Opowieści z Martwego Świata - Historia Pierwszego XX

krancowo-postapokaliptycznaopowiescinternetowa.com 2 lat temu

- Może nie cali, ale przynajmniej żywi. – powtarzał sobie Pierwszy myśląc o swoich wymęczonych kompanach. Chociaż poprzednia noc okazała się kolejną kłodą, rzuconą im pod nogi przez Nowy Świat, wbrew wszystkiemu znowu przeżyli!

Oczywiście ich plan ucieczki z miasta nieco się skomplikował. Po tak ciężkiej walce potrzebowali przede wszystkim wyspać się i zebrać siły przed dalszą drogą. Ta mogła przecież kryć podobne niespodzianki i lepiej było nie stawać przed nimi na skraju wytrzymałości.

Ponieważ przychodnia w której się bronili tonęła w tej chwili w trupach i zapachu krwi, nie mogli pozostać w niej na kolejną noc. Przed wyruszeniem w inne miejsce musieli jednak rozwiązać jeszcze jeden „drobny problem” związany z niespodziewaną wizytą innej grupy.

Chociaż Daniel bez wątpienia popsuł pierwsze wrażenie w każdy możliwy sposób, Grzesiek spróbował rozejść się z nieznajomymi w zgodzie. W ramach przeprosin za postrzelenie ich kompana otrzymali oni broń i amunicję. Drugi zdecydował się oddać im swój karabin, bo przez brak palców i tak miał problem z celowaniem. Do obrony zostawił więc sobie pistolet.

Nieznajomych gwałtownie odprawiono bez jakiejkolwiek szerszej integracji i zapoznawania. Grzesiek nie chciał ani by dowiedzieli się ilu ich jest ani tym bardziej dokąd zmierzają. Z tego względu w trakcie rozmów praktycznie wszyscy członkowie Pierwszej Grupy przebywali na piętrze. Jedynie Kuba zebrał się na trochę dłuższą rozmowę z przywódcą nieznajomych wymieniając nieco informacji o świecie. Zdecydował się również na dość niespodziewany gest, bo gromada otrzymała od niego pierwotną wersje notatnika z opisami niewykształconych.

Gdy obcy opuścili już teren przychodni i zniknęli udając się w kierunku miasta, Pierwsza Grupa zyskała w końcu swobodę działania. Drugi poprowadził ich natychmiast do blokowiska za przychodnią. Tam przeczesali na spokojnie jedną z klatek i po zabarykadowaniu wejścia zajęli mieszkanie na pierwszym piętrze.

Te, chociaż największe z całego bloku i tak nie było przesadnie duże. Dziesięcioro osób z ledwością mieściło się w jego wnętrzu i to mimo zajęcia pokoi. Daniel i Dziewiąty rozwalili się na łóżku w sypialni, Dix i Kamil zajęli sofę w salonie, a reszta musiała zadowolić się karimatami na podłodze.

Pierwszy, który rozłożył swój śpiwór pod chłodnym grzejnikiem w salonie, pomyślał, iż przecież wejście na klatkę i tak było zamknięte. Każde z nich mogło więc równie dobrze rozłożyć się w innym mieszkaniu, ale najwidoczniej po ostatniej nocy grupa wolała trzymać się razem. Nim zaczęło się południe wszyscy solidarnie usnęli.

Spokojny jak na warunki sen Pierwszego, przerwały dopiero odgłosy cichej rozmowy, świadczące o tym, iż jego towarzysze zaczynają się budzić. Podnosząc się powoli zastanawiał się komu to mogło udać się obudzić przed nim.

Gdy wyprostował się i wyjrzał przez okno, stwierdził, iż musi być już naprawdę późno. Chociaż niebo nad Krańcowem było wiecznie szare to, żyjąc w mieście tyle czasu, nauczył się już odróżniać porę dnia po tym jaki odcień przybrało w danym momencie. – Piętnasta. – pomyślał, gdy zobaczył, iż szarość zaczynała nieznacznie się ściemniać. Spoglądając po chwili na zegarek stwierdził zadowolony, iż pomylił się tylko o dwadzieścia minut. Była bowiem czternasta trzydzieści osiem.

Przechodząc w stronę balkonu skąd dochodziła cicha rozmowa minął pogrążonych jeszcze we śnie towarzyszy.

- … na pewno dziś stąd nie ruszymy, ale po wczorajszej nocy mam obawy. Co jeżeli to się powtórzy? – spytał Drugi patrząc na zamyślonego Trzeciego. – Teraz moglibyśmy jeszcze spróbować zmienić miejsce. Może na jakieś bardziej zdatne do obrony… Ale nic mi nie przychodzi do głowy. – tłumaczył nim spostrzegł Pierwszego. Na jego widok twarz mu nieco rozpromieniała. – Wstałeś! Jak się czujesz?

- Lepiej. – odparł Pierwszy. – Dobrze usłyszałem, iż dziś tu zostajemy?

- Tu albo gdzie indziej. – westchnął Drugi zerkając ponaglająco na Trzeciego. – Kuba? Jak myślisz?

Brodacz oparty o barierkę balkonu spoglądał na drzewa otaczające przychodnie. – Wykluczyć tego, iż sytuacja się dziś powtórzy nie możemy. - stwierdził ciągle mocno zaczepiony we własnych myślach. - Mimo wszystko uważam, iż tutaj jesteśmy bezpieczni…

Pierwszy popatrzył na mężczyznę zdziwiony. – Skąd ta pewność?

Kuba uśmiechnął się krzywo pod nosem. – Obserwowałem niewykształconych i to jak się zachowywali. Na pewno nie ściągał ich hałas. Przy kanonadzie, którą tam odstawiliśmy, cała fala, która szła ulicą powinna nas zaatakować, ale tego nie zrobiła. Przychodzili tylko Gospodarze. I to tacy, którzy jako ludzie musieli być już w bardzo podeszłym wieku. Podejrzewam nawet, iż byli to pacjenci samej placówki. Mam wrażenie, iż gdy w mieście zapaliło się światło to skłoniło ich do opuszczenia domów i ruszenia w inne miejsca z którymi byli związani.

- Śmiała teoria. – stwierdził Pierwszy na co Trzeci odparł dumnie.

- Przeważnie moje teorie się sprawdzają. Uważam dodatkowo, iż w trakcie tych świateł najbezpieczniejszym miejscem będą właśnie prywatne domy…

Drugi oparł czoło o barierkę. – Obyś miał rację.

Mężczyźni stali przez chwilę w milczeniu, aż w końcu Pierwszy zagadnął. – Co to byli za ludzie? Ta grupa? Słyszałem, iż rozmawialiście z nimi trochę dłużej...

- Ja tylko ustaliłem warunki pokoju i rozejścia. – stwierdził Drugi wzbraniając się gestem. – To Kuba się nad nimi produkował.

- Nie wydawali się jacyś szczególnie nieprzyjemni. – stwierdził usprawiedliwiającym tonem. – Powymienialiśmy się trochę informacjami i tyle…

- Boli cię, iż tylko tyle, co? – zakpił Drugi.

- Nie rozumiem o co ci chodzi. – prychnął natychmiast mężczyzna odwracając się w stronę Drugiego.

- O tego małego cukiereczka z czerwonymi włosami. – odparł mu Grzesiek. – Pewnie byś ją chętnie przytulił do naszej grupy…

Kuba mimowolnie rozmarzył się. – No nie przeczę ładna to była. Bardzo w moim typie… Ale póki nie znajdziemy bezpiecznego miejsca to nie ma co ryzykować. Chociaż gdyby rzeczywiście okazało się, iż za granicami Krańcowa jest dokładnie tak samo to moglibyśmy osiąść w jakiejś wiosce i zbudować sobie małą społeczność. Dlatego zależało mi by nie rozstać się z nimi w niezgodzie. Jakby co to będzie otwarta droga by do nas dołączyli…

- Już sobie zaplanowałeś jak dojdzie do waszego ślubu? – zaśmiał się Drugi. – Na razie skupmy się na wydostaniu z miasta. Dziś zbieramy siły. Mam nadzieję, iż tę noc przetrwamy spokojnie, a od jutra z powrotem w drogę.

***

Zatrzymanie się w prywatnym mieszkaniu miało jeden niepodważalny plus. Dostęp do aneksu kuchennego, garnków, talerzy i szklanek. Chociaż nie było to może wielkim pocieszeniem to tego wieczoru Pierwsza Grupa mogła przynajmniej zjeść kolację w cywilizowanych warunkach. Nie było tutaj oczywiście mowy o rozrzutności, bo zapasy musiały im starczyć na drogę i ucieczkę z Krańcowa. Z tego względu przeszukali najpierw budynek zbierając wodę, makaron i wszystko inne czym mogli wzbogacić posiłek nie nadwyrężając tego co przynieśli ze sobą.

