kilku minutach biegu stwierdził, iż chłopak po prostu zniknął. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Osiedle było poprzecinane licznymi dróżkami i niezabudowanymi działkami. Wystarczyło, iż Szósty skręcił w którąś z nich i już szanse na znalezienie go były adekwatne żadne. Nie wspominając już o tym, iż mógł się on również schować w którymś z budynków.

Pierwszy zatrzymał się zastanawiając czy byłby w stanie wypatrzeć jakiś ślad chłopaka na chodniku. Wrócił więc do miejsca gdzie był pewien, iż jeszcze go widział. Niestety sam nigdy nie polował ani nie tropił. Nie był choćby pewien czy w wypadku drogi z chodnikiem można było zostawić jakieś sensowne ślady. Nachylając się nad betonowymi płytami w pobliżu domu spróbował wypatrzeć jakiś odcisk ogromnego buta, pamiętając, iż Szósty miał przecież olbrzymią stopę.

Nim jednak dał radę odszukać wśród kurzu i piasku jakiś ślad usłyszał odgłos wystrzału. Natychmiast wyprostował się wyłapując jego kierunek. Przez myśl przeszło mu, iż to musiał być Łukasz i jeszcze wpakował się w jakieś kłopoty. Nie zwlekając popędził w stronę z której dobiegał huk.

Miały tylko nadzieję, iż chłopak zdołał się obronić…

Strzał słyszał dość głośno, więc nie mogli być od siebie daleko. Pędząc ze wszystkich sił zaczął wołać. – Szósty! Gdzie jesteś?! Odezwij się!

Nagle do jego uszu dobiegł odgłos szybkich kroków. Ktoś był tuż za zakrętem. – Jest! - pomyślał wierząc, iż kompan go usłyszał i biegnie teraz w jego stronę.

Pierwszy wypadł zza rogu pobliskiej siatki i natychmiast zdębiał. Na początku myślał, iż wprost na niego pędzi gromada czterech Grabarzy. Czerwone płaszcze powiewały na nich jak szalone, a głębokie kaptury zasłaniały twarze. Tylko, iż to nie mogli być Grabarze.

Sylwetki nadbiegających postaci były zdecydowanie zbyt małe i tonęły pośród fałd płaszcza. Na plecach nie miały też kolców, a jedynie pozostałe po nich dziury.

Pierwszy natychmiast zerwał z pleców karabin i przeciągając zamek od broni, wymierzył w nadbiegające postacie. Pseudo Grabarze widząc to prawie natychmiast się zatrzymali. – Ludzie? – pomyślał. – Dlaczego mieliby nosić te stroje?

W tym samym momencie przez głowę przebiegł mu garaż z ciałami na który natknęli się tuż przed nieudaną próbą ucieczki z miasta. Pamiętał, iż w środku widział płaszcz ściągnięty z grabarza. Gdy dotarło do niego z kim może mieć do czynienia, natychmiast wycelował w głowę najbliższego przebierańca.

- Jesteś fanem ASG? – spytał niespodziewanie męski głos sugerując, iż broń Pierwszego może być jedynie plastikową atrapą służąco do gier terenowych.

Pierwszy nie odpowiedział. Zamiast tego wystrzelił w powietrze, a zaraz potem ponownie wziął na cel głowę najbliższego z ludzi w płaszczach. O dziwo przebierańcy choćby się nie wzdrygnęli. Najbliższy z nich zsunął z głowy kaptur ukazując swoją zniszczoną twarz. Była ona skrajnie zapadła i prawie biała. Skóra dookoła jego ust naciągała się do tego stopnia, iż przez cały czas delikatnie widać było wystające spod warg pożółkłe zęby. Cienie pod oczami miał zaś tak ciemne, iż choćby Pierwszy nie widywał takich w lustrze.

- Nie chciałem cię przestraszyć przyjacielu. – powiedział obcy mężczyzna strasznie się przy tym śliniąc i sepleniąc.

- Nie lubię jak się nadużywa słowa „przyjaciel”…- odparł mu Pierwszy. - Zostawiam ten tytuł dla naprawdę ważnych ludzi…

Postać uśmiechnęła się drapiąc jednocześnie po dłoni jakby miała świąd. – Jestem zaskoczony, iż nie przeraził cię nasz widok.

- Widziałem w tym mieście zdecydowanie gorsze rzeczy niż zgraja przebierańców. – odparł Pierwszy nie opuszczając broni. Kątem oka obserwował czy któraś z pozostałych zakapturzonych postaci nie wykonuje jakiś podejrzanych ruchów.

- Heh… Nie wydaje mi się. – zaśmiał się dziwak charcząc przy tym jak mops. – Jesteś żołnierzem?

- choćby jeśli? – spytał Pierwszy nadstawiając uszu.

Przeczuwał, iż coś tu jest nie tak. Miał wrażenie, iż mężczyzna ewidentnie gra na czas. Może gdzieś tam było więcej jego kompanów?

- To tylko ciekawość. – odparł nieznajomy opluwając się przy tym niemiłosiernie. - Jesteś tak czysty i dobrze wyposażony jakby przysłali cię tu z zewnątrz. Z poza Krańcowa… Chociaż z drugiej strony gdy patrzy się w twoją twarz, wydaje mi się, iż dość blisko ci do nas. – z jakiegoś powodu mężczyzna zrobił duży nacisk na ostatnie słowa. Jakby sugerował, iż Pierwszy też pożywiał się niewykształconymi.

- Po tym co zrobiliście lepiej byłoby dla was gdyby nie było żadnego „poza Krańcowa”. – fuknął z obrzydzeniem.

Mężczyzna zmieszał się nieco, chociaż na jego pokrzywionej twarzy naprawdę trudno było to dostrzec. Jego kompani wymienili ze sobą kilka szeptów.

– Co konkretnie masz na myśli? – spytał wpatrując się wyzywająco w Pierwszego.

- Widziałem taki sam płaszcz i specyficzną „wędzarnię” na ogródkach robotniczych. – odparł mu Pierwszy. – Mam też wrażenie, iż twoja twarz to nie przykre zrządzenie puli genowej tylko „zła dieta”. – dodał kładąc mocny nacisk na ostatnie dwa słowa. Dziwak zaśmiał się ponownie, ale natychmiast spoważniał gdy padło kolejne pytanie. – To chociaż byli tylko Gospodarze? Czy jednak pożeracie też ludzi?

