Poprzednia i obecna kryjówka Pierwszej Grupy były jak mercedes postawiony obok starego PKS’a. Nowoczesny dom, chociaż z ledwością mieścił dziesięć osób, był po prostu komfortowy. W sypialniach stały wygodne łóżka, kuchnia dawała możliwość normalnego przygotowania sobie posiłku, a salon i ogródek zapewniały miejsce, gdzie można było spokojnie odsapnąć.
W nowej kryjówce, chociaż była bez porównania większa, wszystko było po prostu siermiężne. Mieszkańcy zmuszeni byli spać w szoferkach samochodów albo robić sobie posłania na podłodze. Zamiast kuchni mieli dość licho wyposażone pomieszczenie socjalne. Do tego toaleta była zniszczona i obskurna, a sam budynek po prostu zimny. Uwieńczeniem tych niewygód był zapach olejuwyciekającego ze zniszczonych pojazdów służby drogowej, który unosił się niemal w każdym pomieszczeniu.
Niestety, kryjówka była już jedną z tych, które Pierwszy budował z myślą, iż nie jest w mieście sam. Miała więc znajdować się w miejscu jak najmniej atrakcyjnym i nie zachęcającym do dokładnego przeszukania.
Ciężkiej sytuacji nie poprawiały choćby zapasy, które były w niej zgromadzone. Te ze względu na pośpiech przy gromadzeniu były po prostu wyjątkowo skromne. Kilka opakowań kaszy, dwa pudełka kawy, kwaśny sos pomidorowy w puszkach. Oprócz tego troszkę środków przeciwbólowych i pistolet z dwunastoma nabojami.
Nie było niczym niezwykłym, iż poprzednia kryjówka gwałtownie stała się obiektem westchnień i żali. Niemniej grupa podjęła próbę zaadoptowania się do nowych warunków. Z dawnego pomieszczenia dyspozytora usunęli większość mebli i ustawili tam promiennik gazowy, by mieć chociaż jedno miejsce w którym nie musieli chodzić w kurtkach. Kilkoma wypadami do pobliskich domów dozbroili prymitywną stołówkę w nową kuchnię gazową, sztućce, garnki oraz trochę dodatkowych zapasów. Zgromadzili też kilkanaście kompletów pościeli, by jakoś niwelować niewygody spania.
Z szatni pracowników, która była najcieplejszym pomieszczeniem, usunięto wszystkie szafki i zorganizowano coś w rodzaju lecznicy. Tam na spokojnie dochodził do siebie Szósty. Łukasz mimo dość ciężkiej rany zaczął w końcu, pod opieką Dix, wracać do zdrowia. Pierwszy odniósł wrażenie, iż od dnia pamiętnego głosowania wszyscy chcieli jakoś odkupić swoje winy i zaczęli wyjątkowo mocno nadskakiwać chłopakowi. Do „pokoju” znosili mu znalezioną w budynkach czekoladę, komiksy, słodzone napoje. Dodatkowo członkowie grupy dotrzymywali mu towarzystwa albo zaglądali co jakiś czas dopytując co u niego słychać.
Oczywiście o samym głosowaniu nikt Szóstemu nie wspomniał. Chłopak musiał więc być przekonany, iż kompani po prostu współczują mu jego do niedawna tragicznego stanu. Sumienie musiało szczególnie mocno ruszyć Siódmą, bo dziewczyna większość czasu spędzała teraz przy swoim adoratorze stając się adekwatnie jego opiekunką.
- Nawet nie wiesz ile mogło cię kosztować te pięć minut w raju. – pomyślał Pierwszy obserwując przez uchylone drzwi jak Siódma zagaduje chłopaka opowiadając mu historię ze swojego życia. Chociaż sam już po kilku zdaniach uznał te opowieści co najwyżej za „nużące” to Szósty wyglądał jakby klęczał przy nim anioł o rudych włosach. – Upadły anioł… - skwitował Pierwszy i ruszył do pomieszczenia dyspozytora.
Przechodząc ciemnym korytarzem, jeszcze przed otwarciem drzwi, usłyszał podniecone rozmowy. W środku okazało się, iż Trzeci, Czwarty, Dziewiąty i Daniel grali w karty. W puli rozgrywki było zaś to co mieli tutaj najcenniejszego, „smaczne jedzenie”.
- Podbijam o dwie paczki paluszków… - rzucił jak od niechcenia Czwarty wyciągając je z plecaka i kładąc na stole. Słysząc to Dix popatrzyła na niego zrezygnowana. – Kamil, do cholery… Zaraz będziemy jeść samą kaszę…
Słysząc to Dziewiąty wyraźnie zadowolony wyciągnął z plecaka tabliczkę czekolady mlecznej. – Podbijam.
Daniel z jakiegoś powodu utkwił spojrzenie w Dix jakby to z jej oczu chciał wyczytać karty Czwartego. W końcu otworzył plecak i grzebał w nim dość długo aż wyciągnął małą paczkę solonych chipsów. Ważył je przez chwilę w dłoniach choćby na chwilę nie odrywając wzroku od Piątej, aż w końcu pokręcił głową. – Pas…
Trzeci spojrzał na niego zawiedziony. Po jego twarzy widać było, iż miał ochotę na solone chipsy. Sam bez ogródek dołożył małe opakowanie paprykowych krakersów. – Coś tak czuję, iż dzisiaj dobrze sobie podjem… - stwierdził uśmiechając się spod brody.
Czwarty widząc to wyciągnął jeszcze dwa opakowania śmietankowych wafli na co Dix zareagowała wykrzykując – KAMIL!
- Spokojnie skarbie. Wiem co robię… - odparł Czwarty zezując na Dziewiątego.
Mężczyzna podbił pasztetem w tubce jak dla kosmonautów, a Trzeci dołożył się orzeszkami w słoiku. – Sprawdzam. – dodał na koniec.
Kamil spojrzał w stronę Dix, której wykwitł na twarzy złośliwy uśmiech. – No to skarbie, mamy dzisiaj wieczór z przekąskami. – stwierdził demonstrując „małego pokera”.
Dziewiąty i Trzeci rzucili wściekle kartami, a Czwarty i Piąta przybili sobie żółwia. Widać było, iż para współpracowała ze sobą w trakcie gry. Daniel zaklaskał cicho obserwując cieszących się kochanków. – Gratuluje! Mam nadzieję, iż będzie nam dane jeszcze się odegrać...
- Szybciej niż myślisz. – wypalił Kamil, który zaaferowany łatwym zwycięstwem złapał natychmiast za karty i zaczął je tasować. - Ale spokojnie! Pod koniec dnia zostawię wam po krakersie na deser...
W tym momencie Dix popatrzyła na chłopaka piorunującym spojrzeniem, które w odróżnieniu od poprzednich reakcji na pewno nie było udawane. Najwidoczniej uznała, iż szczęścia nie można nadużywać. Niestety, nim zdążyła zaprotestować jej chłopak rozdawał już karty. – Wchodzę waflami! – zawołał natychmiast.
- No dobrze. - stwierdził Daniel sięgając po karty. – Ale przewartościowujemy pulę!
- To znaczy? - dopytał Trzeci również biorąc swoją talię do ręki.
Daniel pogrzebał w plecaku. - Zostały mi już same naprawdę dobre rzeczy. Nie postawię opakowania kabanosów przeciw tym wstrętnym waflom...
Pierwszy, który obserwował to wszystko z boku poczuł nagle, iż ktoś klepie go w ramię.
- Przejdziesz się? – spytał Grzesiek, który musiał niepostrzeżenie wejść do pomieszczenia. Pierwszy skinął głową i mężczyźni wyszli na teren garażu. Gdy przechodzili za zdezelowanymi piaskarkami, od których cuchnęło smarem, Drugi zwrócił uwagę na pewien szczegół – Nie żebym jakoś szczególnie za tym tęsknił, ale już od dawna nie widziałem żebyś nosił maskę…
Pierwszy musiał się zatrzymać, bo dopiero teraz dotarło do niego, iż zrezygnował przecież z czegoś co było jak nieodzowny element jego osoby. - Tamtej nocy uszkodziłem wizjer. Muszę go naprawić… - wyjaśnił, chociaż prawda była taka, iż nie kwapił się do tego jakoś szczególnie.
- Wolałbym żebyś tego nie robił. – zaproponował Drugi i ruszył dalej w stronę małych drzwi wyjściowych. – Lepiej się z tobą rozmawia patrząc w twarz… - dodał po chwili. - No i nie będę przed tobą ukrywał. Miałem wrażenie, iż ta maska służy do izolowania się od nas.
- Może więc tego nie zrobię… - stwierdził Pierwszy, który ruszył w krok za nim.
