Opowieści z Martwego Świata - Historia Pierwszego XV

krancowo-postapokaliptycznaopowiescinternetowa.com 2 lat temu

Atmosfera beztroskiej zabawy jaka jeszcze przed chwilą wypełniała kryjówkę zniknęła bezpowrotnie. Wszyscy zebrani zamilkli wpatrując się w Grześka, który stał na skraju pokoju z radiem w dłoni. Chyba nikt nie mógł spodziewać się takiej prośby i to w takim momencie.

Ciszę przerwało dopiero kolejne trzeszczące wołanie z głośnika. - Drugi! Jesteś tam? Drugi, błagam, proszę, odezwij się… - Grzesiek ścisnął radio tak mocno, iż jego dłoń zrobiła się całkiem czerwona, ale wciąż nie odpowiadał.

Pierwszy patrząc w jego puste oczy zrozumiał, iż toczy on w środku prawdziwą bitwę. Poznał go już na tyle by mieć pewność, iż chciałby chociaż spróbować pomóc Hubertowi i jego kompanom. Tylko, iż niewykształcony z maską był przerażająco silny. Do tego Krańcowo było teraz pełne nowych zagrożeń. Nastała noc, a oni sami byli w większości pijani. Wyruszenie z odsieczą wiązałoby się z niewyobrażalnym wręcz ryzykiem.

Drugi nabrał w końcu powietrza by coś powiedzieć, ale w słowo wszedł mu Ósmy. – Kurwa, nie odpowiadaj im! - wybełkotał zbliżając się do niego chwiejnym krokiem.

- Co? – spytał wciąż zamyślony Grzesiek jakby nie dosłyszał kompana.

- Nie odpowiadaj! – powtórzył Ósmy wyrywając mu krótkofalówkę z ręki i natychmiast wyciszając ją do zera. – Udajemy, iż nam się zepsuło radio!

Dix, która nasadzała się na niego od początku ich „imprezy”, prychnęła pogardliwie. – I to według ciebie zamyka sprawę? Porzucamy ich bez chwili refleksji?

- A co?! Masz z tym kurwa jakiś problem? - zaperzył się Ósmy wpatrując się w Piątą jakby miał zamiar ją uderzyć.

Na dziewczynie nie zrobiło to jednak wrażenia, bo uśmiechając się pogardliwie pod nosem odpyskowała. - W sumie mam! Bo w odróżnieniu od większości, którzy pojawili się na mieście, a choćby co poniektórych z naszej grupy... - dodała patrząc znacząco na Ósmego. - ...to Hubert i jego towarzysze wydają się być przynajmniej „w porządku”.

Pijany Ósmy wyjątkowo źle zniósł tę prowokację i rozchylając łapy wrzasnął. – I co kurwa? Może mamy się dać wyruchać w dupy, bo tak uważasz? Chcesz to sobie tam zapierdalaj z Kamilkiem i chuj wam w plecy na drogę! - na koniec wykonał jeszcze obraźliwy gest „cwelenia” w kierunku dziewczyny.

Czwarty widząc jak mężczyzna odezwał się do jego ukochanej, mimo, iż nie był szczególnie wyrywny do bitki, zacisnął nerwowo pięści i fuknął. – Zrób tak jeszcze raz, a będziesz kutasie zęby zmiotką zbierał!

Dla mentalnego goryla jakim był Ósmy to było dostatecznie dużo by od słów przejść do czynów. Zaciskając pięści ruszył w kierunku Czwartego, ale na drodze stanęła mu Siódma i Trzeci. – Dec, uspokój się! – zawołał Kuba, który dla podkreślenia użył ksywki mężczyzny ze Starego Świata.

Ten nie miał już jednak zamiaru odpuszczać. Krótkim uderzeniem w brzuch rozbroił Trzeciego, a potem pchnął Siódmą prosto na ścianę. Szczupła dziewczyna uderzyła w nią tak mocno, iż jej kości aż zagrzechotały.

Szósty dobiegł do niej natychmiast krzycząc. - Co ty wyprawiasz debilu?! - Ale Ósmy choćby go nie słuchał. Kroczył wprost w kierunku Kamila, który zaczynał tracić kolor na twarzy.

Pierwszy widząc to poczuł jak zaczyna się w nim gotować. Praktycznie od początku nie trawił Ósmego najbardziej ze wszystkich kompanów Grześka. Uważał go nie tylko za głupiego, ale przede wszystkim za kogoś moralnie wypaczonego. Był niemal pewien, iż gdyby ten troll pojawił się w Krańcowie później, dołączyłby do bandytów napadających teraz na ludzi. Do tej pory myślał jednak, iż przynajmniej pchnięty presją grupy, będzie on potrafił zachować minimum przyzwoitości. Widząc jednak jak ta karykatura człowieka potraktowała swoich kompanów, jak zmierza w kierunku Czwartego z tymi oczami pozbawionymi jakiejkolwiek refleksji nad sobą, poczuł jak coś w nim pęka…

Kamil unosił już pięści gotów na przyjęcie ciosu, a Dix wysuwała się przed niego jakby chciała rozdzielić mężczyzn. Nim jednak Ósmy zdążył dopaść do swego celu, Pierwszy wyskoczył przed niego i strzelił go w pysk. Mężczyzna cofnął się kilka kroków zszokowany tym niespodziewanym ciosem, ale gdy tylko się otrząsnął ruszył na niego z krzykiem wymachując pięściami jak cepami.

Siódma ze łzami w oczach krzyknęła. – PRZESTAŃCIE! PROSZĘ, PRZESTAŃCIE!!! – Ale żaden z nich nie miał zamiaru słuchać.

Pierwszy oberwał w bok twarzy czując jak zęby rozrywają mu wewnętrzną część policzka. Natychmiast zripostował ciosem, który przeszedł po uchu i szyi Ósmego. Skóra w miejscu trafienia zaczerwieniła mu się jak poparzona, ale to go tylko rozjuszyło. Łapiąc Pierwszego za barki spróbował huknąć go głową, ale ten opuścił w ostatniej chwili czoło tak, iż obydwaj zderzyli się najtwardszymi częściami czaszki. Podczas tej wymiany okazało się, iż to Pierwszy ma jednak mocniejszą głowę, bo uścisk Ósmego momentalnie osłabł. Wykorzystując okazję walnął go czołem po raz kolejny, a otumaniony mężczyzna odleciał do tyłu.

– Powiedział już! – syknął Pierwszy doskakując do niego. – Jak nie potrafisz się zachować to się stąd wynoś… - mówiąc to wymierzył mu cios od którego głowa Ósmego aż odbiła się od ściany.

Dla pijanego mężczyzny był to koniec walki, ale Pierwszy był w takim amoku, iż nie był w stanie przerwać. Łapiąc Ósmego za łeb zaczął uderzać nim o mur, raz, drugi, trzeci...

Nagle poczuł, iż ktoś łapie go za rękę i odciąga do tyłu. Dziewiąty zablokował go dźwignią, a tuż przed nim pojawiła się Dix.- Pierwszy, nie warto! On nie jest tego wart! – krzyknęła.

Pierwszy odetchnął ciężko uspokajając się. Ósmy już praktycznie bezwładny osunął się na podłogę, a z jego nosa i rozciętej głowy lała się krew. - Dobrze... Dobrze... już przestaję! - wyszeptał wznosząc dłonie i dopiero wtedy Dziewiąty go puścił.

- … a może nie powinieneś? – wtrącił niespodziewanie Daniel przez co wszyscy spojrzeli na niego zszokowani. – Zastanawia mnie jedna rzecz. W którym momencie Ósmy skończyłby bić Kamila? Po pierwszej krwi? Gdyby był nieprzytomny? Czy może raczej jakby był już warzywem…

- Chyba kiedy ja bym z nim skończył! – zaperzył się Czwarty na co Daniel spojrzał na niego z pobłażliwym uśmiechem.

- Dość! – krzyknął Drugi nie chcąc dopuścić do dalszego zaogniania się konfliktu. – Uspokójcie się wszyscy. Ósmy dostał już na co zasłużył! Dziewiąty, zabierz go na górę i ogarnij!

- Dlaczego ja? – jęknął mężczyzna robiąc zrozpaczoną minę.

- Bo to twój kumpel i jako jedyny go trawisz! - wytknął Grzesiek. - Reszta miała wątpliwości czy nie dać Pierwszemu dokończyć co zaczął.

Dziewiąty pokręcił głową wyraźnie niezadowolony. Niemniej zbliżył się do swojego „kolegi” i pomógł mu się podnieść na drżących nogach. - No i masz... Wyszło ci pajacowanie. - prychnął ciągnąc go na górę.

W tym czasie Drugi podniósł leżące na podłodze radio, które Ósmy upuścił przed walką. Gdy tylko je uruchomił z głośnika natychmiast dobiegło wołanie Huberta. - Grzesiek proszę... My zginiemy... Nie skazujcie nas na śmierć...

Dix podeszła w tym czasie do Pierwszego. - Wszystko ok? Nie kręci się w głowie? - spytała oglądając jego rany na policzku i czole.

- Nie... - odparł spuszczając głowę. - Bywałem w gorszym stanie...

- Cholera. - jęknęła widząc teraz znacznie lepiej krwiak jaki rósł mu na czole. - Na drugi raz nie oddawaj głową! Temu debilowi wstrząs mózgu nie groził. Tobie tak. - po chwili dziewczyna zerknęła kątem oka na Kamila, który zmierzał już w ich stronę i patrząc Pierwszemu w oczy wyszeptała bezgłośne. - Dziękuję.

Czwarty objął Dix ramieniem co Pierwszy uznał za dość „wymowne”, bo od momentu gdy wybrał ją w grze mężczyzna robił to non stop. Niemniej również od niego otrzymał pochwałę. - Ładnie go zaprawiłeś. No, ale to jego szczęście, iż się wmieszałeś, bo ja bym go chyba naprawdę zatłukł...

Dix wyślizgnęła się Kamilowi. - Poczekaj, zobaczę co z Siódmą...

W tym samym momencie doszedł do nich Daniel klaszcząc powoli i ostentacyjnie. - No, Bracie! Widzę, iż nie wyszliście z wprawy. Od razu przypominają mi się czasy szkoły...

Pierwszy jednak go nie słuchał, bo skupił się na Grześku, który razem z Trzecim debatował nad czymś w akompaniamencie wołań z radia.

- To musi poczekać do jutra… - stwierdził pewnie Kuba rozmasowując sobie brzuch.

- A jak nie przetrwają… - spytał Grzesiek spoglądając niepewnie na radio.

