Opowieści z Martwego Świata - Historia Pierwszego XVIII

krancowo-postapokaliptycznaopowiescinternetowa.com 2 lat temu

Nadchodzący Błysk miał być dla Pierwszej Grupy nowym symbolicznym początkiem. Migoczącą w oddali nadzieją nie tylko na opuszczenie tej okropnej kryjówki w której utknęli, ale przede wszystkim na ucieczkę z samego Krańcowa. Nie było więc niczym zaskakującym, iż był to chyba jedyny Błysk na którego wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali…

… i na którego przyszło im czekać naprawdę długo.

Kolejne mijające dni wyczyściły całą okolicę ich bazy ze wszystkiego co przydatne i zjadliwe. Doprowadziło to do sytuacji, gdzie by znaleźć cokolwiek, musieli posuwać się w głąb miasta. Małymi grupami przekradali się więc bocznymi uliczkami i zabierali z napotkanych domostw przy centrum wszystko czym można było się posilić. Niestety, coraz częściej zdarzało się, iż wracali po prostu z niczym.

Im bliżej centrum tym więcej było ludzi, a co za tym idzie trudniej było trafić na nietknięte mieszkanie czy dom. W trakcie tych odległych szabrów często ocierali się o innych zbieraczy szukających prowiantu. Po ostatnich doświadczeniach nikt nie miał jednak ochoty na jakiekolwiek kontakty z obcymi. Z tego względu każdego napotkanego człowieka przepędzano i pilnowano by nie ruszył w ślad za nimi.

Jedynym pozytywnym przebłyskiem w całej tej dramatycznej sytuacji było to, iż Drugi mimo traumy jaka spotkała go w piwnicy, nie załamał się. Chociaż jego palce magicznie nie odrosły, a na pokiereszowanej twarzy pozostała mu ciągnącą się przez policzek okropna blizna, to jego zachowanie po pierwszych dniach szoku, wróciło do zupełnej normy. Czasami choćby żartował z ran jakie mu zadano, przez co przygnębiająca atmosfera jaka panowała od porwania, z czasem nieco się przerzedziła.

Pierwszy był jednak przekonany, iż jego zachowanie było tylko grą. Uważał, iż Grzesiek udaje niewzruszonego by nie pogarszać nastroju swoich wyczerpanych i coraz bardziej wyplutych z nadziei towarzyszy.

Sam odczuwał od momentu porwania masę sprzecznych odczuć. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż nie był w stanie przewidzieć jak potoczą się losy psychopatycznej pary. Oszczędzając ich tego pamiętnego dnia, zrobił to, co w tamtym momencie uważał za słuszne. Niestety, takie tłumaczenie wcale nie poprawiało mu humoru. W środku wiedział, iż gdyby wtedy nacisnął spust albo chociaż nie zostawiał im kartki z radami i broni, cała sytuacja mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej.

Pierwszy prawdopodobnie pogrążyłby się całkiem w swoich rozterkach, ale na szczęście miał w tej chwili tyle obowiązków, iż nie miał po prostu na nie czasu. Jako najbardziej doświadczony szabrownik to przecież głównie on nadrabiał braki w ich zaopatrzeniu, często ratując kompanów przed głodem.

A Błysk wciąż nie nadchodził...

Zniecierpliwieni członkowie Pierwszej Grupy, wymęczeni dodatkowo pogarszającymi się warunkami w kryjówce, zaczęli podświadomie doszukiwać się jakichkolwiek sygnałów świadczących o możliwości pojawienia się w go w najbliższym czasie. Gdy pewnego dnia Siódmą zaczęła bardzo boleć głowa, większość uznała, iż delikatna dziewczyna musi zawczasu reagować na jego nadejście. Ponieważ jednak Błysk się nie pojawił nadzieje gwałtownie opadły, ale raz rozbudzona potrzeba poszukiwania znaków już nie minęła.

I tak gdy pewnej nocy Ósmy wracał z warty określając ją słowami „Kurwa, wypizgało mnie jak jeszcze nigdy”, natychmiast rozpoczęły się debaty, iż tak zimna noc po prostu musi zwiastować Błysk. Co oczywiście okazało się równie prawdziwym znakiem jak „Dzień w trakcie którego nie było słychać krzyków z miasta” albo „Tajemnicze wybudzenie większości grupy o trzeciej w nocy”.

Największym sceptykiem tego „wróżbiarstwa” był oczywiście Kuba, który wyjątkowo srogo ganił każdą rozpoczętą w tym temacie dyskusję. Mężczyzna był przekonany, iż gdyby istniało cokolwiek co zapowiadałoby nadejście Błysku to już dawno by to zauważył. Fenomen ten był według niego całkowicie nieprzewidywalny i jedyne co można było zrobić to uzbroić się w cierpliwość. Po kolejnych dniach fałszywie odczytanych znaków większość musiała niechętnie przyznać mu rację.

W końcu pewnego popołudnia, gdy grupa odpoczywała właśnie jedząc stary makaron, skromnie okraszony sosem do pizzy, pojawił się upragniony przedbłysk. Był to chyba jedyny raz w historii gdy nadejście tego jakże nieprzyjemnego błędu Nowego Świata wywołało uczucie ulgi, euforii i okrzyki wiwatów.

Ponieważ do sytuacji tej grupa przygotowywała się już od dawna, wszystko rozegrało się błyskawicznie i zgodnie z planem. Dziewiąty ze względu na swoją krzepkość i Pierwszy ponieważ był już kiedyś w jednostce wojskowej, przyjęli Remedium i wyprowadzili furgonetkę. Potem gromada, która zostawała w bazie ruszyła zabunkrować się w jej głębi, a Pierwszy zablokował od zewnątrz drzwi garażu tak by uniemożliwić niewykształconym dostanie się do środka.

Tuż przed kulminacją Pierwszy i Dziewiąty zamknęli się w samochodzie czekając na odpowiedni moment. Mimo, iż dostali najlepszą możliwą mieszankę to gdy najgorsza część Błysku minęła i tak potrzebowali kilku minut na dojście do siebie.

Pierwszy musiał ponownie odpalić auto, bo błysk oprócz bolesnego wpływu na organizmy żywe, miał w zwyczaju wyłączać wszystkie urządzenia elektryczne i przerywać pracę silników. Upewniając się, iż wszystko jest w porządku ruszyli w końcu w kierunku bazy wojskowej.

Dziewiąty wyjrzał natychmiast przez okno obserwując okolicę przez czarne gogle. – Jezus. To chyba będzie pierwszy raz od nie pamiętam kiedy, gdy będziemy spokojnie przemierzać miasto…

- Mhm… - mruknął Pierwszy starając się skupić na drodze. Zważywszy, iż wszystko było po prostu skąpane w niewyobrażalnej jasności i musiał prowadzić obserwując drogę przez prawie czarne szkła, nie było to dla niego łatwe.

Dziewiąty chciał chyba jednak za wszelką cenę uniknąć ciszy. Od momentu gdy Pierwszy chciał poświęcić się dla Szóstego, wyglądało na to jakby mężczyzna przełamał się do jego osoby i często zagadywał go gdy krążyli gdzieś razem. – Ty, ale dobrze pamiętam, iż byłeś już w tej bazie? Jak tam jest? Jakieś inne potwory niż na mieście? – spytał przesadnie zaciekawionym tonem.

- Zdecydowanie inne i dużo bardziej niebezpieczne. – odparł Pierwszy starając się trzymać pędzący samochód pośrodku drogi. - Nigdy nie zdecydowałbym się na powrót tam w innych okolicznościach. - dodał po chwili.

Dziewiąty przeciągnął się. Po jego minie widać było, iż mimo Remedium jest dość przytłumiony. Z tego co Pierwszy kojarzył był on jedną z osób, które dość kiepsko znosiły świadomy Błysk. Mimo to, może choćby dla rozbudzenia mężczyzna kontynuował rozmowę. – Nigdy tam nie byłem, choćby w Starym Świecie. - stwierdził sennym głosem. - Znałem tylko kilku chłopaków z Krańcowa co odbębniali tam służbę. Nie wiedziałem nawet, iż naprawdę gromadzili tam jakąś broń... Myślałem, iż to raczej taka.... pokazówka.

Pierwszy nim odpowiedział na pytanie sięgnął do boczka w drzwiach. Ponieważ kawa skończyła im się jakiś czas temu, ratował się znajdowanymi czasem energetykami. Te ukrywał w samochodzie przed innymi, bo był jedną z osób, które po prostu nie funkcjonowały bez kofeiny. - Masz! - zawołał rzucając mężczyźnie puszkę. - Trochę cię rozbudzi. A wracając do tego co mówiłeś... To jednak była baza wojskowa. – stwierdził pewnym głosem. – Może w Krańcowie uważaliśmy ją za pośmiewisko, ale jakby nie patrzeć jest dość blisko stolicy i tuż przy głównej linii kolejowej. Nie mogli zostawić jej tak po prostu bezbronnej. choćby o ile tak naprawdę była tylko złomowiskiem dla przestarzałego sprzętu to akurat nam nie robi to różnicy…

Dziewiąty otworzył puszkę dziękując skinieniem głowy. Gdy złapał już łyk jego głos zrobił się znacznie trzeźwiejszy. – Masz ty trochę racji. – stwierdził z lekkim czknięciem. – Dla nas bez różnicy czy to kakacz od ruskich czy beryl z Radomia. Klepać potwory będzie tak samo…

- Akurat to zrobiłoby nam różnicę. – wtrącił Pierwszy. – Z tego co pamiętam, beryle z pierwszego sortu były po prostu kiepskie. Wcale nie zdziwiłbym się jakby wypchnęli je do Krańcowa, ale ta baza to pozostałość Układu Warszawskiego. Oprócz mundurów wszystko tam pozostało poradzieckie.