Grzesiek otworzył drzwi i do ciemnego garażu wpadła odrobina Krańcowskiej szarości. - Nie masz już powodu żeby się ukrywać. – stwierdził Drugi opierając się o wejście. – Zwłaszcza po tym co zrobiłeś…
Pierwszy milczał przez chwilę zastanawiając się o co może chodzić kompanowi. Miał wrażenie, iż w jego głosie usłyszał jakiś żal. Tylko czemu? Mężczyzna obserwował przez chwilę okolicę, mocno zamyślony, aż w końcu wyskoczył z dość nagłą propozycją. – Może zrobimy mały wypad we dwóch? Spróbujemy znaleźć coś dobrego do jedzenia. Pogadamy...
- Przeszukiwałem już tę okolicę, gdy budowałem bazę. – odparł Pierwszy. - choćby o ile coś się zresetowało raczej nie odnajdziemy tutaj nic ciekawego… Ale chętnie się przejdę. – dodał.
Mężczyźni zaczęli zbierać sprzęt, starając się nie zakłócić gry, która trwała w kanciapie. Wyglądało na to, iż karta się odwróciła, bo gdy przechodzili przez pomieszczenie, coraz częściej słyszeli jęki Kamila i triumfalne wołania Kuby.
Gdy założyli w końcu pancerne stroje i zabrali jeden z pistoletów, ruszyli przez garażowe drzwi na zewnątrz. Okolica bazy była jedną z biedniejszych jakie można było spotkać w pobliżu centrum. Nie licząc okazałego budynku PSP, zdominowana była przez stare kamienice z których spora część pamiętała czasy wojny. Górne części budynków zajmowały w większości niebyt duże mieszkania, a doły zdominowane były przez bardzo tanie lumpeksy, lombardy z solidnymi kratami w oknach i salony fryzjerskie o wyblakłych witrynach.
Chociaż okolica wydawała się pusta, mężczyźni choćby na chwilę nie tracili czujności. Od pamiętnej nocy, bardziej niż samych niewykształconych, obawiali się innych ludzi, którzy mogliby odkryć ich kryjówkę. Z tego względu zamiast wychodzić na ulice przekradali się wewnętrznymi alejkami, podwórzami i skwerkami. Pozostając w ten sposób ciągle w cieniu budynków.
Finalnie, po kilkudziesięciu minutach krążenia, za cel wybrali kamienicę o wyjątkowo pociemniałej fasadzie. Widoczna u jej szczytu data „1927” zdradzała czemu budynek był z zewnątrz w tak potwornym stanie. Parter zajęty był przez dość duży sklep rybny, do którego z oczywistych względów choćby nie próbowali zaglądać. Zamiast tego przez ogromne metalowe drzwi dostali się na wewnętrzne podwórze w kształcie kwadratu otoczone ze wszystkich stron murami budynku. Tutaj, oprócz kubłów na śmieci i dwóch rdzewiejących samochodów, znajdowało się wejście do klatki schodowej i mieszkań na piętrze.
- Od dawna już nie chodziłem po Krańcowie tak spięty… - westchnął Grzesiek siadając na schodku by złapać łyk wody.
- I pomyśleć, iż kiedyś przeszkadzali nam Gospodarze na ulicach. – odparł Pierwszy opierając się o jeden z wraków. – Dziś oddałbym wszystko żeby zamienić ludzi na potwory…
- Prawda. – potwierdził Drugi spoglądając pustym wzrokiem w szary wycinek nieba nad ich głowami.
Pierwszy widział, iż coś go naprawdę mocno dręczy. Nie miał ochoty czekać aż jego „przyjaciel” zbierze się w końcu by coś powiedzieć. Zamiast tego postanowił jego własną metodą pociągnąć go za język. Przyklękając tak, iż zrównali się wzrokiem spytał – Grzesiek? Co się dzieje?
Mężczyzna uciekł wzrokiem w bok i wzdychając ciężko odpowiedział pytaniem na pytanie. - Pierwszy… Czy wszystko jest między nami w porządku?
- Nie rozumiem. – odparł zdziwiony .
- Wiesz, odnoszę takie wrażenie, iż od dnia powrotu coś się w tobie zmieniło. Jakby na lepsze… - szepnął Drugi bawiąc się schowaną w dłoniach butelką. - Z drugiej strony wiem, w środku, iż na pewno cię rozczarowałem w tamtym momencie.
- Nie jestem rozczarowany. – stwierdził pewnie Pierwszy. – Bałeś się. Odpowiadałeś nie tylko za siebie, ale innych. Szósty mógł...
- Nie chodzi mi o głosowanie. – przerwał Drugi. – Tylko o to, iż tak łatwo pozwoliłem ci tam zostać.
Pierwszy słysząc to usiadł na ziemi. Spoglądając przez chwilę w szare niebo, widoczne w prześwicie między ścianami kamienicy, zastanawiał się jak adekwatnie odpowiedzieć na to pytanie. - Wiesz dobrze, iż już dawno pogodziłem się z pewnymi rzeczami. Szczerze to choćby ucieszyło mnie, iż nie próbujesz robić scen albo nie daj bogom sugerować, iż zostaniesz ze mną... Drugi, prawda jest taka, iż jestem już pustą skorupą człowieka. Zbyt stary by zmienić swoje myślenie, zagoić blizny, udawać, iż tli się we mnie coś więcej niż pierwotny lęk przed śmiercią. Który, notabene, już dawno w sobie przezwyciężyłem...
- Pierwszy! - zawołał nagle Drugi. - To nie ma znaczenia jak podchodzisz do życia! Zadeklarowałem się jako twój przyjaciel i nigdy nie powinienem był pozwolić ci tam zostać samemu.
Pierwszy słysząc to wtrącił się. - Idąc tym samym torem, ja nigdy nie powinienem był pozwolić zostać tam tobie. Mamy więc paradoks.
Drugi uśmiechnął się i zaciskając pięści poderwał się z miejsca. – Pierwszy, wiem, iż to zabrzmi jak banał. Ale od tamtego momentu nie daje mi to spokoju. Jesteś dla mnie jak przyjaciel, brat, najcenniejszy człowiek jakiego poznałem… Obiecuję ci, iż nigdy już nie pozwolę ci zostać z tyłu, a o ile nie będziesz mógł iść dalej. Zostanę z tobą…
Pierwszy słysząc to spojrzał na Drugiego. Ciągle robiło mu się nieswojo, gdy słuchał takich wyznań, ale w wypadku Drugiego nie raziło go tak mocno. – Grzesiek wiesz, iż nie lubię wielkich słów… Ale chcę żebyś coś wiedział. Zrobiłbym to samo dla ciebie, co zrobiłem dla niego. Różnica jest taka, iż dla niego zrobiłem to z powinności moralnej, a dla ciebie zrobiłbym to, bo chcę żebyś żył. Chcę żebyś znalazł dziewczynę, ożenił się i założył rodzinę. Zrobił te wszystkie rzeczy, które myślałeś, iż nigdy nie będą ci dane. A teraz zamilczmy, bo przez ciebie zaczynam się czuć jak bohater telenoweli. – mówiąc to podniósł się gotów przeszukiwać mieszkania, ale Grzesiek nie ruszył się z miejsca.
Po chwili spojrzał na Pierwszego zupełnie innym wzrokiem. - Naprawdę nic nie trzyma cię na tym świecie? Naprawdę o niczym już nie marzysz? – dopytał z jakiegoś powodu wyraźnie spochmurniały..
Pierwszy zamyślił się. – W którymś momencie przestałem. Myślenie o czymś innym niż obecnej chwili napawało mnie lękiem, niepewnością. Teraz… Teraz myślę o tym jak wam pomóc. Co zrobić żeby przetrwać. Jak wyrwać was z tego piekła…
- I mówisz, iż nie lubisz wielkich słów. – prychnął Grzesiek. – A jakby cię zacytować w podręczniku do historii to brzmisz jak jakiś Gandhi… Wam, was, dla was…
- Na wielkiego Bal’alla! – zawołał Pierwszy. – Grzesiek zna jakąś postać historyczną.
Drugi słysząc to spojrzał zirytowany i walnął Pierwszego w ramię. – Jestem po studiach, tumanie…
- To jaką wiedzą dysponujesz nie świadczy najlepiej o twojej uczelni i kierunku… - odparł Pierwszy.
Mężczyźni popatrzyli na siebie i prychnęli śmiechem.
- Ok. – westchnął Drugi. – Koniec wytykania sobie braków w życiu, bo jak wejdziemy na temat partnerów seksualnych to ja pozamiatam tobą podłogę.