- Pomyśl logicznie. Jesteśmy w większości podpici jak nie pijani. Jest noc, a nasza kryjówka jest zbyt daleko. - zaargumentował. - Jak nie ufasz mojej opinie, spytaj Pierwszego. - zaproponował zerkając na niego z ukosa. - Jestem pewien, iż przyzna mi w tym wypadku rację.

Pierwszy skinął nieznacznie głową, a Dix która klęczała teraz przy Siódmej podsumowała. - Muszą wytrzymać co najmniej do rana.

Drugi wysłuchując opinii kompanów przygryzł nerwowo wargę spoglądając na radio skąd wciąż dobiegały przyciszone wołania Huberta. – Dobra, macie rację. – stwierdził i podniósł je do ust. – Hubert, posłuchaj! Przez pewne okoliczności nie jesteśmy już w stanie ruszyć się dzisiaj z kryjówki. o ile chcecie naszej pomocy musicie przetrwać do jutra...

Przez chwilę w eterze było słychać ciszę, ale w końcu odezwał się przejęty głos mężczyzny po drugiej stronie. – Do rana? Ok, ok, damy radę... damy radę. Tylko proszę, Grzesiek, odezwijcie się! Nie zostawiajcie nas!

- Odezwiemy. - odpowiedział mu Grzesiek.

- Obiecaj! – dodał Hubert jakby wyczuł, iż Drugi ma wątpliwości.

- Obiecuję…- wyszeptał mężczyzna dodając po chwili. – Mam nadzieję…

- Dobra, to kładziemy się spać! – zawołał Daniel przeciągając się ostentacyjnie, gdy tylko radio zamilkło – Trochę szkoda, iż nam się ta dżampra rozjebała. – stwierdził kierując się w stronę sypialni.

W międzyczasie Dix skończyła sprawdzać co z Siódmą. Najwidoczniej mimo, iż zderzenie ze ścianą wyglądało naprawdę paskudnie, to nie zrobiło dziewczynie jakiejś trwałej krzywdy. Piąta zaczepiła więc Kamila drapiąc go po brzuchu i obydwoje ruszyli na górę.

Szósty chciał najwidoczniej odprowadzić Siódmą, bo pomógł jej się podnieść i trzymając ją za ramię pociągnął ją w stronę schodów. Dziewczyna wyślizgnęła się jednak z jego „uścisku” stając przed Pierwszym. – Wiesz, iż mogłabym na to patrzeć codziennie? – spytała zbliżając się niebezpiecznie jakby chciała go co najmniej przytulić.

- Nie jestem małpą w cyrku. – syknął Pierwszy zręcznie omijając jej prostujące się ręce.

- Cholera! – krzyknęła dziewczyna tupiąc nogą jak rozzłoszczone dziecko. – Skoro już się za mnie biłeś to daj się chociaż pocałować w nagrodę.

Pierwszy spojrzał nad nią podnosząc brwi tak wysoko, iż niemal sięgnęły linii jego włosów. - Biłem za ciebie? – spytał zszokowany.

- Myślisz, iż nie widziałam jak się wściekłeś gdy mnie uderzył? – wytknęła stając z dłonią opartą na biodrze.

- Po prostu nienawidzę prymitów i grubiaństwa. Ad hominem mogła tu stać dowolna dziewczyna i zareagowałbym tak samo… - odparł Pierwszy ucinając temat, a Siódma zrobiła minę jakby co najmniej została spoliczkowana.

Szósty wykorzystując okazję złapał ją za ramię. – Chodź Sara, on na pewno chce odpocząć…

Dziewczyna z lekko otwartą buzią ruszyła z chłopakiem po schodach, a Pierwszy odprowadził oboje wzrokiem na górę. Z jakiegoś powodu było mu niezmiernie przykro z powodu Szóstego. - Zrozum wreszcie, iż dla niej nigdy nie będziesz miał większej wartości niż podpórka za którą teraz robisz...

- No to i ja idę… - stwierdził w końcu Trzeci. – Jutro to dopiero będzie ciężki dzień…

W tym momencie w salonie zostali już tylko Pierwszy i Drugi.

Pierwszy bez słowa przeszedł do kuchni i wyciągnął z wciąż jeszcze chłodnej lodówki puszkę coli. Zwykle gdy odpalali w piwnicy agregat, pozwalali jej zmrozić się najmocniej jak to możliwe i otwierali najrzadziej jak tylko mogli, by dłużej przetrzymywała żywność.

Zajmując miejsce przy stoliku Pierwszy przytknął sobie zimny metal do czoła. Już po chwili Drugi zajął miejsce naprzeciwko zerkając na niego wyzywająco.

- No to czekam… - westchnął Pierwszy otwierając w końcu puszkę by złapać łyk.

- Na co? – spytał Drugi spoglądając na niego ze szczerym zdziwieniem.

- Na pretensje? – prychnął Pierwszy przykładając teraz otwarty napój do czoła.

Grzesiek zaśmiał się. – Chyba żartujesz! Gdyby nie ty to ja bym w tym momencie go rozszarpał! Zresztą wtedy na blokach obiecałem ci, iż więcej nie będę próbował cię powstrzymać... Swoją drogą nie spodziewałem się, iż tak dobrze się bijesz.

- Doświadczenie z lat szkoły… - szepnął Pierwszy. – Z moim podejściem do życia i brakiem znajomych byłem idealnym celem na popychadło. Żeby nie dać się wpisać w te ramy, wszyscy szkolni oprawcy musieli wiedzieć, iż nie pójdzie im ze mną łatwo… Że będę walczył o swoje do końca. Choćby krzesłem…

- Krzesłem? - wtrącił Grzesiek, ale Pierwszy kontynuował nie przerywając.

- ... Przez moje agresywne podejście po szkole rozeszło się, iż jestem nie do końca zrównoważony i potrafię się naprawdę boleśnie odgryźć. Dlatego miałem spokój. Oprawcy szukają łatwych ofiar.

- Hej! - wtrącił Grzesiek wskazując na siebie kciukiem. - Pedagog szkolny! Pamiętasz? Nie musisz mi tłumaczyć takich rzeczy...

Pierwszy uśmiechnął się pod nosem przez co jego rozerwany policzek zabolał mocniej. Widząc, iż uśmiech zmienia się w grymas, Drugi spytał natychmiast. - Mocno dostałeś?

- Daj spokój. On jest beznadziejny i jako człowiek i jako bokser. - prychnął zirytowany.

Przez chwilę zapanowała cisza. Grzesiek wyprostował się na krześle spoglądając zamyślony w sufit, a Pierwszy zaczął powoli sączyć cole. – Nad czym się zastanawiasz? – spytał w końcu.

- Pierwszy... - westchnął Grzesiek. - Naprawdę zależy mi na tym żeby pomóc Hubertowi. Raz, iż to naprawdę w porządku gość, były strażak, a do tego ma ze sobą gromadkę „normalnych” ludzi. Takich jak my. Myślałem już od dawna żeby zaproponować mu połączenie naszych grup zanim spróbujemy uciec z Krańcowa.

- To jednocześnie zwiększa i zmniejsza nasze szanse przetrwania. - stwierdził Pierwszy patrząc na Drugiego znacząco.

Ten słysząc to wzdrygnął się jakby to co usłyszał mocno go wystraszyło. – Jak to? – spytał przejęty.

- Większa grupa to więcej gęb do wykarmienia. Do tego trudności w organizacji transportu i przemieszczaniu się niepostrzeżenie. Z drugiej strony skoro przeżyli do tej pory przynajmniej część z nich musi mieć jakiś dryg do przetrwania… Z trzeciej strony może tak naprawdę przetrwać umie jedno z nich, a reszta żeruje na nim…

- Z trzeciej strony... - zaśmiał się Grzesiek. – Dlaczego musiała być jeszcze trzecia strona? – Pierwszy wzruszył ramionami, a mężczyzna powiedział coś zaskakującego. - Tylko, iż pozostało „Czwarta strona”. – stwierdził pewnie. - Po połączeniu się grup chciałem wywalić stąd Ósmego…

- Poważnie? – dopytał zszokowany Pierwszy.

- Daj spokój! Widziałeś jak on się zachowuje? Jebane bydlę! Szczerze powiedziawszy miałem nadzieję, iż go przypadkiem zabijesz... - odparł wyraźnie sfrustrowany Grzesiek.

- To nie jest coś co spodziewałem się usłyszeć... – powiedział Pierwszy naprawdę zdziwiony tak dosadnymi słowami kompana.

Grzesiek nie skończył jednak swojego złorzeczenia - Wiesz co? Śledziłem go ostatnio. – wspomniał nakręcając się coraz bardziej. - Ten jebaniec kradnie zapasy i chomikuje je sobie kilka domów dalej. Założę się, iż to on podbierał jedzenie ostatnim razem. Do tego praktycznie w niczym nie chce pomagać i jeszcze to co zrobił dzisiaj… Dla mnie się przelało. Nie chcę go w naszej grupie i nie chcę żeby z nami uciekał.

- A co dokładnie masz zamiar zrobić? - dopytał Pierwszy.

- Dobre pytanie. Ten sukinsyn przecież nie odejdzie stąd dobrowolnie, choćby jakbyśmy mu kazali. Do tego wcześniej trzymał się z Czwartym, a przez to mimochodem miał po swojej stronie jeszcze Dix. Na szczęście teraz raczej nikt go nie poprze. Dlatego myślałem żeby pozbyć się go stąd siłą, ale doszło do mnie, iż to może przynieść spore kłopoty… On zna naszą kryjówkę. Wie jak jesteśmy uzbrojeni i jak działamy. Miał też dostęp do remedium, więc nie wiadomo czy nie ukradł dla siebie kilku fiolek. Gdyby teraz przyłączył się do jakiejś grupy, sprzedając nas w zamian, mielibyśmy spore kłopoty. Dlatego chciałem załatwić z nim sprawę już po przyłączeniu Huberta. Zmienić przy okazji kryjówkę albo w ogóle ruszyć już w stronę granicy miasta…

Pierwszy zastanowił się przez chwilę nad słowami Drugiego, ale nim zdążył je skomentować ten dodał coś jeszcze znacznie bardziej nerwowym głosem. – Pierwszy, jest taka sprawa o której gadałem już z Trzecim, a teraz podzielę się jeszcze z Dix i Kamilem. Gdyby stało się tak, iż Ósmy właduje się w coś… Nie pomagamy mu. Nie narażamy się dla niego!