W tym momencie Pierwszy zauważył jak kanibale powoli sięgają pod płaszcze, ale stojący na ich przodzie powstrzymał ich wyciągając dłoń. – Możesz na mnie patrzeć jak na potwora, ale w tej okolicy już nie było innego jedzenia! Jak długo zdarzyło ci się nie jeść? Dzień? Dwa? My głodowaliśmy tygodniami marząc choćby o spleśniałym chlebie. Czy jeżeli powiem, iż starałem się nie pożerać niewinnych ludzi, zrobi ci to różnicę? Że gdy mogłem wybierałem Gospodarzy…

- Dość! – przerwał Pierwszy trzymając na muszce czoło mężczyzny. – Myślisz, iż nie wiem co robisz? Nie wciągniesz mnie w rozmowę czekając aż ktoś zajdzie mnie od tyłu. W tym momencie jest was czterech, ale ja mam broń. Możemy się tu pozabijać albo zejść sobie natychmiast z drogi.

- Czułem, iż nie będziesz łatwą ofiarą. – zaśmiał się kanibal. - Chyba szedłeś w tamtą stronę? – spytał wskazując na koniec drogi. – My pójdziemy w przeciwną i każdy wyjdzie z tej sytuacji tylko trochę zniesmaczony.

- Dobrze… - odparł Pierwszy i zaczął okrążać grupę trzymając dystans i nie opuszczając broni.

Kanibale nie pozostali mu dłużni i przesuwali się chodnikiem, a spod ich płaszczy błyskały ogromne ostrza noży. W tym momencie dotarło do Pierwszego, iż mimo wszystko nie może puścić ich wolno. Gdyby spotkali Szóstego mógłby nie dać rady się obronić, nie mówiąc już o tym, iż reszta jego towarzyszy siedziała teraz w domu zupełnie nieprzygotowana do obrony. Gdyby ta grupa napadła ich w czasie jego nieobecności, ktoś mógłby zginąć.

- Nazwijmy to wyższym dobrem i zaatakujmy pierwsi. – wyszeptał mu w głowie głos Drugiego. – Wolałbym mniejszym złem. – odparł mu Pierwszy i nacisnął spust.

Broń szarpnęła, ogień wystrzelił z lufy, a z potylicy kanibala bez kaptura trysnęła krew. Zabity runął na ogrodzenie odbijając się od siatki po czym padł na chodnik. Jego kompani nie wydawali się choćby zaskoczeni i byli gotowi do ataku. Noże błysnęły w ich rękach, a cała trójka rozpierzchła się na boki, utrudniając Pierwszemu celowanie. Bez wątpienia walczyli już z uzbrojonymi ludźmi i umieli atakować grupą.

Pierwszy odskoczył do tyłu by zyskać trochę dystansu, ale nie było już mowy o dokładnym celowaniu. Jednego z napastników udało mu się trafić strzelając na wyczucie z biodra. Mężczyzna zawinął się w swój płaszcz i runął na ziemię. Kolejny zdołał już zbliżyć się na tyle, iż oberwał z lufy wbitej praktycznie w brzuch. Na strzelanie do ostatniego zabrakło czasu. Psychol pociągnął nożem po ramieniu Pierwszego, a wolną ręką chwycił za jego za broń.

Mężczyzna nie był szczególnie silny. Na pewno nie na tyle żeby wyrwać Pierwszemu AK, ale wystarczyło, iż blokował lufę i drugą ręką wściekle machał nożem. Pierwszy starał się uwolnić karabin cały czas szarpiąc się do tyłu, ale kanibal trzymał go zawzięcie wymierzając kolejne ciosy. Gdy ostrze sięgnęło go po raz drugi rozcinając mundur i bark, wiedział już, iż w ten sposób nie wygra.

Ryzykując wypuścił nagle broń z ręki, a niespodziewający się tego napastnik prawie stracił równowagę. Pierwszy wykorzystał moment jego zachwiania i wymierzył mu w twarz potężny cios. Szczęka kanibala aż zagrzechotała, a po chwili runął na plecy, nie puszczając jednak karabinu. Pierwszy nie dał mężczyźnie otrząsnąć się z oszołomienia. Wskoczył mu na pierś i podciągając broń pod szyję zaczął dusić. Szarpali się tak przez chwilę, ale kanibal w czerwonym płaszczu okazał się wręcz śmiesznie słaby. Bok karabinu wbijał mu się w gardło, mimo, iż próbował odepchnąć go ze wszystkich sił. Walka trwała jeszcze przez chwilę, aż w końcu mężczyzna umarł.

Zdyszany Pierwszy zszedł z niego podnosząc broń drżącymi rękoma. - Mniejsze zło... - westchnął zerkając na cztery trupy leżące na ulicy.

Dopiero gdy adrenalina opadła, dotarło do niego po co tu adekwatnie przyszedł. Serce zabiło mu z nerwów. jeżeli tych wariatów było tu więcej to mogli już dopaść Szóstego. Może strzelał właśnie żeby obronić się przed nimi, ale nie dał rady? Nie było już w tym momencie czasu żeby wracać się po wsparcie. Pierwszy ruszył w głąb drogi odruchowo obierając kierunek ogródków działkowych. jeżeli tam był ich skład jedzenia to musiał natrafić na nich gdyby wracali. - Oby tylko wzięli go żywcem... - pomyślał czując jak serce podchodzi mu do gardła.

Pędził alejkami wypatrując Szóstego albo postaci ubranych na czerwono. Okoliczne budynki zlewały mu się w jedną całość. Czasem miał wrażenie, iż w nerwach krąży zamiast iść prosto. Słabo znał te okolice. Nie był tu nigdy w Nowym Świecie, a w starym może kilka razy. Nagle spojrzał na górującą wśród pobliskich budynków sylwetkę czerwono białych kominów zakładów chemicznych. - Trzymaj się kominów! - powtarzał sobie w głowie. - Kominy jak latarnia! Tam jest kierunek centrum...

Wypadając z kolejnej identycznej alejki zobaczył u szczytu dwie postacie w czerwonych płaszczach. Rozmawiały ze sobą zwrócone do niego plecami. Pierwszy bez zastanowienia popędził w ich stronę nabierając prędkości przez całą długość drogi.

Kanibale usłyszeli go, ale nim zdążyli zareagować wpadł w jednego z nich barkiem taranując go jak sklepowy manekin. Wychudzony mężczyzna runął na ziemię, a Pierwszy pociągnął mu po korpusie serią, która rozerwała jego płaszcz i wnętrzności.