Finalnie Trzeci otworzył tylko jedną puszkę mięsa i ugotował ją w garze z dodatkiem ketchupów, koncentratów pomidorowych i konserwowych warzyw. Praktycznie wszystkiemu co znaleźli przetrzepując blok. Dzięki niesamowitym ilościom przypraw Kubowe leczo okazało się wyjątkowo smaczne, a dzięki nieprzebranym ilościom makaronu, który znajdowali w praktycznie każdym mieszkaniu, mogli się napchać do syta. Ponieważ aneks łączył się z salonem to gromadzie udało się jakoś upchać i zjeść razem mimo, iż kilka osób konsumowało opartych o parapet.

- Muszę przyznać. – czknął Daniel, który właśnie przechylił miskę. – Że jakbyś Kuba miał mniej brody i lepsze cycki to dziś bym się oświadczył.

- Ej! – krzyknęła Siódma. – Jak ostatnio gotowałam to jakoś nie klęknąłeś!

- Wybacz Sara… - zaśmiał się Daniel. – Ale wydaje mi się, iż Kuba lepiej poprowadziłby mój dom. Nie chcę ci nic mówić, ale porównaj chociaż w jakim stanie oboje zostawiacie śpiwory... - wyrzucił żartobliwie wskazując na zgrabnie poskładaną kostkę brodacza.

Obrażona dziewczyna wypięła Danielowi język, a Dziewiąty dołączył się do komplementów dla Trzeciego. – No, ale to trzeba przyznać, iż jak się nam Kubas zabiera do garów to aż się zapomina gdzie my kurwa żyjemy. Chłopie jakbyś w starym świecie prowadził chinola to bym wykupił karnet.

Pierwszy zauważył, iż Kuba był w tym momencie w swoim żywiole. Adorowany i chwalony z euforią dolewał wszystkim i choćby nie przeszkadzało mu, iż sam jeszcze nie zdążył zjeść.

- Chińskie też mi dobrze wychodzi… Tylko, iż skąd ja bym teraz wziął miso. – westchnął rozmarzony Trzeci.

- Nie no,żarcie jest zajebiste. – potwierdził Drugi. – Tylko te włosy z brody… - zawołał sztucznie oburzony udając, iż wyciąga coś ze swojego makaronu. – Kurwa, ogoliłbyś się wreszcie.

- I ściął te kudły! – zasugerował Dziewiąty. – Bo Daniel ma rację. Tylko mniej brody i można cię wziąć od tyłu.

Kuba zmarszczył czoło, ale najwidoczniej nie bardzo go to dotknęło, bo już po chwili odgryzł się. – Zazdrość cię bierze ty rudy zakolarzu! – stwierdził pewnie ściągając gumkę z kucyka by zaprezentować ścianę ciemnych włosów jakimi nie mogła pochwalić się choćby Dix.- Dzięki tej czuprynie to ciągnęły do mnie jak pszczółki do miodu. A od twojej rdzawej szczeciny to co najwyżej nadkola w samochodach leciały…

- To nie jest fair, iż faceci mają zawsze takie zdrowe włosy…- jęknęła Siódma podchodząc do Trzeciego by złapać go za jego dumę. – Przecież ich jest tak dużo, iż choćby zebrać ciężko.

- Nie zawsze mają… - wtrącił Czwarty wskazując palcem na Drugiego.

- Ty, odwal się, co?! - zawołał Grzesiek. – Może nie zamiatam podłogi jak Trzeci, ale i bez tego w życiu swoje wyrwałem.

- Na litość? – prychnęła Dix. – Co z wami jest nie tak? Każdy buduje swoją wartość tylko na podstawie tego ile moich biednych nieświadomych sióstr pozwoliło wam zaliczyć którąś bazę.

- No nie? – stwierdził Kamil kładąc rękę na nodze dziewczyny. - Same ohydne ordynusy…

Dziewiąty i Ósmy ryknęli śmiechem. – To może opowiemy Dix te twoje historie z dyskotek w remizie… - stwierdził pierwszy z nich.

- No! Myślę, iż Dix chętnie podłapie jak się to robi trzymając dupą drzwi od kabiny… - dodał Ósmy.

Piąta zarzuciła ręce na pierś. – No, Kamil? Jak się to robi trzymając dupą drzwi od kabiny? - Czwarty słysząc to spalił natychmiast buraka, a Dix rzuciła. – Pierwszy! Ty jako jedyny nie jesteś zboczony! Pochwal się miernikiem innym niż kobiety w łóżku!

Pierwszy podrapał się po głowie. – Pani Marta z biblioteki publicznej znała na pamięć numer mojej karty... - ludzie słysząc to zmarszczyli czoło nie wiedząc co powiedzieć, na co mężczyzna dodał. – No dobra, małpiszony! Zabiłem Dziada w pojedynkę pistoletem, a potem wróciłem do swojej bazy połówką radiowozu mając prawdopodobnie połamane wszystkie żebra… Przebijcie!

- O, kurwa! – krzyknął Dziewiąty. – No to jest coś!

Drugi pokręcił głowa. – Widzisz Dix, problem jest taki, iż czymkolwiek by się nie pochwalić oprócz kontaktów z dziewczynami i długości włosów to Pierwszy to przebije. Więc po co w ogóle zaczynać inny temat? – zaśmiał się na koniec.

- Ty, ale poważnie? – spytał nagle Ósmy. – Ty chyba dmuchałeś kiedyś, co?

- A choćby jeżeli nie! – wtrąciła Dix. – To źle, iż oszczędzał się dla tej jedynej zamiast jak jakiś delfin pchać rurę w każdy odpływ?

- Nie no, ja tego nie… - zaciął się Ósmy. – Tam żeby zaraz złego, ale facet jest już stary! To było dziwne…

- No właśnie! – spytała Dix. – Ile ty adekwatnie masz lat?

Pierwszego trochę zmarszczyło to pytanie, bo nie bardzo chciał dzielić się swoim prawdziwym wiekiem. Na szczęście Kuba nie potrafił chyba znieść, iż przestał być w centrum tej rozmowy i wtrącił natychmiast. - Nie więcej niż trzydzieści. Na pewno ludzie starsi pojawiają się już jako niewykształceni…

- Z twarzy wygląda na pięćdziesiąt. – zażartował Ósmy.

- Bo prawie nie sypia. – westchnęła Siódma. – Ja dziś też nie wyglądam na mniej niż czterdzieści…

- To jest zajebiste! – stwierdził nagle Grzegorz dziwnie rozradowany.

- Poczekaj, bo się pogubiłam! – zawołała Siódma. – Domniemane dziewictwo Pierwszego, ja jako czterdziestka, czy jeszcze chodzi o włosy Kuby? Tylko odpowiedz szczerze i szybko, bo nie wiem czy już mam cię bić…

Drugi wstał i przechodząc na środek pokoju rozejrzał się po kompanach. – Cholera, nie widzicie tego? - spytał jakby nagle uświadomił sobie jakąś objawioną prawdę. - Ledwie wczoraj walczyliśmy o życie, a dziś żartujemy sobie jakby wczoraj nie istniało. My już przyzwyczailiśmy się do tego świata! Pamiętacie jakie były nasze początki? Wszyscy warczeli tylko na siebie, prawie nikt ze sobą nie rozmawiał poza decydowaniem kto ma co zrobić. Jak mieliśmy jakieś starcie z niewykształconymi dochodziliśmy do siebie tygodniami! A dzisiaj! Dzisiaj widzę to i… Kurwa. Właśnie to jest piękne…

Ludzie rozejrzeli się po sobie. To było dziwne, ale tak właśnie było Jakby po każdym spłynęło, iż mogli wczoraj zginąć. To był moment gdy stali się prawdziwymi weteranami tego chorego świata.

***

Tego wieczoru nikomu nie śpieszyło się do spania. Po pierwsze dlatego, iż większość grupy przespała sporą część dnia, a po drugie gdzieś w środku każdy obawiał się ponownego rozświetlenia miasta. Gromada upewniła się więc, iż wejście do bloku jest odpowiednio zabezpieczone, a potem każdy spróbował znaleźć sobie jakieś zajęcie.

Pierwszy natrafił w toalecie na kilka egzemplarzy „Najnowszych Technologii” i zaczytywał się rozłożony na kanapie. Ósmy i Dziewiąty grali w jakąś „ekstremalną” wersję bierek, gdzie skuszonemu wbijało się w dłoń „widełki”. Drugi w świetle latarki rozwiązywał krzyżówkę na końcu programu telewizyjnego, a Trzeci, co Pierwszemu udało się wypatrzeć kątem oka, rysował na podłodze portret dziewczyny ze spotkanej grupy.

Nagle tę sielankową atmosferę zakłócił Szósty. Chłopak z przestraszoną miną wpadł do salonu wprost z klatki i popatrzył na Grześka. – Nie mogę znaleźć Sary… Ten budynek na pewno był pusty? Nie było tu potworów? Bo…

- Daniela też nie ma… - stwierdził znacząco Trzeci nie odrywając się od rysunku.