- To dla mnie jasne. – stwierdził Pierwszy dodając po chwili coś naprawdę nieprzyjemnego. – Nie zgłosiłbym się na ochotnika żeby strzelić mu w plecy, ale najlepiej byłoby dla nas gdyby przypadkiem pożegnał się ze światem…

- Cieszę się, iż tak do tego podszedłeś. - stwierdził Grzesiek. – A szansa na to jest! o ile większość poprze pomoc Hubertowi, zmuszę tego chuja żeby poszedł z nami. Może niewykształcony z maską się nad nami zlituje… - Słysząc to Pierwszy nieco spochmurniał. - Hej! – zawołał Drugi. – Chyba nie powiesz mi, iż ci się go zrobiło szkoda…

- Nie. – pokręcił głową Pierwszy. – Martwię się tym potworem…

- Damy radę. – stwierdził pewnie Grzesiek, ale Pierwszy miał inne zdanie.

Grzebiąc chwilę w swojej kamizelce wyciągnął walający się w jednej z kieszeni nabój do pistoletu. Odłożył go na stole, po czym zaczął grzebać nieco dłużej w innej kieszeni. Stamtąd wyjął dużo większy nabój karabinowy. Grzesiek spojrzał się pytająco, a Pierwszy zaczął wyjaśniać. – To jest 9 mm nabój pistoletowy, którego używamy w większości naszej broni. – stwierdził wskazując na mniejszą sztukę amunicji. – Mimo, iż z tego co zdążyłem zauważyć nie jest najpotężniejszy, radził sobie z większością niewykształconych. Dwa, trzy strzały w głowę bez trudu powalały większość potworów ludzkich rozmiarów, ale ciężko było przebić się przez tą drewnopodobną skórę Dziada. - Następnie wskazał palcem na większy nabój. – To nabój 7,62, którego używaliśmy w PPK’s. choćby na oko można stwierdzić, iż jest dużo potężniejszy, więcej prochu, cięższy i ostry czubek… Strzelając z podobnych pozbyliśmy się instant Dziadów spod marketu. – Drugi skinął głową wsłuchując się w słowa Pierwszego, a ten przeszedł do konkluzji. – Gdy strzelaliśmy do tego potwora pod muzeum na taśmie były trzydzieści dwa naboje. Pks miał duży rozrzut. Część naboi mogła chybić, ale i tak z tego co widziałem pokryłeś ranami większą część tego potwora, a mimo to nie padł… A przecież tym razem musimy go zabić…

Po tym wykładzie Drugi miał zdecydowanie nietęgą minę. Pierwszy poczuł, iż może trochę źle to przedstawił. Nie chciał przecież przerazić swojego przyjaciela. – Posłuchaj. Nie mówię, iż nie damy rady, ale chciałem podkreślić jak poważna bitwa nas czeka. Na wsparcie Huberta i jego kompanów nie ma raczej co liczyć, bo będą wymęczeni i adekwatnie bez broni…

- Wiem. – westchnął Drugi. – Dobrze, iż podchodzisz do tego trzeźwo. Może jak nie będziesz mógł zasnąć, ułożysz jakiś plan?

- Na pewno będę myślał…- stwierdził Pierwszy. – O ile jutro zdecydujemy się iść…

Drugi pokiwał głową, a Pierwszy dokończył colę i wyrzucił puszkę do śmieci. – Idę na dwór. Ktoś musi popilnować reszty… - stwierdził i przez drzwi w kuchni wyszedł na werandę.

Odgłosy pustego Krańcowa uderzyły w jego uszy, gdy tylko znalazł się na zewnątrz. Do krzyków niewykształconych i łupania niszczejących co jakiś czas budynków, doszły teraz zupełnie nowe – beznadziejne wołania konających ludzi.

Pierwszy rozsiadł się w jednym ze stojących na werandzie foteli, a już po chwili dołączył do niego Drugi. Mężczyzna nie miał najwidoczniej ochoty na spanie, bo stwierdził natychmiast . – Posiedzę z tobą! I tak czuję, iż dzisiaj nie usnę…

- Twoja wola… - odparł Pierwszy bawiąc się wyłączoną latarką.

- Chce cię o coś spytać… - powiedział nagle Drugi, któremu najwidoczniej mało było szczerych rozmów. – Dlaczego ty tak nie lubisz Sary?

Pierwszy słysząc to zmarszczył czoło ściskając jednocześnie latarkę. – Znam ludzi o jej charakterze. - stwierdził pewnie. - Myślisz, iż zwróciła by na mnie uwagę gdybyś nie wpoił jej, iż jestem w tym chorym świecie kimś znaczącym? Kobiety jak ona nie wiedzą co to prawdziwe uczucia albo zaangażowanie. Chcą po prostu zawłaszczyć sobie najlepszą partię w danym momencie. Gdyby w tym mieście pojawił się nagle ArcyPierwszy natychmiast by o mnie zapomniała i poszła adorować jego osobę. choćby gdyby nie próbowała się do mnie, ehh… Przystawiać to nie trawiłbym jej choćby jako koleżanki, bo dla mnie każdy jej gest to przedstawienie mające na celu pokazanie jej w jak najlepszym świetle. Nie ma w niej choćby odrobiny szczerości…

- Czyli wolałbyś dziewczynę, której spodobałbyś się po prostu ty, a nie to kim jesteś?

Pierwszego nieco zaskoczyło to pytanie. Od dawna już nie zastanawiał się nad takimi kwestiami. – Chyba już nie… - stwierdził w końcu. – Kiedyś jak byłem młodszy, myślałem często o tym jak byłoby mieć kogoś przy sobie. Tylko, iż nieszczególnie umiałem rozmawiać z kobietami, zwłaszcza takimi, które wpisywały się w kanon mojej urody i charakteru. Teraz jestem już stary, a po latach stwierdzam, iż po prostu lubię być sam…

- To jaki jest ten twój kanon? – spytał Grzesiek.

- Idź spać… - syknął Pierwszy chcąc w spokoju zastanowić się nad jutrem.

***

Noc w odczuciu Pierwszego minęła wyjątkowo szybko. Miał wrażenie, iż ledwo zaczął rozmyślać nad ewentualnym sposobem walki z potworem w masce, a już niebo zaczęło robić się szare. Miał przez to wrażenie, iż nie udało mu się usnąć choćby na chwilę.

Drugi z kolei drzemał w tym czasie przykryty kocem na fotelu obok. Dla niego ta noc też nie była spokojna. zwykle mężczyzna zasypiał wyjątkowo szybko, ale dziś usnął dopiero nad ranem. Nie chcąc go budzić Pierwszy podniósł się cichaczem i wślizgnął się do kuchni by przygotować sobie kawę. W środku okazało się, iż nie był jedynym przytomnym.

Szósty leżał z głową opartą na stole obracając swój kubek w dłoniach. Na widok Pierwszego wyprostował się i z niepewnym uśmiechem wyszeptał. – Cześć…

Pierwszy skinął głową i podszedł do szafki odprowadzony wzrokiem chłopaka. Sięgając po swój (co było dość oczywiste) czarny kubek, pomyślał, iż jest mu go naprawdę szkoda.

Łukasz, bo tak naprawdę miał na imię Szósty, musiał być cichy i wylękniony jeszcze w starym świecie. Zupełnie nie odnajdywał się w nowej rzeczywistości, a jego jedyną ostoją była dziewczyna u której nie miał szans, by kiedykolwiek znaczyć coś więcej. Zalewając sobie kawę usiadł naprzeciw chłopaka, a ten popatrzył na niego w jakiś dziwny sposób. - Nie spałeś prawda? Ty prawie nigdy nie sypiasz… - wyszeptał.

- Czasami sypiam… - westchnął zmieszany Pierwszy biorąc łyk gęstej jak smoła kawy. Na ten moment zupełnie nie wiedział jak ma rozmawiać z młodzikiem. Różnica wieku była między nimi tak duża, iż kilka brakowało, a mogliby odnosić się do siebie jak ojciec z synem. Nie mówiąc już o tym, iż sam chłopak mimo, iż miał jakieś siedemnaście lat, był po prostu mocno niedojrzały. Z drugiej strony byli po prostu kompanami w jednej grupie, gdzie teoretycznie wszyscy byli wobec siebie „równi”.

- Nigdy nie widziałem cię śpiącego. Zawsze czuwasz albo jesteś na nogach… - wyszeptał w końcu Szósty przerywając kłopotliwą ciszę jaka między nimi nastała.

Pierwszemu wydał się z jakiegoś powodu mocno skrępowany. Być może przeżywał te same rozterki odnośnie ich wieku, ale coś w środku podpowiadało mu, iż ich spotkanie w kuchni nie było przypadkowe. - Zasypiam później i wstaję wcześniej niż inni, to tyle. – wyjaśnił zastanawiając się czy ma to coś wspólnego z wczorajszą bijatyką.

Odpowiedź przyszła jednak błyskawicznie, bo chłopak najwidoczniej nie wytrzymał presji i podrywając się z krzesła wykrzyczał kłaniając się przy tym jak japończyk na powitanie. – Dziękuje za to co zrobiłeś Ósmemu. Ten bydlak nie miał prawa potraktować w ten sposób Siódmej!

- Masz rację. – skwitował Pierwszy. – Nie miał prawa potraktować tak żadnej dziewczyny ani swoich towarzyszy, którzy próbowali go powstrzymać. Dlatego kilka brakowało, a już nigdy nie miałby okazji popełnić podobnego błędu… A ty usiądź i nie przywiązuj do tego większej wagi niż powinieneś…

Szósty popatrzył na niego niepewnie aż w końcu zajął miejsce. Po jego minie Pierwszy rozpoznał, iż to wstęp do czegoś innego, bo chłopak wciąż zachowywał się zbyt nerwowo. – Tak ogólnie to czekałem na ciebie, bo chciałem porozmawiać…

Pierwszy przechylił nieco głowę. Teraz dopiero był naprawdę zaintrygowany. Rozmowy o wczorajszych wydarzeniach mógł się jeszcze spodziewać, ale czego mógł od niego chcieć chłopak z którym nie zamienił nigdy pełnego zdania?

Szósty wyglądał teraz na jeszcze bardziej zdenerwowanego, ale w końcu nabrał powietrza i wypalił. - Chodzi o to, iż ja i Siódma jesteśmy przyjaciółmi. Ona bardzo wiele dla mnie znaczy i dlatego chciałbym wiedzieć czy ty…

- Nie jesteście… - przerwał mu Pierwszy, a chłopak popatrzył zdziwiony pytając „Co?’”

- Nie jesteście – podkreślił jeszcze raz spoglądając chłopakowi w oczy. – I nie rób sobie tego, bo widzę jak bardzo cię to boli…

- O co ci chodzi? – przerwał Szósty z jakiegoś powodu bardzo zirytowany.

