Opowieści z Martwego Świata - Historia Pierwszego XIX

krancowo-postapokaliptycznaopowiescinternetowa.com 2 lat temu

(Nowy rozdział nie był poprawiany przez Arka, żeby nie przedłużać wstawienia. Może przez to być trochę więcej błędów, ale starałem się jak mogłem:) )

Pierwszy obudził się w środku nocy. – Ile tym razem? – westchnął, spoglądając pełen rozpaczy na swój zegarek. Z podświetlonej zielonej tarczy wyczytał godzinę pierwszą dwadzieścia. Okazało się, iż spał tylko nieco ponad półtorej godziny. – Czego ja się w ogóle spodziewałem…- wyszeptał, czując niewyobrażalną suchość pod powiekami. Mimo wszystko, jak na taką znikomą ilość snu miał się wyjątkowo dobrze. – To pewnie dzięki tej ostatniej nocy.... – pomyślał, bo nim opuścili bazę, z jakiegoś powodu udało mu się w końcu dobrze wyspać. Niestety siadając i tak poczuł ból w krzyżu od całodziennego dźwigania plecaka z zapasami.

Gdy próbował się cichaczem rozciągnąć na materacu, miał wrażenie jakby całkiem oślep. W panującej ciemności nie był w stanie dostrzec choćby śladu błyszczących śpiworów swoich kompanów. Za to słyszał ich wyjątkowo dobrze. Pomruki, świsty i chrapania świadczyły, iż są oni pogrążeni w głębokim śnie. Niespodziewanie gdzieś w oddali zauważył w końcu snop światła ciągnący się po podłodze. Pomyślał w tym momencie, iż któreś z nich musiało zostawić zapaloną latarkę.

Podnosząc się cicho, przeszedł nad czyimś materacem. Jego właściciel pochrapywał, nie orientując się nawet, iż ktoś właśnie przemknął mu nad głową. Starając się nie narobić hałasu, prześlizgnął się przez poczekalnie, odnajdując w mroku drogę dzięki ręce opartej o ścianę. W końcu zauważył, iż snop światła nie pochodzi z pozostawionej latarki, a wydobywa się z niedokładnie zamkniętych drzwi gabinetu ‘’Dr Stanisława Pileckiego - specjalisty Geriatry”. Tak przynajmniej głosiła wisząca na nich tabliczka.

To jeszcze nie było niczym dziwnym, bo latarkę tym bardziej ktoś mógł zostawić w gabinecie, za to w nozdrzach poczuł drażniący zapach dymu tytoniowego. Czując jak serce podchodzi mu pod gardło, uchylił delikatnie drzwi i ku swojemu zdziwieniu dostrzegł Piątą. Dziewczyna stała w otwartym oknie zaciągając się papierosem. Była przy tym tak zamyślona, iż nie zauważyła choćby jak Pierwszy wszedł do środka.

- Ehm – odchrząknął cicho nie chcąc wystraszyć towarzyszki. Nie wiele to jednak pomogło bo Dix odwróciła się gwałtownie, upuszczając papierosa na podłogę.

- Pierwszy…- westchnęła z dziwną mieszaniną lęku i ulgi na twarzy. –No ale co ty…? No tak, bezsenność – odpowiedziała w końcu na własne pytanie.

- Nie chciałem cię wystraszyć – odpowiedział jej, rozglądając się po skrytym w mroku gabinecie. Na fotelu przy biurku przewieszony był kitel, a na blacie leżała otwarta karta medyczna. Kolejny dowód na to, iż w czasie Błysku ludzie znikali z miasta nagle. Kręcąc głową popatrzył ponownie na Dix. – Zobaczyłem światło i pomyślałem, iż ktoś zostawił latarkę.

Piąta w międzyczasie podniosła niedopałek i cisnęła nim przez okno. – Myślałam, iż Kamil się obudził. Trochę wypadło mi z głowy, iż noc to twoja pora…

Pierwszy przeszedł obok biurka i oparł się o parapet wyglądając na zewnątrz. W mroku nie było nic widać, ale wrzaski niewykształconych z miasta, były w tym miejscu wyjątkowo głośne. – Żadna moja pora – westchnął. – Czwarty nie wie, iż popalasz?