Drugi z kanibali widząc to po prostu zesztywniał, a Pierwszy wycelował i strzelił mu w kolano. Mężczyzna niewyobrażalnie wrzasnął i padł na ziemię.

- MŁODY CHŁOPAK W WOJSKOWYM MUNDURZE! – wrzasnął Pierwszy ignorując jego krzyki. Ranny pokręcił głową i w tym momencie oberwał w drugą nogę.

- GDZIE JEST MŁODY CHŁOPAK W WOJSKOWYM MUNDURZE? – spytał ponownie.

- Nie wiem!!! Nie wiem!!! - wrzasnął ranny kanibal.

Pierwszy strzelił mu w głowę. - Mniejsze zło. Cholerne mniejsze zło... - powtarzał w myślach i chciał ruszyć dalej. Drogę przecięła mu jednak kolejna grupa w czerwonych płaszczach, prawdopodobnie ściągnięta hałasem. Ci musieli być gdzieś w pobliżu inaczej nie przybyli by tak szybko. Na jego widok, a raczej widząc broń, którą ma w ręku, po prostu zesztywnieli.

Pierwszy nie miał zamiaru dać im czasu w otrząśnięcie się. Przełączając w locie na pełen automat pociągnął ogniem po ulicy. Kilka postaci padło na ziemię, dwoje zaczęło uciekać, a jedna uklęknęła podnosząc ręce.

- Poddaję się!!! Poddaję! – wykrzyczał chrapliwy cienki głos.

Pierwszy dobiegł do kanibala z uniesionymi rękoma i rąbnął go kolanem w twarz tak, iż postać padła na ziemię. Z jej głowy zsunął się kaptur. Wtedy okazało się, iż była to kobieta. Podobnie do pozostałych kompanów była blada i wychudzona. Miała też ogromne łyse place na głowie.

Zostawiając przez chwile kobietę, Pierwszy zastrzelił jej uciekających kompanów. - Dla mniejszego zła... - pomyślał mierząc w końcu do Kanibalki. - Młody chłopak w wojskowym stroju! Czy go…?! CZY GO…!

Kobieta pokręciła głową. Z jej naciągniętych do granic możliwości ust wydobyło się przerażone. - Był! Był jakiś chłopak! Ja go nie widziałem, ale wiem, iż go zabrali…

- GDZIE?! - ryknął Pierwszy.

- Stare ogródki działkowe... - wyszeptała, a Pierwszy nacisnął spust.

Oczy kobiety zrobiły się puste, a głowa opadła.

Czyli mieli Szóstego pomyślał zszokowany. Kobieta mówiła, iż go nie zabili. To było logiczne. Po co było ciągnąć ze sobą prowiant skoro mógł dojść zastraszony na własnych nogach. Tylko co teraz? Gdyby wrócił po resztę, mogliby nie zdążyć dogonić kanibali. Był więc jedyną nadzieją dla chłopaka. Obiecał więc sobie, iż bez względu na wszystko przyprowadzi go z powrotem. Żywego czy nie...

Przed wyruszeniem Pierwszy zabandażował prowizorycznie ranę na ramieniu. Na nic więcej nie było czasu. Założył też na siebie płaszcz grabarza, który ściągnął z martwej kobiety. Chociaż ubiór po prostu cuchnął, jako jedyny mógł zapewnić element zaskoczenia gdyby napotkał większą ilość kanibali poza osiedlem.

Przebrany pędził ze wszystkich sił najkrótszą możliwą drogą do ogródków. Miał tylko nadzieję, iż ci którzy prowadzili Szóstego obrali podobną trasę i spotka ich jeszcze nim dotrą do celu. Niestety im bliżej był Zakładów Chemicznych tym bardziej tracił na to nadzieję. Ulica była pusta, a w oddali nie dostrzegał żadnych czerwonych sylwetek.

Tuż przed końcem osiedla Pierwszy skręcił w ścieżkę, którą wydeptał razem z kompanami gdy zmierzali do granic miasta. Podejrzewał, iż tak samo jak oni, kanibale musieli jakoś omijać zakłady chemiczne i Delimera więc na pewno nie szli główną drogą. Po kilku minutach przedzierania się przez suche chaszcze dotarł w końcu do dziury wyciętej w siatce przez Dziewiątego. Nie musiał choćby się zbliżać żeby usłyszeć rozmawiających ludzi gdzieś w głębi ogródków. Nie były to niestety pojedyncze głosy. Tam musiał być tłum ludzi.

Pierwszy wyciągnął magazynek i wysunął naboje ze środka. - Siedem... - westchnął ładując broń z powrotem. Jego zapasowe magazynki zostały w domu, bo nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Na szturm z taką ilością jaka mu została nie mógł sobie pozwolić.

Skradając się przy jednej z siatek zmierzał powoli w stronę działki gdzie napotkali budynek pełen trupów. Liczył na to, iż gdy rozezna się w sytuacji, wpadnie na jakiś pomysł. Najważniejsze było sprawdzić czy przyprowadzili Szóstego i czy chłopak ciągle żyje.

Odgłosy rozmów nabierały na sile, więc miał pewność, iż jest coraz bliżej. W końcu między ogrodzeniami zaczął dostrzegać sylwetki w czerwonych płaszczach. Już teraz było ich mnóstwo, a ilu jeszcze nie był w stanie zobaczyć?

Chowając broń szczelnie pod płaszczem krążył przez chwilę chaotycznymi obrzeżami działek aż w końcu przez dziury, które zrobił Dziewiąty wkradł się na plac pełen kanibali. Przez chwilę obawiał się, iż zaciągnięty kaptur zwróci na niego uwagę, ale na szczęście sporo innych dziwaków krążyło po placu z zasłoniętymi twarzami.

Idąc tak pewnie jakby był u siebie mijał z daleka większe grupy by nie dać się zdemaskować przez przypadkowe wciągnięcie w rozmowę. Czasem postać pozdrawiała go gestem dłoni. Zauważył, iż robili to głównie inni zakapturzeni.

Pierwszego przeraziło ile osób znajdowało się na placu. Na gwałtownie wyliczył jakieś czterdzieści kapturów. Miał tylko nadzieję, iż byli to już wszyscy i nikt nie został na osiedlu. Nagle podeszła do niego jakaś postać i dość niewyraźnie spytała. – Wiesz może czy Alkor i Nastia wrócili?