- O to, iż doskonale wiem co chciałeś teraz powiedzieć. – odparł Pierwszy we własnym odczuciu nieco zbyt szorstko. – Rozmawiałeś wczoraj z Siódmą i ona zwierzyła ci się, iż chyba coś do mnie czuje, ale nie wie czy powinna robić sobie nadzieje. A ponieważ uważa cię za przyjaciela to chociaż nie powiedziała tego wprost, wyczułeś, iż powinieneś wybadać to dla niej. I mimo to, iż sam coś do niej czujesz, przyszedłeś tu z krwawiącą duszą i nadzieją, iż zaprzeczę. Mimo wszystko jest ona dla ciebie na tyle ważna, iż byłbyś choćby skłonny pchnąć ją w ramiona innego byleby tylko była szczęśliwa… Ale gdzieś z tyłu twojej głowy ciągle tli się nadzieja, iż ona zauważy twoje starania i odwzajemni uczucia... - wypalił na jednym wdechu czytając chłopaka jak jedną z książek.

Chłopak słysząc ten wywód otworzył z niedowierzaniem usta, a Pierwszy poczuł się tak jak musiał czuć się Grzesiek, gdy rozpracowywał jego własną odmienność.

- Cholera… - syknął Szósty. – Jesteś jak Doktor Mind z Ligi Fantastycznych Ludzi. – stwierdził chłopak przyrównując Pierwszego do czytającego w umysłach bohatera z serialu dla młodzieży.

- Poważnie. Miałbym czytać w myślach? - westchnął Pierwszy, a chłopak spojrzał na niego z wyrzutem.

- Zauważyłeś gdzie my żyjemy? To byłoby tak dziwne gdybyś to potrafił? – stwierdził nieco speszony Szósty.

W tym momencie to Pierwszemu zabrakło kontrargumentu. Przecież po tym co zdążył już zobaczyć w Nowym Świecie, nie powinien być takim sceptykiem. - W punkt. – stwierdził w końcu przyznając chłopakowi rację. - Tylko, iż ja nie czytam w myślach. Czytam książki psychologiczne i nauczyłem się obserwować ludzi. Dla Siódmej nie jesteś przyjacielem. Jesteś rekwizytem, przy pomocy którego gra swoją rolę i buduje pozycję. To nie była twoja inicjatywa, iż tu przyszedłeś. Ona zagrała przed tobą odpowiednią rolę by pchnąć cię do tego…

- Nieprawda! – zawołał rozgoryczony chłopak.

- Możesz to wypierać, ale gdzieś w środku zdajesz sobie z tego sprawę. - wytknął Pierwszy próbując otworzyć chłopakowi oczy. - Czy Siódma zagaduje cię, gdy nie ma w pobliżu innych ludzi? Czy może raczej jest wobec ciebie niezwykle wylewna tylko gdy wszyscy patrzą? Kiedy ostatnio spytała cię sam na sam czy wszystko ok? Musnęła cię chociaż kiedyś, gdy nikogo akurat nie było?

- Co to ma do rzeczy? – spytał coraz bardziej podłamany, a jednocześnie zirytowany Szósty.

Pierwszy czuł, iż w tym momencie może nie powinien się wtrącać. Tylko, ktoś musiał w końcu powiedzieć chłopakowi prawdę. Odpowiedział więc na pytanie najszczerzej jak tylko potrafił. - To, iż ona próbuje pokazać na tobie, iż jest taka wobec wszystkich: wylewna, przymilna, gadatliwa, dotykalska, ale tak naprawdę chce tylko żeby inni nie zauważyli kogo w danym momencie podrywa. Duma nie pozwala jej zrobić pierwszego kroku, pokazać zaangażowania, więc próbuje zaaranżować to tak, by to jej cel zrobił to za nią. To są wszystko sztuczki…

- Nieprawda! Nie myśl, iż znasz ją lepiej ode mnie! Sandra taka nie jest!!! – zaprotestował chłopak.

Pierwszy wzniósł oczy do góry. – Twoje uczucie może być najszczersze i wierzę w to skoro jesteś aż tak ślepy. Ale gdyby tylko Siódma dopadła tego kogo chce naprawdę, ty choćby nie poszedłbyś w odstawkę. Ona po prostu zapomniałaby, iż istniejesz…

- Dość! – krzyknął chłopak. – Jesteś po prostu zazdrosny o to, iż to ja mam prawdziwą więź z Sarą. A to jej zauroczenie gwałtownie minie i wtedy… i wtedy! – chłopak uderzył nagle pięściami w stół i niczym rozgoryczone dziecko wybiegł z kuchni.

W tym samym momencie Pierwszy usłyszał klaskanie. – A o to i był Pan Maruda, niszczyciel dziecięcej zabawy i radosnych uśmiechów. To co zrobimy teraz? Turnus po sierocińcach pod tytułem „Mikołaj nie istnieje”? - spytał ironicznie Drugi wchodząc do kuchni.

- Nieładnie podsłuchiwać... - syknął Pierwszy, a Grzesiek ledwo powstrzymał się by nie parsknąć.

- Bo mi się przypomni kto potrafi pół dnia czyścić cichaczem pistolet na werandzie... – wyrzucił żartobliwym tonem. - Myślisz, iż nie widziałem jak ci uszy rosną, gdy ktoś siedział w kuchni?

Pierwszy skłonił się lekko uznając w tym słownym starciu zwycięstwo Drugiego. Co do sprawy Szóstego nie miał jednak zamiaru odpuszczać. – Zarzuć mi, iż go okłamałem...

W tym momencie to Drugi pokręcił głową wyraźnie pozbawiony argumentów. - Ok, Sara jest jaka jest, ale czy warto przez to deptać nadzieje chłopaka? Ona jest jedyną rzeczą, która trzyma go tu w kupie. Pomyśl! On jeszcze nie oderwał się na dobre od cyca matki, a już stracił rodziców. Musi mieć jakąś ostoję...

- Tylko to nie jest ostoja! - zaprotestował Pierwszy. - To ty rusz głową i pomyśl co będzie, gdy Siódma przyssa się w końcu do kogoś! Jak chłopak pójdzie w odstawkę może pomyśleć, iż to wszystko nie ma sensu! A w tym momencie od śmierci nie dzieli go choćby zawiązanie pętli. Wiesz jak łatwo naciska się spust celując we własną skroń? Lepiej żeby poznał się na niej jak najszybciej i znalazł sobie inny powód dla egzystencji!

Drugi słuchając Pierwszego poruszał przez chwilę ustami jak ryba wyjęta z wody. W końcu opadając na krześle jęknął. - Cholera... Jestem beznadziejny! Gdy tak cię posłucham to dochodzi do mnie, iż ja tę robotę pedagoga to dostałem chyba rzutem na taśmę...

- Nie obwiniaj się. - stwierdził pewnie Pierwszy. - Opieka psychologiczna dzieci w Polsce to zawsze była mrzonka, a funkcja pedagoga to iluzja „opieki państwa”.

- Czy ktoś tu porusza temat polskiej edukacji? - spytał nagle jakiś głos z korytarza.

Już po chwili Daniel wszedł do kuchni. Mimo, iż wypił kilka mniej od Ósmego wyglądał na rześkiego jakby spędził noc w SPA. Przygotowując sobie kawę stwierdził ostentacyjnie. - Nie przeszkadzajcie sobie. Chętnie podebatuję jak szkoła przerabia ambitnych młodych ludzi w pozbawione celu zdepresjonowane ofermy.

- adekwatnie już skończyliśmy. - stwierdził Drugi obserwując Daniela, który dosiadł się do stołu.

Mężczyzna obserwował ich badawczo znad kubka pytając w końcu. - Coś nie tak?

- Chciałem o coś spytać zanim przyjdą inni. - stwierdził Drugi. - Co myślisz o tej sytuacji z drugą grupą? Powinniśmy im pomóc?

Daniel odłożył na chwilę kubek i z nieprzeniknioną miną popatrzył na Grześka. - Nie miałem okazji poznać twoich nowych towarzyszy. Nie czuję więc swobody mowy w tym temacie. Będę więc zmuszony wstrzymać się od głosu i w tej sprawie zdać się na waszą opinię. - stwierdził kłaniając się lekko, ale jego oczy choćby na chwilę nie oderwały się od Drugiego.

Pierwszy wiedział, iż Drugi od dłuższego czasu próbuje rozgryźć Daniela. Niestety, jego próby ciągle spełzały na niczym. Niemniej nie dawał on po sobie poznać, iż ma jakieś wątpliwości w stosunku do jego osoby albo iż traktuje go z większym dystansem niż pozostałych. Mężczyźni bardzo gwałtownie wdali się więc w rozmowę o możliwych przebiegach starcia z potworem, miejscach w których mogliby się spotkać, jak dotrzeć tam w miarę bezpiecznie itd.

Daniel zaproponował by obrzucić zamaskowanego butelkami z benzyną i podpalić. Drugi uznał pomysł za całkiem dobry, ale Pierwszy wtrącił się uważając, iż skoro bestia i tak nie czuje bólu nie wpłynie to na nią szczególnie mocno. Sam zaproponował raczej skoncentrowany ostrzał głowy, ale podkreślił, iż nie jest przekonany czy to pomoże. Zgodnie z teorią Kuby budowa niewykształconych mogła dramatycznie różnić się od ludzkiej, więc nie było gwarancji, iż łeb jest jego „witalnym” organem.

W końcu po pół godziny zaczęli dołączać do nich kolejni członkowie grupy. Piąta i Czwarty, Trzeci, Dziewiąty, a na końcu Siódma i Szósty. Ósmy nie pojawił się co nikogo nie zdziwiło. Mężczyzna nie dość, iż oberwał naprawdę mocno to jeszcze wypił wczoraj morze piwa, więc miał co najmniej dwa powody do cierpień.

Pierwszy wiedział jednak po wczorajszej rozmowie, iż Grzesiek mu nie odpuści. Gdy wszyscy się zebrali, sam ruszył po schodach na górę i po kilku chwilach udało mu się sprowadzić obitego mężczyznę na dół.

Obolały Ósmy wyglądał jakby przyszedł do kuchni za karę. Niemniej natychmiast spojrzał wyzywająco w stronę Pierwszego. Ten wiedząc, iż jest to kolejna małpia próba charakteru, usiadł pewnie i spojrzał mężczyźnie w oczy jakby go prowokował. Już po chwili obity chłopak opuścił głowę i dosiadł się do stołu.

Grzesiek stanął obok szafek kuchennych i rozejrzał się po zgromadzonych. - Dobra, słuchajcie. Nie chcę żeby ta debata trwała w nieskończoność, bo Hubert i reszta na pewno czekają na sygnał od nas. Wiecie jaką mamy sytuację. Wiecie kto i dlaczego potrzebuje pomocy. Teraz pytanie czy powinniśmy pomóc? I ewentualnie jak powinniśmy pomóc.