Pierwszy uśmiechnął się podnosząc brwi. – Wartość oceniam na trochę inny podstawach. Nie zaimponuje mi ilość naiwnych dusz, które oszukał twój wygląd niewinnego chłopczyka…
Grzesiek słysząc to zrobił zdziwioną minę. - Uważasz, iż wyglądam jak niewinny chłopczyk?
- Nie licząc tego, iż robią ci się zakola to dałbym ci kilka więcej niż Szóstemu...
- ROBIĄ MI SIĘ ZAKOLA?! - wrzasnął Drugi łapiąc się odruchowo za głowę.
- To normalne u słomianych blondynów. - stwierdził Pierwszy przeczesując swoje krótkie, znacznie ciemniejsze włosy.
- A to w podręczniku z jakiej dziedziny nauki wyczytałeś? - zakpił Drugi.
- Z gazetek w poczekalni u mojego fryzjera. - odparł mu całkiem szczerze Pierwszy.
***
Mieszkania w kamienicy nie zaskoczyły w żadnym pozytywnym względzie. Najprawdopodobniej były one własnością miasta i zostały wygospodarowane przez MOPS wyjątkowo ubogim rodzinom. Rodziny te musiały być zaś nie tylko biedne, ale dodatkowo skrajnie patologiczne. W przeszukiwanych pomieszczeniach ciężko było o choćby podstawowe artykuły jak mąka czy butelkowana woda.Za to pełno było papierosów o nazwach pisanych cyrylicą i puszek po najtańszym dostępnym w Krańcowie piwie „Proton”.
- Ale bieda... - jęknął Drugi wychodząc na korytarz. - Nie brałem choćby papieru toaletowego, bo wolałbym się podcierać heblem niż tym co wisiało w łazience.
- Miałem trochę więcej szczęścia. - stwierdził zadowolony Pierwszy, który w mieszkaniu naprzeciwko znalazł cały karton zupek chińskich.
Stawiając je na podłodze zaprezentował z dumą swoje znalezisko. Grzesiek, który z początku był oczarowany ich ilością, prawie natychmiast zmarszczył czoło, gdy wziął jedną z do ręki. - No tak... - westchnął. - firma „Tam-tan”.
- To źle? - spytał Pierwszy i nieco zawiedziony podniósł rosół bez dodatku kury.
- Sprzedawali je tylko w paczkach po pięć. Z tego co pamiętam wychodziło jakieś trzydzieści groszy za sztukę. – wyjaśnił Drugi ugniatając makaron w rękach i wrzucając w końcu zupkę do pudełka. - Przynajmniej umrzemy szybko... - dodał po chwili. - To co? Wracamy?
- Raczej nic więcej tu nie znajdziemy. - odparł Pierwszy. - Mówiłem, iż ta okolica nie była... Obfita.
- Taaa... - westchnął wyraźnie zawiedziony Drugi i ruszył schodami klatki na dół.
Pierwszy podniósł karton ze swoją zdobyczą i ruszył w krok za nim. - Liczyłeś tutaj na „Złoty Strzał”? - spytał schodząc z piętra.
- Złoty co? - dopytał Drugi.
- Chodziło mi o łut niezwykłego szczęścia. Mieszkanie fana militariów, który kolekcjonował suche racje. Dom właściciela firmy gastronomicznej, który korzystał z mieszkania jak z magazynu... - zaczął wyjaśniać Pierwszy.
Grzesiek westchnął. - No, może trochę. Nie żeby jakoś bardzo... Ale gdzieś tam w głowie miałem nadzieję na jakiś wyjątkowo „wyposażony” dom.
- Miewałem „Złote Strzały”. - wtrącił nagle Pierwszy wspominając momenty, gdy hurtowo budował kolejne schronienia.- Tylko, iż to nie było szczęście, a raczej rozsądne podejście. Pomyśl co jedzą ludzie, którzy nie mają za dużo pieniędzy? Parówki, tanią wędlinę z marketowym pieczywem, jakieś mięsopodobne steki, mrożonki... Czyli nic z czego możemy skorzystać, bo to psuje się instant. choćby o ile znajdziesz takie rzeczy jak ryż, płatki albo makarony to przeważnie będą one napoczęte, a co za tym idzie zwietrzałe albo zepsute. Ludzie mieli tu w pobliżu H-Market. Nie musieli robić zapasów... Podobnie z wodą. Gdy nie starcza ci choćby na markowe papierosy to raczej wybierzesz kranówkę niż butelkę „Gazowianki”.
- To gdzie były te strzały? - dopytał Drugi wyraźnie zainteresowany.
Mężczyźni zeszli właśnie ponownie na podwórze, więc Pierwszy odłożył karton na dach jednego z pordzewiałych samochodów i zamyślił się przez chwilę. - W domach ludzi, którzy mogli już sobie pozwolić na chociażby hobby. Na przykład osiedle gdzie była poprzednia kryjówka. W takich miejscach często są już mniejsze lub większe „zapasy na przyszłość”. Raz trafiłem na mieszkanie szefa koła łowieckiego... Nie dość, iż miał w domu sztucer, amunicję, to jeszcze do tego całą spiżarnię dużych wojskowych konserw: kiełbasa w zalewie, grochówka, schab w sosie... Piękne miejsce. No, ale po samym domu widać było, iż właścicielom zbywało...
- Cholera... - syknął Grzesiek. - Czyli tu możemy zapomnieć o tym, iż los się uśmiechnie.
- To też jakiś uśmiech losu... - stwierdził Pierwszy wskazując na karton.
Grzesiek niestety uznał chyba, iż uśmiech ten jest mocno wyszczerbiony. - Nie przetrwamy tu zbyt długo.
- Z założenia to miejsce miało być tylko na przeczekanie. - przypomniał Pierwszy. - Chyba wszyscy są świadomi, iż nie utrzymamy się tu w nieskończoność.
- No właśnie... - westchnął Drugi. - Szóstemu się poprawia. Widziałem, iż już powoli zaczyna chodzić. Musimy postanowić co dalej.
Pierwszy rozejrzał się po oknach jakby chciał w nich odnaleźć natchnienie. - Zacznijmy może od tego czy wciąż chcemy uciec z Krańcowa...
- Co do tego nie mam już choćby cienia wątpliwości. - odparł Drugi. - Robi się tu zbyt ciasno... - dodał po chwili z wyraźnym przekąsem.
- Więc pozostaje kwestia tego jak uciekniemy. - stwierdził zamyślony Pierwszy. - Moglibyśmy znaleźć lepszą kryjówkę w centrum i skupić się na gromadzeniu zapasów...
- Ten pomysł nie podoba mi się z dwóch powodów. - westchnął zrezygnowany Grzesiek. - O jedzenie musielibyśmy walczyć już nie tylko z niewykształconymi, ale też z ludźmi... A z bronią jest u nas słabo jak nigdy. Z tego samego powodu nie udamy się na obrzeża miasta, bo nie damy rady walczyć z potworami...
Pierwszy ponownie milczał przez chwilę szukając w głowie innego rozwiązania. - Moglibyśmy też zdobyć jakiś duży samochód i wyczekać tutaj do następnego Błysku. - stwierdził w końcu. - Ktoś z nas wziąłby Remedium i gdy wszystko co nam zagraża byłoby nieświadome, wywiózłby resztę z miasta...
... Ten pomysł już rozważaliśmy i to jeszcze nim skończył się ten ciąg Błysków. - westchnął Drugi. - Problem w tym, iż ruszamy w niezaznane z tym co mamy. A prawdę mówiąc od nieudanej pierwszej ucieczki mamy niezbyt wiele. Jesteś w stanie wymyślić inną opcję?
Tym razem Pierwszy zrobił znacznie dłuższą przerwę by się zastanowić. Wymyślenie czegoś nowego nie było łatwe, zwłaszcza gdy Grzesiek spoglądał na niego z natarczywością psiaka czekającego na kolejny smakołyk. - No dobrze. – zaczął w końcu czując, iż jego następny pomysł jest mocno abstrakcyjny i raczej na pewno zostanie odrzucony. – To może będzie trochę szalone, ale mam jeszcze jeden koncept. Wciąż musielibyśmy zdobyć furgonetkę, ale w czasie Błysku, zamiast uciekać z Krańcowa, pojechalibyśmy do bazy wojskowej. Ograbilibyśmy zbrojownię z karabinów i amunicji. Mając sprzęt opuścilibyśmy kryjówkę i ruszyli na obrzeża, najlepiej gdzieś z dala od zakładów chemicznych i stacji PKP.
- Czyli raczej kierunek cegielni? – dopytał Drugi.