- Kurwa! – zawołał wściekle Dziewiąty, który przez nagłe pojawienie się chłopaka poruszył bierkę i musiał właśnie przyjąć karę. – Niech ktoś mu w końcu powie, bo ja oszaleję! - ryknął, gdy Ósmy z impetem rąbnął mu plastikowymi kolcami w dłoń. - Nie ma już dziury w klacie, więc może to na klatę wziąć.

- Idę rozprostować nogi! – wtrącił Pierwszy czując, iż za chwilę atmosfera zrobi się wyjątkowo nieprzyjemna.

Mówiąc to zabrał czasopismo oraz latarkę i pośpiesznie wyszedł na klatkę. Gdy jednak znalazł się przy schodach szarpnęła nim pewna konsternacja. Gdyby spróbował iść do jakiegoś mieszkania i natrafił przypadkowo na gniazdko miłości Daniela, musiałby później opłukać sobie oczy wybielaczem. Dla bezpieczeństwa postanowił przysiąść na półpiętrze, gdzie w świetle latarki kontynuował lekturę. Niestety, nim wczytał się w nowe systemy ogrzewania dla motocyklistów usłyszał, iż ktoś biegnie po schodach. – Trzeba było iść do piwnicy… - westchnął zwijając gazetę.

Już po chwili dostrzegł Łukasza, który z przeszklonymi oczami pędził na górę. - Ech, widać już jak byli subtelni. - pomyślał i złapał chłopaka za rękę nim ten zdążył przebiec. - Poczekaj! Dokąd biegniesz?

- Słyszałeś co oni mówili? - zawołał chłopak. - Oni powiedzieli, że...

- Usiądź... - poprosił Pierwszy, a Szósty popatrzył na niego przeszklonymi oczami. Przez chwilę myślał, iż chłopak będzie próbował się wyrwać, ale ten posłusznie zajął miejsce na schodku. - Przecież gdzieś to sam wiedziałeś. Nie jesteś głupi. Po prostu to z siebie wypierałeś...

Chłopak pokiwał głową wykrzywiając usta i ewidentnie walcząc żeby się nie rozpłakać. - Przecież my tyle rozmawialiśmy, zwierzała mi się ze wszystkich problemów. Myślałem, że... że...

- Nie obwiniaj się. - stwierdził Pierwszy. - Popełniłeś ten sam błąd poznawczy w którego pułapkę wpada mnóstwo innych mężczyzn. Potraktowałeś to, iż była dla ciebie opiekuńcza jako zalążek uczucia z jej strony. Podczas gdy tak naprawdę byłeś dla niej co najwyżej przyjacielem. Zauroczenie to nie jest żaden obustronny gwarant. To, iż ty poczułeś coś do niej nie sprawiło magicznie, iż ona z miejsca poczuje coś do ciebie. Jakieś przypadki takiego zakochania pewnie w naszym świecie bywają, ale regułą są wyłącznie w książkach...

- Przecież dawałem jej sygnały! Mogła powiedzieć, iż nie mam szans... iż nigdy... - chłopak znowu musiał przerwać żeby powstrzymać się od płaczu, a Pierwszy czuł, iż jest mu go teraz naprawdę szkoda.

- Myślę, iż ona też wpadła tutaj w pewną pułapkę. - stwierdził rzeczowo. - Wiedziała, iż coś do niej czujesz i nie chciała robić ci przykrości. Bo jednak w jakiś sposób jesteś jej bliski. Nie taki jakiego byś oczekiwał, ale jesteś. Przecież jest wolną dziewczyną. Z jakiego innego powodu ukrywała by to co jest między nią a Danielem...

- I co teraz... Kiedy ja czuję, iż bez niej … iż ja...

- Ze speca od przetrwania musiałem stać się specem od porad miłosnych. Gdzie twój głos w mojej głowie, Agnieszka? Cholerny świat...- pomyślał Pierwszy zerkając na chłopaka i próbując naprędce ułożyć jakąś radę. - Na początku to będzie nie do zniesienia. Po długim czasie nieco się zatrze, ale w chwilach słabości i wspomnień znowu powróci. Potem będziesz żyć normalnie czując tylko delikatny ciężar o którym na razy będziesz zapominał. I tak aż do momentu gdy ciężar nie zniknie. Oczywiście nigdy już o niej nie zapomnisz, bo złamane serce zawsze nosi w sobie bliznę... Ale w przyszłości po dwóch, trzech uronionych łzach ruszysz dalej. Taka przyszłość cię czeka... - opisał łącząc ze sobą wszystkie przeczytane opowieści z pisemek z jakimi miał okazję zapoznać się w poczekalniach.

Szósty wysłuchał tego kiwając głową. - Chcę się przekonać! - zawołał chłopak. - choćby jeżeli to bez znaczenia, chcę już skończyć tę maskaradę...

- Postąpisz jak uważasz. - stwierdził Pierwszy uznając, iż spełnił już swoją powinność. Zwijając gazetę ruszył w kierunku mieszkania. Nim jednak przeszedł przez drzwi usłyszał wzburzony głos Czwartego. Zaintrygowany zatrzymał się wyłapując pierwsze słowa.

... i zawsze stajesz w jego obronie. - wyrzucił Czwarty. - Ze mną tylko się kłócisz, a niby to my jesteśmy razem.

- Ten dzień jest jakiś felerny? Czy ten blok to jakiś błąd niszczący relacje? - spytał się w myślach Pierwszy i chciał już odchodzić, ale usłyszał nagle odniesienie do swojej osoby.

- Kamil, proszę cię. - westchnęła Dix. - Wiesz, iż on jest trochę inny i przy tym wybuchowy. Chłopaki czasem przeginają traktując go jak kolejnego chłopaka z klatki, a ja nie chcę tutaj kolejnej bójki...

- Ok. - stwierdził nagle Czwarty, ale wnioskując z jego tonu nie był koniec. - Skoro to twoje wspieranie go jest tylko dla dobra grupy to powiedz o czym rozmawialiście gdy was nakryłem w nocy?

- Co? - jęknęła Dix. - O co ci... Jakie nakryłem? - dodała całkiem pogubiona.

- Myślisz, iż nie widziałem waszych zakłopotanych min jak wszedłem wtedy do gabinetu? - spytał ironicznie. - Myślicie, iż jestem głupi albo ślepy?

- To pierwsze właśnie udowadniasz... - stwierdził z żałością Pierwszy.

- Kamil, do cholery jasnej! Paliłam wtedy fajkę! - zawołała wyprowadzona już całkiem z równowagi Piąta. - Prawie mnie nakryłeś, więc się trochę przestraszyłam...

- Ta paliłam, dobre sobie. Najgłupsza wymówka jaką słyszałem! - prychnął mężczyzna.

- Przecież sam powiedziałeś, iż czułeś tam papierosy! - krzyknęła Dix głosem w którym coś się łamało.

- TAK CUCHNĄŁ GABINET! A ty sobie wymyślasz wymówki... No tak, ja nie jestem taki oczytany, nie rzucam encyklopedycznymi hasłami z rękawa. Fajnie się z nim gada? To o czym rozmawialiście, he? - stwierdził tonem w którym praktycznie słychać było groźbę.

- Ja pierdolę! - warknęła Dix, a po żalu w jej głosie zniknął jakikolwiek ślad. Pierwszy pomyślał, iż Kamil naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego jak twardy charakter ma Piąta. - Gadaliśmy po prostu dla zabicia czasu! - stwierdziła dziewczyna, a gniew sączył się z każdego słowa. - Wbij to sobie raz na zawsze do tej pustej głowy! Ja nie jestem wiejską kurą domową do jakich przywykłeś w swoich jebanych remizach! To, iż jesteśmy razem nie znaczy, iż zamknę się w domu przy palenisku i nigdy więcej do nikogo nie odezwę żebyś nie był zazdrosny!

Chłopak po tym wywodzie musiał się zawahać, bo przez chwilę zamilkł. Pierwszy był już choćby pewien, iż odpuści, ale on niespodziewanie uderzył po raz kolejny. - Czyli mam powód żeby być zazdrosny? - spytał chociaż nie zrobił tego już tak przekonująco.

- Kamil, na boga... - wrzasnęła Dix. - Kocham cię, ale nie pozwolę ci wejść sobie na głowę! o ile masz zamiar robić mi takie jazdy to może lepiej dzisiaj śpijmy oddzielnie...

- Co?! - zawołał chłopak spuszczając nagle z tonu. - Ale ja...

- Nie... - warknęła Dix. - Przemyśl to jak się zachowujesz. Przemyśl to co robisz...

- Ja? - spytał chłopak z powrotem się nakręcając. - Ja mam przemyśleć? Powiedz szczerze! Robisz sobie miejsce dla niego? Chcesz się ze mną rozejść, ale tak żeby to wyglądało jak moja wina?