- Tak jak powiedziałem. - stwierdził Daniel ostentacyjnie odsuwając się od stołu. - Jestem w tej grupie najmłodszy stażem, nie mam prawa mówić nikomu co ma robić ani decydować za nikogo. Bez marudzenia poprę decyzję większości!

Pierwszy popatrzył na niego ironicznie. - Idealny sposób żeby nikomu się nie narazić. - pomyślał i po chwili stwierdził. - Jestem za pomocą. Chociaż nie poznałem Huberta, zdaję się tutaj na opinię Grześka i Kuby.

- Ja bym jednakowoż tak mocno za tym nie obstawał. - wtrącił nagle Trzeci. - Fakt, Hubert jest w porządku, ale musimy rozważyć tutaj ryzyko jakie ponosimy. Z tego co wiemy niewykształcony w masce jest naprawdę potwornie silny i wytrzymały...

- ...ale to wciąż tylko jeden niewykształcony! - próbował złagodzić tę wizję Drugi. - Pokonaliśmy przecież Dziady. Przy nich ten jeden niezbyt wielki potwór to pestka.

Dziewiąty zaprotestował wyciągając rękę. - Hola, Grzesiek. Ale wtedy mieliśmy karabiny! jeżeli Pierwszy nie ma jeszcze jakiejś kryjówki gdzie skrywa ciężką broń to raczej kilka damy radę zwojować samymi pistoletami.

Pierwszy zamyślił się. - Mam jeszcze dwie skrytki gdzie schowałem myśliwskie dubeltówki, ale są po stronie szabrowników...

- No to przepadło. - syknął Dziewiąty.

- Słuchajcie! - zawołała nagle Dix. - Pół nocy rozmawialiśmy z Kamilem o tym co należałoby zrobić. I oboje uznaliśmy, iż nie wykluczamy możliwości pomocy Hubertowi, ale najpierw chcielibyśmy stworzyć jakiś plan. Nie zgodzimy się na żadną improwizację. Ktoś ma jakiś pomysł jak można by zabić tak odporną bestię.

W tym momencie znowu zaczęły padać różne absurdalne propozycje. Od manualnie robionych koktajli Mołotowa po bomby z turystycznych butli gazowych. Każdą propozycje negował jednak Trzeci biorąc na siebie rolę przemawiającego za nieudzieleniem pomocy. Potwierdził słowa Pierwszego, iż nie wydaje mu się by stwór był wrażliwy na ogień. Stwierdził również, iż butla pod ostrzałem wcale nie musi wybuchnąć albo jej eksplozja mogłaby zranić nie tego kogo powinna. Podobnie negował pomysły o zmasowanych ostrzale, rozjeżdżaniu ciężarówką, rażeniu prądem...

W końcu pierwszy sensowny pomysł przyszedł z ust najmniej spodziewanej osoby. - Delimer! - zawołał nagle Szósty, a wszyscy popatrzyli na niego ze zdziwieniem.

- Deli co? - spytał Trzeci patrząc na chłopaka z politowaniem.

- Delimer! - powtórzył. - Główny potwór z serii horrorów „Nieznany”. On przecież jest dokładnie jak nasz niewykształcony w masce. Kuloodporny, nie da się go podpalić ani porazić prądem. Wojsko ani policja nie dają mu rady mimo użycia naprawdę potężnych sił.

Trzeci podniósł zdziwiony brew. - Więc jak go pokonują?

W tym momencie do rozmowy wtrącił się Dziewiąty. - W każdej części jakaś babka ucieka w końcu na plac budowy, a tam zawsze zabija go jakimś ciężkim sprzętem. W części pierwszej rozjeżdża go walcem, w drugiej wpychają go do prasy hydraulicznej, w trzeciej przebijają go wózkiem widłowym... - W tym momencie wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a rudowłosy mężczyzna wzruszył potężnymi barkami. – No co? Lubię „Nieznanego”.

- Ile to ma części? – spytała Siódma, ale nim Dziewiąty zdążył jej odpowiedzieć Drugi spróbował przywrócić ich do porządku.

- Naprawdę! Możecie przez chwilę się skupić... - syknął chcąc zakończyć rozmowę o filmie.

- Grzesiek! - zawołał nagle Pierwszy, któremu ta rozmowa okazała się dziwnie inspirująca. - Tylko, iż wzorowanie się na filmie nie jest tu wcale złym pomysłem. Ten potwór jest bardzo wolny. Przejechanie walcem to abstrakcja, ale przebicie widłami raczej na pewno go zabije.

W tym momencie wszyscy spojrzeli na Szóstego, który uśmiechnął się zaczerwieniony.

- No dobra, tu przyznam wam rację. - stwierdził Trzeci. – Tylko, iż choćby jakbyśmy znaleźli walec drogowy to nikt z nas nie umie się nim posługiwać, ale wózek widłowy mógłby go przynajmniej zatrzymać… Tylko skąd go wziąć?

- Z mojej pracy! - zawołał nagle Kamil.

- A gdzie ty pracowałeś? - spytał Dziewiąty.

- Był załadunkowym w hurtowni artykułów metalowych. - odpowiedziała za mężczyznę Dix.

- Jest tam nie tylko wózek. - dodał podekscytowany Czwarty. – Są tam poukładane sterty metalowych profili i innych pre-fabrykantów. Stosy towaru sięgają trzech, czterech metrów. Można się na nie bezpiecznie wdrapać i skakać pomiędzy nimi zostając poza zasięgiem potwora.

- Czyli jest jakiś koncept! – zawołał zadowolony Drugi. – Jak rozumiem w tej sytuacji jesteście za? – spytał patrząc na Dix i Kamila. Dziewczyna popatrzyła się na swojego chłopaka i oboje skinęli głowami. – No dobrze… - kontynuował Grzesiek. – A ty Trzeci?

Kuba wykrzywił się nieco. – No jest to pomysł, który minimalizuje ryzyko. Mogę na to przystać…

Zadowolony Drugi skinął głową. – Dobra! Daniel powiedział, iż zaakceptuje wolę większości. Czyli idziemy wszyscy…

- Ja nie… - mruknął Ósmy.

Wszyscy spojrzeli na niego z przekąsem, a Drugi uśmiechnął się ironicznie. – Nie obchodzi mnie, iż nie potrafisz zachować umiaru w piciu i trzymać nerwów na wodzy. Powiedziałem, iż idziemy wszyscy!

- Zmuś mnie! – prychnął Ósmy podrywając się z krzesła.

- Nie musi… - wtrącił Pierwszy. – Bo ja to zrobię za niego!

Ósmy popatrzył na niego znad spuchniętych powiek. Mimo, iż przegrał wczorajszą walkę, najwidoczniej nie mógł zaakceptować porażki. – Ty sobie kurwa uważaj cwelu, bo jeszcze ci ktoś kiedyś strzeli w plecy…

Pierwszy słysząc to poczuł jak zalewa go krew. Wszyscy poderwali się z miejsc czując, iż może dojść do kolejnej rozróby, ale nim ktokolwiek zdążył zareagować Pierwszy wyciągnął pistolet i wymierzył w Ósmego.

- Pierwszy, nie! Uspokój się! On tylko tak gada! Daj spokój – zawołali zgromadzeni.

Pierwszy nie miał co prawda zamiaru zabić mężczyzny, ale nie chciał też pozwolić by ktoś po takich słowach nosił przy nim broń. – Oddawaj pistolet! – zażądał.

- Oszalałeś frajerze! – zawołał Ósmy wciąż starając się zgrywać chojraka, ale głos zadrżał mu na widok lufy wymierzonej w czoło.

- Nie powtórzę drugi raz… - wysyczał Pierwszy głosem tak lodowatym, iż zebrani poza Danielem i, o dziwo, Drugim ponownie zaczęli go przekonywać by odpuścił.

Ósmy czując przez to, iż ma wsparcie towarzyszy wykrzyczał. – OPUŚĆ KURWA TĘ BROŃ FRAJERZE!

Pierwszy nacisnął spust.

Huk wypełnił pomieszczenia, a kula świsnęła tuż nad głową Ósmego wbijając się w ścianę. Mężczyzna runął do tyłu uderzając potylicą w podłogę. Wszyscy zgromadzeni zamarli porażeni dźwiękiem wystrzału i myślą, iż ich problematyczny towarzysz opuścił właśnie świat.

Pierwszym który się otrząsnął był Daniel, który nachylając się nad leżącym stwierdził. – Na twoim miejscu nie groziłbym mojemu kuzynowi po raz drugi. Wiesz, ci cisi jak już wybuchają robią to najmocniej.

Ósmy podniósł się na drżących nogach. Plama jaka pojawiła się na jego spodniach świadczyła, iż był już pewien swojego odejścia na tamten świat. Trzęsącymi rękoma sięgnął do bluzy i wyciągnął z niej pistolet, który położył na stole.

Pierwszy złapał za broń i włożył ją do swojej kamizelki. – To było ostatnie ostrzeżenie jakie miałeś! Spojrzyj się jeszcze raz krzywo na kogokolwiek, a ja choćby nie strzelę ci w plecy. Po prostu następnym razem zatłukę cię tak jak obiecałem…

- Ty, ale może zbastuj trochę, co? – syknął Dziewiąty. – Myślisz, iż jesteś tu jakimś sędzią i katem? Wczoraj się wpierdoliłeś w sprawę między Ósmym a Kamilem, a dziś do niego strzelasz? Zobacz, facet się poszczał! On jest przerażony.

W tym momencie Pierwszy stanął jak wryty rozstrzelany oskarżycielskim wzrokiem części osób. Ósmy, który trząsł się jak osika wyglądał teraz naprawdę żałośnie. Otaczający go ludzie jakby częściowo zapomnieli, iż jeszcze wczoraj był on gotów dać w zęby większości z nich.

Niespodziewanie w jego obronie Pierwszego stanęła jednak Dix. - Mógł się od początku zachowywać przyzwoicie to by nie było problemu!

- Są różni ludzie i różne charaktery. Dec jest trochę wyrywny, ale to jeszcze chyba nie powód żeby do niego strzelać, co? – wtrącił się Trzeci.

W tym momencie do rozmowy włączyła się najmniej spodziewana osoba. – Dziewiąty ma rację. – pisnął Szósty. – To nie decyzja Pierwszego musi być wszędzie ostateczna… Nie jest tutaj sędzią!

Słysząc to Siódma odsunęła się od chłopaka. – Żartujesz sobie! – prychnęła. – Zapomniałeś co on wczoraj ze mną zrobił? Teraz masz zamiar stawiać w jego obronie…

- Nie… - szepnął Szósty wyraźnie spuszczając z tonu. – Ja tylko mówię, iż to nie decyzja Pierwszego jest ostateczna…

Siódma wydała już jednak wyrok i stając obok Pierwszego z założonymi rękami wypaliła. – Należało się mu bardziej niż komukolwiek innemu!