- Ty! To może ukradniemy sobie BMP? – spytał nieco już rozbudzony Dziewiąty proponując zabranie starego ruskiego transportera.

- Dobiłoby nas spalanie… - odparł nieco zaskoczony Pierwszy. Zdziwiło go nie tylko, iż Dziewiąty zna nazwę wozów bojowych, ale też jego wiedza o miejscu produkcji Beryla – Nie pomyślałbym, iż interesujesz się wojskiem… - stwierdził po chwili

- Trochę mnie do militariów ciągnęło. – wyjaśnił Dziewiąty. – Jak byłem jeszcze w harcerstwie to robiliśmy różne rekonstrukcje, a drużynowy zabierał nas czasem na strzelnicę… Myślałem choćby żeby zostać zawodowcem…

- Coś nie wypaliło? – dopytał Pierwszy.

- Problemy z kręgosłupem… - westchnął Dziewiąty. – Trochę głupiałem jako nastolatek i praktycznie nie mam poduszek między kręgami. Najgorsze kurwa jest to, iż normalnie tego nie widać i pewnie na zwykłego poborowego z łapanki bym się nadawał, ale dla zawodowych badania są dokładniejsze…

W tym momencie mężczyźni podskoczyli, bo auto najechało na „coś”. Pierwszy wykonał szybką kontrę kierownicą i wyjechali z powrotem na środek drogi nie zwalniając choćby odrobinę.

- Może trochę sfolguj? - zasugerował Dziewiąty. - Wiesz, iż w tych goglach to gówno widać.

Pierwszy przygryzł nerwowo wargę. - Nie mogę... - odparł uspokajając się po tym nagłym podrzuceniu. - Nie wiemy ile będzie trwał ten Błysk. Pamiętaj, iż potwory budzą się jeszcze w trakcie wygaszenia, więc nie mamy dużo czasu...

- No dobra... - jęknął Dziewiąty. - Tylko się skup...

Mężczyzna popijał przez chwilę energetyka aż w końcu wbrew swojej sugestii i tak postanowił ciągnąć rozmowę dalej. Tym razem miał jednak znacznie cięższy temat. – Pierwszy… Słuchaj, tak się zbierałem już od dłuższego czasu. Wiem, iż nie zrobiłem ci z chłopakami zbyt miłego przyjęcia w naszej paczce. Ale no kurwa... Zanim się ciebie dobrze pozna to wydajesz się strasznym palantem. – Pierwszy popatrzył zdziwiony na kompana nie do końca rozumiejąc gdzie ta rozmowa ma zaprowadzić. – Chcę żebyś po prostu wiedział, iż wiem... Że się myliłem. Jesteś równy gość, choćby jeżeli ci czasem odpala… Ale w takim świecie to komu nie odpala… Po prostu dobrze, iż jesteś z nami.

Pierwszemu, któremu do niedawna tak naprawdę średnio zależało na opinii większości członków Pierwszej grupy, zrobiło się dziwnie słuchając tego wywodu. Mimo wszystko skoro udało mu się wejść z otaczającymi go ludźmi w normalną relację, postanowił tego nie zepsuć. – Dzięki. – siląc się by jego głos zabrzmiał jak najszczerzej.

- Głupio wyszło z tym Szóstym. – westchnął Dziewiąty kontynuując dalej swoją opowieść. – Cholera, gdyby nie ty, chłopak by już nie żył… Ale muszę o to spytać, bo dręczy mnie to od samego początku. Czemu ty tam zostałeś? Wiesz, zrozumiałbym naprawdę gdybyś zrobił to dla Grześka! Bo mimo wszystko widać, iż się kumplujecie. Ale dla Łukasza? Jaki miałeś powód? Przecież on wybrał cię ostatniego w grze Daniela, w czasie kłótni stanął za Decem i tak naprawdę nigdy choćby nie widziałem żebyście gadali...

Pierwszy westchnął jak za każdym razem gdy ktoś zadał mu to pytanie. A Dziewiąty nie był wcale jedyny. Tylko, iż tym razem był zamknięty z pytającym w samochodzie i nie miał możliwości wyłgać się w żaden sposób. – Bo to ciągle dzieciak… - stwierdził w końcu. – Niezniszczony, trochę naiwny, mający ciągle nadzieje, plany, swoje „zauroczenie”… To wszystko czego ja już nie mam i mieć nie będę. Dla mnie życie jest już trochę bez znaczenia… Nie zależało mi na nim jakoś szczególnie kiedyś i nie zależy mi teraz. Gdybym mógł się poświęcić robiąc coś ważnego to zrobiłbym to… Tak jak zrobiłem wtedy.

- Cholera… - syknął Dziewiąty. – Więc jesteś jakimś rodzajem idealisty… - stwierdził mocno skonsternowany i po chwili wrócił do znacznie lżejszego tematu. – Ale w jednym się nie mylisz chłopie. Szósty jest zajebany w Sarze po całości. Gdyby się dowiedział, iż na niego nie zagłosowała to chyba by się zajebał…

- Dalej nikt mu nie powiedział o głosowaniu? - spytał Pierwszy.

- Wszyscy myśleli, iż ty to zrobisz. – stwierdził nagle Dziewiąty. - Jak można uratować komuś życie i choćby nie chcieć z tego tytułu wdzięczności...

- Można... - westchnął Pierwszy, któremu natychmiast przyszła do głowy psychopatyczna para.

- No, ale to nie jedyny jego powód do zmartwień. - wtrącał dalej Dziewiąty. - Sara ślęczy u niego całe dnie jak jakaś dobra mamuśka, a w nocy pcha się z Danielem...

W tym momencie Pierwszy szarpnął odruchowo kierownicą i to mimo, iż nic nie blokowało mu drogi. Rzucony w bok samochodu Dziewiąty zawołał natychmiast. - Co jest? Co się dzieje?!

- Przeszkoda... - skłamał Pierwszy. - Skąd ty w ogóle wiesz takie rzeczy? jeżeli to tylko słowa Daniela, brałbym jednak na nie sporą poprawkę... - dodał pamiętając, iż jego kuzyn od zawsze lubił popuścić wodzę fantazji.

Dziewiąty pokręcił głową. - Jak chcesz sobie to sprawdzić, to gdy Daniel nie będzie miał nocnej warty podejdź pod tego starego żuka co stoi prawie na końcu hali. Zrobili tam sobie „gniazdko” jebania. Czasem to miałem wrażenie, iż oni to się tam zaruchają…

Pierwszy słysząc to pokręcił ze wstrętem głową. - Dios mío, haz que me olvide pronto... (Dobry boże, spraw żebym gwałtownie o tym zapomniał) - szepnął cytując frazę pewnej postaci z hiszpańskich telenowel. - …podziękuję, programy przyrodnicze nieszczególnie mnie fascynują. - dodał po chwili. Słysząc to Dziewiąty prychnął, a Pierwszy dopytał. - Szósty się tego nie domyśla?

- Po pierwsze nie są parą więc i tak nie miałby prawa mieć do niej pretensji. - odparł jego kompan. - A po drugie tamta praktycznie sama tula go do snu. Doskonale wie kiedy młody śpi i ich nie nakryje...

Pierwszy poczuł jak przelewają się w nim mdłości i to wcale nie wywołane Błyskiem. - Uważasz, iż to w porządku?

Dziewiąty pomachał na boki dłonią jakby coś rozważał. - No słuchaj, nikt tu nie jest bez winy. Kurwa, Łukasz to chorobliwa stuleja. No chyba nie jest upośledzony i widzi, iż wzdycha do dziewczyny, która może i byłaby łatwa do poderwania, ale on w ogóle nie jest w jej typie. Z Drugiej strony Sara też nie jest w porządku, bo mogła mu określić jasne granice, a nie tak się z nim bawić. No bo chyba kurwa ślepa też nie jest i widzi jego zajebanie...

- Pomijając formę wypowiedzi, zgadzam się z tobą w peł... - zaczął Pierwszy, ale przerwał w pół zdania, bo rozproszony rozmową prawie wjechał na chodnik.

Autem znowu szarpnęło, a Dziewiąty uznał najwidoczniej, iż zagadywanie Pierwszego w tym momencie nie jest dobrym pomysłem. Zamilkł więc skupiając się na dopijaniu energetyka.

Pierwszy był mu za to niewyobrażalnie wdzięczny bo mimo, iż znał Krańcowo jak własną kieszeń to w tych warunkach miał naprawdę duże problemy z wybraniem adekwatnej drogi. Skąpane w świetle fasady budynków były prawie niewidoczne i nie pozwalały ocenić w którym miejscu się znajdują. Znaki błyszczały tak mocno, iż nie sposób było z nich niczego odczytać, a asfalt praktycznie zlewał się z poboczem. Bywały więc momenty w których Pierwszy oceniał gdzie są wyłącznie po konturach otaczającej ich zabudowy.