Pierwszy drgnął, ale przez gruby płaszcz kanibal nie mógł tego widzieć. Zbierając na język tyle śliny ile zdołał odpowiedział sepleniąc. – Chyba nie. Jeszcze go nie widziałem…

- Spóźniają się… - warknął nieznajomy odchodząc.

Pierwszy odetchnął, ale zmienił taktykę. Zamiast omijać grupy i zostawać samemu, krążył pośród innych kanibali, licząc, iż już nikt się go o nic nie zapyta. Na szczęście gwałtownie zauważył bardzo oczywisty podział. Ludzie w kapturach krążyli po placu podobnie do niego, praktycznie z nikim nie rozmawiając, a dyskutowali jedynie ci, którzy mieli je ściągnięte. Prawdopodobnie panował tu jakaś związana z tym zasada, ale Pierwszy nie miał zamiaru się jej domyślać.

Okrążając teren gwałtownie zauważył, iż spod głównego budynku zniknął Grabarz, którego widzieli wcześniej, a w środku kręcą się jakieś postacie. Garaż gdzie widzieli trupie mięso był otwarty, a tuż przed jego wrotami postawiono prowizoryczną mównicę z europalet.

Z jakiegoś powodu Pierwszy pomyślał, iż wygląda to jak dziwaczny mały happening albo spotkanie wyjątkowo mrocznego i niezbyt bogatego stowarzyszenia okultystów. Niestety jak do tej pory nie znalazł tu choćby śladu po Szóstym. Może kanibale jeszcze go nie przyprowadzili?

Nagle z garażu wyszła jakaś postać i stając na podwyższeniu zawołała - Zbierzcie się!

Kanibale zaczęli schodzić się z całego placu, a Pierwszy nie chcąc się zdemaskować ruszył razem z nimi.

Po chwili z budynku okupowanego wcześniej przez Grabarza wyszło trzech mężczyzn. Jeden był kilka różniącym się od pozostałych kanibalem z tym, iż jego czerwony płaszcz ozdobiony był dodatkowo jakimiś tandetnymi świecidełkami. Tuż za nim kroczył jakiś młody chłopak, bez wątpienia więzień. Miał spętane ręce i knebel wciśnięty w usta. Nie był to jednak Szósty.

Trzecia z postaci, bez wątpienia strażnik, była najbardziej przerażająca. Mimo, iż wszyscy tutaj wyglądali dziwnie to on wyróżniał się ponad miarę. Jego ciało było po prostu nieproporcjonalne. Jedna jego ręka była normalna, a druga przerośnięta i umięśniona. Podobnie musiało być z jego nogami, bo gdy szedł kołysał się jak prawdziwy grabarz. Na jego twarzy również widać było tą dysproporcję, choćby po oczach, które były różnego rozmiaru.

Mężczyzna w ozdobnej szacie wszedł na mównicę, a dziwoląg pchnął więźnia na kolana kładąc na nim swoją olbrzymią rękę, która prawie go przygniotła.

Nagle Pierwszy poczuł, iż ktoś szturcha go w plecy. – Nowicjuszu! Zdejmij kaptur do zgromadzenia.

Pierwszy poczuł, iż serce zadrżało mu z nerwów. Jak dobrze znali się kanibale? Czy od razu go rozpoznają? Przecież nie ma na sobie śladów tej samej przemiany co oni. Czując na sobie ponaglający wzrok sąsiada zsunął kaptur z czoła szykując się jednocześnie do wyciągnięcia broni. Stojący obok mężczyzna skinął na niego głową i wrócił do obserwowania tego co działo się przy mównicy.

- Nie poznał, iż jestem z zewnątrz? Dlaczego? - spytał się w myślach.

- A kiedy ostatnio spałeś? - odparł mu w głowie głos Grześka.

Pierwszy rozejrzał się po otaczających go postaciach. Było tam sporo kobiet i mężczyzna, ale nie wszyscy wyglądali na zdeformowanych. Spora cześć była jedynie bardzo blada i z głębokimi cieniami na twarzy. Po swoich bezsennych maratonach, nie bardzo się wśród nich wyróżniał.

Przemyślenia przerwał mu głos pseudolidera tej dziwnej wspólnoty. - Żyjemy w piekle! - zaczął donośnym głosem. – Ale to my jesteśmy jego demonami...!

Niespodziewanie jakiś stojący na przodzie kanibal podniósł rękę wołając. – Chciałbym przemówić w imieniu nowicjuszy!

Kilka osób szepnęło zdziwionych, ale mała grupa wśród kanibali zaczęła skandować. – Daj mu głos! Daj mu głos! Daj mu głos!- Pierwszy zauważył, iż byli to przeważnie ludzie, którzy nie mieli znaczących deformacji na swoich twarzach.

Domniemany przywódca popatrzył z zaciekawieniem na chłopaka i o dziwo ustąpił mu pola. Młody kanibal wszedł na podwyższenie. Wyglądał na mocno wystraszonego co widać było choćby na jego zapadłej twarzy, a ręce trzęsły mu się gdy wycierał czoło. – Dziękuję… - zaczął niepewnym głosem patrząc w stronę lidera. – Przepraszam, iż ośmieliłem się przerwać czas konsekracji naszego posiłku, ale jest sprawa, którą ignorujemy już zbyt długo… - tłumaczył nabierając coraz większej pewności. – Większość z was widziała, a na pewno wszyscy już usłyszeli o grupie żołnierzy, która przekradała się ponad tydzień temu przez nasz dom…

- Widzieli? – pomyślał Pierwszy.

Czy to znaczyło, iż ci kanibale byli tu w tym w czasie? Jakim cudem ich nie zauważyli? Czyżby skrywali się w okolicznych domach i obserwowali ich z okien? Nie było mu dane skupić się na tym, bo dookoła niego powstała istna wrzawa. Niektórzy wspominali rzekomych „żołnierzy”, a inni głośno krytykowali przerywanie ich „misterium” taką błahą sprawą. Stojący na mównicy kanibal nabrał powietrza i przemówił ponownie. – Większość nowicjuszy uważa, iż powinniśmy omówić w tym momencie naszą sytuację i to co adekwatnie robimy…

W tym momencie wrzawa rozpętała się na dobre. Część kanibali buczała i wygwizdywała chłopaka, ale kilka osób z tłumu spoglądało na niego z nadzieją. Przywódca uciszył zebranych gestem i zabrał głos. – Czyżbyś Piotrze sugerował, iż powinniśmy zrezygnować z naszej ścieżki? Ścieżki, która zapewniła nam przetrwanie w tym strasznym świecie? Ścieżki dzięki której żyjesz nie tylko ty, ale my wszyscy?