- Dokładnie. Tam raczej nie spotkalibyśmy innych ludzi. Moglibyśmy na tyle spokojnie na ile pozwoliłby potwory, zebrać resztę potrzebnych rzeczy… A potem żegnaj Krańcowo.
- I to jest pomysł, który do mnie przemawia! - zawołał niespodziewanie Drugi. - Trzeba będzie go obgadać przy kolacji, a teraz chodźmy. Lepiej nie testować czy zaczną się o nas martwić.
***
Tego wieczoru całą kryjówkę wypełnił zapach oszukanego rosołu, pomidorówki i gulaszu. Chociaż zupki chińskie nie były szczególnie pożywne ani zdrowe, nie można im było odmówić tego, iż były po prostu smaczne. Gdy wszyscy napchali się już pod korek, co ostatnio zdarzało się niezbyt często, Drugi podzielił się przemyśleniami Pierwszego odnośnie planów na przyszłość.
Radość, którą tryskała najedzona grupa, gwałtownie zmieniła się w ponure skupienie. Tym razem stało się jednak coś naprawdę niezwykłego. Po ostatnich wydarzeniach nikt nie chciał próbować kolejnej ucieczki bez odpowiedniego przygotowania. Jednogłośnie pomysł z bazą wojskową został przyjęty. Niestety, cały plan miał jedną zasadniczą wadę. Był w większości zależny od totalnie nieprzewidywalnego Błysku. Chociaż Kuba, którego poniekąd uważali za autorytet w kwestii badania Nowego Świata uspokajał ich, iż prędzej czy później się on pojawi to sam podkreślał, iż po ostatniej fali raczej będzie to później.
Grupa musiała więc przetrwać w tym niegościnnym i jałowym miejscu, a problemy pojawiły się już w dniu „chińskiej uczty”. Litry przejedzonej zupy i pragnienie wywołane jej słonością błyskawicznie uszczupliło zapasy wody. Niezwłocznie należało więc zacząć jej szukać.
Już następnego dnia członkowie grupy zaczęli parami bądź trójkami przeczesywać ostrożnie pobliskie budynki. W ramach tego na ścianie ich garażu bardzo gwałtownie pojawiła się namalowana przez Kubę mapa z okolicami bazy. Zaznaczając na niej miejsca już wyszabrowane bądź częściowo sprawdzone, unikali sytuacji gdy różne grupy traciły czas, sprawdzając miejsce przeszukane przez towarzyszy.
Sam proces szabru też gwałtownie się usystematyzował. Na początku wszyscy wybierali miejsca na oko, często z różnymi skutkami. Po kilu dniach zmieniło się to w skrupulatne przeczesywanie każdego budynku, zaczynając od tych najbliżej bazy. To przyniosło znacznie wy mierniejsze efekty. Chociaż zgodnie z przewidywaniami Pierwszego, okolica nie obfitowała w zapasy, to jeżeli chodziło o jedzenie udawało im się przynajmniej zaspokajać bieżące potrzeby.
Znacznie gorzej miała się sytuacja z wodą. Chociaż w Starym Świecie ciężko było wyobrazić sobie śmierć z pragnienia w środku Polski to Nowy Świat był w tym względzie zdecydowanie mniej łaskawy. Na całym przeczesywanym terenie znalezienie nieotwartej butelki wody graniczyło z cudem. Zdecydowanie częściej trafiała się tania i przesłodzona marketowa Cola. Ta, chociaż zdatna do picia, paradoksalnie powodowała, iż człowiekowi pragnienie doskwierało jeszcze bardziej.
Postawieni pod ścianą członkowie Pierwszej Grupy musieli znaleźć jakąś alternatywę. Pierwszy podsunął myśl, iż powinni zbudować filtr do wody i zbierać ją z miejsc, które wcześniej po prostu ignorowali. Takich jak górno-spłuki, zaglonione przydomowe zbiorniki, piony kanalizacyjne czy choćby bojlery.
Pomysł, chociaż z oporami, postawiona pod ścianą grupa przyjęła i rozpoczęło się budowanie odpowiedniego urządzenia. Dziewiąty, który miał jakieś przebłyski z młodzieńczych lat w harcerstwie i Trzeci, który znał się nieco na chemii skonstruowali część „filtrującą”. Reszta grupy, demontując boczne baniaki z pojazdów służby drogowej, skleciła prowizoryczne przepływowe zbiorniki.
Gotowe urządzenie zostało dość gwałtownie napełnione wodą koloru rdzy i zapachu mułu, a potem rozpoczęły się testy. Gdy okazało się, iż małe ilości „szambianki” jak pieszczotliwie nazwali swoją wodę członkowie grupy, nie są śmiertelne, zaczęła ona w coraz większym zakresie zastępować wodę butelkowaną. Ta druga oczywiście wciąż uważana była za lepszą i gdy tylko istniała okazja, każdy rozglądał się za nią gdzie tylko mógł. Urządzenie filtrujące nieco poprawiło sytuację, ale nie zmieniało faktu, iż przetrwanie w tej biednej okolicy było nie lada wyzwaniem.
Kolejnym palącym problemem był przymus jak najszybszego zorganizowania pojazdu, bo nadejścia Błysku nie można było przewidzieć. Niestety, pojazdy służby drogowej nie nadawały się do niczego i jeszcze w Starym Świecie były częściej „remontowane” niż wyprowadzane. Z drugiej strony w okolicy znajdowało się kilka samochodów, ale nie dość, iż były zbyt małe to jeszcze ich stan nie wyróżniał się od tego co już mieli na miejscu.
Nie było wątpliwości, iż w celu odnalezienia czegoś zdatnego do użytku należało się wybrać bliżej ich poprzedniej bazy. To zwiększało ryzyko napotkania ludzi. Mimo, iż w świecie nie wszystko jest czarno-białe i istniała szansa, iż tym razem zamiast na bandytów natkną się na potencjalnych sojuszników, wszyscy zgodzili się, iż nie warto podejmować ryzyka.
Z tego względu po samochód wyruszyła ich tylko trójka: Pierwszy, Drugi i Trzeci. Mężczyźni jak tylko mogli starali się ukrywać przed wzrokiem potencjalnych szabrowników co znacznie wydłużało ich drogę. Nie było w tym nic dziwnego skoro przez większość czasu obserwowali okolice przez lornetki albo przedzierali szlakami dawnych kloszardów i zbieraczy złomu. Mimo to co jakiś czas „ocierali” się o grupki ludzi kręcące się po mieście, ale żadna ich nie zauważyła.
Jeszcze przed wyruszeniem mężczyźni uznali, iż największe szanse na znalezienie furgonu albo dostawczego auta będą mieli w okolicy rynku. Tam też skierowali swoje kroki. Niestety, już w połowie podróży uświadomili sobie, iż w tym „ostrożnym” tempie nie dadzą rady dotrzeć tam przez zmrokiem. Zmuszeni więc byli znaleźć sobie schronienie na noc.
Na wszelki wypadek zrezygnowali z bloków, a ponieważ okolica nie obfitowała w wolno stojące domy, postanowili ukryć się na zapleczu zakładu fryzjerskiego. Pomieszczenie gospodarcze miało tylko jedno okno, do tego wychodzące na tyły innych sklepów, ale i tak zasłonili je szczelnie plakatami farb koloryzujących i odżywek. Dzięki temu nie było ryzyka, iż ktoś wypatrzy w ciemności ich lampę. Gdy noc zapadła już całkiem, mężczyźni rozłożyli się na krzesłach i zaczęli dość skromną kolację. Ta złożona była z suchego makaronu od zupek chińskich posypanego przyprawą i filtrowanej wody.
- Szambianka… - westchnął Kuba wąchając zawartość butelki, którą trzymał w dłoni. – Skoro już się narażamy to zasłużyliśmy chyba żeby dostać normalną wodę…
- Ostatnie dwie butelki dostał Szósty. – wspomniał Drugi, który od niechcenia przeglądał jakieś sfatygowane czasopismo dla kobiet.
Słyszą to Kuba natychmiast spokorniał. – No tak… Póki nie wydobrzeje, niech ma… - stwierdził łapiąc łyk z wyraźnym obrzydzeniem.
- Nie jest taka zła… - wtrącił Pierwszy przyglądając się swojej butelce. – Myślę, iż ci nie smakuje, bo gdy ją pijesz, ciągle przypominasz sobie skąd pochodziła…
- To nie to… - westchnął Kuba.- Jest w niej pełno tlenków żelaza… Po prostu czuć rdzę! Filtr nie wyłapie wszystkiego…
- Może… - stwierdził Pierwszy, obserwując jak Grzesiek zaczytuje się w jakimś artykule.