W końcu po dwudziestu minutach błądzenia ulicami, mężczyźni wypadli na główną drogę prowadzącą za miasto. Ciemne, pozbawione liści drzewa zaczęły bardzo gwałtownie zastępować zabudowę. W końcu po kolejnym kwadransie dojechali do okolic bazy wojskowej. Sztuczny las, który miał chronić miejsce przed oczami ciekawskich, chociaż równie martwy co wszystkie inne rośliny w Krańcowie, wciąż nie pozwalał dostrzec budynków jednostki.

- Jak myślisz? - spytał Dziewiąty, gdy zatrzymali się przed bramą. - Zresetowało się czy nie?

- choćby jeżeli nie... - stwierdził Pierwszy. - To w środku wciąż jest masa cennego sprzętu... - mówiąc to docisnął delikatnie pedał gazu i przepychając wierzeje zderzakiem, wjechali do środka.

Pierwszy, kierując się ledwo widoczną drogą, dojechał najpierw do parkingu i budynku administracji. Te minął łukiem, bo doskonale pamiętał z ostatniej wizyty gdzie znajdowała się zbrojownia. W końcu zatrzymując się przed stojącym nieco na uboczu składem i przyjrzał się podziurawionym od kul drzwiom. - Przygotuj się... - ostrzegł Dziewiątego. - Wygląda na to, iż budynek się nie zresetował. W środku może być naprawdę nieprzyjemnie...

Nieco zdziwiony mężczyzna skinął głową. Po chwili obaj wyszli z samochodu i powoli podeszli do wejścia. Zza uchylonych wrót wydobywał się wręcz niewyobrażalny odór.

- Kurwa... - syknął Dziewiąty zasłaniając twarz swoją wielką ręką. - Co to jest...

- Domyślam się... - odparł Pierwszy i zajrzał do środka.

Z początku był pewny, iż zobaczy niewykształconego którego zabił uciekając stąd jakiś czas temu. Jego truchło po tych kilku miesiącach musiało zgnić i zasmrodzić cały skład. Gdy jednak rozejrzał się po pomieszczeniu zobaczył coś zupełnie innego. Kilka martwych Grabarzy leżało porozrzucanych na podłodze. Ich czerwone płaszcze były poszarpane i dziurawe, a kolce w wielu miejscach połamane.

- Co tu się odjebało? - spytał Dziewiąty zasłaniając twarz kołnierzem bluzy.

- Wydaje mi się, iż przyszli po ciało potwora którego zabiłem... - odparł Pierwszy. - Najwidoczniej miejscowi niewykształceni nie przepadają za nimi. - dodał rozglądając się dalej po pomieszczeniu. - Dobra, nie ma czasu, pośpieszmy się! - mówiąc to ruszył w stronę oddzielonej części magazynu gdzie za kratą znajdowała się broń.

Nim jednak zdołał dojść do celu dostrzegł coś, od czego skóra ścierpła mu na plecach. W miejscu gdzie powinno leżeć truchło zabitego przez niego potwora usypany był mały kurhan, a u jego szczytu niczym przy grobie żołnierza, wbite były w ziemię dziwne karabiny.

Pierwszy zszokowany zatrzymał się nad swoistą mogiłą przyglądając się jej z uwagą. Podłoga zbrojowni pokryta była betonem, a mimo to ktoś lub coś zdołało wykopać w niej ogromną dziurę. - Tego nie mógł zrobić człowiek. – wyszeptał do siebie. Czy to znaczyło, iż niewykształceni z bazy wojskowej mieli w zwyczaju grzebać swoich zmarłych? Do tego świadomie broniły ciała przed Grabarzami?

- Wszystko ok? - spytał Dziewiąty również podchodząc do dziwnego grobu. Na jego widok zmarszczył czoło - Co to jest? – spytał wyciągając jednocześnie z ziemi jeden z karabinów. Ten, chociaż przednią częścią przypominał klasyczne AK-47, to mniej więcej od połowy zmieniał się w kostną strukturę, która na stałe musiała łączyć dłoń potwora z jego bronią.

- Mam taką dziwną myśl... - stwierdził Pierwszy. - Że te potwory odczuwają potrzebę chowania zmarłych pobratymców.

Dziewiąty wyrzucił ze wstrętem karabin i popatrzył w stronę zakratowanej części pomieszczenia. - Dobra, nie będzie się bawić w Trzeciego i robić z tego notatek. Bierzemy szpej i spierdalamy.

Pierwszy skinął głową i mężczyźni ruszyli pędem do pomieszczenia. Od samego początku mieli dokładny plan tego co zabierają. Dziesięć sztuk Ak-47 po jednym dla wszystkich członka grupy i masa amunicji. Mężczyźni zrobili kilka kursów zapełniając tył ciężarówki, ale ich źródełko gwałtownie się wyczerpało. Przeszukując kolejne skrzynie znajdowali coraz więcej pustych magazynków i czasem trochę luźnych nabojów. Te oczywiście też zabierali, ale zbrojownia gwałtownie została oczyszczona.

- Cholera.. .- westchnął Dziewiąty. - Myślałem, iż będzie więcej.

- Jest dużo! - uspokoił go Pierwszy.- To zdecydowanie więcej niż wyniosłem stąd gdy byłem tu poprzednio. Mamy jeszcze trochę miejsca na furgonetce. Organizujemy resztę rzeczy.

Pierwsza Grupa przewidziała, iż mała jednostka może nie mieć niesamowitych zapasów amunicji, dlatego mieli listę dodatkowych rzeczy do zdobycia. Po kilku minutach poszukiwania, Pierwszy i Dziewiąty odnaleźli magazyn z ubraniami. Otwierając jego wejście natknęli się na pierwszego z miejscowych niewykształconych. Potwór leżąc na plecach wyglądał jak martwy pająk, któremu do odnóży ktoś poprzyczepiał karabiny. Niestety, jego unosząca się klatka piersiowa świadczyła, iż jest jedynie nieprzytomny od Błysku. Chociaż bestia nie mogła im w tym momencie zrobić krzywdy to na jej widok Dziewiąty zamarł zmrożony.

- Spokojnie, jeszcze przez jakiś czas się nie obudzi. – uspokoił go Pierwszy przechodząc łukiem obok potwora. Dziewiąty już nieco pewniej ruszył za nim.

Przetrzepując magazyn z ubraniami mężczyźni znaleźli mundury Wz 93 - tak zwane „pantery”. Do tego buty, kamizelki, pasy na amunicję i inne podstawowe wyposażenie. Zbieranie sprzętu trochę trwało, bo musieli szukać rozmiarów dla całej grupy. Na szczęście wojskowe ciuchy miały dużą tolerancję jeżeli chodziło o wzrost i budowę ciała. Gorzej miała się sprawa z butami. O ile standardowe rozmiary znaleźli bez problemu to na drobną stopę Dix i płetwę Szóstego nie byli w stanie wyszukać nic pasującego. - Kurwa. - syknął Dziewiąty. - Jak mniejszy ode mnie kolo może mieć taka girę? Na pewno dobrze napisał ten rozmiar? - dopytał podając Pierwszemu kartkę.

Ten przyglądając się cyfrze „46” westchnął. - Tak... Po prostu jest jedną z tych osób u których najpierw widzisz nogi, a potem długo nic...

Zrezygnowany Dziewiąty zabrał worki z butami i mężczyźni ruszyli do kolejnego punktu. Tym razem ich celem była stołówka, a raczej jej spiżarnia. Miejsce odwiedzali jako ostatnie, bo nie byli pewni czy zgromadzone zapasy będą się do czegoś nadawać.

Ogromny budynek znajdował się mniej więcej w centrum bazy. Jego główne pomieszczenie wypełnione było długimi stołami przy których stały rzędy rurkowatych krzeseł. O zgrozo, na jego środku leżeli trzej niewykształceni, śpiący w ten sam charakterystyczny zdechło-pająkowy sposób.

Mijając ich cichaczem ruszyli przez wewnętrzne drzwi do kuchni, a potem do spiżarni. Tam na długich stalowych regałach leżały pudła pełne zakurzonych konserw, worki zgniłych ziemniaków, spleśniała włoszczyzna, ale oprócz tego cukier, ryż i tym podobne rzeczy. Dziewiąty używając noża otworzył jedną puszkę dla testu. Gdy ze środka nie wydostał się żaden podejrzany zapach, mężczyzna nabrał trochę tłuszczu z mięsem na ostrze i spróbował.

- I jak? - spytał Pierwszy.

- Dobre! - odparł mężczyzna. - Bierzemy do pełna!

Mężczyźni zaczęli więc wynosić ze środka wszystko co przydatne. Pod koniec akcji furgonetka była już tak wypełniona wyszabrowanymi dobrami, iż nie byli w stanie otworzyć drzwi od paki. Ostatnie zapasy wrzucali więc przez szoferkę. Niestety, w którymś momencie zauważyli jak śpiące potwory zaczynają coraz gwałtowniej reagować na robiony przez nich hałas. Gdy jedna z bestii zrezygnowała ze swojej pozy i przerzuciła się na bok uderzając karabinami o ziemię, stwierdzili, iż czas uciekać.

Pakując się do furgonetki ruszyli tą samą drogą co wcześniej i bez komplikacji przejechali przez bramę opuszczając jednostkę. Gdy byli już na drodze Dziewiąty obrócił się w stronę znaku sygnalizującego wyjazd z miasta. - Już niedługo skurwysynu...- powiedział głosem pełnym wstrętu. - Już niedługo! – zawołał ponownie znacznie głośniej.