Pierwszy spojrzał w tym momencie w sufit myśląc o miejscu gdzie mogła by być Agnieszka. - Dzisiaj powinnaś być ze mnie dumna... - pomyślał i zszedł na dół po schodach. Kłócąca się para spojrzała na niego zszokowana, a sam poczuł jakby wchodził do gniazda lwów. - Przepraszam... Nie chciałem podsłuchiwać, ale tego nie dało się nie słyszeć...

- To nie twoja sprawa... - burknął Kamil.

- Wręcz przeciwnie! - zawołał Pierwszy. - Stała się moja kiedy postanowiłeś posądzać mnie o rzeczy, które nie miały miejsca.

- Widzisz... - prychnęła Dix. - Robisz tylko wstyd sobie i mi...

- Wstyd? - syknął Czwarty. - To może twój przyjaciel powie nam o co w tym wszystkim chodzi. He? Podoba ci się Dix! Przyznaj to! Wybrałeś ją w grze i widziałem jak się na nią wtedy patrzyłeś...

- A ty oczywiście jak dziewięćdziesiąt procent mężczyzn uciekasz wzrokiem od ładnych kobiet. - zakpił Pierwszy. - Tak, Dix jest piękną dziewczyną i to nie tylko w porównaniu z Siódmą. Masz szczęście łomie, iż ktoś taki jak ona zainteresował się tobą. Jesteś po prostu żywym dowodem na to, iż miłość jest ślepa! Bo ani z powodu wyglądu ani twojego ogarnięcia nie byłoby warto z tobą być...

- Pierwszy! - próbowała przerwać Dix, ale on kontynuował. -

- …I wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Samo to, iż cię jeszcze nie rzuciła jest dowodem na to jak bardzo jej na tobie zależy. Bo po tym co odwalasz, żadna dziewczyna nie kochająca cię szczerze, nie byłaby przy tobie. Ale TY zamiast być jej za to wdzięczny, wolisz mścić się na niej za swoją małą pewność siebie i rzucać oskarżeniami, które nie wiem jakim cudem uroiłeś w tej głowie. Gratuluję! Masz właśnie receptę jak spieprzyć życie jej i sobie! Zastanów się poważnie, bo jeżeli ją kochasz tak jak mówisz to lepiej zmień to jak do niej podchodzisz.

Słuchając to Czwarty ruszał ustami jak ryba bez wody, ale gdy Pierwszy skończył, jego duma wzięła nad nim górę. - Wow! Pan „nigdy nie ruchałem” stał się nagle specem matrymonialnym. Idź udzielać swoich rad komuś kto chce ich słuchać! Może innym emo chłopcom, którzy nie zdążyli się jeszcze powiesić...

Pierwszy słysząc ostatnie zdanie zmarszczył czoło, a jego twarz mimowolnie przybrała wściekły wygląd.- Obraziłem cię w trakcie tego wywodu. - wyszeptał złowrogo. - choćby kilka razy. Robiłem to w dobrej wierze, ale mimo wszystko obraziłem. Dlatego puszczę mimo uszu to co powiedziałeś. - stwierdził zaciskając pięści. - Ale był to ostatni raz... Ja nigdy się nie bawiłem w utarczki słowne. Chcesz się bić? Po prostu podejdź...

Czwartego zamurowało, ale po chwili widać, iż znowu góruje nad nim ego. Zacisnął pięść dając krok do przodu. W tym momencie wyprzedziła go Dix i strzeliła Pierwszego w twarz. - Dość! - krzyknęła Dix. - jeżeli myślisz, iż pozwoliłabym ci uderzyć mojego chłopaka to ty chyba masz nie po kolei w głowie! A ty, Kamil! Jutro mamy przed sobą podróż do granic miasta! Tak bardzo ci się śpieszy żeby iść z połamaną ręką!

- Ale...! - zawołał chłopak.

- Albo pójdziesz teraz do pokoju albo zaczynasz spać sam! Już na stałe. - warknęła dziewczyna.

Chłopak spuścił głowę i ruszył na górę zostawiając Dix z Pierwszym. Dziewczyna popatrzyła nerwowo jak znika za klatką po czym podeszła do Pierwszego. - Przepraszam, iż cię uderzyłam...

- Nie... To ja przepraszam, iż się wtrąciłem. - odparł Pierwszy. - Jakby to nie wyglądało to była sprawa między wami. Nie powinienem.

- Wiem, iż chciałeś dobrze... - westchnęła dziewczyna, a po gniewie w jej głosie nie było już śladu. - Jesteś w większości wypadków rozsądnym facetem, więc słysząc to co opowiada Kamil miałeś prawo myśleć, iż potrzebna jest interwencja. Zwłaszcza, iż oskarżał też ciebie...

- Próbowałem do niego dotrzeć. Szarpnąć nim żeby się otrząsnął. - przerwał jej by się wytłumaczyć.

- Rozumiem, ale tylko pogorszyłeś sprawę. - stwierdziła Dix z wyraźnym żalem. - Szarpnięcie nie na każdego działa! Do Kamila trzeba podchodzić inaczej! Bardziej subtelnie, bo jak próbujesz uderzać, uruchamia się to jego wiejskie cwaniactwo. Posłuchaj, Pierwszy. Nie potrzebuję pomocy z własnym chłopakiem, ok? Nie jestem jakąś zastraszoną paniusią z Krańcowskiego kółka gospodyń. Jak stwierdzę, iż nie warto... - dziewczyna zamilkła przez chwilę wyraźnie myśląc nad czymś aż w końcu stwierdziła pewnie. - To schowam sobie moją miłość w buta i kopnę nim Kamila w dupę. Ale na razie to co do niego czuję sprawia, iż chcę mu dać jeszcze szansę, może choćby kilka szans. Bo wiem, iż nie zmieni się od razu, ale ja też nie pozwolę żeby mi przez to rujnował życie. Wiem, iż z jakiegoś powodu czujesz się teraz za nas odpowiedzialny. Masz w sobie ten syndrom ojca, ale ja naprawdę dam sobie radę. A teraz idę zanim wymyśli, iż stałam tu tak długo, bo chciałam tu z tobą robić nie wiadomo co.

Pierwszy popatrzył jak Dix odchodzi na górę i pokręcił głową. – Ludzie... - jęknął. - A ty wciąż milczysz jakby twój głos nie brzęczał mi wcześniej w głowie.

***

W trakcie śniadania nad Pierwszą Grupą zawisły chmury. Szósty szukał tak długo aż w końcu udało mu się znaleźć Daniela i Siódmą. Para zabawiała się w mieszkaniu na samej górze i chociaż zamknęli drzwi, chłopak czekał tak długo aż wyjdą, nie mogąc sobie podarować złapania ich na gorącym uczynku. Konfrontacja nie mogła należeć do przyjemnych, bo cała trójka była w ponurych nastrojach. Dix i Kamil również siedzieli naburmuszeni nie odzywając się choćby słowem. Reszta świadoma tego, iż to koniec odpoczynku i za chwilę wyruszają w drogę przez miasto, również nie tryskała optymizmem.

Pierwszy marzył już tylko o tym by znaleźli się przy granicy Krańcowa. Wiedział, iż to może być na tę chwilę jedyny moment w którym ludzie chociaż na chwilę zapomną o dzielących ich niesnaskach. Po cichym posiłku zebrali w końcu swoje rzeczy i wyruszyli.

Początek drogi zapowiadał się naprawdę dobrze. Po nocy gdy paliły się latarnie, z ulic wymiotło zarówno ludzi jak i niewykształconych. Mimo to grupa dalej starała się wciąż pozostawać w cieniu. Niestety, im bliżej miejskiej obwodnicy tym ciężej było unikać przynajmniej chwilowego wychylania się na główną drogę. W końcu Drugi i Pierwszy zaczęli co jakiś czas wyprzedzać grupę by robić rekonesans. o ile trasa okazywała się bezpieczna puszczali krótkie „piknięcie” przez krótkofalówkę i towarzysze dołączali do nich po drodze.

Ponieważ przez sporo czasu byli tylko we dwóch, Pierwszy podzielił się z Grześkiem tym co działo się na klatce ostatniej nocy.

- … Masz cholerną rację. - stwierdził Drugi, który z lornetką przy oczach skończył właśnie wsłuchiwać w opowieść Pierwszego. – Czwarty to jest kurwa łom nad łomami. A tym, iż kłócił się z nią przez ciebie wcale się nie przejmuj. On robił jej już jazdy o każdego z nas. W końcu musiało paść na ciebie...

- On to chyba cierpi na jakieś skrajne niedowartościowanie. – szepnął Pierwszy obserwując okoliczne budynki w poszukiwaniu śladów ruchu.

Drugi odwiesił lornetkę na szyi. – Bo się trafiło wiejskiej do potęgi kurze najsłodsze ziarno jakie mogło. Boże, gdyby Dix była moja to bym się choćby nie ośmielił nie uśmiechać w jej towarzystwie. Ja bym jej tylko nie wypuszczał z łóżka.