W tym samym czasie Kuba wyciągnął swój notatnik i otworzywszy go na zaznaczonej stronie, zaczął coś kreślić ołówkiem. Pierwszy podniósł się i stanął spoglądając mu przez ramię.
Trzeci szkicował niewykształconego z maską. Nie był to jednak rysunek z takich, które można powiesić na ścianie. Potwór nakreślony był w rzutach z podziałką określającą proporcje. Podobne można było znaleźć w czasopismach dla fanów antropologii.
- Masz do tego talent… - stwierdził Pierwszy, ale Kuba pokręcił głową.
- Nie mam żadnego talentu tylko wyrobioną rękę. – odparł Trzeci uśmiechając się pod nosem. – Każ mi narysować coś z natury, a przekonasz się jak wygląda drzewo z downem…
Pierwszy usiadł z powrotem na miejsce. – Nie mówię choćby o rysowania, ale o szczegółach z wyglądu, które zapamiętujesz… - pochwalił kompana.
- Ty też masz dobrą pamięć. – wtrącił Drugi odkładając gazetę.
- Ja tylko zapamiętuję fakty. gwałtownie uciekają mi twarze albo szczegóły obrazów. – zaprotestował Pierwszy.
- Bo można mieć różne rodzaje pamięci, tak jak różne rodzaje charakteru. – wyjaśnił Trzeci. – Ja mam pamięć obrazową. Potrafię przypomnieć sobie każdy wizualny szczegół tego co widziałem, ale daty... One gwałtownie mi uciekają.
Drugi słysząc to prychnął. – Ja świetnie zapamiętywałem w którym miejscu ściągi coś zapisałem. Za to za diabła tego co zapisałem...
- Hmm. - mruknął Pierwszy. – To tylko kolejny dowód na to jak kilka znaczy twój tytuł magistra. – po tym dość suchym żarcie zwrócił się z powrotem do Trzeciego. – Jakieś nowe wnioski o Delimerze?
- Delimerze? – dopytał Trzeci.
- Myślałem, iż taka nazwa się przyjęła… - odparł Pierwszy.
Kuba pokiwał głową na boki najwidoczniej nieprzekonany. – No, może być w sumie Delimer. Trochę jak „eliminować”. – dodał zapisując nazwę na szczycie rysunku. Mężczyzna najwidoczniej nie chciał rozmawiać o monstrum, bo odpowiadając na pytanie krótkim – Na ten moment, nie mam nic nowego. - wrócił do tematu dziennika.. – Za to mam już drugi notatnik. W poprzednim pisałem dość chaotycznie wszystko na świeżo, najszybciej jak tylko mogłem. Tu już wszystko ładnie opisuję i podkreślam rysunkami…
Grzesiek pociągnął w tym momencie nosem przerywając Trzeciemu. – Chłopaki… Czujecie fajki?
Pierwszy odruchowo zaciągnął się i rzeczywiście poczuł coś co pachniało jak dym papierosowy.
- To zza drzwi… - wyszeptał Kuba. – Gaście światło… - rozkazał wyraźnie zdenerwowany.
Pierwszy ściągnął lampkę ze stołu i wyłączoną ukrył w dłoniach. W całkowitej ciemności mężczyźni zbliżyli się do siebie.
- Myślicie, iż ktoś jest w budynku? Przecież byśmy go usłyszeli? – spytał cicho Grzesiek.
- Zaryglowaliśmy drzwi… - odparł Trzeci. - Nie dałoby rady wejśćnie rozbijając witryny…
Pierwszy w tym czasie zaczął iść na czworaka w stronę okna sprawdzając drogę wyciągniętą ręką. Mimo to, gdy znalazł się przy ścianie to podnosząc się zawadził głową o parapet. Zaciskając zęby z bólu odchylił jeden z plakatów zasłaniających szybę, ale w alejce za sklepem było absolutnie ciemno. W takich warunkach każde źródło światła byłoby niezwykle widoczne, choćby żar papierosa
Zrezygnowany wrócił do towarzyszy na podłodze. – W alejce nic nie widać. Może to się niesie wentylacją? Ktoś mógłby być w budynku obok albo nad nami? - spytał cicho.
- Może… - szepnął Grzesiek. – W każdym razie do rana już ani mru mru.
- Spróbujcie się przespać. – wyszeptał Pierwszy. – Będę was pilnował…
Chociaż z początku wydawałoby się, iż nikomu nie uda się usnąć choćby na chwilę, to gdy pierwsze nerwy minęły Drugi i Trzeci dali się skusić propozycji jaką dostali. Zwinięci w kłębek na podłodze z kurtkami pod głową odpłynęli już po godzinie. Poza dziwnym zapachem nie pojawiło się bowiem nic niepokojącego. choćby Pierwszy przysnął w którymś momencie i w końcu stwierdził, iż i tak obudzi się gdyby coś próbował wedrzeć się do sklepu. Opierając się plecami o drzwi dołączył we śnie do kompanów.
Nad ranem mężczyźni już nieco spokojniejsi zaczęli rozbudzać się w dość makabryczny sposób. Żując ziarna kawy…
- Szczerze powiedziawszy. – stwierdził Grzesiek. – To choćby dość orzeźwiające. Tak jakby dzięki temu znikał ten poranny kapeć z japy…
Pierwszy, który po prostu lubił smak każdej kawy i w dowolnej postaci, skinął głową. – Bo aromat kawy zawsze traktowany był jako naturalny sposób na brzydki zapach…
Drugi słysząc to spojrzał na Pierwszego miażdżącym wzrokiem. – Ktoś kto zasypuje połowę szklanki fusami powinien mieć embargo na słowo „aromat”…
Trzeci siedział w tym czasie zamyślony w rogu pomieszczania. Żuł ziarna bardzo powoli i ciągle zerkał nerwowo w stronę drzwi.
Drugi popatrzył na niego zaniepokojony. – Co się dzieje… ?- zagadnął w końcu samemu spoglądając w stronę wejścia.
- Ten zapach… - odparł Kuba. – Zniknął? Czy się do niego przyzwyczailiśmy?
Grzesiek i Pierwszy wciągnęli powietrze przez nosy, ale ciężko było ocenić. Siedząc w oparach przez całą noc naprawdę można było stępić nos.
- Przekonamy się jak wyjdziemy. – stwierdził w końcu Grzesiek. – Rozbudzeni?
Pierwszy skinął głową podnosząc się, a Trzeci przetarł kilka razy twarz i brodę dłońmi. – Dobra! - stwierdził w końcu związując swoje długie włosy w kucyk. – Sprawdźmy to…
Grzesiek odchylił powoli drzwi. Wnętrze salonu fryzjerskiego wydawało się nietknięte od czasów Starego Świata. Na podłodze leżały ścinki włosów oraz para nożyczek. Jakby fryzjer i jego klient zostali stąd zabrani w trakcie pracy. Chociaż na zewnątrz było już dość jasno to zakład znajdował się w zacienionej alejce, więc bez sztucznego światła i tak było w nim ciemno.
Nie otwierając do końca drzwi Drugi rozejrzał się najpierw przez ogromne szyby czy nie widać nigdzie jakiegoś ruchu. – Tu jest nadymione… - stwierdził nagle. – Spójrzcie na prześwity w drzwiach.
Pierwszy popatrzył w stronę wejścia i zobaczył jak wpadające z zewnątrz powietrze porusza delikatnym prawie przezroczystym dymkiem. - Może coś się pali w pobliżu?
- Mnie się wydaje. – zaczął nagle Kuba. – Że to może być jakiś niewykształcony… -
Grzesiek popatrzył na niego zdziwiony. – Skąd ten pomysł?
Trzeci nim odpowiedział popatrzył jeszcze chwilę przez drzwi. – Wiesz ile papierosów trzeba by spalić żeby zadymić nie tylko swoje mieszkanie, ale też te sąsiedzkie? Tu obok musiałaby być armia ludzi i do tego palić całą noc, a my nie usłyszeliśmy choćby pojedynczego szeptu…
Grzesiek zmarszczył czoło przygryzając wargę. – Jakby nie było, nie możemy się tu czaić cały dzień. Musimy wyruszyć zanim reszta ludzi w mieście się podniesie…
- Dobra… - westchnął Trzeci. – Tylko ostrożnie…
Mężczyźni wyszli z tylnego pomieszczenia i przez salon wyślizgnęli się na ulicę. Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz zapach dymu powrócił jeszcze intensywniejszy.
- Cholera… - szepnął Grzesiek. – Widzicie to? – spytał wskazując na dziwną mgłę, którą zasnuta była okolica.