Chłopak pokręcił głową. – Bartoszu, nie zrozum mnie źle… Jesteśmy ci ogromnie wdzięczni. Tak, to prawda. Żyjemy tylko dzięki tobie! I dzięki tobie pogodziliśmy się z tym co robimy! Ten cały kult który stworzyłeś pomógł nam zachować równowagę psychiczną mimo tego co robiliśmy by przetrwać… - tłumaczył. – Tylko, iż okoliczności się zmieniły. Wcześniej nikt z nas nie brał pod uwagę, iż będzie mógł wydostać się z Krańcowa! Ale pojawienie się wojska oznacza, iż ktoś przedostał się do miasta! – zawołał, a Pierwszy nie mógł uwierzyć jak mylne wnioski wyciągał przemawiający. - Na razie to mógł być tylko zwiad, ale przecież Polska nie porzuci tak wielkiego terenu. – przekonywał tłum. - Tam na zewnątrz są nasze rodziny, które na pewno naciskają na to by nas stąd zabrano! Tylko co zrobi wojsko zastając tutaj bandę kanibalistycznych zwyrodnialców? Albo zastrzelą nas na miejscu albo dadzą pod sąd, który zamknie nas na wieki. – zagroził chłopak i dodał już całkiem pewnie. – Powinniśmy porzucić ten bzdurny kult! Wyprzeć się tego co robiliśmy! Zgromadzić prawdziwe zapasy i czekać na ocalenie, które musi w końcu przyjść…

W tym momencie Pierwszy zobaczył jak pseudolider przeciąga palcem po szyi. Strażnik złapał przemawiającego za jego płaszcz i bez wysiłku poderwał do góry jakby mężczyzna był reklamówką pełną papieru. Po chwili z zamachem rąbnął nim o ziemię z taką siłą, iż słychać było jak nowicjuszowi strzelają kości. Chłopak nie zdążył choćby jęknąć, bo potwór poderwał go po raz kolejny i uderzył z jeszcze większym impetem. Zrobił tak kilka razy, aż czerwony płaszcz w ogóle nie wyglądał jakby w środku znajdował się człowiek.

Lider kanibali wszedł z powrotem na podwyższenie. - Mam nadzieję, iż ta wiadomość była zrozumiała dla wszystkich. Nie ma ocalenia! Nie ma odkupienia! Jest tylko przetrwanie, które zagwarantujemy sobie zbliżając się do potworów. Stając się potworami! o ile ktoś myśli, iż może opuścić miasto, niech nie da się zwieść! Zostaliśmy porzuceni. Zdani na łaskę tego świata! Za granicą nie czeka nic oprócz wiecznej wędrówki! - Pierwszy poczuł jak w tym momencie skóra mu cierpnie, ale pozostał skupiony. – o ile choćby ci, którzy przekroczyli naszą ziemię, byli prawdziwymi żołnierzami, a nie przebierańcami to na pewno pochodzili z sąsiedniej jednostki wojskowej. Nikt z zewnątrz nie przybył do miasta i nikt nie przybędzie, bo to nie jest nasze miasto. TYLKO PIEKŁO! – wykrzyczał przywódca. - Pożeramy potwory by stać się potworami. Zjadamy ludzi, bo taka jest droga bestii. - mężczyzna dał w tym momencie znak, a przerośnięty strażnik chwycił spętanego chłopaka.

Pierwszy zobaczył przerażenie na jego twarzy, ale nie mógł nic zrobić. Strażnik zaciągnął więźnia do garażu i bez wysiłku przewiesił do góry nogami na belce przy wejściu.

Przywódca zbliżył się do niego wyciągając ozdobny nóż. Demonstrując go zebranym, nagle szybkim ruchem podciął tętnicę przy szyi więźnia. Strażnik podsunął mu pod głowę ogromną miednicę zbierając wyciekającą posokę.

- Krew jako dar dla świata, mięso na pokarm dla nas! – wykrzyczał lider.

W tym momencie musiała nastąpić dalsza część tego potwornego ceremoniału, bo kanibale zaczęli zakładać kaptury i zbierać się w kolejce z nożami w rękach. Pierwszy wykorzystał okazję i zakrywając twarz, udał, iż zajmuje miejsce na końcu gromady. Gdy wszyscy skupili się na tym co działo się przy garażu, zaczął powoli wycofywać się w stronę dziury.

Nim ktokolwiek się zorientował, znikał już za płotem.

Po drodze gwałtownie ściągnął z siebie szaty, bo w zielonym mundurze był dużo mniej widoczny. Teraz przez głowę przechodziła mu tylko jedna myśl. jeżeli oni nie mieli Szóstego to co się z nim stało?

Bez względu na wszystko Pierwszy wiedział, iż musi poinformować resztę grupy o zagrożeniu jakie może na nich czekać. Chociaż kanibale nie mieli broni i sami unikali konfrontacji z uzbrojonymi to nie mogli dać się im zaskoczyć. Gdyby przebywali tu zbyt długo i pozwolili się obserwować, kto wie do czego mogło dojść. Prawdopodobnie powinni jak najszybciej znaleźć inną kryjówkę, a już dziś wystawić na noc strażnika i zabezpieczyć wejście.

Nagle Pierwszemu przyszła do głowy jakaś dziwna myśl. A co jeżeli Szósty zrobił tylko kółko dookoła domu i wrócił posiedzieć w ogrodzie? Może gdy on sam ledwo uniknął śmierci z rąk tych odmieńców to chłopak siedział już w domu, niewiedząc choćby do czego doprowadził swoim spacerem.

Pierwszy był już zbyt zmęczony by biec przez całą drogę, dlatego na osiedle wrócił ledwo przed wieczorem. Po drodze nie spotkał już żadnego kanibala co mogło oznaczać, iż wszyscy wrócili do siebie albo skrywali się gdzieś w budynkach. Im bliżej był ich bazy tym częściej zatrzymywał się by sprawdzić, czy z któregoś okna nie łypie na niego jakaś zapadnięta trupio blada twarz. W końcu był już zaledwie przecznicę od ich domu. Z oddali dostrzegał balkon na którym spędzał ostatnio większość swojego czasu.