***

Moment opuszczenia bazy Pierwszy i Dziewiąty wybrali niemal perfekcyjnie. Ledwo bowiem oddalili się od jej granic, a niebo zmieniło kolor na brunatno-czerwony świadcząc o zbliżającym się wygaszeniu. Wedle obserwacji, które grupa prowadziła już od dawna, był to mniej więcej moment gdy niewykształceni zaczynali wracać do zmysłów. Tuż przed tym jak mężczyźni wjechali w okolice swojej kryjówki nastąpił koniec Błysku. Na szczęście choćby gdyby ktoś usłyszał teraz ich samochód, nie było szans, by ruszył za nimi w pościg.

Dziewiąty mimo, iż na wyprawę dostali najlepszą mieszankę, zaczął pod koniec trochę słabować i z głową wciśniętą w szybę nie odezwał się przez resztę drogi. Dopiero gdy dojechali do bazy sięgnął po ostatnie pozostały mililitry Remedium. Było go już za mało na przetrwanie kolejnego Błysku, ale był w stanie trochę postawić na nogi…

Mężczyźni otworzyli zamknięte drzwi i wjechali samochodem na wolne miejsce w wewnętrznym garażu.

Tam czekała na nich Dix, która z butelką wody łykała środki przeciwbólowe. - Wróciliście… - stwierdziła tak entuzjastycznym tonem na jaki pozwalał pobłyskowy kac. – Jak poszło? – spytała zerkając w stronę samochodu.

- Sama się przekonaj! – zawołał Dziewiąty nieco niefrasobliwie otwierając boczne drzwi przez co spora część ich zapasów wysypała się na podłogę. Na szczęście nic się nie potłukło, nie podarło i nie wystrzeliło.

Widok wypchanego samochodu sprawił, iż dziewczyna prawie podskoczyła z radości, a taki entuzjazm po Błysku był czymś naprawdę niezwykłym. – Szkoda, iż reszta jeszcze dogorywa… To jest… Boże… - zawołała ze łzami w oczach. – Najlepsze co nas ostatnio spotkało….

Przez następne kilka godzin kolejni członkowie grupy, którzy zdołali dojść do siebie przychodzili by przyglądać się zdobyczy. Dziewiąty, Pierwszy, a później Dix rozładowali cały towar układając go na podłodze garażu; broń, amunicja, jedzenie i ubrania wydawały się wręcz nieprzebrane.

Gdy wszyscy byli już przytomni rozpoczął się festiwal wybuchów radości. Gromada zaczęła przymierzać nowe stroje i zakładać na siebie wyposażenie.

- Tylko niech nikt się nie zastrzeli, błagam... - jęknął Drugi widząc jak Szósty i Siódma mierzą do siebie naśladując dźwięki wystrzałów.

W międzyczasie przebrany już Daniel i Dziewiąty przyciągnęli do garażu stolik i krzesła z innych części budynku. Układając je obok siebie zrobili długi stół, przy którym wszyscy mogli usiąść. Wygłodzona grupa nie miała choćby zamiaru udawać, iż chce od początku rozsądnie podzielić zapasy. Ważniejsze było odbicie sobie tych ostatnich dni przymierania głodem. Trzeci pomógł Dix otworzyć kilka puch gulaszu. Zawartość przelali do ogromnego gara nieużywanego od czasów pamiętnej chińskiej uczty. W ciągu zaledwie kilku minut zapach starego oleju zniknął przykryty aromatem mięsnego wywaru gotowanego na gazowej kuchni.

Ponieważ przez ostatni tydzień wszyscy jedli jedynie makaron z niewielką ilością pomidorowego przecieru trudno było się dziwić, iż niektórym od zapachu łzy stawały w oczach.

- Kurwa, stary, dobra, nakładaj już! - zawołał Ósmy machając przed głową Kuby miseczką.

Trzeci mieszając gulasz pokręcił głową. - Nie wiemy ile to stało. Lepiej niech się dobrze przegotuje...

- No ja pierdolę, to będę chory... Kładź!

Kuba wzruszył ramionami i nalał Ósmemu porcję, a wtedy reszta grupy również postanowiła nie czekać. Jedynie Pierwszy, który był chyba najbardziej cierpliwy, wstrzymał się z posiłkiem, aż ten nie będzie gorący. - To co zostało gwałtownie się zagotuje... - przekonywał swój żołądek obserwując z językiem pod gardłem jak reszta jego kompanów osiąga ekstazę jedząc letni sos.

Gdy Czwarty i Ósmy podjedli, zaczęli uruchamiać światła w stojących samochodach tak, iż garaż zrobił się nagle o wiele jaśniejszy i przyjemniejszy. Po pierwszym szybkim posiłku wszyscy stwierdzili, iż nie warto jeszcze kończyć uczty. Otwarto kilka kolejnych puszek, zalano gar nową porcją mięsa, a gromada ponownie zasiadła do przygotowanego wcześniej stołu. Na blacie oprócz talerzy z gulaszem zaczęły pojawiać się inne frykasy. Członkowie Grupy zaczęli bowiem dzielić się tym to co ukryte mieli na czarną godzinę. Gdzieś znalazła się paczka żelków, ktoś przyniósł napoczętą bombonierkę, to znowu znalazło się opakowanie paluszków.

-Gdyby ktoś spojrzał teraz na nich nigdy nie uwierzyłby, iż są jedynie bandą przypadkowych ludzi uwięzionych w pokręconym mieście. W tych czystych mundurach, z radosnymi twarzami przypominali raczej jakiś wojskowy oddział, który spotkał się by świętować zwycięską misję.

Z zapasów wojskowych udało im się wykraść nie tylko jedzenie, ale również kawę. Pierwszy zagotował „szambiankę” by w końcu napić się wytęsknionego napoju. Widząc go otwierającego paczkę Czwarty zawołał. - To już zrób dla wszystkich!

W tym momencie Drugi popatrzył na niego jakby mężczyzna wypuścił z ust wiązankę herezji. Prawie przeskakując przez stół odepchnął Pierwszego od czajnika. – Nie! Ja zrobię kawę od której nie poumieramy...

Pierwszy pokręcił głową wracając do stołu. Wtedy kątem oka dostrzegł stojącego z tyłu garażu Żuka. Na widok miłosnego pojazdu otrzepało go po prostu przeraźliwie. Siadając do stołu zajął miejsce z którego auto nie było widoczne.

Mimo braku alkoholu impreza rozkręcała się w najlepsze. Grzesiek używając cukru i mleka w proszku przygotował kawę której smaku nie była w stanie zabić choćby szambianka. Siedzący przy stole jedli i pili wspominając przygody jakie spotkały ich do tej pory.

- ...Gdyby wtedy nie poraził nas Kolejarz, moglibyśmy już być poza miastem... - wspominał Trzeci.

- ... Ostrzelaliśmy przez okna te Dziady, a jeden jak nie walnie ręką w ścianę. Myślałem, iż wyciągnie kogoś na zewnątrz...- opisywał Szósty

- ... Patrzę i widzę, iż im ten samochód gaśnie. Myślę sobie „jesteśmy ugotowani”. Przecież wszędzie dookoła pełno Gospodarzy... - rozprawiał Czwarty.

Pierwszy nie wtrącał się w ich wspominki, ale wsłuchiwał się w nie z jakąś dziwną satysfakcją. Był to wyjątkowy moment w jego życiu, gdy słuchając czyichś opowieści, sam również był ich częścią. Mimowolnie poczuł, iż na twarzy pojawia mu się uśmiech. By go ukryć gwałtownie złapał łyk przesłodzonej i mocno mlecznej kawy. – Napój dla dzieci... - westchnął w myślach.

Nagle jego wzrok spadł na okaleczoną dłoń Drugiego. Cała euforia jaką odczuwał prysnęła tak nagle jak się pojawiła.

- Ten cholerny garaż! - zawołała niespodziewanie Dix unosząc do góry swój kubek. – Nigdy bym nie pomyślała, iż będę robić tutaj coś bez obrzydzenia!

- Seks z Kamilem też się w to wlicza? – spytał z przekąsem Dziewiąty.

- Współżycie z Kamilem byłoby obrzydliwe bez względu na okoliczności… - zawtórował Daniel, a większość stołu wybuchnęła śmiechem.

Dix spojrzała wyzywająco na kuzyna Pierwszego i okręcając się subtelnie dookoła swojego chłopaka, usiadła mu na kolanach. – Patrz i zazdrość…- wyszeptała całując go namiętnie w usta. Kamil, który po tym przedstawieniu założył ręce za głowę, popatrzył na Daniela z triumfalną miną.

- Tusze… - stwierdził Daniel. – Ale z jakiegoś powodu nie zazdroszczę. – w tym momencie jego wzrok spadł na Siódmą, która uśmiechnęła się głupio czerwieniąc się przy tym jak rudowłosy burak.

Siedzący obok niej Szósty popatrzył na nią zdziwiony, ale dziewczyna ukryła swoje zachowanie udając, iż upuszcza coś pod stół.

Drugi obrócił się w tym momencie do Pierwszego patrząc na niego z diabelską miną. – Pozwolisz, iż doleję ci jeszcze napoju od którego nie umiera wszystko co ma w środku trochę życia?

- Pijesz do mnie? Czy do tego jak robię kawę? – spytał Pierwszy.