- To niemożliwe… - stwierdził Pierwszy. – Przecież pogoda nie zmienia się tutaj…
- Bo to nie mgła tylko dym… - stwierdził Trzeci przegarniając stróżkę ręką. – Bardzo dziwny dym… - Lepiej w tym nie stójmy. – powiedział w końcu i skinieniem głowy popędził towarzyszy.
Szybkim krokiem ruszyli w głąb ulicy, ale z jakiegoś powodu nie mogli wydostać się z tych oparów. Siwo-szary obłok zdawał się zasnuwać całe osiedle. Gdy dochodzili już do skrzyżowania, praktycznie co chwila pokasływali, bo zanieczyszczone powietrze zaczynało gryźć ich w gardło.
- Nie damy rady… - wykaszlał Kuba. – Musimy iść w drugą stronę…
- Ale tam jest rynek… - odchrząknął mu Grzesiek.
- Nie damy rady… - stwierdził ponownie Kuba obracając się.
Dym w ciągu kilku sekund zaczął się robić nie do zniesienia. Drapał w gardło wywołując potworny kaszel i drażnił oczy. Mężczyźni ruszyli biegiem w przeciwną stronę ulicy. Tam spotkała ich jednak przykra niespodzianka, bo „coś” wyłoniło się tuż przed nimi.
Owe coś wyglądało jak bardzo wysoki starzec o kończynach wykręconych przez artretyzm. Na gołym torsie w okolicach klatki piersiowej miało olbrzymie płaty wiszącej skóry, które przypominały rybie skrzela. Na twarzy zamiast żuchwy potwór miał, porośniętą skórą, maskę od inhalatora. Spoglądając na nich źrenicami mętnymi jak zepsute mleko, istota przez fałdy na swojej piersi wypuściła niemal czarny dym. Wszyscy trzej natychmiast praktycznie oślepli. Opary były tak drażniące, iż oczy zamykały się same, a próba ich otwarcia powodowała istny potok łez.
Pierwszy idąc na ślepo z wyciągniętymi rękoma próbował wymacać Grześka albo Kubę. Finalnie trafił jednak palcami w coś co przypominało w dotyku kurę wyciągniętą z rosołu. Dotknięcie niewykształconego spotkało się z niemal natychmiastową karą. Dłoń potwora rąbnęła w twarz Pierwszego, a jego palce niczym mechaniczne chwytaki zakleszczyły mu się na policzkach prawie je rozrywając. Niewykształcony cuchnął smołą, a jego ręka skutecznie blokowała nos i usta. To, w połączeniu z ciągłym kaszlem, groziło natychmiastowym zaduszeniem.
Pierwszym mimo zawrotów głowy, chwycił niewykształconego za przedramię i szarpiąc się z nim, oderwał w końcu jego rękę od swojej twarzy. Chociaż mógł nareszcie wciągnąć powietrze to kilka to pomogło, bo okolica wciąż zasnuta była drażniącym dymem. Czując, iż potwór nie waży zbyt wiele w akcie bezmyślnej desperacji chwycił go i poderwał do góry. Bestia zaczęła się szarpać próbując złapać Pierwszego za włosy, ale te były zbyt krótkie by można je było chwycić.
Rozpędzając się na ślepo z potworem w rękach liczył, iż uda mu się wbić go w jakąś ścianę. Pod stopami poczuł najpierw jak wpada z asfaltu na chodnik, a potem jak wbiega na kratkę odpływową. Już po chwili rąbnął plecami potwora w witrynę sklepu. Antywłamaniowa szyba nie poddała się jednak ich naporowi i sprężynując odbiła potwora potwora i Pierwszego.
Pierwszy poczuł, iż przy ziemi dymu jest znacznie mniej. Złapał kilka głębszych oddechów i spróbował otworzyć oczy, ale te znowu zapiekły i zalały się łzami. Praktycznie na ślepo dopadł do leżącego potwora, przygwożdżając go do ziemi nim ten zdołał się podnieść. Niewykształcony natychmiast spróbował go z siebie zrzucić, ale okazał się na to zbyt słaby.
W pierwotnym odruchu Pierwszy spróbował udusić potwora, ale mimo, iż ściskał jego chudą szyję ze wszystkich sił, ten ciągle szamotał się mu pod palcami i kolanami. Zdesperowany złapał za maseczkę na jego twarzy i zaczął ją odrywać. W tym momencie czuł się tak jakby wyciągał coś z głębokiego kisielu. Po początkowym oporze maseczka oderwała się, a potwór wydał z siebie ryk. Wciąż jednak był żywy. Przygniatając bestię całym ciałem wyszarpał w końcu nóż z kabury i zaczął dźgać na ślepo. Ostrze raz trafiało w ciało niewykształconego, raz odbijało się od chodnika. Nim potwór w końcu umarł, kolejna fala dymu wydobyła się z otworów na jego ciele.
Pierwszy znów nie mogąc złapać oddechu, odskoczył od truchła bestii i potykając się ruszył na ślepo przez ulicę. - Grzesiek... Kuba... - wykaszlał głosem tak chrypliwym, iż prawie nie było szans by ktoś go usłyszał.
Zdesperowany złapał za pistolet i wystrzelił w powietrze marnując tak cenną kulę. Po chwili tuż obok siebie usłyszał charkanie. Odpowiedział kaszląc i po chwili coś chwyciło go za kombinezon zaraz potem łapiąc za ręce. Grzesiek splótł się z nim i pędem ruszyli przed siebie ledwo widząc drogę.
Dopiero gdy dobiegli do miejsca, gdzie powietrze było już całkiem czyste, Pierwszy spróbował otworzyć oczy. Na początek zobaczył niewyraźną sylwetkę kompana, a obok jakieś szare witryny. - Ekh..? - wycharczał po chwili. – Wszystko ok?
- Ta... – odpowiedział mu Drugi równie chrapliwym głosem. - Widzisz... Trz.. Ehm.. Kubę...
Pierwszy zamglonymi oczami rozejrzał się po okolicy, ale jego wzrok sięgał ledwie metra. Chcąc sobie pomóc wyjął pojemnik z wodą. Wylewając ją na twarz przetarł kilka razy powieki, co nieco pomogło. W oddali dostrzegł w końcu jakąś sylwetkę o długich włosach. - Idzie... - kaszlnął w stronę Grześka. - Chyba ma się lepiej niż my...
Niestety, gdy postać podeszła okazało się, iż nie był to Kuba tylko jakaś dziewczyna. Zaniepokojony Pierwszy chciał sięgnąć po broń, ale nim zdążył zareagować poczuł, iż ktoś przykłada mu pistolet do potylicy. – Rzuć to! Już! – zawołał za nim jakiś nieznajomy męski głos.
Nim Pierwszy zdążył zrobić cokolwiek, dziewczyna podeszła i rąbnęła go czymś twardym w twarz. Przez podrażnione oczy dostrzegał teraz kilka więcej niż wcześniej. Usłyszał jedynie krzyk Grześka i poczuł jak ktoś przetrzepuje mu kieszenie. Byli w potrzasku…
***
Pierwszy kroczył z rękoma związanymi za plecami. Ponieważ nie mógł wytrzeć załzawionych oczu, minęło co najmniej kilkanaście minut nim te bez pomocy opłukały się z drażniących substancji.
Mimo, iż wzrok w końcu mu wrócił i tak nie był w stanie przyjrzeć się porywaczom. Za każdym razem, gdy próbował się odwrócić obrywał pistoletem w głowę. Drugi szedł o krok przed nim z rękoma skrępowanymi szarą taśmą. Po Trzecim nie było śladu...
Porywacze prowadzili ich w pobliże bloków nazywanych potocznie „Targowymi” ze względu na sąsiedztwo rynku. O ironio to właśnie tutaj kierowali się przez cały czas. Ich oprawcy musieli dobrze znać tę trasę, bo lawirując między budynkami, udało im się uniknąć spotkania z potworami i innymi ludźmi.
- W lewo! - rozkazał chłopak prowadząc ich w końcu do jednego z bloków. Gdy doszli do skrajnej klatki, dziewczyna wyprzedziła ich i otworzyła drzwi. Pierwszy dopiero teraz mógł się jej przyjrzeć. Ubrana była w solidne bojówki i wysokie buty. Przy sztywnym pasie trzymała nóż, a w dłoni pałkę teleskopową. Nim jednak zdążył przyjrzeć się jej twarzy, dziewczyna weszła do środka, a jej towarzysz pogonił ich krzycząc. – Włazić! Już!
Drugi wszedł do pomieszczenia, a Pierwszy wsunął się za nim. W tym czasie dziewczyna zdążyła otworzyć drzwi do piwnicy. – Na dół! – rozkazał chłopak.