W pewnym momencie, gdy rozglądał się za kanibalami, jego wzrok padł na fasadę pobliskiego budynku. Miał on dość niskie ogrodzenie, więc wejście do niego było doskonale widoczne z ulicy. Na jego froncie wymalowana była krwistą czerwienią olbrzymia liczba „6”.

Pierwszy przypatrywał się temu przez dłuższą chwilę jak zahipnotyzowany. – Co do diabła? – wyszeptał zastanawiając się czy jest to jakiś wyraz buntu jego młodego kompana.

W końcu ruszył na podwórko i podszedł do ogromnego malunku, bo coś mu się w nim nie podobało. Jeszcze nigdy nie widział bowiem farby, która tak dobrze imitowała by krew. Nachylając się nad cyfrą pociągnął nosem i prawie natychmiast cofnął z obrzydzeniem. To nie była farba tylko prawdziwa krew. Niemal natychmiast poczuł jak ogarnia go niepokój. – Co ty zrobiłeś? – spytał sam siebie i podszedł do drzwi.

Tam zatrzymał się na chwilę nasłuchując jakiegoś odgłosu, ale po drugiej stronie było zupełnie cicho. Delikatnie nacisnął na klamkę i wślizgnął się do środka. Korytarz był prawie całkiem ciemny, więc sięgnął po latarkę i zapalił ją oświetlając przejście. Wtedy zobaczył Gospodarza z ogromną dziurą w głowie. - Czyli to tu strzelałeś... - wyszeptał Pierwszy przyglądając się bliżej niewykształconemu.

Plama krwi jaką zostawił martwy potwór na podłodze nie była gładka ale chropowata. Zupełnie jakbyś ktoś umaczał w niej pędzel. – Co to w ogóle ma być? – spytał się cicho i po chwili krzyknął. – Szósty, jesteś tu!? To ja! Pierwszy!

Nasłuchiwał przez chwilę, ale nikt mu nie odpowiedział. Z korytarza przeszedł więc do salonu. Pomieszczenie wyglądało jakby w Nowym Świecie było dopiero wyremontowane. Na nowoczesnej meblościance stał odtwarzacz DVD i nowiusieńki plazmowy telewizor, a wszystko było pokryte kurzem. Szóstego jednak w środku nie było.

Pierwszy miał już adekwatnie wychodzić, ale na błyszczących panelach zobaczył odciśnięte ślady butów chłopaka. Poznał je bez problemu, bo Szósty miał wyjątkowo wielką nogę i oprócz Dix jako jedyny z ich grupy nie nosił wojskowych desantów tylko przerośnięte trampki. Kierując się ich tropem przeszedł do garażu, który był już całkiem ciemny. Świecąc latarką po pomieszczeniu złapał się w pewnym momencie za serce, bo zobaczył wiszącą w powietrzu parę wspomnianych trampek. Pierwszy poświecił do góry i wtedy go zmroziło.

Szósty wisiał na sznurze przewieszonym przez stelaż od rolowanych drzwi. Szyja wyciągnęła mu się nienaturalnie pod własnym ciężarem, a ciało było bezwładne i przypominało kukłę. Pod jego stopami leżało przewrócone krzesło całe brudne od farby. Chłopak się powiesił...

Zszokowany Pierwszy praktycznie osunął się po ścianie. - Co ty zrobiłeś?! Co ty kurwa zrobiłeś?! - zawołał do trupa. - TY JEBANY NIEWDZIĘCZNIKU, PRAWIE ODDAŁEM ZA CIEBIE ŻYCIE!!! A TY TAK PO PROSTU...

Pierwszy urwał, bo poczuł jak gorycz ściska mu usta. Gdyby wyszedł za nim chwilę wcześniej. Poszedł w dobrą stronę albo chociaż porozmawiał z nim po tym wszystkim. Gdy zginął Drugi, gdy Siódma pokazała jaka jest naprawdę... Ale było już za późno. Na wszystko było za późno. Wściekły uderzył pięścią w ścianę i podniósł się na równe nogi. - Powinienem cię kurwa tak zostawić! Żeby cię Grabarze zżarły! - zawołał wściekle. – Ryzykowałem dla ciebie życie… - wykrzyczał głosem pełnym żalu.

Pierwszy westchnął. Ból jaki odczuwał po stracie Grześka nie pozwalał mu czuć się jeszcze gorzej. choćby gdy zobaczył tego młodzika wiszącego pod belką. Mimo groźby, którą wypowiedział wcześniej, stwierdził, iż nie może swojego byłego już kompana tak po prostu zostawić. Poprawił krzesło chcąc odciąć Szóstego i w tym momencie zobaczył leżącą na podłodze kartkę.

Była cała zgnieciona, więc chłopak musiał trzymać ją w ręku gdy skoczył. Pierwszy pomyślał, iż może to być jego list pożegnalny, więc podniósł ją i zaczął czytać.

Sara...

Mam nadzieję, iż to właśnie ty mnie znajdziesz. Że jako pierwsza odczytasz tę kartkę. Mam też nadzieję, iż w czasie poszukiwań coś się stanie Danielowi! Żebyś poczuła... Poczuła tak naprawdę jak to jest coś stracić...

Jeżeli natomiast myślisz, iż Daniel cię kocha to się mylisz. Nie znaczysz dla niego nic więcej niż zabawka, ale najwidoczniej wolisz właśnie takie relacje. Mężczyzn, którzy traktują Cię jak zabawkę. Chociaż ciągle płakałaś mi, iż nigdy nikt nie traktuje cię tak jak powinien. Najwidoczniej ty po prostu lubisz być zabawką! Cholerną lalką! Więc nie wycieraj sobie więcej ust słowami takimi jak „miłość”, bo ty nie wiesz co to jest!

I wiesz co? Byłaś mi najbliższa w tym cholernym świecie. Gdyby była taka możliwość oddałbym za ciebie życie. Gdybyś to ty leżała ranna, nigdy nie pozwoliłbym cię zostawić...Ciekawe czy Daniel zrobiłby to dla ciebie?

Pierwszy miał co do ciebie rację, a ja byłem głupi. Oddałem swoją duszę kobiecie, która nigdy na to nie zasługiwała.

Ale dziś już nie będę należał do ciebie,

dziś nie będę już należał do nikogo...

Dziś wreszcie będę wolny…

Szósty.