- Nie paliłam od drugiego dnia w Nowym Świecie – wyjaśniła Dix, również opierając się o parapet. – Ostatnią paczkę miałam jeszcze z poprzedniego życia i jak się prawdopodobnie domyślasz, na długo mi nie starczyła. Kamil uważał, iż dobrze zrobiłam rzucając, a ja czasami miałam ochotę zabić za dymka. Tylko, gdy wiecznie brakowało jedzenia i wody, to jakoś głupio mi było zatrzymywać się po paczkę…

- Rozumiem – westchnął Pierwszy. – Więc skąd to? – dopytał wskazując na opakowanie w dłoni dziewczyny.

- Znalazłam je u pielęgniarek, jak przetrzepywaliśmy z Kubą pomieszczenia – wyjaśniła wyciągając kolejnego papierosa. – Mamy już jedzenie, mamy wodę, a ja mam dziś cholerne nerwy…- odparła przypalając go. Po tym wskazała paczką na Pierwszego, jakby chciała go poczęstować, ale odmówił gestem ręki.

- Czym się denerwujesz? – spytał zatroskany. To samo w sobie mocno go zdziwiło. Nie pamiętał kiedy ostatni raz martwił się o kogokolwiek oprócz Grześka. – Jak na razie szło nam naprawdę dobrz. – stwierdził chcąc pocieszyć dziewczynę…

- Wiem – odparła Dix, odwracając się od niego, żeby wydmuchać chmurę przez okno. – I to mnie przeraża. Zawsze gdy jesteśmy o krok od tego by coś w naszej sytuacji się wyprostowało, wszystko zaczyna się sypać…- stwierdziła z irytacją. - Nazwij to jak chcesz, czarnowidztwem, kobiecą intuicją, ale ja gdzieś w środku to czuje, iż znowu coś się sypnie…

Pierwszy widząc z jakim przejęciem mówiła Dix, poczuł, iż to coś więcej niż tylko gadanie. Ona naprawdę w to wierzyła. – Hmm – zamyślił się szukając jakiegoś argumentu. – Wiesz, iż gdy tamtego dnia wróciłem do was, pomyślałem, iż zacznę wierzyć w przeznaczenie? – Piąta popatrzyła na niego zdziwiona, ale nie zważając na to kontynuował. – Nie miałem prawa przeżyć. Byłem sam przeciw masie bandytów. W najlepszym przypadku myślałem, iż uda mi się kupić wam kilka minut. Ale jednak żyje… I wiesz co? My wszyscy wciąż żyjemy. Przed obliczem jakiegokolwiek zła czy niebezpieczeństwa byśmy nie stawali, udaje nam się pod tym względem, iż zawsze wracamy żywi. Nie cali bo to za wielkie słowo, ale ‘’żywi”. Po tym tli mi się gdzieś w głowie, iż może pisane jest nam to przetrwać. Nie przejść spokojnie. Ale przynajmniej przetrwać…

Dix popatrzyła na niego zszokowana i zgasiła papierosa. – I to powiedział ktoś, kto kilka godzin wcześniej wymyślił bajkę o ‘’posągu’’ - Pierwszy zmarszczył czoło, ale dziewczyna z jakiegoś powodu uśmiechnęła się. – Dzięki… To raczej nie będzie tak, iż po twoich słowach wszystkie obawy znikną. Ale gdy ktoś taki jak ty bierze pod uwagę, iż coś może się udać… Jakoś bardziej się w to wieży.

- Taki jak ja - powtórzył Pierwszy. – Czyli jaki adekwatnie? - spytał w myślach.

- Bardzo się zmieniłeś od kiedy cię poznałam – wtrąciła nagle Dix jakby odpowiadała na jego pytanie. Jednocześnie spojrzała na niego, bez tego dystansu który zawsze rysował się w jej spojrzeniu gdy rozmawiali. – Nigdy bym nie przypuszczała, iż pod tą odpychającą maską może kryć się normalny człowiek.

- Grzesiek wyrzucił maskę – stwierdził smętnie Pierwszy, ale Dix pokręciła głową.

- Nie o taką maskę mi chodzi – odparła pewnie. – Raczej o osobę, którą grałeś przed nami.

- Nie grałem – westchnął Pierwszy. – Po prostu miałem moment gdzie pogodziłem się z samotnością i nie chciałem wpuszczać już nikogo do swojego życia. Gdy pojawił się Grzegorz, był dla mnie intruzem w mojej samotni. Tak samo zresztą jak wy… Drugiego w końcu zaakceptowałem bo nie dałby mi żyć, ale was bardzo długo widziałem tylko jako zagrożenie dla mojego porządku…

- A teraz? – wtrąciła zaczepnie dziewczyna.