Pierwszy zesztywniał zastanawiając się czy przypadkiem nie są prowadzeni do piwnicy z błędem podobnej do tej, którą spotkali przy muzeum. Na szczęście oprawczyni ruszyła przed nimi, więc przynajmniej jeszcze nie mieli umrzeć.
Schodząc powoli po stromych schodach natrafili na typową blokową piwnicę z długim wąskim korytarzem i masą drzwi do komórek lokatorskich. Droga oświetlona była latarkami poprzyczepianymi do ścian jak świece, ale większość z nich ledwo już dawała radę, rzucając jedynie niemrawe żółte światło.
Dziewczyna otworzyła kolejne drzwi tym razem prowadzące do naprawdę dużej piwnicy gdzie stało też kilka krzeseł. Pierwszego zaniepokoiło to co znajdowało się w środku. Na ścianach wisiały szczypce, pogrzebacze, noże introligatorskie, ale czy był to widok tak różny od tego co zwykle spotykało się w piwnicach?
- Siadać! - rozkazał chłopak, a jego towarzyszka przymknęła w tym czasie drzwi.
W środku zrobiło się znacznie ciemniej, bo pomieszczenie oświetlała tylko jedna latarka. Ta, choć była naprawdę duża, to jak większość tutaj cierpiała na kończące się baterie. Pierwszy ruszył w stronę krzesła licząc, iż uda mu się w końcu spojrzeć na swojego porywacza. Drugi zrobił to samo, ale gdy tylko usiedli w ich twarze zaświecił potężny ledowy halogen. Przez sobą widzieli jedynie zarysowaną sylwetkę z bronią.
Dziewczyna przeszłą za nich i sklejając im ręce taśmą przyczepiła je do oparć krzeseł.
- Zasada jest prosta! – zawołał chłopak skryty za ścianą światła. – Ja zadaję pytania! Kto odpowie pierwszy, oszczędzi sobie bólu. Ilu was jest? – zawołał natychmiast, a jego towarzyszka stanęła między nimi
- Kim jesteście? - wypalił Grzesiek, a w tym samym momencie dziewczyna rąbnęła go pałką w udo.
Drugi wrzasnął jak opętany, a porywacz zaczął jeszcze raz. - Ja pytam, wy odpowiadacie! Kto odpowie pierwszy oszczędzi sobie bólu. Ilu was jest?
- Czego od nas chcecie?! – zawołał Drugi i w tym momencie oberwał pałką w twarz. Mężczyzna plując krwią, wyrzucił z siebie ząb.
Pierwszy widząc to praktycznie zdębiał. – Grzesiek… - wyszeptał, ale ich oprawca wszedł mu w słowo.
- Jesteś głuchy! Czy pierdolnięty? Masz odpowiadać na pytania! Ilu was jest?
Pierwszy spojrzał w stronę Grześka – Powiedz im! – krzyknął i w tym momencie sam oberwał pałką w kolano. Ból przelał się przez jego kości, aż ścisnął zęby.
- Mówię, już mówię! - Zawołał Grzesiek - Trzydzieści dwie osoby... - skłamał, a w tym momencie dziewczyna rąbnęła Pierwszego w udo. Ten wydarł się czując, iż kilka brakowało by jego kość pękła. Drugi widząc to zawołał natychmiast. - ODPOWIEDZIAŁEM! PRZECIEŻ ODPOWIEDZIAŁEM!!!
- KTO ODPOWIE, TEGO NIE BOLI! - zawołał chłopak, a dziewczyna po raz kolejny grzmotnęła tym razem w drugą nogę Pierwszego. Mężczyzna poczuł, jak jego mięśnie po prostu promieniują po tym ciosie...
- Czego od nas chcecie?! - zawołał znowu Drugi, a dziewczyna podeszła od tyłu i wyciągając nóż przyłożyła go do gardła.
Chłopak wychylił się zza lampy spoglądając z pogardą w stronę Drugiego – Powtarzam to po raz ostatni! Ja pytam! Wy odpowiadacie. Ten, który odpowie, oszczędza sobie bólu… Spytaj o coś jeszcze raz, a ona poderżnie ci gardło…
Pierwszy poczuł jak serce mu zadrżało, a umysł po prostu zawirował. Nie było to choćby spowodowane groźbą, która padła w stronę Drugiego, ale tym, iż w końcu był w stanie zobaczyć twarz porywaczy. Ten chłopak! Ta dziewczyna! To była para szabrowników, którą oszczędził kilka tygodni wcześniej. Ci beznadziejni bandyci, którzy w otwartej walce nie mogli poradzić sobie z nim, mimo, iż mieli broń i przewagę liczebną.
Chłopak musiał nie zauważyć jego miny, bo cofnął się za lampę tak, iż ponownie był tylko cieniem. - Dla kogo pracujecie?!
- Odpowiedz mu! - krzyknął Grzesiek, zerkając w stronę Pierwszego, a w tym czasie dziewczyna zaczęła okładać mu nogę. - ODPOWIEDZ!
Pierwszy pokręcił głową, a chłopak wrzasnął po raz kolejny. - DLA KOGO PRACUJECIE?!
- Pierdol się...- prychnął Pierwszy licząc, iż dziewczyna zostawi Drugiego i skupi się na nim.
W tym momencie oprawczyni podeszła od tyłu i łapiąc go za palec wskazujący i środkowy przecięła mu nożem skórę między nimi. Pierwszy ryknął z bólu, a Drugi spojrzał w jego stronę. - Przestań! Nie prowokuj ich! Odpowiadaj na cholerne pytania!
Pierwszy nie był już jednak w stanie opanować złości. – ZABIJĘ WAS! WY JUŻ NIE ŻYJECIE! WY JUŻ JESTEŚCIE MARTWI. - wrzasnął.
Dziewczyna nie przejęła się tą groźbą i zachodząc go od boku rąbnęła mu w twarz rękojeścią noża. Pierwszy poczuł jak coś chrupie mu w policzku, a do oczu nabiegają łzy. W głowie poczuł szum.
Drugi zaczął się szarpać na krześle krzycząc. - Nie! Pierwszy! Kurwa, nie! Po prostu odpowiedz! Ja to zniosę! Zniosę to!
Porywacz popatrzył na Grześka znowu nachylając się nad nim. – Naprawdę chcecie to przeciągać? - spytał. - To zmienimy zasady... Lili, sekator! - Dziewczyna podeszła do ściany i ściągnęła z niej małe obcinaczki do gałęzi. – Z twoim kolegą pobawimy się później, a z tobą zagramy w szybkie pytanie. Jak nie odpowiesz tracisz palec, ale jeden już straciłeś, bo strasznie mnie WKURWIASZ!
Pierwszy wrzasnął. – NIE! ZOSTAW GO! ZOSTAW GO I WEŹ MNIE! NO DALEJ! ZABIJ MNIE JEŚLI MASZ JAJA TY GŁUPIA KURWO! SUKO PIERDOLONA! DZIWKO!
Dziewczyna nie przejęła się tym i podchodząc do Grześka złapała go za dłoń. Mężczyzna próbował ją wyrywać na tyle na ile pozwalały mu więzy, ale oprawczyni zdołała w końcu zahaczyć ostrza i naciskając na rękojeść odcięła Drugiemu mały palec.
Grzesiek najpierw ryknął, a potem prawie porzygał się z bólu. Rzucając się na krześle jakby miał padaczkę darł się wniebogłosy. W tym czasie dziewczyna chwyciła kolejny palec.
- Pytam po raz kolejny dla kogo pracujecie? – zawołał oprawca.
Grzesiek nie był jednak w stanie odpowiedzieć, bo ciągle tylko krzyczał.
- DLA NIKOGO! – zawołał Pierwszy. – JESTEŚMY UWIĘZIENI W MIEŚCIE JAK WY!
- Pytałem kolegi… - szepnął chłopak i skinął w stronę towarzyszki. Dziewczyna bez ogródek nacisnęła na rączki po raz kolejny i już z większym oporem, odcięła Drugiemu kolejny palec. Mężczyzna wrzasnął po raz kolejny po chwili osuwając się nieprzytomny na krześle, ale na to oprawcy też byli gotowi.
Dziewczyna podeszła do szafki i wyciągnęła butelkę z jakimś przezroczystym płynem. Po chwili wlała go Grześkowi do ust, ten zaczął się krztusić i prawie natychmiast odzyskał przytomność.
- Kolejne pytanie! – wrzasnął chłopak. – Radzę ci, szanuj palce… W waszej grupie jest facet, który zawsze nosi maskę przeciw gazową. Gdzie on jest?