Pierwszy uniósł oczy do góry w geście zażenowania. – Po pierwsze jesteś obrzydliwy, bo mówisz o czyjejś dziewczynie. Po drugie już widzę jakbyś zatrzymał gdzieś Dix…

Drugi dał sygnał przez radio, iż droga jest wolna po czym odparł pewnie. – Po pierwsze to jestem usprawiedliwiony, bo na nią nie zasłużył. Po drugie pomarzyć to nie zbrodnia. Na jego miejscu to bym się choćby mógł dać sponiewierać, byle by czasem dała potrzymać ten tyłeczek… - Pierwszy słysząc to zaczął ostentacyjnie uderzać głową o kolbę swojego karabinu. Grześkowi jednak to nie wystarczało, bo rozpływał się dalej. - Boże, jak do nas dołączyli miała na sobie jeansy. No mówię ci, dupka w idealne serduszko…

- Grzesiek! – przerwał w końcu wywód kompana. – Zauważyłem, iż od kiedy na stałe dołączyłem do tej grupy, poziom naszych rozmów zaczął dramatycznie spadać.

- Bo już się nie boję, iż uciekniesz i nie muszę kryć, iż ogólnie to jestem zboczony. – odparł mężczyzna ponownie przykładając lornetkę do oczu. Po chwili na drodze pojawiła się reszta ich kompanów. Grzesiek bezgłośnie wyszeptał do Pierwszego „Serduszko” patrząc na zbliżającą się Piątą. Gdy byli już razem, porzucając żartobliwy ton zwrócił się szeptem do towarzyszy. – Dobra, na razie idzie nieźle, ale teraz przed nami jeden z najgorszych kawałków drogi. Po jednej stronie będą Krańcowskie Zakłady Chemiczne, których nie obejdziemy, a po drugiej budynek przychodni zakładowej, apteka i te cholerne ogródki działkowe. Przebijać się przez nie to byłaby makabra, dlatego wyjdziemy przez chwilę na główną drogę. – Grupa słysząc to wyraziła niemą dezaprobatę, ale Drugi uspokoił ich. – Wysuniemy się najpierw z Pierwszym i upewnimy, iż można w miarę „bezpiecznie” przejść. Gdyby coś się stało i musielibyśmy się rozdzielić, spotkamy się na tyłach Miejskiego Ośrodka Kultury. – Po chwili pokazała radio, które miał w dłoni. – Pamiętajcie, iż kontaktujemy się tylko piknięciami, nie wiemy kto słucha. Więc choćby w krytycznej sytuacji ani mru mru…

Zebrani skinęli głowami, a Pierwszy i Drugi ruszyli w kierunku wiaduktu miejskiej obwodnicy, który biegł nad drogą. Gdy oddalili się od kompanów Grzesiek wrócił do rozmowy porzucając na szczęście temat krągłości Dix. – Cieszę się, iż pogadałeś z Szóstym… - stwierdził nagle, gdy sprawdzali czy pod mostem nikt się nie kręci. – Cholera, już od dłuższego czasu zbierałem się by mu powiedzieć, a oświeciły go te dwa orangutany… A potem wybiegł z płaczem. Nie wiedziałem choćby co zrobić.

- Myślę, iż dobrze to przyjął. – stwierdził Pierwszy obserwując pustą drogę przykrytą cieniem wiaduktu. – Widywałem ludzi, którzy przyjmowali to gorzej.

- Jak? – dopytał Drugi dając znak, iż mogą iść.

- Jeden chłopak z mojej dawnej szkoły powiesił się przez dziewczynę… - odparł poważnie Pierwszy ruszając za kompanem.

- Przez dziewczynę? – jęknął Grzesiek zatrzymując się na chwilę. – Wiesz ile razy byłem rzucany? Gdybym miał wisieć po każdym razie...

- Bo jesteś burakiem nie zdolnym do wyższych uczuć… - westchnął Pierwszy. - … i obchodzą cię tylko „serduszka”. – dodał z obrzydzeniem ruszając dalej.

- To było okrutne. – stwierdził Grzesiek idąc w krok za nim.

Zatrzymując się na skraju mostu mężczyźni usłyszeli jakiś niepokojący hałas dobiegający z góry. Odczekali dłuższą chwilę przysłuchując się, ale cokolwiek tam było nie kwapiło się żeby zejść. W końcu ostrożnie wyszli spod wiaduktu i zbliżyli się do bram zakładu.

Pierwszy sięgnął po lornetkę przyglądając się okolicy. Przychodnia przyzakładowa była pusta, ale po drugiej stronie ulicy w bramie krążył stwór od którego włos zjeżył mu się na głowie. Potwornie wysoki Delimer poruszał delikatnie głową niczym kamera na rogu budynku omiatająca plac. Bestia stała tak i nie kwapiła się by ruszyć gdzieś dalej.

- Cholera… - syknął Drugi. – Tędy raczej nie przejdziemy…

- Czyli trzeba się będzie przebijać przez ogródki… - jęknął Pierwszy.

***

Pierwszy i Drugi wrócili do kompanów przekazując im przykrą nowinę. Oczywiste było, iż nikt nie będzie chciał ryzykować przechodzenia pod nosem Delimera, więc przekradając się tyłem bloków weszli na teren robotniczych ogródków działkowych. Teren ten był za PRL własnością Krańcowskich Zakładów Chemicznych i został wydzielony jako obszar rekreacyjny dla jego pracowników. Oczywiście PRL- owski bałagan z dokumentami, zmiany ustrojowe i kombinatoryka samych użytkowników zmieniła to miejsce w koszmar geodety. Działki nie były równymi prostokątnymi placami, ale abstrakcyjnymi molochami. Poszczególne ogródki przecinały się i łączyły w dziwnych miejscach. Niektóre były przy tym ogrodzone jedynie niskim płotkiem, a inne osłonięte takim blaszanym murem, jakby właściciel wydobywał na swoim terenie złoto. Główna droga, która kiedyś szła środkiem terenu już adekwatnie nie istniała, bo została wchłonięta przez cwaniaków działkowiczów powiększających swój teren. Pojedyncze ścieżki wijące się wśród siatek stanowiły istny labirynt i chyba tylko właściciele wiedzieli jak dojść do swojego placu.

Pierwsza grupa obładowana osprzętem nie miała ochoty na jakiekolwiek krążenie. Przetrzepując składziki na narzędzia dwóch pierwszych działek odnaleźli nożyce do drutu. Dziewiąty zaczął więc mozolnie torować im drogę rozcinając siatki, aż do pewnego zatrważającego spotkania.

Członkowie Grupy usłyszeli najpierw skrobanie dobiegające z oddali. Siódma powiedziała, iż podobny dźwięk wydawał jej kot, gdy drapał w drzwi by wydostać się z domu, ale reszta miała już w głowie, iż gdzieś tam spotkają potwora. Dziewiąty rozcinał kolejne i kolejne ogrodzenia, a pozostali rozglądali się za ewentualnym niebezpieczeństwem. Mniej więcej w połowie drogi zobaczyli niewykształconego, którego nie dało się nie rozpoznać.

Niewielki Grabarz krążył dookoła małego wypoczynkowego domku próbując dostać się do jego środka. Budynek był oczywiście zabezpieczony przed włamaniem, więc zdesperowana istota drapała w niego swoimi ogromnymi pazurami. Sądząc po śladach jakie nosiła na sobie elewacja, potwór robił to już od dłuższego czasu.

- Ja pierdzielę, ale się uparł na ten budynek. – stwierdził Czwarty.

- Zgadnij czemu… - westchnął Kuba. – Zastanawia mnie jedna rzecz. Budynek wydaje się zamknięty, a dookoła nic nie ma. Jak daleko są one w stanie wyczuć trupa?

Dziewiąty, który postanowił odpocząć chwilę od rozcinania ogrodzeń, zarzucił nożyce na plecy. – Psy świętego Huberta potrafią podejmować trop z ponad kilometra, więc to chyba nie takie dziwne.

- Co to jest za pies? – spytała Siódma.

- Taki nie za duży, przeważnie brązowy. Ma ogromne uszy i wiecznie przekrwione oczy. – wyjaśnił mężczyzna. – To co? Chcecie sprawdzić kto tak wabi gospodarza? – mówiąc to przycisnął już nożyce do ogrodzenia oddzielającego działkę z potworem.

- Mało ci widoku trupów? – spytał Drugi, a Dziewiąty wzruszył ramionami.

- Ja bym jednak to sprawdził. – wtrącił Trzeci, który dostał ostatnio prawdziwej obsesji na punkcie niewykształconych. – A jak w budynku kryje się coś przydatnego?

- Mamy wejść do tego potwora? – spytała przestraszona Siódma.

- Grabarz ucieknie jak tylko nas zobaczy… - stwierdził pewnie Trzeci. – A jego zachowanie mnie intryguje. Jakby naprawdę zależało mu właśnie na tym domu…

Dziewiąty nie czekając rozciął siatkę i razem z Trzecim weszli na podwórze.