- Teraz jesteśmy drużyną – odparł Pierwszy. – Dlatego zależy mi na tym, żebyście się stąd wydostali.

- Tylko my? – dopytała Dix.

- Dla mnie, nie ma to takiego znaczenia. Mógłbym zostać w tym mieście. Umrzeć razem z nim… Robię to co robię ze względu na was - stwierdził pewnie Pierwszy.

- Teraz znowu brzmisz jak stary ty – powiedziała zawiedziona Dix. – Przestań tak do tego podchodzić. Skoro powiedziałeś, iż wierzysz w przeznaczenie, to uwierz w to, iż być może na ciebie też coś czeka. Jakaś fajna dziewczyna która doceni to, iż jeżeli już się w coś zaangażujesz to dajesz z siebie wszystko…

- Nie – westchnął Pierwszy. – Nie pozwoliłbym żeby choćby najwspanialsza dziewczyna, zmarnowała sobie ze mną życie.

- Jezus…- westchnęła Dix. – Wyglądasz na sto lat starszego ode mnie, a jest z tobą gorzej jak z dzieckiem. Pierwszy gdybyś pokochał jakąś dziewczynę, a ona pokochała by ciebie to odepchnąłbyś ją od siebie tylko dlatego, żeby nie zmarnować jej życia? A może właśnie zmarnowałbyś jej przyszłość odsuwając się. Pozwoliłbyś jej cierpieć samej? Bo tak sobie ubzdurałeś w głowie, iż nie warto z tobą być?

Pierwszy pokręcił głową marszcząc czoło. – Życie to nie książka. Ludzie nie wpadają na siebie i się nie zakochują…

- EHM – przerwała Dix. – Ja i Kamil. Myślisz, iż mieliśmy chociaż jedną normalną randkę? Że rozmawialiśmy wieczorami o tym jakie lubimy filmy, patrząc przez okno jak Znicze krążą po cmentarzu? Nie, wpadliśmy na siebie i się stało!

- Wiesz z wami było trochę inaczej… - próbował przekonywać Pierwszy, ale Dix popatrzyła na niego jak na kogoś kto nie miał pojęcia o czym mówi.

- Wiem już gdzie chcesz zaczepić – stwierdziła pewnie, a w jej głosie pojawiło się niespodziewane zacięcie. - On uratował ci życie, masz syndrom ‘’księżniczki z wieży” – prychnęła naśladując przez chwilę męski głos. – Powiem ci coś…- wyszeptała nagle zbliżając się, żeby spojrzeć mu w oczy. – Tylko musisz mi obiecać, iż pod żadnym pozorem nie powiesz o tym nikomu, choćby Drugiemu…Bo jeżeli to zrobisz, nie dam ci żyć - Pierwszy popatrzył zdziwiony, ale nim zdążył coś powiedzieć Piąta wypaliła. – To ja go uratowałam, nie on mnie…- Pierwszy po tym co usłyszał, wydobył z siebie jedynie ciche ‘’co?’’, a Dix kontynuowała opowieść. - Tak było. Nie mówię o tym nikomu bo nie chce by mieli go za patałacha, ale mój Kamil jest jaki jest. Gdy odprowadził mnie do domu w środku natrafiliśmy na mojego brata przemienionego w Gospodarza. Rzucił się na Kamila i wepchnął na ścianę, tak, iż stracił przytomność… - przez chwilę oczy Dix zrobiły się puste. Nim kontynuowała opowieść sięgnęła po kolejnego papierosa. – Wtedy zabiłam po raz pierwszy – westchnęła gdy już zdążyła się zaciągnąć.- Kamil odzyskał przytomność, a ja zaopiekowałam się nim i opiekuje się cały czas…

- Nie przypuszczałbym – stwierdził pewnie Pierwszy, a Dix uśmiechnęła się.