Drugi wlewając mu do szklanki obrzydliwie przesłodzone pseudo cappuccino, popatrzył na niego z wyrzutem. – Nie chcę żebyś znowu się pogrążał w tej swojej grobowej zadumie! Nie pozwalam! Chłoń naszą cholernie radosną atmosferę albo wbiję ci ją tym dzbankiem w ten durny łeb…

Pierwszy biorąc kubek popatrzył na Drugiego ze sztucznym uśmiechem. – Pójdę na dach… - stwierdził nagle. – Zobaczę czy ta nasza „radosna atmosfera” niczego nie przyciągnęła… - mówiąc to wstał od stołu, ale nim zdążył dać krok w stronę wyjścia, drogę zagrodził mu Daniel.

- Obawiam się bracie, iż dziś nie będzie wam dane nigdzie uciec… - powiedział wskazując palcem na stół.

Pierwszy obrócił się i zauważył, iż wszyscy zamilkli wpatrując się w niego. Zdenerwowany spojrzał na Drugiego, który podniósł się trzymając w ręku szklankę z kawą. – Moi mili co mogę powiedzieć. Przeżyliśmy piekło… Walczyliśmy w nim z potworami, ludźmi, tym cholernym światem, a czasem choćby sami ze sobą. Ale przetrwaliśmy! Przetrwaliśmy i zjednoczyliśmy się jak jeszcze nigdy wcześniej! Te tygodnie, które spędziliśmy tutaj walcząc o każdą minutę życia sprawiły, iż staliśmy się sobie bliscy jak rodzina. A czy tego chcesz Pierwszy czy nie, stałeś się częścią tej cholernej, dysfunkcyjnej, patologicznej i odjechanej rodziny. Do tego ta rodzina zawdzięcza ci najcenniejszą możliwą rzecz. Własne przetrwanie. Nikt dzisiaj nie pozwoli ci stąd odejść, nikt w tej rodzinie nie będzie dzisiaj sam… Zdrowie Pierwszego, mojego przyjaciela i naszego brata...

- Zdrowie! – zawołali chóralnie zgromadzeni podrywając się ze swoich krzeseł.

Chociaż Pierwszy zachował kamienną twarz to w środku poczuł coś naprawdę przyjemnego. Jakby w końcu zaczął odnajdywać swoje miejsce.

Ten wieczór nie miał się jednak wcale kończyć. Czwarty uruchomił radio w jednym z samochodów i przy akompaniamencie szlagierów z lat osiemdziesiątych zaczęły się pierwsze taneczne podrygi. Siódma porwała Daniela i razem z nim zaczęła wyginać się między ciężarówkami. Kamil chciał już złapać swoją dziewczynę, ale ubiegł go Drugi. Salutując Dix swoją pokiereszowaną ręką spytał potulnie. – Czy jako lider tej grupy mogę prosić?

Dix skłoniła się lekko i łapiąc Grześka pod ramię ruszyła podskakiwać obok Daniela i Siódmej.

- Szkoda, iż nie mamy jakiegoś piwka… - jęknął Ósmy.

- Wypijemy jak się wydostaniemy z tego piekła. – pocieszył go Dziewiąty.

Szósty, który spoglądał z zazdrością na Daniela, popatrzył nagle w stronę Pierwszego. Podsuwając się do niego spuścił głowę spoglądając na swoje kolana. – Chyba ze wszystkich to ja powinienem podziękować ci najbardziej. Zaryzykowałeś dla mnie życiem, a ja nawet… choćby nigdy nie traktowałem cię jak przyjaciela. Tak naprawdę byłem wściekły, bo Siódma ciągle o tobie mówiła i…

- Nie przejmuj się. – wtrącił Pierwszy. – Ktoś kiedyś powiedział mi, iż warto robić coś dobrego, bo tak po prostu powinno się postępować…

- Moje szczęście. – szepnął nieśmiało chłopak.

W międzyczasie Dziewiąty podkradł Grześkowi Dix, wyprzedzając Kamila, który już zmierzał w jej stronę.

- Ech… - westchnął Grzesiek wracając smutno do stołu. – Szkoda, iż nasza grupa nie była bardziej koedukacyjna. – zakpił wypinając język.

Pierwszy słysząc to pokręcił głową. – Myślę, iż raczej wolałbyś mieć tu harem, a nie koedukację.

- Ja nie potrzebowałbym haremu… - wtrącił Szósty.

Drugi popatrzył na niego ledwo powstrzymując zakłopotanie. – To zgarniaj ją, bo Daniel ze swoimi słoniowatymi ruchami zaraz jej powyrywa ręce.

- Myślisz? – spytał chłopak spoglądając w stronę tańczącej pary.

- No pewnie! – potwierdził Grzesiek. – Kiedy ci się trafi następna okazja...

Zmotywowany chłopak poderwał się z miejsca i na sztywnych nogach podszedł do Siódmej. Gdy wyciągnął do niej rękę dziewczyna nieco się zmieszała, ale gdy zobaczyła, iż Drugi ich obserwuje natychmiast chwyciła ją i zaczęła radosne pląsy. Odrzucony Daniel zobaczył, iż Dziewiąty kłania się Dix i nim Kamil zdążył podejść porwał ją do tańca.

- Mam nadzieję, iż to się wyda dopiero jak wyjedziemy z miasta… - westchnął do siebie Drugi, a Pierwszy łapiąc temat spytał.- Żuk na końcu garażu?

- Kurwa mać! – zawołał Drugi.- Wiedziałeś? Od kiedy? Nie widziałem żeby gdzieś w garażu było narzygane…

- Dziewiąty mi dziś powiedział. – jęknął Pierwszy. – Kurwa, czemu on?

- I to „kurwa” podkreśliło powagę całej sytuacji. – stwierdził Drugi. - Kto wie co ona ma w głowie? Co tak naprawdę ją przyciąga?

Pierwszy pokręcił głową, gdy nagle dosiadł się do nich Trzeci. – Pierwszy, Drugi, musimy pogadać.

- Co jest Kuba? – dopytał Grzesiek.

Trzeci z miną przerażająco poważną jak na atmosferę jaka panowała, wyskoczył z dość dziwną propozycją. - Słuchajcie, przejrzałem te zapasy i tak doszło do mnie, iż zamiast zmieniać miejsce, powinniśmy spróbować uciec już teraz…

- Uważasz, iż nie potrzebujemy nic więcej? A środki medyczne? Woda? – przypomniał Pierwszy.

Trzeci podrapał się po brodzie. – Sam powiedziałeś, iż wody nie zabierzemy dużo. W ogóle niczego nie zabierzemy zbyt dużo, bo według mnie powinniśmy uciekać na piechotę…

- Co? Czemu?! – zawołał zdziwiony Drugi.

Trzeci oparł się o krzesło biorąc ze stołu kandyzowaną skórkę pomarańczy. – Słuchajcie, nie ma się co oszukiwać. Jest nas dziesięć osób i zapasy do przewiezienia. Potrzebowalibyśmy tak na dobrą sprawę trzy samochody i to w nienagannym stanie. A nienaganny stan w Krańcowie to można wsadzić między bajki. Naprawiać teraz jakiś wrak i szukać części to marnowanie zasobów… Nie mówiąc już o tym, iż drogi mogą być nieprzejezdne albo zablokowane przez potwory. Sami mamy przykład jak skończyła się ostatnia ucieczka samochodem. Straciliśmy zapasy i prawie życie...

Drugi słysząc to zmarszczył czoło. – Nie wiem…

- Pomyśl Grzesiek. – przekonywał Trzeci żując pomarańczową skórkę. – Przez te skryte szabry nabraliśmy dużo doświadczenia w przekradaniu się po mieście. Idąc na piechotę jesteśmy bardziej elastyczni. Możemy w każdym momencie ukryć się w jakimś budynku, skręcić w jakiś dziki szlak…

- Jest w tym trochę racji. – stwierdził Pierwszy. - Samochód ogranicza nas do dróg, a prawda jest taka, iż skradając się obtłokami dostawaliśmy się w pobliże centrum bez niepotrzebnego wychylania.

Drugi zamyślił się spoglądając bezmyślnie na Kamila, któremu udało się w końcu dobić do swojej dziewczyny. - Muszę to przemyśleć... Pogadam z pozostałymi...

***

Z początku pomysł jaki podsunął Kuba spotkał się z niemal jednogłośnym odrzuceniem. Większość myśląc o ucieczce z miasta nie brała choćby pod uwagę, iż mogą próbować zrobić to na pieszo. Z czasem jednak koncepcja zyskiwała co raz większe poparcie, między innymi dzięki godzinom tłumaczeń samego Trzeciego i argumentom jakie wysuwał. W końcu Drugi mający główny głos zadecydował, iż plan zostaje przyjęty. Krańcowo należało opuścić bo tu jak wszyscy uważali, nie czeka ich już nic dobrego. Oczywiście nikt nie miał zamiaru zrobić tego bez odpowiedniego przygotowania.

Już w dwa dni po imprezie zaczęło się planowanie całego przedsięwzięcia. Na początek podzielone zostały zapasy z jednostki wojskowej i resztki jakie mieli jeszcze w bazie. Żywność którą można było łatwo transportować oddzielono od pozostałej i nie wolno jej było ruszać, bo była przeznaczona na ucieczkę. Grupa przeprowadziła serię testów żeby sprawdzić ile zaopatrzenia mogą przenieść poszczególni członkowie bez przesadnego wycieńczania się. W końcu każdy otrzymał swój przydział transportowy. Najsilniejsi z grupy czyli: Daniel, Pierwszy i Dziewiąty mieli nieść wodę i konserwy bo te ważyły najwięcej. Nieco mniej krzepcy Drugi, Ósmy, Trzeci i Czwarty - zapas amunicji i suchy prowiant. Dziewczynom oraz Szóstemu zostawiono do transportu środki opatrunkowe oraz inne drobne przedmioty. Oprócz tego każdy musiał jeszcze mieć karimatę do spania, swój karabin i magazynki przy pasie.