- Tylko nie podchodźcie do niego zbyt blisko… - powiedział Drugi i ruszył za mężczyznami.

Reszta grupy wlała się po chwili na działkę, ale potwór zdawał się w ogóle nie zwracać na nich uwagi, jak opętany atakując ściany domu. Dopiero gdy zbliżyli się na parę metrów obrócił się jeżąc swoje kolce.

- Uciekaj! No już! Poszedł! – zawołał Kuba machając bronią.

Stwór, chociaż niepewny, nie miał ewidentnie ochoty odchodzić. Trzeci okrążył go więc i zajrzał przez zakratowane okno do środka, by po chwili prawie puścić pawia!

- Co jest? – spytał Drugi dobiegając do niego, a mężczyzna wydyszał.

- Trupy… Kurwa! Cały stos trupów… Oskórowanych, pociętych…

- Przestań! – krzyknęła Siódma zatykając uszy, a Ósmy i Dziewiąty dobiegli do okna.

Niewykształcony ewidentnie nie był tym zachwycony, ale nie odważył się nikogo zaatakować. – O kurwa! – przekrzykiwali się. – Jak w jakimś pojebanym filmie!

- Kto mógł tu zebrać stos trupów? – spytał retorycznie Drugi. – I jeszcze je okaleczać… - dodał również spoglądając przez okno.

- Chłopaki… - powiedziała niepewnie Dix. – Spójrzcie tam! – zasugerowała wskazując palcem na blaszany garaż, który znajdował się za głównym budynkiem. Uschnięta trawa pod jego drzwiami była wręcz szkarłatna od krwi…

Gromada zbliżyła się obserwując z lękiem pomieszczenie, a Grabarz wrócił do odrapywania fasady. – Jesteśmy pewni, iż chcemy tam zaglądać? – spytał zlękniony Szósty.

Trzeci zrobił zaciętą minę i łapiąc za skobel otworzył drzwiczki. Wtedy ze środka buchnął wręcz niewyobrażalny smród, a wszystkim po prostu odjęło mowę. Na długich rzędach drutów wisiały kawały mięsa niczym w wędzarni. Z tyłu garażu zbudowane było coś w rodzaju ołtarzu przykrytego czerwonym płaszczem Grabarza.

Pierwszy poczuł w tym momencie jak ciśnienie zaczyna uderzać mu w uszy. Między nieokreślonymi kawałkami mięsa dostrzegł coś co wyglądało jak ludzkie ramię, a po chwili wypatrzył szynkę, która wisiała na ludzkiej damskiej stopie.

- Dość… - jęknął Drugi i zatrzasnął drzwi. – Kurwa!... KURWA! – zawołał dusząc się w świadomości tego co przed chwilą zobaczyli. – Ja pierdolę! Ktoś naprawdę… - mężczyzna nie dokończył, bo zaczął kasłać jak opętany w dramatycznej próbie powstrzymania wymiotów.

- Starczy! – zawołała Dix. – Dość już zbaczania z drogi. Mamy cel i się go trzymajmy! Dziewiąty rób nam przejście. Wszyscy chcemy chyba wynieść się stąd jak najszybciej.

***

Po półgodzinnej walce z ogrodzeniami, gromada wydostała się w końcu z terenu ogródków i przeszła z dala od zakładów i Delimerów. Widok, który zastali chodził jednak wszystkim po głowie.

- Jak myślicie? – spytał w końcu Czwarty. – To co tam wisiało. To byli niewykształceni? Czy ludzie?

- Przecież to bez różnicy! – zganiła go Siódma. – Niewykształceni są jak ludzie! Jak można… - zatkała się po chwili. prawdopodobnie gdy przypomniał jej się widok z garażu.

Dziewiąty, który był z jakiegoś powodu niewzruszony, stwierdził nagle. - Grabarze nie wyglądają jak ludzie tylko jak połączenie jeża z kotem. Gdybym już musiał zjeść jakiegoś niewykształconego to chyba zdecydowałbym się na Grabarza…

- Jesteś chory… - syknęła Siódma kładąc dłoń na ustach.

Trzeci podobnie do Dziewiątego pozostał nie wzruszony, a choćby wydawał się wręcz oczarowany tym co zobaczył. – To była pułapka, te zwłoki w środku. Smród gnijących zwłok wabił Grabarzy, a ktoś nie musiał choćby się trudzić by jakiegoś złapać. Gdyby okazali się jadalni byłoby to regularne źródło pożywienia, ale to oznacza, iż ten kto to zrobił też musiał być gdzieś niedaleko. – tłumaczył Drugiemu, który słuchał go z mdłą miną.

Pierwszy wcale się temu nie dziwił. Do widoku trupów wszyscy już przywykli, ale były jakieś granice, których przekroczenie wciąż raziło. Jedzenie ludzi czy niewykształconych w żadnym względzie nie było normalne.

Podnosząc co jakiś czas temat tego co zobaczyli, gromada zbliżała się do skraju miasta. Po wyjściu z zasięgu zakładów chemicznych przeszli tyłem pobliskiego osiedla, a potem wzdłuż nasypu kolejowego aż do okolic dawnej szkoły podstawowej. Kilka razy zmuszeni byli przeciąć główną drogę, ale przez większość czasu udawało im się pozostać ukrytymi w głębi uliczek. Te zaś były wyjątkowo puste. Nie licząc Grabarza z ogródków działkowych nie spotkali po drodze ani jednego niewykształconego.

Teraz jednak zbliżał się moment, gdy musieli podjąć kolejną decyzję związaną z dalszą drogą. Osiedle przerzedzało się i kawałek za Krańcowem były już adekwatnie pola na których byli całkiem odsłonięci, dlatego równie dobrze mogliby wyjść na drogę. Jedyną alternatywą były ciągnące się w oddali wyschnięte chaszcze albo nieduży rów ciągnący się wzdłuż nasypu kolejowego.

Drugi zatrzymał ich jeszcze na osiedlu i zaczął tłumaczyć. - Prawie jesteśmy. – Westchnął w końcu z jakiegoś powodu wyraźnie zaniepokojony. – Teraz pytanie jak idziemy dalej. Moglibyśmy spróbować tamtymi nieużytkami, ale z tego co pamiętał było tam chyba bagno, dlatego teren nie poszedł pod osiedle. Przy linii kolejowej jest spadek terenu i bylibyśmy mniej widoczni, ale szli byśmy o krok od tych pojebanych torów. Chyba, iż ryzykujemy i idziemy główną drogą.

Trzeci podrapał się po głowie. – Tory raczej sobie darujmy. To, iż są pod działaniem błędu wszyscy wiemy. Lepiej się nie zbliżać. – stwierdził rzeczowo. – Z kolej te chaszcze i tak są rzadkie. Gdyby ktoś się uparł to bez trudu nas wypatrzy, a będziemy iść dużo wolniej. Skoro jesteśmy za miastem, ja bym jednak nalegał na drogę.

Większość grupy nieśmiało skinęła głowami. Pierwszy również uznał, iż mogą już sobie pozwolić na koniec podchodów. Miasto już praktycznie minęli, a gdyby choćby ktoś zaczął ich śledzić to na pustym polu i drodze z łatwością by go wypatrzyli.

- No dobra… - stwierdził niezbyt pewnie Drugi. – To skoro nikt nie ma obiekcji, wychodzimy z osiedla na drogę.

Grupa ruszyła więc ponownie kierując się w stronę trasy.

- Dziwnie się czuję… - westchnęła nagle Siódma równając się krokiem z Drugim. – Im bliżej jesteśmy opuszczenia Krańcowa tym bardziej jakoś mi strasznie...

- Wmawiasz to sobie! – zganił ją Trzeci, który szedł z tyłu. – Ucieczka stąd była dla nas symboliczna. Dlatego wszyscy nagle to przeżywacie…

- Może. – wtrąciła Dix, która razem z Kamilem wlokła się na samym końcu. – Ale jakoś tak nieswojo tutaj. Jakbyśmy byli przy jakimś błędzie…

- Głupoty… - przerwał jej Trzeci. – Zobaczycie, iż to wszystko minie gdy tylko opuścimy miasto.

- Skoro już o wyjściu stąd mowa. – wtrącił nagle Czwarty. - To w sumie wiem gdzie moglibyśmy się zatrzymać! Zaraz za tymi polami jest wieś Pylica. Sołtys ma tam taką ogromną chałupę! Miejsca starczyłoby dla wszystkich… No i na pewno jest tam studnia, a z tego co kojarzę miał też busa… Może dalej się ostał!

Trzeci skinął głową. – Nienajgorszy pomysł. Do Kamienicy i tak nie było szans dzisiaj dotrzeć…

- No to jesteśmy! – zawołał nagle Drugi. Osiedle przed nimi właśnie się urywało. Ostatnie budynki stały już obok trasy wyjazdowej z Krańcowa.