- Głupio przyznać, ale to dlatego, iż on jest głową naszego związku, a ja szyją która nim kieruje – westchnęła, ale z jakiegoś powodu nie wydawała się zła albo zirytowana. Na wspomnienie Kamila mimowolnie pojawiał jej się na twarzy uśmiech, choćby teraz gdy bądź co bądź nieco mu umniejszała. Mówiła to jednak w sposób który nie wzbudzał choćby cienia wątpliwości, iż jest jej bliski. – Zanim spotkaliśmy Trzeciego to Kamil nami zarządzał i prawie umarliśmy z głodu. Wiecznie się zapominał i otwierał lodówki w domach zasmradzając wszystko zgnilizną. Jak wracał ze sklepów to większości przynosił rzeczy, które do niczego się już nie nadawały… – powiedziała, ale mówiła to w taki sposób jakby to było naprawdę miłe wspomnienie. – Za to zawsze przynosił mi czekoladę. Chociaż ciągle mu powtarzałam, iż nie lubię słodyczy…- stwierdziła ze świecącymi oczami. – Potem zrozumiałam, iż to ja muszę się tym zając. Wykłóciłam się, iż zacznę chodzić razem z nim na szabry. Ciągle o wszystko się kłóciliśmy, bo on nigdy nie chciał mnie narażać… Ale mimo to czuję, jakbyśmy byli dla siebie stworzeni i wiem, iż on czuje to samo. To najwspanialsze co mógł dać mi ten cholerny świat… Ale do czego zmierzam? - wtrąciła patrząc znacząco na Pierwszego. - Do tego, iż nic nas nie łączyło. Kamil choćby utrudniał mi czasem przetrwanie, a mimo to dałabym się za niego pożreć. Odłóż na bok te swoje podręczniki i czasopisma, które wszystko sprowadzają do traum i chemii. Miłość to coś wyjątkowego, co spada na ciebie zupełnie niespodziewanie. To część przeznaczania…

Pierwszy kiwnął głową, chociaż nie do końca zgadzał się z tym co usłyszał. – Bez względu na wszystko przynajmniej macie siebie…- stwierdził chcąc zamknąć ten temat.

- Dlatego tak się martwię – westchnęła Dix. – Przeraża mnie myśl, iż coś mogłoby mu się stać… - gwałtownie pokręciła jednak głową, spoglądając na Pierwszego z zaciętą miną. – Nigdy nie wątp, iż znajdziesz kogoś. Gdzieś tam może właśnie po drugiej stronie miasta, krąży jakaś Gotka stworzona dla ciebie.

- Dlaczego Gotka? – spytał Pierwszy.

- Moglibyście sobie razem pomarudzić na życie – zażartowała Dix.

Pierwszy uśmiechnął się spoglądając w ciemność, gdy nagle ktoś na korytarzu potknął się o krzesła w poczekalni. Dix przeciągnęła błyskawicznie papierosem po parapecie gasząc go, a potem cisnęła petem za okno. Zrobiła to dosłownie w ostatnim momencie bo do pomieszczenia wszedł Czwarty rozmasowując kolano. – Gąsko czemu nie śpisz? – spytał mężczyzna, spoglądając po chwili nieco speszony na Pierwszego.

- Nie mogłam spać, więc dotrzymuje towarzystwa naszemu naczelnemu bezsennemu – odparła dziewczyna, a powieka choćby jej nie drgnęła gdy zgniatała za plecami paczkę papierosów.

Kamil podszedł do niej natychmiast, przerzucając rękę przez ramię. Jego niepewny wzrok spadł na Pierwszego. Ten wiedział doskonale, iż mężczyzna stara się wszędzie pokazywać, iż Dix należy do niego i ten gest był jednym z jego typowych manewrów.

Pierwszy spoglądając na nich uśmiechnął się. – Piąta opowiedziała mi trochę o tym jak się poznaliście. Naprawdę chyba byliście sobie pisani... – stwierdził pewnie chcąc dać jasno do zrozumienia, iż nie planował w żaden sposób wchodzić między nich.

Słysząc to Dix mrugnęła do niego okiem i skinęła delikatnie głową dziękując, iż nie zdradził jej chwili szczerości. W tym momencie Kamil pociągnął nosem. – Czujecie to?

- Ten gabinet tak pachnie – skłamał Pierwszy, a Dix potwierdziła. – No. Chyba lekarz sobie popalał.

- A…- stwierdził Kamil puszczając na chwilę dziewczynę by podejść do okna. – Nic nie widać…- dodał smętnie wychylając się za winkiel. Z jakiegoś powodu wpatrywał się w ciemność przez dłuższą chwilę. – Oprócz tego punktu tam… - rzucił niespodziewanie. - interesujące co to tak świeci?

Zdziwiony Pierwszy obrócił się. Gdy jeszcze przed chwilą wyglądał przez okno, nie było widać niczego. Dix stanęła na palcach opierając się o plecy Kamila, by wyjrzeć razem z nim. – Gdzie to widzisz? – spytała.