Dalsze plany dotyczyły miejsca ich ewentualnej ucieczki i trasy jaką powinni obrać. Bardzo gwałtownie odrzucono kierunek Warszawy. Chociaż stolica Polski była jak najbardziej w ich zasięgu to grupa nie robiła sobie zbyt dużych nadziei. Z góry założyli, iż cała Polska, a być może choćby świat wygląda w tym momencie jak Krańcowo. W tym wypadku gęste zaludnienie Warszawy prosiło się o armię niewykształconych i bandytów. Zamiast tego podjęli decyzję o wyruszeniu do Kamienicy. Było to niewielkie miasteczko oddzielone od Krańcowa równie małymi wioskami. Miejsce wybrano z kilku powodów. Kuba uważał, iż na drogach wiodących przez pola praktycznie nie powinno być niewykształconych, a Czwarty który sam wychowywał się na wsi dodał, iż większość gospodarstw ma na podwórzach studnie, więc będą mieli łatwo uzupełniać wodę. W najgorszym wypadku grupa założyła, iż mogłaby na stałe osiąść w takim gospodarstwie i robić jedynie wypady do pobliskich miejscowości po zaopatrzenie.

Gdy plan był już ułożony i wszystko przygotowane, Drugi wyznaczył ostateczny termin wymarszu. Wiązało się to przynajmniej z jednym pozytywnym aspektem. Zapasy, których nie byli w stanie zabrać, szkoda było zmarnować, więc grupa przynajmniej przez kilka dni jadła do syta i wypoczywała przed drogą, bo szabry z oczywistych względów zostały wstrzymane. To trochę rozluźniło atmosferę, która jednak ponownie zgęstniała na dzień przed wymarszem.

Pierwszy, który zbierał swoje rzeczy z worka przy leżance, gwałtownie zauważył, iż wszyscy spochmurnieli. Zdawał sobie sprawę, iż o ile jeszcze jakiś czas temu na ucieczkę z miasta patrzono jak na nadzieję powrotu do normalności to w tej chwili nikt nie miał już złudzeń. To był przymus, by mogli przetrwać. Sam również miał obawy, ale wynikały one z innej rzeczy. Doszło właśnie do niego, iż przyzwyczaił się do tych ludzi. Gdyby jednak okazało się, iż po tamtej stronie czeka ocalenie. Czy znowu zostałby sam? - Nie. - Przecież byli ze sobą tak bardzo związani... Ale czy na pewno? Co tak naprawdę łączyło ich oprócz chęci przetrwania? Czy gdyby po tamtej stronie rzeczywiście czekał normalny świat. Gdyby udało im się odnaleźć jakiś rodzaj pomocy. Gdyby wszystkich wywieziono do innego miasta to czy ktoś z nich zadzwoniłby czasem do niego? Spytał co słychać? Zaprosił na kawę? Z jakiegoś powodu zaczęły nim szarpać wątpliwości...

Pakując resztkę swojego dobytku wyciągnął czarną maskę gazową, niegdyś jego nieodłączną towarzyszkę. Przyglądając się zbitemu wizjerowi zobaczył w szkle własną twarz podzieloną na części. - W najgorszym wypadku znów zostaniemy sami... - westchnął Pierwszy i biorąc ze sobą maskę wyszedł z pomieszczenia.

Mijając ganiających po całej bazie kompanów, którzy również zbierali swoje rzeczy, przeszedł korytarzem do garażu, a potem pod drabince serwisowej wszedł na dach budynku. Niebo nad Krańcowem przybierało właśnie granatową barwę. To była ich ostatnia noc w tym miejscu. Siadając na brzegu dachu przyjrzał się jeszcze raz masce. Przyszło mu teraz na myśl jak bardzo zmienił go ten świat. Przed jego powstaniem nigdy nie pomyślałby, iż znajdzie się jeszcze coś na czym będzie mu mogło zależeć...

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk skrzypiącej drabiny. Drugi pojawił się tak nagle, iż Pierwszy nie zdążył choćby drgnąć.

- Wiedziałem! - zawołał mężczyzna doskakując do niego. - Dawaj to! - rozkazał łapiąc za maskę.

- Grzesiek co ty... - chciał zaprotestować Pierwszy, ale mężczyzna szarpał się z nim dalej.

- Oddawaj! Oddawaj! No już, oddaj mi to! - wykrzykiwał ciągnąc za paski przyczepione do gumy. W końcu wyszarpał Pierwszemu maskę z rąk i biorąc głęboki zamach cisnął nią gdzieś w dal...

- Grzesiek! - jęknął. - Chciałem ją zachować na pamiątkę...

- Mało masz problemów z przeszłością? - dopytał mężczyzna siadając zdenerwowany na brzegu dachu. - To ciągłe wspominanie to twój największy problem. Tamten Pierwszy umarł! Nie ma go! I nie warto go wspominać! Jesteś już inną osobą! - stwierdził pewnie.

- Inną może nie, ale coś się na pewno zmieniło. - odparł Pierwszy mimowolnie uśmiechając się. Niestety, jego wzrok znowu skupił się na okaleczonej dłoni Drugiego.

Grzegorz widząc jak mina mu rzednie szturchnął go pięścią. - Przestań przywiązywać do tego wagę! - zawołał machając w jego stronę kikutami jaki mu zostały. - Do cholery nie będę już choćby powtarzał, iż nie mogłeś przewidzieć jak się to rozwinie. Dlatego powiem ci dziś coś innego. Gdy podejmowałeś tamtą decyzję, pomyśl, iż nie robiłeś tego dla nich tylko dla siebie. Zrobiłeś to co było jak najmożliwiej prawe i moralne. Ocaliłeś swoją duszę przed upodleniem do jakiego doprowadza się masa morderców i bandytów krążących po mieście. Różnica nie jest w tym czy zabijamy, bo w tym świecie nie da się nie zabijać, ale z jakiego powodu to robimy. Jak dla mnie ocalenie twojej duszy było warte tych dwóch palców, więc KURWA! Nie myśl już o tym!

Pierwszy wsłuchując się w ten wywód pokręcił głową. - Niech ci będzie. Nie będę się tym przejmował!

- To przybij trójkę! - zażądał Drugi wyciągając okaleczoną dłoń.

- Co? - spytał Pierwszy.

- Przybijaj trójkę! - zażądał ponownie.

- Grzesiek... - jęknął Pierwszy, ale mężczyzna nie dawał za wygraną.

- Przybijaj! Udowodnij, iż się nie przejmujesz...

Pierwszy podnosząc oczy do góry wyciągnął trzy palce i przybił Grześkowi kaleczną „piątkę”.

- No! - stwierdził zadowolony Drugi. - W sumie szkoda, iż nie obcięła mi jeszcze jednego. Wtedy przybijałbyś „dwójkę” Drugiemu.

Pierwszy nie wytrzymał i mimo, iż starał się powstrzymać parsknął śmiechem.

- Cholera... - syknął Drugi. - Obiecałem sobie kiedyś, iż uda mi się cię rozśmieszyć. Musiałem tylko stracić kilka palców...

Pierwszy znów nie wytrzymał i zaczął śmiać się tak szczerze jak nie robił już od niepamiętnych czasów. - Dobra, wygrałeś...

Zadowolony Drugi oparł się spoglądając w ciemniejące niebo. - Więc jutro zaczynamy...

- No... - westchnął Pierwszy.

- Martwisz się? - dopytał Grzesiek widząc, iż mężczyzna nagle spoważniał.

- Nie o to chodzi... - odpowiedział Pierwszy. - Myślisz, iż gdybyśmy odnaleźli ratunek. Gdyby jednak czekało nas tam coś innego niż piekło... To czy my... Spotkamy się jeszcze kiedyś?

- Masz jakieś wątpliwości?! - spytał Drugi. - Chłopie, takie przeżycia jakie mieliśmy spajają ludzi na lata. A choćby jeżeli ktoś się wyłamie, pewnie Ósmy, bo to chuj, to dla mnie zawsze już będziesz kimś ważnym. Chciałbym żebyś był świadkiem na moim ślubie, żebyś został ojcem chrzestnym moich dzieci i żeby moja żona darła się na mnie, gdy będziesz wyciągał mnie w sobotę na ryby...

- Ja nie łowię ryb... - wtrącił Pierwszy.

- Ja też nie. - dodał Drugi. - Ale nie powiem żonie, iż idziemy do klubu na pip-show.

Pierwszy westchnął. - Jesteś niemożliwy...

- Wiem. - stwierdził Drugi klepiąc go po ramieniu. - Dlatego się nie przejmuj. Utknąłeś ze mną na resztę życia...

***

Pierwszy mógł na własne oczy przekonać się o tym jak zmienni w postrzeganiu pewnych rzeczy są jego kompani. Baza Służby Drogowej w której spędzili ostatni okres, z miejsca znienawidzonego i opluwanego, zyskała zupełnie nowe oblicze, gdy pojawiła się perspektywa jej ostatecznego opuszczenia.