W tym momencie wszyscy z jakiegoś powodu przyśpieszyli praktycznie wybiegając na środek asfaltu. Przez chwilę niesieni emocjami jakby zapomnieli, iż jeszcze chwilę wcześniej uważali na każdy krok. Teraz grupa wpatrywała się jak zahipnotyzowana w granice miasta, gdzie znajdował się charakterystyczny zielony znak z przekreśloną nazwą „Krańcowo”. Gromada wpatrywała się w tę tabliczkę jakby stanęli u bram królestwa niebieskiego.

- Nie mogę uwierzyć. - szepnęła Dix zasłaniając twarz.

- Po tym wszystkim co przeszliśmy... - dodał Szósty prawie ze łzami w oczach.

- To pieprzone miasto w końcu będzie za nami! – zawołał Dziewiąty.

Pierwszy nie uczestniczył w tym wylewie radości, bo z jakiegoś powodu to jego naszło złe przeczucie. Okolica była niewyobrażalnie cicha. To było coś od czego zupełnie odwykł. Dlaczego nie było słychać niewyszktałconych? Dźwięki z miasta bez wątpienia blokowały ekrany obwodnicy, ale przecież jakieś potwory musiały być w okolicy! Rozglądając się po oknach pobliskich domów z jakiegoś powodu czuł, iż były zupełnie puste. – Co tu jest nie tak? – spytał się w myślach nie chcąc psuć atmosfery swoim kompanom

- Słuchajcie nie przebyliśmy takiej drogi żeby podziwiać znak! – zawołał w końcu Drugi przerywając wrzawę i stając naprzeciw grupy. – Musimy jeszcze dojść do tego domu o którym mówił Kamil! Wiem, iż opuszczenie miasta jest symboliczne i wszyscy się cieszymy, ale nie możemy opuszczać przez to gardy. Zwłaszcza gdy nie wiemy co tam nas czeka.

- No dobrze. – zawołał Trzeci. – To może ruszajmy w końcu?

- Czekajcie! – stwierdziła nagle Siódma stając obok Grześka. – Skoro to ma być symboliczne, opuszczajmy miasto we adekwatnej kolejności!

Wszyscy popatrzyli na dziewczynę zdziwieni, a Kuba spytał natychmiast. – W jakiej kolejności?

- W kolejności! – powtórzyła Siódma. – Tak jak się pojawialiśmy! Tak opuśćmy to miasto.

Pierwszy, który ciągle odczuwał niepokój, uznał to za wyjątkowo dobry pomysł. Mógł wychylić się kawałek do przodu by upewnić się, iż to dziwne uczucie było tylko działaniem jego wyobraźni. - To chyba ja idę pierwszy… - stwierdził ustawiając się na drodze.

Drugi wyskoczył zaraz za nim. – Co się dzieje? Słyszę po głosie, iż coś ci się nie podoba…

W tym samym czasie reszta grupy zaczęła przepychać się na drodze. - Gorzej z wami jak z dziećmi… - westchnął Trzeci, ale ustawił się w prawidłowej kolejności. Tuż za nim zajmowali już miejsca Kamil, Dix, Łukasz, Sara, Rudy, Dec i na końcu Daniel. - Ja to chyba powinienem wyjść tak z pół roku po was. - stwierdził kuzyn Pierwszego.

- Gotowi? – spytała Siódma chcąc chyba ponaglić Pierwszego.

Jemu jednak ciągle coś zbyt mocno się nie podobało. Nie potrafił określić co, ale miał wrażenie, iż to co widzi nie jest prawdziwe. Jakby patrzył się na miraż. Drugi, który stał tuż obok niego, musiał chyba poczuć się podobnie, bo zwrócił się nagle do kompanów. – Poczekajcie chwilę! – zawołał nagle. – Coś tu jest nie tak! – mówiąc to stanął praktycznie równo ze znakiem wyznaczającym granice miejscowości.

Pierwszy stanął tuż obok niego. – Jak sądzisz?

- Cholera… Raz się żyje! – powiedział mężczyzna i ruszył do przodu, a wszystko niemal natychmiast zrobiło się dziwne.

Chociaż Drugi szedł to jego krok stawał się coraz wolniejszy, ale nie ociężały. Przypominał postać nagraną na kasetę, którą puszczono w zwolnionym tempie. Ten ruch był tak nienaturalny, iż Grzesiek przypominał teraz hologram człowieka, a nie prawdziwą osobę. Pierwszy poczuł jak serce staje mu z przerażania. Tuż za sobą usłyszał wołanie Kuby - To nie jest normalne, to jest…

- Błąd. – dokończył za niego w myślach. Ale przecież Drugi był tylko krok od niego. Miał go adekwatnie na wyciągnięcie ręki. Musiał tylko przejść tam i go chwycić! Nie zastanawiając się już choćby chwili wystrzelił do przodu…

***

Jak opisać uczucie, którego nie miał prawa odczuć nigdy żaden człowiek? Bo jak może czuć się osoba wychodząca poza czas i przestrzeń? Określenie takiego stanu jest czystą abstrakcją, ale jednocześnie czymś co zostało doświadczone w Krańcowie i to niejeden raz. Do opisania niech posłużą słowa samego Drugiego.

Człowiek czuje się jakby wchodził w ocean, ale nie zanurzał się nim! Wchodził w idealną równą ścianę wody, która nagle zaczyna naciskać na ciebie z całą mocą. Z jednej strony wypycha i tłamsi, ale z drugiej pozwala ci iść dalej, bo nicość nie może stawiać oporu. I wtedy czujesz się jakby wszystkie zmysły zaczęły wariować. Jest ci skrajnie gorąco i zimno jednocześnie, jesteś szczęśliwy i smutny, myśli przestają płynąć normalnie, a ostatnia którą miałeś zawisa po prostu w głowie rezonując bez przerwy. W końcu czujesz się jakby twoja jaźń wyprzedzała ciebie, a po chwili idziesz krok za sobą. Tak najprościej opisać przejście (…) – Pamiętnik Drugiego.

***

Pierwszy stał w pustce, bo jak inaczej to wyjaśnić. Miał przed sobą jedynie nieskończoność w kolorze, który przypominał zachód słońca tuż przed zimą. Próbował spojrzeć na swoje dłonie, ale zrozumiał, iż nie może, bo był jedynie jaźnią wiszącą po środku pustki. Przez dłuższą chwilę miał wrażenie, iż nie znajdowało się tu nic oprócz niego. W jego polu „poznania”, bo sposób w jaki postrzegał świat nie był wzrokiem, nie istniało nic innego. Po wyjściu z szoku jaki to wywołało, Pierwszy pomyślał o tym gdzie może być Grzesiek i zaczął go szukać rozszerzając swoje poznanie.

Gdy jego jaźń rozciągała się dosięgnął w końcu do czegoś co było kiedyś Drugim.

Ciało niczym figura, zamarłe w pozycji nieskończonego marszu, stało po środku tej samej nicości. Pierwszy chciał do tego zawołać ale nie miał ust. Najgorsze, iż nie czuł od tej figury życia. Była martwa.

Nagle wszystko się zmieniło.

Jego ciało tworzyło się. „Poznanie” rozbiło się na pojedyncze zmysły, które chociaż bardziej prymitywne, były tymi do których był przyzwyczajony. Zamrugał oczami i zobaczył przed sobą coś jak karykaturalne odbicie Krańcowa. Nieforemne budynki, które rozciągały się nie utrzymując prawidłowych wymiarów, wykrzywione latarnie, które rzucały światło w losowe strony, asfalt z wielkimi dziurami przez które wpadało się z powrotem do nicości. Pierwszy stał oczarowany tym widokiem. Chciał dać krok w stronę tego „dziwnego” miasta, ale gdy tylko o tym pomyślał coś przed nim błysnęło. U szczytu drogi pojawiła się jakaś postać. Najdziwaczniejsze było to, iż wyczuł Grzegorza jeszcze zanim zdążył zobaczyć jego twarz. Mężczyzna nie poruszał się normalnie, a przeskakiwał co jakiś czas jak postać, która laguje w grach video. W końcu Drugi pojawił się tuż przed nim.

- Boże, zdążyłem! – zawołał ze łzami w oczach. - Dzięki Bogu, znalazłem cię w porę…

Pierwszy wiedział, iż coś jest mocno nie tak. Mężczyzna był wychudzony i wyglądał jakby postarzał się o co najmniej dziesięć lat. Chciał już spytać co się dzieje, ale Drugi złapał go za barki, które choćby nie były widoczne i wyszeptał. – Nie wracaj tu! Nie wracaj tu nigdy! – krzyknął po czym pchnął Pierwszego z powrotem na tę dziwną taflę.

- Grzesiek! Co z tobą?! Dlaczego nie wracasz?! – wykrzyczał w nieskończonym locie.

- Dla mnie już za późno… - odparł mężczyzna tonąc w ciemności. - Opiekuj się nimi! Żyj, bo jesteś tego wart! Obiecaj mi to!