- To ja… - wyszeptał pół przytomny Drugi. – Nie wiem o co wam chodzi, ale to ja…
Słysząc to dziewczyna wybuchnęła śmiechem. – MAMY GO! SŁYSZYSZ KRYSTIAN! MAMY GO!
- Słyszę… - odparł zdziwiony chłopak. - Cholera, nie spodziewałem się, iż pójdzie tak szybko…
Pierwszy widząc, iż ręka chłopaka zmierza w kierunku pistoletu zawołał natychmiast. – On kłamie! To ja jestem…
Dziewczyna podbiegła do niego i rąbnęła go dłonią w której ściskała sekator. Tym razem musiała trafić w coś ważnego, bo Pierwszy poczuł jak zaczyna robić się wiotki.
- Ta broń! – zawołał nagle oprawca. – Pamiętasz ją?
- Nie… - szepnął Grzesiek spoglądając mętnym wzrokiem.
- Ten pistolet zostawiłeś obok nas… Zaraz po tym jak zabiłeś mojego brata i jej chłopaka. I co to kurwa w ogóle był za list? Dałeś nam jebane rady? Po tym jak odebrałeś nam kurwo bliskich? – wrzeszczał chłopak. – Chyba liczyłeś na to, iż oboje pierdolniemy sobie w łeb… Ale nie! O nie! Wzięliśmy sobie twoje rady głęboko do serca i dziś możemy w końcu odpłacić ci za wszystko…
Pierwszy spróbował nabrać powietrza. – Ale dziewczyna uderzyła go nim zdążył coś powiedzieć.
Drugi słysząc słowa chłopaka odchrząknął. – Nie chciałem was zabijać… Zaatakowaliście pierwsi… Tylko się broniłem… Tylko się broniłem… To co wy robicie… To jest, jest nieludzkie.
- Nieludzkie? – spytał chłopak. – Wypowiadasz takie słowo w miejscu gdzie większość ludzi zmieniła się w potwory?
- Może my też już się zmieniliśmy? - stwierdziła dziewczyna. - Bo szczerze powiedziawszy, aż drżę na samą myśl by zacząć ich rozdzierać.
- A może potem ja rozedrę ciebie? - spytał lubieżnie chłopak.
Dziewczyna złapała go za przyrodzenie. - Musisz poczekać na swoją kolej, wiesz jak to mnie nakręca. - mówiąc to oprawczyni podeszła do stołu i sięgnęła po najmniej spodziewany przedmiot, „Igłę nawleczoną długą dratwą”. Siadając Grześkowi na kolanach spróbowała wbić mu ją w policzek, ale ten zaczął się rzucać, aż w końcu trafił ją czołem w skroń. - Sukinsyn! - prychnęła sadystka. - Potrzymaj go! Cały ten głupi ryj mu zszyję...
Chłopak złapał Grześka za głowę. - DAWAJ!
Dziewczyna wbiła Drugiemu igłę w policzek, a z dziury trysnęła krew. Gdy przeciągała dratwę Grzesiek wrzeszczał i szarpał się jakby miał padaczkę i wtedy igła przeszyła go po raz Drugi.
Pierwszy kipiał ze wściekłości szarpiąc się na krześle, aż w końcu przewrócił się razem z nim. Mimo to nie udało mu się choćby odrobinę rozluźnić taśmy ściskającej mu dłonie. Krzyki Grześka rozdzierały mu głowę, ale nie był w stanie nic zrobić. Nagle kątem oka dostrzegł coś dziwnego. Coś uchyliło drzwi. - Gdyby to był choćby niewykształcony... - pomyślał zdesperowany.
W tym momencie stało się coś dziwnego. Najpierw zobaczył ślady butów, które odcisnęły się na kurzu, a potem jego więzy po prostu puściły. W swojej dłoni poczuł nagle wojskowy nóż. – IDIOTO I IDIOTKO! – zawołał wciąż leżąc na ziemi.
W tym momencie dziewczyna i chłopak po prostu zdębieli. – Popełniłem jeden błąd! Widząc jak leżycie ze splątanymi dłońmi. Zrobiło mi się was szkoda i to była cholerna pomyłka! Wy nie tylko nie byliście parą, ale nigdy choćby nie byliście jebanymi ludźmi… Ale dziś ten błąd naprawię! Zabiję was kurwa oboje.
- To ten… - szepnęła dziewczyna. – To naprawdę on…
Oprawczyni ruszyła pędem chcąc kopnąć Pierwszego w brzuch, ale ten złapał jej nogę i wolną ręką pociągnął jej nożem po ścięgnie. Dziewczyna runęła na niego z krzykiem. Nim jej chłopak zdążył zareagować przycisnął ją do ziemi z nożem przy potylicy. - Rzuć broń! Bo ją zarżnę jak świnie…
Chłopak po prostu zdębiał. - Nie... - wyszeptał. - Proszę, nie... Już... Już odkładam. - zawołał błagalnym głosem upuszczając broń.
- Dobrze... - syknął Pierwszy podnosząc pistolet. – Teraz ja cię o coś spytam. – wyszeptał głosem pełnym gniewu. – Wiesz jaka jest różnica między nami?
- Ty nie zabijesz bezbronnego? – spytał z nadzieją chłopak, a jego towarzyszka zakwiliła na ziemi. – Puścisz nas… Puścisz nas prawda? – spytała zalewając się łzami.
- Nie jestem sadystą. – odparł Pierwszy, a chłopak popatrzył na niego z nadzieją. – Dlatego zrobię to szybko… - mówiąc to wycelował w głowę dziewczyny i nacisnął spust. Kula przebiła jej czaszkę i natychmiast uśmierciła.
Chłopak spróbował wybiec z komórki, ale Pierwszy strzelił mu w plecy i dobił strzałem w głowę. – Za dużo potworów w tym świecie… - pomyślał natychmiast przypominając sobie o Grześku. – doskakując do kompana rozciął jego więzy. – Spokojnie… - wyszeptał. – Zaraz, zaraz to opatrzę…
Drugi mimo wiszącej mu z twarzy zakrwawionej nitki uśmiechnął się krzywo. - Bywasz przerażający...
- Czasami... - westchnął Pierwszy przeszukując kieszenie, ale wtedy przypomniał sobie, iż jego rzeczy zabrała dziewczyna.
W tym momencie z ciemności odezwał się niespodziewanie głos Kuby. – Daj, ja to zrobię… Mam więcej doświadczenia. – stwierdził wyciągając opatrunek.
Pierwszy i Drugi mimo ran spojrzeli zszokowani jak mężczyzna pojawił się „dosłownie” nie wiadomo skąd.
- Kuba! – zawołał Pierwszy. – Skąd się tu…
- No przecież ja rozciąłem twoje więzy…- stwierdził zakłopotany mężczyzna. – Wykorzystałem moment, gdy zajęli się Grześkiem i zakradłem się w ciemności do pomieszczenia…- wyjaśnił pokrętnie.
Pierwszy spojrzał na Trzeciego badawczo. – Widziałem jak otworzyły się drzwi… Ale ciebie nie…
- Jest ciemno, a ty jesteś w szoku. – zawołał Trzeci wyraźnie zły, iż Pierwszy dalej porusza ten temat. – Pomóż mi wyprowadzić stąd Grześka. Musimy go poskładać! Te rany aż proszą się o martwicę…
***
Pierwszy i Trzeci zabrali Drugiego do jednego z mieszkań. Tam Kuba zademonstrował swoje umiejętności byłego ratownika medycznego i założył na rany Grześka bardzo profesjonalny opatrunek.
Drugi wciąż był w lekkim szoku czemu trudno było się dziwić po męczarniach jakie przeszedł. Cała sytuacja miała jednak jeden plus. O ile w ogóle dało się tu mówić o jakiś plusach. Zostawiając Drugiego by wypoczął, Pierwszy i Trzeci przeszukali okolicę i znaleźli niedaleko rynku stary, ale działający furgon. Auto było co prawda wypełnione podróbkami sportowych butów, ale postanowili, iż opróżnią je już w bazie. Zabierając Grześka wrócili z powrotem do bazy.
Chociaż Pierwszy nie poruszył więcej tego tematu, coś w Kubie zaczęło go mocno dręczyć. Czy naprawdę miał w tym momencie przywidzenia? Czasem zdarzało mu się słyszeć głos Agnieszki w głowie, ale miał wrażenie, iż to były powracające wspomnienia. Dlaczego jego umysł miałby wymazać sylwetkę Trzeciego wchodzącego do piwnicy?
Co najdziwniejsze nie był to jedyny raz, gdy zdarzyło mu się „nie zauważyć” mężczyzny. Niemniej na ten moment wolał po prostu cieszyć się tym, iż przeżyli…