Poranek dnia wymarszu chociaż rozplanowany był co do minuty to zupełnie nic się w nim nie kleiło. Na początek wszyscy oprócz Pierwszego obudzili się wyjątkowo późno. To oczywiście można by wytłumaczyć tym, iż chcieli dobrze wypocząć przed drogą. Potem rzeczy, które zaczęły się dziać były już naprawdę kuriozalne. Najpierw najwolniejsza kawa w dziejach, no bo jak tłumaczył Czwarty „Ale musimy się przecież dobrze dobudzić przed drogą”. Potem śniadanie, którego czas przygotowania zakrawał o jakąś komedię. Dziewiąty usprawiedliwiał to mówiąc. - Musimy dobrze zjeść, bo może nie być dziś czasu w obiad ani na kolację! Nie możemy się nachapać byle czym! Coś zbilansowanego i lekkiego. - Na stół trafiła więc jajecznica z jajek w proszku z pomidorami z puszki i wojskowymi sucharami. O zgrozo, gdy posiłek był już gotowy, jakoś nikt nie kwapił się by go dojadać. Zebrani grzebali w swoich paćkach rzucając co jakiś czas jakimś pojedynczym zdaniem.

Prawdziwe załamanie Pierwszy przeżył jednak, gdy poruszony został temat ich bazy. Miejsce z którego jeszcze nie dawno wszyscy chcieli uciec, stało się nagle wyjątkowo przyjemne.

- Jakbym miał być szczery. - zaczął nagle Szósty. - To wcale tak źle tu nie mieliśmy.

Dziewiąty słysząc to wycelował w jego stronę widelcem. - Bo jak dochodziłeś do siebie gnojku to dostałeś najlepsze miejsce! No, ale no sami kurwa przyznajcie. Okolica to tu była spokojna...

- W sumie dla wszystkich znalazł się tu jakiś kąt, gdy chciał trochę prywatności. - stwierdził znacząco Daniel przez co Pierwszy o mało nie zwrócił jajecznicy.

- Szkoda trochę tych zapasów które zostawiamy... - westchnęła Siódma. - Wiem, iż nie zabierzemy wszystkiego, ale jakoś tak... Żal to zostawiać.

- No. - potwierdził Szósty. - Tak na dobrą sprawę to mogliśmy jeszcze zostać tu parę dni nie naruszając tego co zostawiliśmy na podróż.

Głosem rozsądku nie okazał się choćby Trzeci, który wspomniał. - W sumie mieliśmy wyruszyć rano, a zaraz będzie południe. Może wstrzymamy się jeszcze jeden dzień...

Niespodziewanie to Dix spróbowała postawić maruderów do pionu. - Chłopaki jutro będzie dokładnie takie samo. Będziemy mieli te same wątpliwości, więc nie warto czekać. Wiemy już, iż na mieście nie zrobi się bezpieczniej, za to nie wiemy czy nie zrobi się gorzej! Grzesiek, odezwij się! - zarządzała na koniec.

Drugi uśmiechając się odłożył swój kubek. - Ja czekam tylko aż skończycie jeść. choćby nie brałem pod uwagę, iż zostaniemy tu choćby chwilę dłużej. Nikt z nas się już lepiej do tego nie przygotuje...

- Ale naprawdę jest już późno... - wtrącił jeszcze raz z nadzieją Szósty. Drugi pozostawał jednak nie wzruszony.

- Więc przejdziemy dziś mniejszy kawałek miasta niż zaplanowaliśmy. W nocy i tak będziemy musieli się zatrzymać, ale zrobimy to już gdzieś bliżej centrum! Posłuchajcie, wiem, iż dziś macie wątpliwości. Do jutra będą jeszcze silniejsze, a pojutrze nie będzie już szans na opuszczenie tego miejsca. Zjemy wszystko co mamy i wrócimy do punktu wyjścia, starczy. Kończcie jeść! I już się nie ociągajcie...

Zganiona grupa przyśpieszyła posiłek i w ciągu pół godziny zebrali się przed drzwiami garażu. Z całym ekwipunkiem, który mieli ze sobą, nie sposób ich było nie pomylić z regularnymi oddziałami wojskowymi. To samo musiał zauważyć również Drugi, bo nim wyszli zwrócił się jeszcze do nich z kilkoma słowami.

- Słuchajcie, będziemy szli przez całe miasto. I oczywiście będziemy starali się pozostać w ukryciu, ale jest nas dużo i przez zapasy które niesiemy, nie będziemy zbyt szybcy. Dlatego gdybyśmy spotkali jakiś ludzi, jakichkolwiek ludzi... Strzał ostrzegawczy, a jeżeli nie odstąpią... zabijamy. choćby o ile nie będą wyglądali na wrogów, choćby o ile będą błagali o pomoc. Nie możemy już sobie pozwolić na żaden błąd, nie możemy na bieżąco oceniać ludzi, ani zabrać nikogo ze sobą, choćby biła mu z twarzy anielska poświata. To cena jaką musimy ponieść chcąc przetrwać. Wszyscy zrozumieli?

Grupa niemrawo skinęła głowami. Pierwszy pomyślał, iż te słowa musiały być dla Grześka wyjątkowo ciężkie. Widać było, iż nie jest zabójcą. Nie chciał tego robić, ale zmuszał się, bo tego wymagał ten świat.

W końcu Drugi podniósł rolowane drzwi i w pełni skupiona grupa wyruszyła w swoją podróż. Najpierw szlakami, którymi przekradali się w trakcie szabrów, a potem na żywioł. Chociaż każdy z nich mieszkał w Krańcowie i znał to miasto, czasem choćby od dziecka to nigdy nie wiadomo było gdzie czai się niebezpieczeństwo.

Bardzo gwałtownie zaczął im doskwierać nadprogramowy bagaż. Chociaż przez regularne szabry większość członków grupy przyzwyczaiła się do długich pieszych wypraw to choćby przy najlepszych strzałach nie wracali do bazy tak obładowani. Grzesiek który zakładał, iż będą szli aż do wieczora by pokonać jak największą część drogi, gwałtownie zrozumiał jak naiwne było to myślenie. Wykończeni drogą na postanowili udać się w okolice miejskiej auli koncertowej i odpocząć trochę w pobliżu koryta rzeki. Pomysł odpadł, gdy smród kwasu okazał się zbyt drażniący by pozwalało to wysiedzieć tam choćby chwilę dłużej. Drugie z miejsc, które wybrali na potencjalny postój również spaliło na panewce. Budynek starej piekarni Zakwas okazał się siedliskiem jakiegoś wyjątkowo dziwnego błędu. Przez szyby witryny dało się zobaczyć niewyraźne sylwetki ludzi, których tak naprawdę nie było w środku. Zrezygnowana grupa przysiadła w końcu blisko nieszczęsnej ulicy, gdzie Drugi i Pierwszy zostali porwani. Tym razem obyło się jednak bez wizyt dziwacznych niewykształconych. Po półgodzinnym postoju wrócili z powrotem do drogi, ale ta komplikowała się.

Najpierw natrafili na grupę szabrowników, którzy próbowali oczyścić z niewykształconych dawny sklep elektroniczny. Pierwszy nie do końca rozumiał czego ci ludzie tam szukali, ale Grzesiek nie dał im czasu by przyglądać się na finał walki. Omijając ich szerokim łukiem nadłożyli kawałek drogi. Potem nie było jednak lepiej. Dwa ogromne Dziady odpoczywające obok dawnej szkoły dla prymusów im. Józefa Wybickiego, zablokowały im przejście przez co musieliby przejść blokami obok muzeum kolei. Ponieważ wszyscy chcieli tego uniknąć, a i tak zbliżał się wieczór, zaczęli szukać miejsca na nocleg.

Niedaleko miejsca w którym utknęli znajdowała się dość leciwa przychodnia „Sup-med”. Jej budynek z jakiegoś powodu zabezpieczony był kratami w oknach. Do tego był dość przestronny i jeszcze otoczony wyschniętym żywopłotem, który mimo wszystko skrywał go przed oczami ciekawskich. Tam też postanowili rozbić się na noc.

Jak większość budynków w Krańcowie miejsce było otwarte. Nie mieli więc trudności z dostaniem się do środka. Wnętrze wydawało się zaś nietknięte ludzką ani niewykształconą ręką, za to wyjątkowo gwałtownie zrobiło się ciemne. Oświetlając drogę latarkami gromada weszła do dawnej poczekalni, gdzie znajdowała się recepcja oddzielona długim kontuarem z pleksą oraz wejścia do poszczególnych gabinetów lekarskich. Jej ściany oblepione były rzędami plakatów reklamujących leki na kaszel i przeziębienie, a pod nimi stały niewygodne łączone krzesła.

Łutem szczęścia nie musieli trudzić się z zabezpieczaniem całego obiektu i barykadowaniem przejść. W pokoju pielęgniarek udało im się bowiem znaleźć kasetkę z kluczami, w tym komplet do zewnętrznych drzwi. Gdy cały budynek był już zamknięty gromada rozłożyła karimaty na podłodze poczekalni i w świetle przygaszonych latarek zajęła się przygotowaniem kolacji.

Ta oczywiście nie była tak „luksusowa” jak ostatnie śniadanie w ich byłej bazie, ale i tak stała o niebo wyżej od makaronowej diety jaką mieli przed Błyskiem. Pierwszy przegryzał sobie suchary z jakąś mocno przyprawioną mielonką, gdy jego nasyceni już kompani zaczęli zwiedzać budynek.