Pierwszy przebił się przez „wodę” po czym uderzył plecami o chodnik. Tuż na swoją głową zobaczył szare Krańcowskie niebo. Dix i Trzeci doskoczyli do niego natychmiast. – Pierwszy, co się dzieje?! Co z Drugim?! – spytali szarpiąc go.

Po chwili cała Pierwsza Grupa zgromadziła się wokół niego. - To błąd… - wydyszał Pierwszy. – Nie idźcie tam… - po chwili stracił przytomność.

***

Nim Pierwszy odzyskał przytomność grupa podjęła próbę „odzyskania” swojego kompana. Przeszukując pobliskie domy odnaleźli gruby sznur na którym zawiązali prymitywne lasso. Po wielu próbach udało im się zaczepić go o zastygniętą sylwetkę Drugiego, ale ściągnięcie go okazało się niemożliwe. Trzeci wpadł na pomysł żeby zorganizować traktor, ale nim ruszyli na jego poszukiwanie lina uległa dezintegracji aż do granicy miasta.

Gdy Pierwszy odzyskał przytomność ponownie zgromadzili się dookoła niego bombardując tym razem setkami pytań. Co się tam stało? Co widział? Czy był tam Grzesiek? Jak udało mu się wydostać? Czy Drugi też ma szansę?

Pierwszy miał niestety tylko jedną odpowiedź na myśl o której łzy nabiegły mu do oczu. – To nie jest Grzesiek… - wyszeptał, a gorycz wypełniła mu usta. - … to co tam stoi to nie jest Drugi. – dodał podnosząc się. – On przepadł po tamtej stronie…

- Ale ty wróciłeś! – zawołała Siódma.

- Bo on mnie uratował! - zawołał z rozpaczą Pierwszy czując, iż pęka gdzieś w środku.

Stając przed granicą upadł na kolana czując, iż zaraz nie wytrzyma. Żal i gniew buzowały w nim walcząc ze sobą jak dwa zawzięte wilki. – Dlaczego nie pozwoliłeś mi sprawdzić?! – zawołał. – Dlaczego musiałeś iść pierwszy?! – wykrzyczał uderzając pięścią w ziemię.

- Pierwszy… Spokojnie…- zawołała Dix przyklękając przy nim. To samo zrobiła Siódma. – Uspokój się, znajdziemy jakiś sposób na pewno…

Pierwszy nie był już w stanie utrzymać w sobie niczego. Nie obchodziło go, iż inni na niego patrzą. Walił pięścią w ziemię krzycząc w stronę stojącego ciała. – TO JA POWINIENEM TAM ZOSTAĆ! JA! NIE TY!

***

Zbliżał się wieczór. Pierwsza Grupa zamknęła się w domu nieopodal miejsca gdzie przepadł Drugi. Wszyscy byli w potwornym nastroju i nikt choćby nie próbował się odzywać. Każdy przeżywał jego stratę w samotności. Pierwszy siedział w oknie patrząc z żalem na granicę miasta. – Miałem się od ciebie nigdy nie uwolnić… Tak mówiłeś…

- Zapomniałeś już, iż w świecie nie ma nic wiecznego? – spytał głos w jego głowie. - A już zwłaszcza to co dobre trwa wyjątkowo krótko.

- Zamknij się… - wyszeptał.

Nagle podszedł do niego Trzeci. – Pierwszy. Wiem, iż to może nieodpowiednia chwila, ale muszę się upewnić, iż nie jesteśmy już w stanie nic zrobić… Możesz jeszcze raz opisać mi co tam widziałeś?

- Nie mam pojęcia jak to opisać. – stwierdził Pierwszy ledwo hamując złość. – Tam wszystko czuło się inaczej. Mówiliście, iż wypadłem po sekundzie, a ja miałem wrażenie, iż byłem tam miesiącami, może latami. Wydostałem się tylko dzięki Drugiemu, ale on był inny. To co tam stoi to już nie jest on...

- Rozumiem. – stwierdził Kuba. – Uważasz, iż nie ma szans na odzyskanie go?

- Nie wiem… - odparł Pierwszy. – Ale jak masz jakiś pomysł chętnie posłucham!

- Bracie, spokojnie. – skarcił go Daniel. – Kuba rozważa tylko możliwe opcje. jeżeli Drugi nie żyje, a my nie możemy uciec z Krańcowa, nie ma sensu żeby tutaj tkwić.

- Wiem na pewno, iż każdy kto przejdzie tam utknie w tym samym bagnie! To miejsce jest jak z innej rzeczywistości! Gdyby nie to, iż Drugi… Uratował mnie. Nigdy bym stamtąd nie wyszedł… - westchnął Pierwszy znowu czując gorycz w gardle.

Trzeci pokiwał głową. – Chyba w takim układzie jutro spróbujemy znaleźć sobie jakieś miejsce na nową bazę…

Po tych słowach wszyscy zamilkli znowu rozchodząc się w różne części domu. Dix i Kamil przytulali się bez słowa siedząc na sofie. Dziewiąty i Ósmy wyszli do kuchni. Siódma stała w jednym z okien nie zerkając choćby na Daniela, który zajął miejsce na stoliku nieopodal i próbował przyciągnąć jej wzrok. Szósty siedział po turecku na podłodze, a Trzeci wrócił do skrobania w notatniku co sprawiało, iż Pierwszego mało nie trafił szlag.

Mijały kolejne minuty, ale nikt się nie odzywał. Dla wszystkich było to chyba jeszcze za świeże, by pogodzić się z odejściem Grześka. To jednak nie miał być tego dnia koniec złych wieści. Gdy wszystkich zaczynało powoli morzyć do spania, Dziewiąty i Ósmy wrócili z kuchni.

– Słuchajcie, gadaliśmy z Decem. – stwierdził Dziewiąty skupiając na sobie uwagę siedzących w pokoju. – I uznaliśmy, iż chyba nie idziemy dalej.

- Co to znaczy? – spytał Czwarty. – Chcecie, żebyśmy tu zostali?

- Nie! – stwierdził nieco zmieszany mężczyzna. – Chcemy zrobić to co proponował kiedyś Daniel. Podzielić zapasy i spróbować przetrwać we dwóch… - wyjaśnił chłopak. – Ta część miasta wydaje się spokojna. Chcemy tu zostać.

- Co wy mówicie?! – zawołała Siódma podrywając się z miejsca.

- Skąd ten pomysł? – spytał Trzeci, ale z jakiegoś powodu nie wydawał się szczególnie poruszony.

- Nie oszukujmy się. – stwierdził Dziewiąty. – Nie ma już Grześka. Z Krańcowa nie uciekniemy. Musimy jakoś przetrwać w mieście. A jest nas za dużo. Dlatego chcemy spróbować we dwóch…

- Jak możecie… - załkała Siódma stając naprzeciw Dziewiątego.

- Tak będzie lepiej. – stwierdził mężczyzna. – Nie chcemy być waszymi wrogami i nigdy nie będziemy, ale nie przetrwamy w tak dużej grupie. Dlatego podzielimy zapasy i jutro pójdziemy w swoją stronę.

- Przestańcie! – wykrzyczała Siódma wyraźnie załamana. – Jesteśmy rodziną! Nie zostawia się rodziny!

- Tak? Ale Szóstego już jakoś mogliśmy zostawić. – wytknął ironicznie Dec. – Ta wasza kurewska rodzina to się układa jak jej jest wygodnie, a naprawdę każdy tu gra do swojej bramki.

Siódma słysząc to zrobiła się czerwona jak burak, a Szósty popatrzył na nią pustym wzrokiem. – Sandra, o czym oni mówią?

- To teraz nieważne… - westchnął Trzeci. – Jesteście tego pewni?

- Tak! Dzielimy zapasy i jutro się żegnamy.

- Pierwszy? Daniel? Nic nie powiecie? – spytała zdenerwowana Dix.

Pierwszy nie miał zamiaru się w to wtrącać. Jego kuzyn wzruszył ramionami. – Przecież nie zatrzymamy ich siłą.

- Świetnie! – westchnął Trzeci. – W takim razie niech każdy otworzy plecaki i wyrzuci zawartość na stół! Podzielimy zapasy.

Pierwszy nie chciał w tym uczestniczyć i bardzo potrzebował chwili samotności. Rzucił po prostu swój plecak na stół i wyszedł na dach domu. W Krańcowie zapanowała już noc i zrobiło się naprawdę zimno, ale nie zwracał na to uwagi. Czuł się tak pusty jak nie czuł się już od dawna. Jego wnętrzności wypełniała tylko rezygnacja i żal. - Nie ma cię już… - odparł Pierwszy z żalem. – Sprawiłeś, iż znowu miałem w życiu coś na czym mi zależało, a potem to zabrałeś… Po co w ogóle się wtedy do mnie przypałętałeś?! Czemu nie dałeś mi spokoju?!

- Bo nie chciałem być sam… Bo ty nie chciałeś być sam… - odezwał się cichnący głos.

Idź do oryginalnego materiału