Trzeci pokręcił głową. – Słuchajcie, obaj trochę przesadzili, więc może…

- OBAJ! – przerwała natychmiast Siódma – Może powiesz mi, iż to Pierwszy napadł na kogoś „pierwszy”.

- Nie… - westchnął Trzeci. – Tylko, że... Ok, wczoraj nie powiedziałem choćby słowa. Ale dzisiaj z tym strzałem naprawdę przesadził.

- Ósmy mu groził! – wtrącił Drugi. – Powiedział, iż strzeli mu w plecy.

- On tylko tak gadał. – prychnął natychmiast Dziewiąty.

- A skąd ty możesz wiedzieć? – odpysknęła Siódma. – Facet nas okrada bez skrupułów, więc pewnie poświęciłby nas też bez wahania…

- A kto nie okrada! – zawołał Dziewiąty. – Wszyscy podbieracie z zapasów ile tylko możecie! Myślisz Kamil, iż nie widać tych toreb, które wnosisz z Dix do pokoju? A ty, Szósty? Co trzymasz w tej szafce obok łóżka?

W tym momencie kłótnia między towarzyszami rozgorzała do niewyobrażalnego poziomu. Jedynie Ósmy, który ciągle był w szoku stał dookoła tego wszystkiego jakby znajdował się w innym świecie. Grupa zaczęła wyrzucać sobie wszystko, kradzieże jedzenia, amunicji, faworyzacje, wykorzystywanie w obowiązkach. Pierwszy nie mógł uwierzyć w to co się przed nim działo. Chociaż Drugi próbował wszystkich uspokoić tonikt nie chciał go słuchać. W tym momencie to wszystko mogło się rozpaść i to przez to, iż wtrącił się w tą jedną sytuację...

Nagle krzyki ludzi zagłuszył niewyobrażalny pisk. Daniel tnąc nożem o kuchenną ostrzałkę wydobywał z nich odgłos tak przeraźliwy, iż wszyscy zamilkli zasłaniając uszy. – Bracia! – zawołał. – I wy siostry! – dodał po chwili patrząc na Dix i Siódmą. – Dlaczego obwiniamy się wszyscy o coś naturalnego? Każdy z nas chce przetrwać! Czy to takie dziwne, iż nad życiem innych stawiamy swoje własne albo ukochanych? – spytał zerkając teraz znacząco na Dix i Kamila. – Zamiast się kłócić podejmijmy po prostu męsko-damską decyzję. o ile nie życzymy sobie dłużej walczyć jako grupa, nie widzimy swojej przyszłości razem, podzielmy zapasy i rozejdźmy się każdy w swoją stronę. o ile natomiast przyjmujemy to, iż łatwiej nam będzie przetrwać trzymając się jako grupa, musimy zgodzić się na ten kompromis, iż nie wolno nam myśleć tylko o sobie. Dlatego zamiast się ze sobą gryźć odpowiedzmy na proste pytanie. Chcemy się rozejść? Każdy idzie w swoją stronę? o ile tak niech każdy teraz bierze to co ukradł i wyjdzie... - W tym momencie kłótnia całkiem ucichła. Najwidoczniej każdy miał swój awers do pozostałych, ale w rzeczywistości nikt w tym świecie nie chciał pozostać sam. - Skoro tak... - kontynuował Daniel. – To zaakceptujmy to, iż jesteśmy społecznością i walczymy o przetrwanie razem. Dlatego niech każdy z nas odda to co przywłaszczył sobie, a nie powinien. Żeby nie być w tym wypadku gołosłownym zacznę od siebie…

Daniel wyszedł na chwilę z pokoju i wrócił po chwili z plecakiem. Ze środka wyciągnął dwie butelki wody, kilka batonów zbożowych, kartonowe opakowanie musli i pudełko sucharów. – Nie patrzcie tak na mnie… Nikt nie jest bez winy. Kto następny?

O dziwo większość gromady ruszyła w tym momencie do swoich pokoi znosząc wszystkie zachomikowane rzeczy. Tylko Pierwszy, Drugi i Daniel pozostali w kuchni. Grupa wróciła po chwili niosąc ze sobą jedzenie i wyrzucając je na stół. W kilka minut blat zapełnił się mlekiem w proszku, makaronami, konserwową wędliną, butelkami wody, witaminami do rozpuszczania, cukrem, batonami i masą innych rzeczy.

Daniel zaczął rozkładać skradzione zapasy na stole dzieląc je na równe kupki. Gdy skończył znowu zwrócił się do grupy. – Posłuchajcie! Nie ma co się oszukiwać. Nigdy nie będziemy ufać sobie do końca i dla wszystkich z nas jego własny los będzie zawsze najważniejszy. Podzieliłem to jedzenie na tyle równo na ile się dało. Niech każdy z was zabierze je jako zapas na czarną godzinę. Taki dodatek do tego co zabraliście, a nie przynieśliście. Gdyby ktoś kiedyś stracił chęć bycia częścią tej grupy nie będziecie musieli o nic prosić. Weźmiecie swój zapas i pójdziecie w swoją stronę. Nikt was przecież na siłę nie zatrzyma. Pierwszy. - zawołał nagle Daniel. – Czy mógłbym dostać pistolet Ósmego?

Pierwszy popatrzył na kuzyna niepewne, ale ponieważ udało mu się przynajmniej częściowo ostudzić ten konflikt, wręczył mu go. Daniel podszedł do Ósmego, który wrócił przebrany i stał teraz z tyłu przy ścianie. – To twoja broń! – powiedział wręczając mu ją do ręki. – Wszyscy jesteśmy tu na tych samych zasadach i wszyscy nosimy broń.

Mężczyzna skinął głowa. – Dzięki, ziomek…

- Ostrzegę cię tylko, iż jeżeli mój kuzyn zginąłby w dziwnych okolicznościach, biorę na siebie odpowiedzialność za jego pomszczenie. – zagroził Daniel.

- Nie, no co ty, gościu…

- Tak tylko wspominam. – stwierdził Daniel. – To teraz kiedy sprawy wzajemnego zaufania mamy rozwiązane to może wrócimy do głównego punktu naszej rozmowy. Drugi przewodzi grupie od początku i to on jest niepodważalnie naszym liderem! Skoro więc miał za życzenie wysłuchać naszej opinii, a my w większości uznaliśmy, iż chcemy pomóc Huberowi to wydaje mi się, iż jego zdanie w tej kwestii jest ostateczne i idziemy wszyscy. Czyż nie, przywódco? - spytał teatralnie kłaniając się w stronę Grześka.

Ten popatrzył natychmiast w stronę Pierwszego, który od dawna nie był już w takim szoku. Daniel wyratował właśnie ich grupę od załamania, ale czemu?

***

Dziwaczna przemowa kuzyna Pierwszego zdecydowanie oczyściła atmosferę. Mimo wyraźnej niechęci co najmniej dwóch osób, grupa zdecydowała się w końcu ruszyć na pomoc ekipie Huberta. Większość rozeszła się więc by przygotować do drogi i założyć na siebie opancerzenie.

Pierwszy zmienił tylko bieliznę, bo ochraniacze i tak przez większość czasu nosił na sobie. Czekając na resztę rozsiadł się przed domem. Po kilku minutach dołączył do niego Daniel zajmując drugi fotel na werandzie. Mężczyzna miał na sobie ten sam pancerz do walki z tłumem, który dostała większość ekipy Drugiego, ale zamiast standardowego czarnego kombinezonu, nosił pod nim zieloną bluzę wojska polskiego z flagami na ramionach. Otwierając puszkę z energetykiem Daniel złapał łyk rozciągając się w fotelu.

Pierwszy, chociaż przechodziło mu to z trudem przez gardło, wydukał ciche. - Dzięki...

- Bracie, nie ma sprawy – stwierdził uradowany Daniel. – Bądź co bądź działałem przecież dla dobra nas wszystkich.

- Nie powinienem był tak się wyrywać. – stwierdził Pierwszy. – Nerwy puszczają mi jak w Starym Świecie.

Daniel słysząc to też się wyprostował. – Nie powinniście absolutnie żałować tego co się stało. Wszelka sprawiedliwość moralna i dziejowa stała w tym momencie po waszej stronie. Mentalność chrześcijańska to przeżytek, a nadstawianie drugiego policzka to najgłupsza zasada jaką kiedykolwiek wypluła jakaś religia. Prawdę powiedziawszy żałuję, iż nie zobaczyłem w tym momencie końca Ósmego...

- W kuchni brzmiałeś trochę inaczej… - wyrzucił Pierwszy.

- Boleję nad tym strasznie. - usprawiedliwił się Daniel. - Czy to Stary czy Nowy świat znowu zmuszeni jesteśmy degradować się do wspólnego najniższego mianownika. Cała grupa prostych, ale obiektywnie dobrych ludzi, demoralizowana jest przez wpływ jednego zatrutego jabłka. A wiecie bracie jak jest z jabłkami. Kosz zdrowych nie naprawi jednego zepsutego. Za to zgnilizna raz dwa przeniesie się z zepsutego na zdrowe.

- I co z tym zrobić… - rzucił retorycznie Pierwszy.

- Kiedyś nie dało się nic. – stwierdził Daniel. – Bo z jakiegoś bzdurnego powodu degeneraci uznawani byli prawnie za takich samych ludzi jak my. Niechybnie usłyszałem jednak dziś rano, dlaczego Drugi nie chce by Ósmy pożegnał się z nami zbyt szybko…

- …Czyli podsłuchiwałeś? – prychnął Pierwszy.

- Bracie, zmiłujcie się! Rozmawialiście w otwartej kuchni. – stwierdził Daniel. – W każdym razie choćby gdyby Ósmy nie raczył opuścić tego świata sam, z przyjemnością pomacham mu na pożegnanie.

- Daniel. – zaczął nagle Pierwszy. - Naprawdę dziękuje…

- Mam nadzieję, iż przekonałem was iż nie popełniliście błędu przyjmując mnie do grupy. – Stwierdził spoglądając wyzywająco na Pierwszego. – Pamiętajcie, iż jakby nie było jesteśmy rodziną. Mogło bywać między nami różnie, nasze drogi mogły się rozejść, ale w takich okolicznościach jest to dobra podwalina by działać razem… - Słowa Daniela przerwały rozmowy, które zaczęły dobiegać z kuchni. – Wygląda na to, iż czas ruszać…

***

Drugi skontaktował się z Hubertem i ustalił miejsce spotkania na magazyn Metal – luxu, czyli firmy gdzie pracował Czwarty. Była to całkiem spora hurtownia nastawiona głównie na wszelkiego rodzaju wyroby metalowe. Ogromny plac wypełniały kilkumetrowe teowniki i ceowniki ułożone w olbrzymich stosach. Oprócz tego pełno tam było wszelkiego rodzaju rur od małych kanalizacyjnych po przemysłowe potwory w których bez problemu mieścił się stojący człowiek. Do tego wszystko inne co dało się wykonać z metalu: siatki, pręty zbrojeniowe, słupki ogrodzeniowe i tym podobne rzeczy tworzyły istny labirynt, w którym ktoś niepracujący na miejscu, mógłby naprawdę się zgubić.