- Tylko nie hałasujcie... - przestrzegł ich Grzegorz, który jako jedyny ściągnął już buty i wyciągał nogi na karimacie.

W tym czasie Daniel otworzył drzwi do jednego z gabinetów lekarskich.

- Czyżbyś chciał się bawić w doktora? – spytała go Siódma skradając się za nim jak cień.

Pierwszy słysząc to odłożył niedojedzonego suchara zamykając oczy. - Są takie rzeczy o których chciałoby się nigdy nie dowiedzieć... - pomyślał. Nagle usłyszał kolejne skrzypnięcie drzwi. Tym razem to Kuba i Dix weszli do gabinetu zabiegowego prawdopodobnie licząc, iż znajdą coś przydatnego.

W ciągu godziny budynek został przetrzepany i zwiedzony. Piąta i Trzeci znaleźli trochę dodatkowych bandaży, środków dezynfekcyjnych i przeciwbólowych, ale niestety nic więcej.

Zmęczona gromada zaczęła zbierać się w końcu na swoich karimatach. O dziwo gwałtownie okazało się, iż nikt nie ma szczególnej ochoty na spanie.

- Jak bywałem na takich obozach. - zagadnął nagle Dziewiąty. - To zawsze przed snem opowiadaliśmy sobie historię o duchach.

- Kuba ma ładny głos. - stwierdziła niespodziewanie Siódma. - Mógłby nam coś opowiedzieć coś do poduszki.

Połechtany mężczyzna zrobił w mroku skromną minę. - No nie wiem czy znam coś fajnego...- stwierdził jakby odruchowo modelując głos. – Może kiedyś ludzie będą tak siadali i opowiadali sobie prawdziwe straszne historie z Nowego Świata. Ale ja na razie mogę wam co najwyżej opowiedzieć o Krwawej Marry. Kobiecie, która odkryła sekret młodości przez kąpiele w krwi swojej służby.

- Nie amerykanizuj tego! - zaprotestowała Dix. - To była Elżbieta Batory i była polką...

-...Węgierką. - poprawił ją Pierwszy.

- No, panie historyk! - wtrącił Drugi. - To jak to było z tą Batory? Zabijała czy nie?

- Nie jestem specem od średniowiecza. Wolę wielkie wojny... - westchnął Pierwszy. - Ale nie zabijała. Cała ta otoczka, która wyrosła wokół niej była spiskiem Habsburgów, którzy bali się, iż majętna hrabina poprze ich przeciwników w walce o władzę... To była czysta gra polityka...

- Buu. - zawyła Dix. - Nudziarz...

- To teraz za karę musisz coś opowiedzieć! - stwierdziła Siódma. - Tylko strasznego!

- Nie umiem opowiadać strasznych historii. - bronił się Pierwszy. - Raczej smutne...

- Postaraj się! I niech będzie strasznie! - zarządzał Grzesiek.

Pierwszy wyciągnął się na materacu zamykając oczy. - Sami chcieliście. - westchnął. - Nie mówcie, iż nie ostrzegałem... - po tych słowach zamyślił się przez chwilę aż w końcu zaczął opowieść.

W pewnej opuszczonej przez ludzi wiosce mieszkały trzy sieroty...

- Zaraz! - wtrącił Czwarty. - To była opuszczona czy mieszkały w niej sieroty?

- Nie przerywaj mu! - rozkazał Drugi. - Bo zaraz złapie focha i nie dokończy.

Pierwszy wziął głęboki oddech i zaczął ponownie. - Więc mieszkały trzy sieroty...

- Nie zaczyna się zdania od „więc”. - wtrąciła Dix.

- Aaaa! - zawołał zdenerwowany Pierwszy. - Mam opowiadać czy nie? Bo równie dobrze mogę iść spać...

- Kłamiesz! - prychnął Szósty. - Ty wcale nie sypiasz, bo jesteś niewykształconym.

Pierwszy mruknął i obrócił się na karimacie.

- Dobra! Już dobra! - zawołała Dix. - Chcę usłyszeć co wymyślił. Już nikt ci nie przerwie. Słowo!

Pierwszy milczał przez chwilę aż w końcu usiadł i zaczął opowieść jeszcze raz.

- Dawno temu w pewnej opuszczonej wiosce żyły sobie trzy sieroty. Jako, iż w wiosce nie było dorosłych, większość dnia zajmowało im szukanie jedzenia w lesie, ale popołudnia i wieczory poświęcali na zabawę przy pobliskim jeziorku. Niedaleko ich ulubionej plaży znajdował się pewien stary, przerażający posąg. Żadne z sierot nie wiedziało ani kto go wyrzeźbił, ani kogo on przedstawia. Jedyny napis jaki wyryty był na cokole głosił po prostu „Pod żadnym względem nie dotykać”. Sieroty przez długi czas przestrzegały tego zakazu snując różne domysły o klątwach jakimi rzeźba musiała być spowita i co mogłoby się stać gdyby ktoś naruszył posąg.

Sieroty żyły tak sobie w wiosce długi czas, ale pewnego razu, gdy bawiły się jak zawsze ganiając przy plaży, najmłodsza z nich potknęła się i wpadła wprost na posąg. Rzeźba natychmiast ożyła i ze złowrogą miną ruszyła w kierunku dzieci. Te przerażone zbiegły drogą do lasu, a posąg ruszył za nimi. Powolna statua nie była jednak w stanie doścignąć młodzieńców i wydawało się, iż wszystko skończy się dobrze. Chłopcy rozbili w lesie obóz, ale gdy szukali jagód na kolację spostrzegli, iż posąg odnalazł ich…

Przestraszone uciekały więc dalej aż na rozstaju natrafiły na pewną karczmę. W środku bawili akurat grupą potężni wojownicy. Sieroty poprosiły ich pomoc mówiąc, iż ściga ich straszny potwór. Wojownicy jako iż byli odważni zgodzili się stanąć z nim do walki. Nie minęło wiele czasu, gdy żywy posąg odnalazł dzieci. Ale tym razem nie były same. Wojownicy rozpoczęli bitwę, ale gwałtownie okazało się, iż ich miecze nie są w stanie przeciąć kamienia, a ostrza tępią się od uderzeń. W czasie walki z potworem zginęło dwoje sierot, a zawstydzeni wojownicy nie mogąc nic wskórać odstąpili. Osamotniony najmłodszy chłopiec uciekał więc dalej, ale posąg wciąż podążał za nim.

Mijały tygodnie, a chłopiec wciąż uciekał. Jak dobrze by się jednak nie schował, posąg go odnajdywał. Młodzian zawędrował w końcu do krain, których nie znał. Pogoda tam była zimna, a krzewy rodziły gorzkie i trujące owoce. Głodny i zmarznięty był też coraz bardziej wyczerpany. W końcu któregoś dnia padł ze zmęczenia na drodze. Leżał tak wiele godzin, aż w końcu usłyszał ciężkie kroki zbliżającego się posągu. Próbował się podnieść ale nogi nie były już w stanie iść. Próbował wołać o pomoc, ale nikt go nie słyszał. Rzeźba pochyliła się nad nim i łapiąc za plecy podniosła go do góry. Chłopiec wydarł z siebie ostatni już wrzask, gdy statua złamała go na swoim barku odbierając życie…

Pierwszy wziął głęboki oddech i spojrzał na Trzeciego. - Mówisz, iż ludzie będą kiedyś snuć opowieści o Nowym Świecie? Nie kiedyś, a już je snują. Bo sierotami była grupa Huberta, a posągiem niewykształcony w masce. Taki zaś los z tego co się domyślam, spotkał chłopaka którego potwór dotknął. My nie musimy opowiadać sobie historii o duchach. Bo prawda jest taka, iż żyjemy w historii o duchach...

- O kurwa! - syknął Dziewiąty. - Zesrałem się...

- Wow... - szepnęła Dix. - Udało ci się. To nie jest historia którą da radę przebić...

- Macie co chcieliście. - westchnął Pierwszy. - Mam nadzieję, iż będzie się wam dobrze spało...

Nikt jednak się nie położył. Grupa pogrążyła się w głębokiej zadumie, a ich puste oczy odbijały światła latarek.

Grzesiek podnosząc jedną z nich, poświecił na Pierwszego. – Naprawdę myślisz, iż to go spotkało? – spytał poważnym głosem.

- W najgorszym wypadku. – odparł zasłaniając się przed światłem.

- Czyli mogło być inne zakończenie? – spytała z nadzieją Siódma. – Na przykład! Wojownicy mogli go potem odnaleźć i uratować.

- Tymi wojownikami byliśmy my! – zawołał z goryczą Czwarty. – I zawiedliśmy…

- No, ale to bajka! – zawołał Szósty. – Mogła przecież skończyć się inaczej… Lepiej!

Trzeci prychnął. – Zależy czy lepsza dla ciebie jest śmierć z wycieńczenia, samobójstwo, czy danie się zabić potworowi. Bo tylko to cię czeka jeżeli pozwolisz się dotknąć Delimerowi…

Po tym zdaniu zapadła cisza, chociaż wciąż nikt nie położył się spać. Chyba każdemu przyszło teraz przez myśl, iż w tak przerażającym świecie nie warto opowiadać przerażających historii.

Idź do oryginalnego materiału