- No tam – powiedział Czwarty wskazując na coś ręką. – A teraz jeszcze tam! – zawołał nagle zdenerwowanym głosem.

Pierwszy widząc te pojawiające się światła pomyślał natychmiast o zniczach, ale żaden niewykształcony nie poruszałby się tak szybko. Co najmniej kilkanaście odległych punktów zajaśniało, na tle otaczającej ich ciemności, a z każda chwilą robiło się ich co raz więcej.

- Może powinniśmy obudzić resztę? – spytał niepewnie Kamil, ale już po chwili widok który zobaczyli po prostu ich zamurował. Ulica przed nimi rozjaśniała blaskiem latarni rdzawego koloru. Cała trójka odskoczyła od okna oślepiona tym nagłym światłem, ale to nie był koniec niespodzianek. Jarzeniówka nad nimi zamigotała i zapaliła się rzucając biały blask na gabinet. Na korytarzu dało się w tym momencie słyszeć poruszenie.

- Co się dzieje? – ziewnął Dziewiąty.

- Skąd to światło? – spytała zaspana Siódma.

- Pierwszy? Dix? Czwarty? – wykrzyczał Grzesiek.

- Tu w gabinecie! – odpowiedział Pierwszy, a już po chwili zszokowana grupa weszła do pomieszczenia.

- Co się dzieje? – spytał Grzesiek, a pozostali zaczęli przeciskać się do okien.

- To jest w całym mieście…- stwierdził Dziewiąty. – Ale co to kurwa jest?

- Dajcie mi zobaczyć! – wołała Siódma próbując przepchnąć się między nimi.

Trzeci który zajął miejsce Pierwszego przy otwartym oknie, przyglądał się przez chwilę okolicy marszcząc groźnie czoło. – To jakiś rodzaj błędu.Który do tego obejmuje całą okolice…

- I co teraz? – spytał Drugi.

Trzeci podrapał się po brodzie. – Spotykaliśmy już budynki z zasilaniem. Może to kolejna duża zmiana dla miasta? Jak wtedy gdy nastąpiła ta seria błysków? Może regularnie co jakiś czas dochodzi do dużego przełomu w błędach?

Drugi przepchnął Kamila rozglądając się po okolicy. – Myślisz, iż to może być niebezpieczne?

- Przywrócenie prądu w sieci, samo w sobie nie – stwierdził pewnie Trzeci. – Tylko interesujące czy nie kryje się za tym coś więcej.

Grzesiek zastanowił się przez chwilę, obserwując jak niepokój nasila się wśród jego kompanów. – Dobra posłuchajcie! – zawołał w końcu skupiając na sobie wzrok ludzi. – Nie wygląda to strasznie!Przynajmniej nikt nie stracił przytomności, nie porzygał się i nie ma kaca. Światło pojawiło się w całym mieście, wiec nie zwróci na nas uwagi. Mamy duże zapasy, budynek jest zamknięty, na dole w oknach są kraty… Możemy tu poczekać jakiś czas i rozeznać się dobrze w sytuacji, dlatego nie denerwujcie się. Zostawimy kogoś na warcie, a reszta niech wraca do spania…

W tym momencie Pierwszy podniósł rękę. – Zostanę na warcie, ale pozostało jedna sprawa. Zamek przy drzwiach osadzony jest w cienkiej blasze. Może lepiej je zabarykadujmy? - zasugerował.

- Dobry pomysł – odparł Drugi. – Pójdę tam z tobą. Pomogę przerzucić rzeczy…

- Tez idę – wtrącił nagle Trzeci. – Muszę coś sprawdzić…- stwierdził dość tajemniczo.

Drugi obrócił się na chwile w stronę kuzyna Pierwszego, który stał przy oknie. – Daniel, obserwuj okolicę. Gdyby działo się coś niepokojącego daj znać.

- Taktoczna Comendant – odparł mężczyzna, ziewając przeciągle.

Gromada wyszła z powrotem do poczekalni. Większość udała się w kierunku śpiworów, a Pierwszy, Drugi i Trzeci zeszli na dół krętymi schodami. Cały parter skąpany był w świetle jarzeniówek. W dość ciasnym korytarzu znajdowało się kilka par drzwi, w tym te prowadzące do składziku konserwatora. Drugi i Pierwszy otworzyli je szukając czegoś do zablokowania wejścia. W środku stała metalowa i dość ciężka półka narzędziowa. – To się nada – stwierdził Drugi.