Pierwszy razem z grupą przybyli tam zawczasu by przygotować się na przybycie zamaskowanego niewykształconego oraz ekipy Huberta. Na sam początek Czwarty poprowadził ich przez zawalony plac aż do wiaty gdzie znajdowały się wózki. W środku oprócz klasycznych czołówek z długimi widłami na przodzie, stały maszyny do ładowania rur z ogromnymi rozsuwanymi chwytakami oraz wywrotki z zamontowanym HDS’ami.

Pierwszy gwałtownie zauważył o wiele więcej możliwości na zatrzymanie potwora niż tylko wózek widłowy. W głowie wyobrażał już sobie mechaniczne szczęki HDS’a miażdżące głowę niewykształconego. Podsunął choćby taką propozycje Czwartemu, ale ten niestety nigdy nie obsługiwał tego urządzenia więc pomysł przepadł.

Za pomocą akumulatora, który wyciągnęli z czarnego sedana, którym Drugi i Trzeci jeździli w trakcie błysku, odpalili dwa wózki widłowe i już na miejscu zaczęli omawiać szczegóły planu.

Drugi rozrysował na bruku kredą cały szczegółowy koncept. – My ustawimy się tutaj. – powiedział wskazując na kamienie symbolizującego sterty teowników. – Przez radio powiem Hubertowi żeby weszli przez tę bramę. Gdy potwór się w niej pojawi Czwarty wjedzie w niego wózkiem widłowym. – słysząc to Kamil z poważną miną skinął głową, a Dix złapała go mocniej za rękę. – Nie mamy pewności czy to go zabije dlatego wyskocz natychmiast i zacznij uciekać. Gdy niewykształcony będzie przyszpilony, na wszelki wypadek ja i Pierwszy wypalimy do niego serią z dwóch pistoletów automatycznych które mamy. Trzeci! – zawołał nagle w stronę kompana z brodą. – Najlepiej rozgryzasz niewykształconych, a oprócz nas będziesz w tym momencie najbliżej bramy. Obserwuj potwora, a gdyby jakimś cudem nie padł spróbuj znaleźć miejsce, które może być jego wrażliwym punktem. - Trzeci skinął milcząco głową, a Grzesiek tłumaczył dalej. - Pozostali skryją się na placu i w razie potrzeby będą wspomagać nas ogniem. Wszystko jest dla wszystkich jasne?

Pierwszy podniósł w tym momencie rękę. - Ja pojadę wózkiem...

- Czemu? - spytał Kamil. - I w ogóle umiesz?

- Byłem magazynierem. - odpowiedział Pierwszy. - Po za tym przy potworze będzie najniebezpieczniej. Widziałem co on potrafi.

- I dlatego się zgłaszasz? - spytał zdziwiony Kamil.

- Masz dla kogo żyć... - odparł Pierwszy zerkając na Dix wciąż ściskającą rękę Kamila. - Więc nie szastaj życiem, gdy kto inny może to zrobić za ciebie.

Drugi słysząc to wyglądał na trochę zaniepokojonego, ale przystał na propozycję Pierwszego bez słowa.- Dobrze, więc Czwarty weźmie H&K, a Pierwszy wbije się wózkiem w potwora. Przedstawię nasz plan Hubertowi. Reszta na miejsca…

Grupa zaczęła rozchodzić się na wyznaczone punkty. Pierwszy ruszył na sam koniec placu, gdzie między dwoma wiatami ukryty był wózek widłowy. Z tego miejsca miał on dość miejsca żeby się rozpędzić, a przy okazji dobry widok na bramę.

Pierwszemu przeszkadzał jedynie warkot silnika, który od razu zdradzał skąd nadjedzie maszyna jednak, ze względu na spore problemy z wcześniejszym odpaleniem, zdecydowali, iż lepiej go nie wyłączać. Siadając na fotelu przegazował maszynę i podniósł delikatnie widły by upewnić się czy wszystko działo po czym zamarł w oczekiwaniu z ręką na kierownicy.

- Nawet o ile potwór nie zginie to przecież wózek ważył co najmniej trzy tony. Przeszyty na wylot i tak będzie uwięziony. Zyskamy dużo czasu by wymyślić coś w razie potrzeby… - uspokajał się w myślach.

Sięgając po lornetkę popatrzył na to co znajdowało się za bramą. Na tle bloków z wielkiej płyty stał żółty kiosk z gazetami i opustoszała ulica otoczona rzędami obskurnych lamp, które dawniej oświetlały Krańcowo wstrętnym rdzawym światłem. – Jeszcze ich nie ma… - westchnął opierając się na fotelu, gdy tuż nad sobą zobaczył nóż.

Ostrze przecięło powietrze lecąc w kierunku jego szyi. Gwałtownym ruchem rzucił się w bok na fotelu, więc zamiast w krtań ugodziło go w ramienną część pancerza. Pierwszy obrócił się i dostrzegł jakiegoś brudnego, nieogolonego mężczyznę, który podkradł się do wózka. W tym samym czasie w głębi placu padły strzały.

Bandyta wyszarpał swój nóż i cofnął rękę gotując się do kolejnego ciosu, ale nim zdążył się zamachnąć Pierwszy wyskoczył z wózka i łapiąc go w locie za barki przygwoździł do ziemi. Przyciskając jedną ręką jego dłoń z nożem, drugą zaczął okładać go po twarzy, aż ten stracił przytomność. Nagle tuż za sobą usłyszał krótki krzyk, a zaraz potem poczuł jak coś z niewyobrażalną siłą uderza go w plecy. Po kręgosłupie przeszedł mu prąd, a ręce załamały się tak, iż upadł na leżącego pod nim mężczyznę.

Gdy pierwszy szok minął wyszarpał samobójczy pistolet i spróbował okręcić się do tyłu. Coś jednak uniemożliwiało mu pełny obrót, jakby w plecy miał wbitą co najmniej siekierę. Zerkając przez ramię dostrzegł drugiego napastnika, który stał wpatrując się w niego z niedowierzaniem.

Pierwszy wycelował w jego stronę i nim mężczyzna zdążył zareagować nacisnął spust. Napastnik o dziwo stał jeszcze przez chwilę jakby nie zauważył, iż został postrzelony. Dopiero po kilku sekundach jakby zorientował się, iż oberwał i łapiąc się za brzuch padł na ziemię.

Pierwszy spróbował usiąść, ale nie dał rady. Coś ewidentnie tkwiło w jego pancerzu. Odczepiając ramiona zrzucił z siebie kamizelkę i wtedy jego serce zabiło z przerażenia. W tylnej płycie pancerza tkwił olbrzymi topór strażacki, który do tego przeszył ją na co najmniej pół centymetra. Dotykając swoich pleców poczuł pod palcami rozcięcie i krew, która wylewała mu się spod kombinezonu. – Fuck… - przeklął po angielsku i spróbował wstać opierając się o wózek.

- Co tu się dzieje… - wysapał. – Kim są ci ludzie?

Pierwszy był w szoku. Zaatakowali ich szabrownicy? Czy może ta cała sprawa z Hubertem była podpuchą i dali się wciągnąć w zasadzkę…

Ciągle oparty o wózek czuł jak zaczyna robić mu się słabo. Nie wiedział tylko czy to od upływu krwi czy może od siły z jaką siekiera gruchnęła go w plecy. Jednego był pewien. Strój pancerny po raz kolejny uratował mu życie.

Nagle tuż przy bramie zauważył trzy biegnące postacie. – Drugi! Nadchodzi! Jest tuż za nami! Drugi, on już tu jest!!! – wołały z oddali.

Pierwszy rozejrzał się czy w pobliżu nie ma innych napastników i na gwałtownie zerknął przez lornetkę w stronę bramy. Na widok tego co zobaczył zmroziło go nie mniej niż po ciosie siekierą. Zbliżający się do nich potwór w masce był kilka mniejszy od wózka widłowego. Wyglądał tak potężnie, iż Pierwszy miał wątpliwości czy choćby widły byłyby w stanie zrobić mu jakąkolwiek krzywdę. Niemniej zgodnie z planem wczołgał się na wózek i naciskając gaz wystrzelił do przodu.

Wyjeżdżając z ukrycia zobaczył iście dantejską scenę. Gromada jakichś obcych ludzi wparowała na plac i atakowała jego towarzyszy.

Daniel ciął nożem powietrze próbując zwiększyć dystans do jakiegoś bandyty w pomarańczowym szaliku K.S.C. Krańcowo. Dawny kibic wymachiwał w powietrzu aluminiowym kijem bejsbolowym i tylko centymetry dzieliły go od trafienia Daniela w głowę.

Dix i Szósty próbowali obezwładnić leżącego na ziemi mężczyznę, który wyrywał się tak wściekle jakby miał napad padaczkowy.

Kawałek dalej Czwarty spadł z muru szarpiąc się z wielkim krótko obciętym drabem, który próbował wyszarpać mu broń z ręki.

Drugi, który stał sam na swoim filarze, krzyczał coś do Huberta, a po chwili zaczął strzelać do grupki obcych ludzi, którzy próbowali przeskoczyć na plac przez boczne ogrodzenie.

Pierwszy w ułamku sekundy podjął decyzję. Musiał najpierw zatrzymać potwora zanim ruszy na pomoc swoim kompanom. Wciskając gaz do podłogi rozpędził wózek do granic możliwości. Mijając walczących wypadł przez bramę zakładu tak, iż od potwora dzieliło go kilka metrów. Błyskawicznie podniósł widły na wysokość klatki piersiowej niewykształconego i ściskając kierownicę ze wszystkich sił uderzył.

Widły przeszyły potwora praktycznie bez oporu, ale sam wózek trafiając w jego cielsko błyskawicznie wytracił całą prędkość. Pierwszym szarpnęło tak, iż uderzył brzuchem w kierownicę, ale zamiast wrócić na fotel zsunął się natychmiast z wózka na ziemię.

Leżąc tak przez chwilę aż odzyska dech zobaczył praktycznie nieruchomego potwora. Ponieważ niewykształcony miał tą charakterystyczną maskę, nie był w stanie stwierdzić czy zrobił mu tym jakąkolwiek krzywdę. W tym momencie potwór mógł być martwy i przytrzymywany jedynie przez widły.