Pierwszy czytając to usiadł obok stóp chłopaka kręcąc głową. - Książki i filmy często przedstawiają miłość jako coś czystego i bezinteresownego. – wyszeptał do trupa. - Niestety wydaje mi się, iż tak naprawdę jest to jedno z najbardziej egoistycznych uczuć jakie istnieje. Kochając kogoś jesteśmy w stanie oddać za niego życie, ale nikt już nie podkreśla tego, iż tylko gdy ten ktoś należy do nas... o ile miłość byłaby bezinteresowna, bez wahania odpuszczalibyśmy wiedząc, iż stajemy na drodze szczęścia osoby,którą nią obdarzamy... Ale co ja tam kurwa wiem. - dodał wściekle. - Mam czasem wrażenie, iż miałem się za człowieka najbardziej niezdolnego do życia wśród ludzi, a tymczasem to po prostu inni ludzie są niezdolni by żyć. – stwierdził z pretensją

Pierwszy wiedział, iż nie może nikomu pokazać tego listu. Grupa nie pogodziła się jeszcze ze śmiercią Drugiego, a teraz jeszcze mieliby znieść informacje o śmierci Szóstego. I to do tego chłopak obwinił za wszystko Siódmą i Daniela. Kolejny rozłam w grupie byłby po tym kwestią czasu. Przechodząc po garażu gwałtownie znalazł zeszyt i kartkę na której chłopak kreślił swoje ostatnie słowa. Kładąc obok oryginalny list pożegnalny zaczął tworzyć swoją własną wersję, starając się naśladować pismo Szóstego.

Przyjaciele i ty Saro,

bo chociaż udawałem, iż się z tym pogodziłem, zawsze byłaś dla mnie kimś więcej. Jak bardzo bym chciał nie potrafię stłamsić w sobie tego co do Ciebie czuję. Wiem jednak, iż przy Danielu możesz czuć się szczęśliwa, dlatego nie chcę się w to mieszać. Po śmierci Grześka zrozumiałem, iż nie ma już niczego co mogłoby trzymać mnie w tej grupie.

Zainspirowany przez Deca i Rudego postanowiłem, iż również spróbuję swoich sił samemu. Nie martwcie się o mnie. Nie jestem już małym przestraszonym chłopakiem, którego poznaliście na początku. Jak każdy z Was przeszedłem w Krańcowie twardą szkołę życia i nauczyłem się radzić sobie z niebezpieczeństwem. Mam broń, zapasy i wiele rad, których udzielił mi Pierwszy. Dam sobie radę! Przetrwam! A może choćby dołączę do Dziewiątego i Ósmego!

Życzę Wam żebyście Wy też przetrwali! Trzymajcie się razem! I walczcie! Stwórzcie tę rodzinę o której mówił Grzesiek. Będę was wspominał całym sercem, a zwłaszcza Ciebie moja Siódma.

Wasz Szósty...

Pierwszy przeczytał to co naskrobał i wydało mu się to nieco patetyczne, ale jego ręka była już tak zmęczona wymuszonym charakterem pisma, iż nie było mowy o kolejnej wersji. Po spreparowaniu listu uznał, iż musi ukryć ciało chłopaka.

Była już prawie noc. Na kopanie grobu nie było czasu.

Wracając do ciała odciął je, a to gruchnęło z łoskotem na podłogę. - Przepraszam... - westchnął Pierwszy. - Ale sam jesteś sobie winien...

W ciągu pół godziny zawinął ciało Szóstego w prześcieradło i kołdrę, a potem zaciągnął do łazienki. Tam ułożył je w wannie, a potem zablokował drzwi. - jeżeli zdążę to cię pochowam. Obiecuję. Ale jeżeli z jakiegoś powodu mi się nie uda... Nie miej do mnie pretensji... - wyszeptał nim opuścił dom.

Przed powrotem do kryjówki musiał jeszcze ukryć ogromną krwistą szóstkę. Zamiast męczyć się z jej ścieraniem, Pierwszy wyciągnął z garażu czarny spray i namalował na fasadzie coś w rodzaju graffiti, domalowując jeszcze dwie szóstki, a czerwoną pokrywając warstwą sprayu. Nie było to może dzieło sztuki, ale „symbol Szatana” był tak powszechnie malowany, iż raczej nie wzbudziłby podejrzeń.

Na koniec podarł list napisany przez chłopaka i ruszył do domu.

***

Gdy przekraczał próg salonu Trzeci popatrzył na niego zdziwiony. – Wychodziłeś?

- Nawet przy tobie… - pomyślał zirytowany Pierwszy, ale powstrzymał się przed komentarzem. – Gdzie pozostali? Jest coś… Muszę wam o czymś powiedzieć…

Trzeci zamknął swój notatnik zerkając niepewnie na Pierwszego. – Dix i Kamil są chyba na górze, a Daniel i Siódma w dowolnym miejscu w którym można się parzyć… Szóstego natomiast…

- O tym właśnie chcę pomówić. – stwierdził dobitnie Pierwszy demonstrując list. – Zbierz wszystkich w kuchni… - poprosił po czym ruszył, nie reagując na pytające spojrzenie brodacza, wprost do jadalni.

Tam niemal natychmiast runął na jedno z krzeseł stojących przy długim stole. Wiedział, iż musi w tym momencie zachować zimną krew, bo czeka go za chwilę seria naprawdę ciężkich pytań.

Dix i Kamil pojawili się już po chwili zerkając na niego ze skonsternowanymi minami. Nieco dłużej musieli poczekać, aż Kuba znajdzie w końcu Daniela i Siódmą. Gdy w końcu się pojawili, kuzyn wyrzucił mu natychmiast.- Mam nadzieję bracie, iż to rzeczywiście temat, który nie mógł poczekać do śniadania.

- Szósty uciekł! – rzucił Pierwszy martwym głosem ciskając jednocześnie spreparowanym listem na stół.

- Słucham? – spytała natychmiast Dix z miną jakby się przesłyszała i popatrzyła na kartkę, ale nim zdążyła wyciągnąć po nią rękę ubiegła ją Siódma.

Dziewczyna czytała pośpiesznie wodząc oczami po kartce, a te z każdą linijką robiły się coraz bardziej mokre. – O boże... - wyłkała w końcu. - To on… to jego pismo…

- „Jego”. - westchnął w myślach Pierwszy, który najbardziej bał się właśnie, iż Sandra rozpozna falsyfikat.

Po chwili kartkę wyrwała Dix, potem Kuba, a na końcu Daniel rzucił na nią okiem.

- Gdzie to znalazłeś? – spytał w końcu Trzeci biorąc ponownie list do ręki.