W tym samym czasie Trzeci zamiast im pomóc przekręcił zamek w głównych drzwiach i wychylił się na zewnątrz. Pierwszy popatrzył na niego zdziwiony gdy mężczyzna zawołał – Chodźcie na chwilę!

- Co się dzieje? – spytał natychmiast Drugi, ale Trzeci nie odpowiedział tylko zniknął na zewnątrz. Zdziwieni mężczyźni ruszyli za nim.

Gdy przeszli przez drzwi, Drugi ruszył zaraz za Kubą, ale Pierwszy zatrzymał się na chwilę by przyjrzeć okolicy. Teren obłożony był starą wytartą kostką, lawirującą dookoła sporych kasztanowców. Wszystko to skąpane było w mdłym świetle wiekowych, jeszcze błękitnych lamp. W oddali na skraju placu znajdował się parking dla lekarzy. Większość stojących na nim samochodów była w tragicznym stanie. Ogromne terenówki i luksusowe limuzyny rdzewiały jak szalone, opadając na oponach bez powietrza. Z jakiegoś powodu ten widok wydał mu się bardzo przygnębiający. Po chwili ruszył za winkiel budynku, gdzie Kuba ustawił się przed jednym z okien przychodni i złapał za okratowanie. – Zwróciło to moją uwagę jak tu wchodziliśmy… - stwierdził wyraźnie rozczarowany. - Ten budynek jest sprzed dziewięćdziesiątego roku.

- No… Raczej na pewno – stwierdził zmieszany Grzesiek, który za pewne wciąż nie domyślał się o co chodzi jego kompanowi.

Kuba zapierając się szarpnął kilka razy za zabezpieczenie. – Kurwa tak jak myślałem…- jęknął.

- Ale o co chodzi? – dopytywał dalej Drugi.

Pierwszy który zrozumiał już w czym leżał problem, złapał razem z Kubą za kratę. – Patrz na śruby! – zawołał do Grześka po czym szarpnęli równocześnie. Kawałek tynku otaczającego mocowanie oderwał się, a krata nieco cofnęła.

Trzeci pokręcił głową. - Są na beszczela wbite w pustak i podklejone tylko tynkiem albo cementem.Typowa PRL-owska fuszerka – stwierdził wyraźnie zirytowany. – jeżeli szarpać nimi mocniej w końcu wypadną…

- Cholera - jęknął Drugi. - Nie zabarykadujemy przecież całego dołu

- Trzeba liczyć, na to iż nie będzie to potrzebne…- powiedział z nadzieją Pierwszy.

***

W kilka minut mężczyźni zablokowali główne wejście przychodni. Niestety przez problem jaki wynikł z kratami kilka mogło to pomóc. Dlatego postarali się jeszcze w ramach możliwości, zabezpieczyć okna. Posłużyły do tego w większości meble z gabinetów i siedziska z poczekalni. Początkowa niepewność jaką wywołało nagłe pojawienie się prądu w mieście, gwałtownie minęła. Światło podświadomie kojarzyło się przecież z bezpieczeństwem, więc gdy po pół godzinnym oczekiwaniu nic się nie wydarzyło, większość położyła się spokojnie spać.

Pierwszy pozostał na warcie, bo co było dla niego standardem i tak czuł, iż nie zaśnie. Stając w oknie gabinetu rozbudzał się chłodem i obserwował między bezlistnymi koronami, drogę która biegła naprzeciwko przychodni. Od tak dawna nie widział już światła na ulicach, iż to co miał teraz przed sobą wydawało się czymś magicznym.

Po pół godzinnym marznięciu przy otwartym oknie, mężczyzna poczuł, iż jego brzuch w końcu się obudził. Nie widząc sensu w głodzeniu się, sięgnął do kieszeni po sucharka i usiadł na parapecie by w spokoju się posilić. Wtedy do jego uszu dobiegło jakieś dziwne buczenie.