Pierwszy chciał się już podnieść, ale wtedy bestia obróciła swoją zamaskowaną twarz w jego stronę. Zobaczył jak chwyta jednocześnie za wystające mu z torsu kawałki metalu i zaczyna podnosić przód wózka do góry. W pewnym momencie mocowanie nie wytrzymało i cała przednia karoca oberwała się rozlewając dookoła olej z siłowników. Potwór zaczął wysuwać z siebie całe żelastwo, ale Pierwszy nie czekał aż skończy.

Podnosząc się ruszył z powrotem w stronę placu. Truchtając poczuł jak krew zaczyna co raz mocniej sączyć się spod jego bluzy, a w głowie pojawił mu się szum. Przekraczając bramę ruszył od razu w stronę Drugiego, który zgromadził dookoła siebie Huberta i jego kompanów.

Mężczyźni byli brudni i wychudzeni, a ich twarze były zapadłe. Odór potu jaki od nich buchał świadczył, iż byli w drodze od wielu dni.

- Pierwszy! – zawołał natychmiast Grzesiek. – Jesteś ranny!

- Wytrzymam. – skłamał czując, iż robi mu się słabo i upadł natychmiast obok sterty metalowych elementów. – Co się dzieje…

- Nie mam pojęcia. – odparł Grzesiek. – To muszą być szabrownicy. Co z potworem…

- Ten… ten… Delimer… - prychnął w końcu Pierwszy czując jak język zaczyna mu sztywnieć. – Przeżył uderzenie… Zdjął z siebie wóżek… Zaraz tu będzie…- wydukał czując co raz większy zawrót głowy.

- Cholera… - syknął Hubert. – Mały! – wykrzyczał zwracając się do jednego z kompanów. – Uciekaj za plac! Wrócisz jak będzie bezpiecznie!

- Dlaczego? – spytał Drugi. – Nie rozdzielajmy się.

- Potwór zawsze goni Małego! – odparł Hubert. - On goni tego kogo pierwszego dotknie…

Grzesiek słyszą to skinął głową. – Dobra! Weź radio. Damy ci znać jak na placu będzie bezpie…

Drugi przerwał w pół słowa, bo tuż przed nimi wypadł właśnie jeden z bandytów. Mężczyzna w sportowej bluzie K.S.C.K. trzymał w rękach dwulufową myśliwską przerwę. Odwracając się w ich stronę spojrzał z przerażeniem w oczach i natychmiast nacisnął spust. Śrut wystrzelił z lufy, a gorące powietrze omiotło ich twarze. W tym samym czasie głowę Huberta po prostu rozerwało. Pierwszy poczuł jak krew mężczyzny wymieszana z fragmentami czaszki ocieka mu po twarzy.

Wszystkich sparaliżowało. Strzelający był w dokładnie takim samym szoku jak oni, więc nikt nie poruszał się przez co najmniej trzy sekundy. Kolejne wydarzenia miały natomiast miejsce jednocześnie. „Mały” i drugi z towarzyszy Huberta rzucili się do ucieczki, Grzesiek spróbował wycelować w bandytę, a Pierwszy ruszył w jego stronę.

Strzelec zawahał się przez chwilę nie wiedząc kogo obrać za cel, więc Pierwszy zdołał chwycić jego lufę i szarpnąć nią do góry. W tym samym czasie mężczyzna nacisnął spust. Śrut wystrzelił w powietrze, a Pierwszy poczuł gorąco przebijające mu się przez rękawice. Gdy dwustrzałowa broń była już bezużyteczna, Pierwszy wypuścił lufę z ręki i uderzył mężczyznę biorąc naprawdę duży zamach. Bandyta okręcił się po tym ciosie, ale gdy chciał go dobić poczuł wszechogarniającą go słabość. Gdy wymierzył drugi cios z jakiegoś powodu nie był już w stanie utrzymać równowagi. Zobaczył przed sobą ziemię, a potem ogarnęła go ciemność.

Gdy po chwili odzyskał przytomność leżał na ziemi czując jak ktoś uciska mu plecy.

- Grzesiek! – usłyszał nad sobą wołanie Dix. – Musimy go stąd zabrać, on się wykrwawi…

Tuż nad nimi świsnęły strzały. Spoglądając w bok zobaczył Drugiego i Daniela ukrywających za długą metalową rurą, którzy odpowiadali ogniem gdzieś w stronę płotu. – Zaraz! Zaraz się przebijemy! Niech tylko Czwarty wróci…

Kolejna seria strzałów uderzyła w rury powodując ich iskrzenie, a Daniel i Drugi pochylili głowy. W tym samym momencie dobiegli do nich Szósty i Ósmy podtrzymując Trzeciego. – Kuba oberwał! – zawołał Kamil.

Pierwszy spróbował się podnieść, ale Dix przycisnęła go wołając w panice. – Leż proszę… Błagam, nie ruszaj się… - zawołała drżącym głosem.

- Psia krew… - syknął Pierwszy i znowu stracił na chwilę przytomność.

Gdy ponownie ją odzyskał wciąż był na ziemi, a tuż obok niego leżeli Szósty i Trzeci. Młodzik rzucał się jęcząc z bólu, a Kuba miał rozciętą głowę i był całkiem nieprzytomny.

Dix doskoczyła do Szóstego i przycisnęła mu jego własną rękę do piesi. – Wytrzymaj… Jeszcze chwilę… Wytrzymaj… - wyłkała drżącym głosem.

- Pomogę! – zawołała Siódma i docisnęła opatrunek do ciała chłopaka.

- Kurwa, gdzie ten Czwarty! - wykrzyczał Grzesiek, który już sam ciągle odpowiadał ogniem w stronę przeciwników, których Pierwszy nie był jednak w stanie zobaczyć.

Nagle, pomiędzy odgłosami padających regularnie wystrzałów, pojawił się narastający ryk silnika. Pierwszy przekręcił się i zobaczył wielką machinę do przewożenia rur, która w swoich kleszczach trzymała rurę kanalizacyjną co najmniej półtorametrowej średnicy.

- Jest! – krzyknęła Dix.

Na wielkim jak ciężarówka pojeździe stali Daniel i Dziewiąty, którzy trzymając się kabiny osłaniali kierującego pojazdem Czwartego. Mężczyzna opuścił rurę tak, iż prawie zetknęła się z ziemią.

- Dobra, wsadzamy ich! – zawołał Grzesiek. – Ósmy, pomóż mi!

Obity mężczyzna złapał Pierwszego pod ramię i już po chwili razem z Drugim wepchnęli go do ogromnej rury. Nie minęła minuta jak pojawili się obok niego Trzeci i Sióma razem z rannym Szóstym.

- Osłaniajcie drogę! Chować się za pojazdem. – wykrzyczał Grzesiek, a Pierwszy poczuł, iż znów odpływa.

***

Gdy ocknął się po raz kolejny najpierw usłyszał głos Dix. – Trzymaj tę rękę troszkę wyżej. Jeszcze wyżej, Grzesiek. – Gdy otworzył oczy nie był już ani na placu ani w rurze. Miał nad sobą sufit kryjówki i leżał w jednym z łóżek na piętrze. Drugi siedział tuż obok niego z dłonią w górze, a spora czerwona rurka przeprowadzona była od jego przedramienia do żyły Pierwszego.

Grzesiek widząc, iż mężczyzna się poruszył zawołał natychmiast. – Dix, on się budzi! Budzi się!

Dziewczyna odetchnęła ciężko. – Dobra, nie pozwól mu się ruszać i trzymaj tak tę rękę.

Pierwszy pokręcił głową. – Co się dzieje? – wydyszał słabo czując, iż całe jego ciało jest po prostu odrętwiałe.

- Straciłeś masę krwi… - westchnął Grzesiek. – Musieliśmy ci trochę przetoczyć…

- Skąd wiedziałeś jaką mam grupę? – wymamrotał Pierwszy czując to same odrętwienie na języku co w reszcie ciała.

- Nie muszę. – stwierdził uśmiechnięty Drugi. – Jestem zerówką i przy okazji „honorowym krwiodawcą”.

Pierwszy spojrzał na bok. Na łóżku za Drugim leżał ktoś jeszcze, ale wzrok miał tak mętny, iż nie był w stanie go zobaczyć. – Kto tam jest? Co z pozostałymi? Co z Hubertem…

- Hubert nie żyje… - jęknął Grzesiek przełykając nerwowo ślinę. – Byłeś przy tym. Nie pamiętasz? – Pierwszy próbował sobie przypomnieć, ale miał w głowie straszne dziury. – Z jego towarzyszami nie mamy kontaktu. A z naszych… - Grzesiek zrobił chwilową pauzę i zaczął wymieniać. – Trzeci oberwał czymś w głowę. Do tej pory nie odzyskał przytomności. Szóstego postrzelili. Kula trafiła akurat w miejsce gdzie nie sięgała płyta z kamizelki, ale Dix twierdzi, iż raczej nic mu nie będzie. Czwartego postrzelili w ramię jak prowadził pojazd. Reszta jest trochę poobijana, ale cała.

- Ok… - syknął Pierwszy zamykając oczy.

- Nie jest ok, Pierwszy…- jęknął Grzesiek prawie opuszczając na chwilę rękę. – Jesteśmy na celowniku…

- O czym ty mówisz? – spytał spoglądając w twarz Drugiego.

- Daniel wziął zakładnika. – odparł z przekąsem. – Skatował go bez mojej wiedzy, ale zmusił do mówienia. Szabrownicy w mieście tworzą coraz większe grupy. Ci to byli członkowie dawnej młodzieżówki Krańcowskiego klubu piłkarskiego. Od dawna krąży między nimi pogłoska, iż jesteśmy najlepiej uzbrojeni, ale mamy też mnóstwo zapasów i sprzętu. Dlatego nas zaatakowali. Podsłuchują nas przez radio. Stąd wiedzieli co planujemy i iż ruszymy na pomoc grupie Huberta…

- Kiepsko. – westchnął Pierwszy.

- Jest gorzej niż myślisz. – stwierdził Grzesiek. – Musieliśmy was jakość przewieźć, więc uciekaliśmy tym molochem, a on był strasznie wolny. Odpieraliśmy ataki przez całą drogę do kryjówki, dlatego to miejsce jest już spalone. Czekałem, aż się obudzisz z nadzieją, iż jak zawsze coś zaproponujesz, ale i tak nie ruszymy się wcześniej zanim chociaż trochę wam się nie poprawi.

Pierwszy zamknął oczy. – Coś nam znajdę… Słowo…

- Wiem. – odparł Grzesiek. – A teraz śpij. Musisz wypocząć.

Idź do oryginalnego materiału