- Mówiłem ci dzisiaj, iż widziałem jak Szósty wychodzi za bramę? – spytał Pierwszy, a Kuba skinął głową. – Poszedłem go poszukać. Myślałem, iż chce się tylko przejść, ale krążyłem po osiedlu i nie mogłem go znaleźć. Gdy wracałem do domu zobaczyłem tę kartkę wiszącą na słupie obok naszego domu. Chyba bał się, iż w środku znajdziemy ją zbyt gwałtownie i zaczniemy go szukać…

- Czemu nie powiedziałeś wcześniej, iż wychodził?! Czemu nikomu nie powiedziałeś? – zawołała Siódma ze łzami w oczach. - Mogliśmy go szukać razem!

- Powiedziałem Kubie. – odparł Pierwszy. – Ale tak jak ja uznał, iż chłopak poszedł się przejść. Wyszedłem za nim bo myślałem, iż to niebezpiecznie i lepiej mu towarzyszyć, ale go nie znalazłem…

- Więc co robiłeś tyle czasu? – spytał podejrzliwie Kamil.

W tym momencie Pierwszy zawahał się. Nie mógł powiedzieć im, iż widział kanibali. Siódma była w takim stanie, iż słysząc jak niebezpieczna jest okolica, mogłaby próbować ich przekonać do dalszych poszukiwań. Naraziliby się by wtedy szukając chłopaka, któremu już nic nie mogło pomóc.

– Jak szukałem Szóstego natknąłem się na ludzi. – odparł Pierwszy. – Wydaje mi się, iż powinniśmy przemyśleć przeprowadzkę.

- Szabrownicy będą wszędzie. – odparł Trzeci. – jeżeli to nie była jakaś zorganizowana grupa to może nie musimy panikować…

- Było ich sporo. – stwierdził Pierwszy próbując równoważyć powagę sytuacji i nie wzbudzać przesadnego strachu. – Podsłuchiwałem ich przez chwilę i wydaje mi się, iż oczyścili to osiedle ze wszystkich możliwych zapasów. Dlatego nie powinnyśmy czekać aż to co mamy skończy się i lepiej zacznijmy szukać sobie miejsca, póki jeszcze nie jesteśmy zdesperowani.

- Ale co wy mówicie?! – zawołała Siódma. – Musimy szukać Łukasza! Przecież to co on zrobił! To jest idiotyczne! Jak on ma sobie sam poradzić?

- Szukałem go zaraz potem jak uciekł i nie znalazłem. – odparł Pierwszy. – Jest już noc… o ile szedł przez cały dzień, może już być po tamtej stronie obwodnicy. Ten obszar jest ogromny, a nas garstka… Nie mamy szans go znaleźć. - przekonywał

- Ale! – zacięła się Siódma szukając jakiegoś kontrargumentu.

- Pierwszy ma rację. – stwierdził Trzeci. – W tej sytuacji nic już nie możemy zrobić. Co najwyżej trzymać kciuki żeby nic mu się nie stało. Może żeby naprawdę trafił do Ósmego i Dziewiątego.

- To inne kwestie już chyba mogą poczekać do rana? – spytał Kamil. – Szczerze powiedziawszy mam już trochę dość…

- Tak, porozmawiajmy rano… - westchnęła Dix i razem z Kamilem odeszli od stołu.

Pierwszy podniósł się i ruszył na balkon. W tym momencie wiedział już, iż czeka go kolejna nieprzespana noc. Nie tylko ze względu na myśli bombardujące głowę, ale przez świadomość, iż musi stać na straży ich domu, bo wszyscy jakby od dłuższego czasu otępieli.

Niespodziewanie, gdy rozsiadał się już na swoim fotelu, dołączył do niego Daniel. - Musimy porozmawiać, bracie...

- To nie może poczekać do śniadania? - spytał Pierwszy złośliwie.

- Niestety nie. - stwierdził sztywno mężczyzna patrząc się w ciemność. - Ta grupa nie przetrwa o ile czegoś nie zrobimy. Skoro choćby Szósty zdecydował się uciec to tylko kwestia czasu, żeby Dix i Kamil odeszli. Mam wrażenie, iż Trzeci też zaczął się odcinać. Finał będzie taki, iż zostaniemy we trzech z Siódmą.

- Myślę, iż to ci akurat nie przeszkadza... - prychnął Pierwszy.

- Nie zrozumcie mnie źle, bracie. To przemiła dziewczyna, a jaka żywotna... - odparł Daniel, a Pierwszy skrzywił się. - Tylko, iż ona nie jest zbyt bystra jeżeli chodzi o przetrwanie. Cały ciężar opieki nad nią spadnie wtedy na nas...

- Więc co chcesz zrobić? - spytał Pierwszy.

- To proste, bracie! - stwierdził Daniel. - Czego potrzebują ludzie, żeby zamiast ze sobą walczyć zaczęli współpracować? - spytał retorycznie. - Podpowiem wam. Wspólnego celu i nadziei.

- To jaki cel chcesz im nadać? - prychnął Pierwszy. - Jaką nadzieje im zaoferujesz?

Daniel pokręcił głową. - Ja żadnej. Nie oszukując, bracie, nie cieszę się zbyt dużym zaufaniem. Wy natomiast charyzmą nie grzeszycie. Z tej patowej sytuacji wyzwolić może nas Trzeci...

W tym momencie Pierwszy był naprawdę zdziwiony. - Jak to?

- To proste. - odparł Daniel. - Wykorzystamy jego manię poznawania tego świata. Przekonamy, iż jest w stanie odkryć jego tajemnicę i wyzwolić nas stąd. Trzeci jest podatny na manipulacje. Wystarczy dobrze mu posłodzić i jeszcze sam uzna, iż wpadł na to by nas prowadzić.

- Wierzysz chociaż w to? - spytał szczerze Pierwszy. - Że on naprawdę będzie w stanie coś odkryć.

- Jest bystry. - stwierdził Daniel chociaż brzmiało to bardziej jako wyrzut niż pochwała. - Nie można odmówić, iż ma łeb. Już sporo się domyślił, ale ważne aby nadawał cel. Dzięki temu nasza grupa zostanie zjednoczona, może choćby z czasem kogoś przyjmiemy. Przemyślcie to, bracie, chyba, iż chcecie ciągle mieć obok siebie tylko Siódmą i mnie...

- Przemyślę...- odparł Pierwszy czując, iż ten dzień już chyba nie mógł być gorszy.

Idź do oryginalnego materiału