Zamykając oczy spróbował skupić się na dźwięku. Przypominał on trochę ogromne skupisko ludzi stłoczone w jednym miejscu. Jak na jakimś wiecu albo koncercie. Dźwięk ten robił się wyraźniejszy i głośniejszy z każdą sekundą tak, iż już po chwili z panującego harmidru był w stanie wyłapać pojedyncze krzyki i zawołania. Nagle do jego uszu dobiegł wręcz maniakalny śmiech. Wtedy był już pewien. - Niewykształceni...- wyszeptał, chcąc zeskoczyć z okna by obudzić towarzyszy. Nim jednak zdążył to zrobić usłyszał coś jeszcze. Ktoś lub coś biegło w tym momencie ulicą, dysząc ciężko. Pierwszy wychylił się i dostrzegł biegnącego mężczyznę. Nie wyglądał na potwora. Miał ogromny plecak, w dłoni trzymał nóż i ewidentnie przed czymś uciekał. Tajemnicza postać przebiegła obok przychodni znikając gdzieś za rogiem. Ten widok był zaskakujący, ale nie tak jak to co przyszło za chwilę - gromada niewykształconych. Świadcząc po ich zachowaniu i wyglądzie byli to Gospodarze. Tylko co robili na ulicy?

- Dlaczego? - syknął Pierwszy zmrożony tym widokiem. Dopiero po chwili dotarło do niego, iż w tej sytuacji lepiej obudzić pozostałych. Odrywając się od okna ruszył na korytarz wołając. - Wstawajcie!

Większość grupy nie zdążyła jeszcze dobrze przysnąć, więc z duszą na ramieniu poderwali się ze swoich posłań.

- Co jest? Co się stało? - spytał natychmiast Drugi, rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem.

- Widziałem jakiegoś człowieka, który uciekał ulicą przed Gospodarzami – wyjaśnił Pierwszy. – Szli całą gromadą.

- To na pewno byli Gospodarze? - dopytał Trzeci. - Oni się przecież nie włóczą...Chyba, iż to jacyś maruderzy co nie mogli się dostać do domostw – dodał zamyślony i niemal natychmiast ruszył do gabinetu.

- Może facet miał po prostu pecha - ziewnął Dziewiąty. – A my marnujemy okazje, żeby odpocząć...

Nagle z gabinetu dobiegło wołanie Kuby. - CHODŹCIE WSZYSCY!

Poruszona gromada poderwała się ze swoich karimat i wbiegła do pomieszczenia. Pierwszemu który był najbliżej drzwi, udało się dostać do okna, przez które wyjrzał natychmiast na zewnątrz. Ulicą szła właśnie kolejna gromada niewykształconych zmierzając w kierunku stacji PKP.

- Kurwa! - zawołał Dziewiąty. - To przemarsz ostatniego Błysku?

Trzeci pokręcił głową. - Nie możliwe. Powinni się już dawno rozejść... To musi być jakoś związane z tym światłem? Może je wabi?

- Nie będziemy ryzykować! Bierzecie broń! - zarządził Drugi. - Dziewiąty, Ósmy zobaczcie czy jest jakieś okno wychodzące na tamtą stronę. Musimy mieć pewność, iż nic się stamtąd nie przekradnie. Dix, Kamil zejdźcie na dół i upewnijcie się jeszcze raz, iż na dole wszystko jest zamknięte. Siódma, Szósty pozbierajcie nasze rzeczy do plecaków jakbyśmy musieli stąd spadać.

Większość gromady rozpierzchła się zgodnie z poleceniem. Pierwszy który na warcie i tak trzymał karabin, spoglądał jak zahipnotyzowany na to co działo się za oknem. Co jakiś czas na rozświetlonej ulicy pojawiały się mniejsze lub większe grupy potworów maszerując środkiem drogi, jakby to był jakiś makabryczny festyn.

- Dokąd oni mogąc iść...? - spytał się retorycznie Trzeci, który wrócił do gabinetu już z bronią i prawie wyszedł przez okno, by zobaczyć gdzie zmierza ostatnia gromada.

- Nie wychylaj się tak! - skarcił go Drugi. - Jeszcze zwrócisz na nas, ich uwagę...

Trzeci pokiwał głową przyjmując reprymendę i cofnął się, ale oczy ciągle mu się jarzyły. Pierwszy miał wrażenie, iż mężczyzna zaraz sięgnie po notatnik i zacznie rysować. - O której to się dokładnie zaczęło? - spytał nagle patrząc w stronę Pierwszego.

- Jakoś przed drugą. Rozmawiałem z Dix i Czwartym, a za oknem nagle zaczęły pojawiać się świecące punkty - odpowiedział.

Trzeci słysząc to rzeczywiście wyciągnął swój zeszyt i zaczął notować. - Czyli prąd nie wrócił na raz w całym mieście, tylko robił to punktowo? Dobrze widziałeś?

Pierwszy skinął głową, a mężczyzna naskrobał coś pośpiesznie. - Szkoda, iż nie wiemy dokąd idą...- jęknął ponownie i zapominając o ostrożności ponownie wychylił się z na zewnątrz.

Do pomieszczenia wszedł w międzyczasie Daniel i zawadiackim uśmiechem oparł karabin o framugę drugiego okna. – Może będzie nam dane dzisiaj postrzelać?

- Lepiej, żebyśmy nie musieli - odpowiedział mu, Drugi opierając się o biurko doktora.

Nagle wszyscy w gabinecie zdębieli. Z zewnątrz ktoś zawołał - Tam! Patrzcie! Tam są jacyś żołnierze! - Na ulicy pojawiła się właśnie mała grupa ludzi, którzy natychmiast pobiegli w stronę przychodni machając do nich rękoma. - HEJ! JESTEŚMY LUDŹMI! POLAKAMI! NIE STRZELAJCIE! POMÓŻCIE NAM! - przekrzykiwali się wchodząc na plac.

Trzeci stał jak zmrożony, a Pierwszy pamiętając słowa Grzegorza wychylił się przez okno i pociągnął serią po ziemi. - Wycofać się! - krzyknął. - Szukajcie schronienia gdzie indziej!

Drugi patrząc na niego pokręcił głową. - Co...Co...Ty...?

- Grzesiek tak postanowiłeś. Pamiętasz? – wyszeptał grobowym głosem nie opuszczając broni. Miał nadzieję, iż ludzie po prostu przestraszą się i odpuszczą.

Niestety grupa chociaż zatrzymała się, wciąż wołała w ich stronę - Proszę! Jesteśmy otoczeni! Nie mamy szans! Jesteście naszym wojskiem! Dlaczego do nas strzelacie! Jesteśmy polakami jak wy!

- Ja pierdolę...- zawołał Trzeci, trzęsącymi rękoma. - Jak będą się tak drzeć zwabią tu potwory.

Pierwszy wystrzelił serią po raz kolejny, tym razem znacznie bliżej zebranych ludzi. - OSTATNIE OSTRZEŻENIE! - wykrzyczał.

Przybyli ludzie zebrali się w ciasną grupę, ale nie wycofali choćby o krok. Nagle jeden z stojących na przedzie mężczyzn oberwał w ramię. Krew bryznęła chmurą z jego rany, a on sam runął z krzykiem na ziemie. – Nie proszę, nie! Co wy robicie! JESTEŚMY PO TEJ SAMEJ STRONIE! – wykrzyczeli ludzie.

Drugi i Trzeci spojrzeli w stronę Pierwszego, ale to nie on trafił mężczyznę. Daniel stojący w sąsiednim oknie przymierzał się właśnie do kolejnego strzału.

- Co ty wyprawiasz?! – krzyknął Drugi, doskakując do niego.

- Spokojnie przecież nikogo jeszcze nie zabiłem…- jęknął kuzyn Pierwszego, wyraźnie zirytowany, iż ktoś zwrócił mu uwagę. – Czy nie sam mówiłeś, iż strzał ostrzegawczy i zabijamy? Więc i tak okazałem zbytek łaski…

Drugi zmieszał się, ale nim zdążył coś powiedzieć Trzeci krzyknął. – Kolejna fala!

Pierwszy,który skupił się przez chwilę na Grześku i Danielu doskoczył do parapetu. W oddali dostrzegł gromadę niewykształconych. W tym momencie ludzie z dołu wykorzystali moment ich nieuwagi i wbiegli przez plac,tuż pod budynek przychodni.

- Kurwa! – syknął Daniel. – Stąd żadnego nie sięgnę…

- Mam nadzieje, iż masz namyśli potwory…- wyrzucił mu Pierwszy.

W tym samym momencie po całym korytarzu zaczęło odbijać się echem walenie dodrzwi i krzyki. – Otwórzcie! Otwierajcie! Proszę! Błagam! Jak możecie!

- Co robimy? – spytał Pierwszy zerkając na Drugiego. Mężczyzna zacisnął nerwowo zęby, widać było, iż zupełnie nie wie jak postąpić.

- Wpuśćmy ich…- stwierdził w końcu.

- Co? – spytał natychmiast Daniel. – Uważasz, iż mamy mało kłopotów?

- Jak będą tam stali, ściągną tu potwory! – krzyknął Grzesiek. – Chcesz ich wszystkich rozstrzelać?!

- jeżeli mam dzięki temu przetrwać…- odparł beznamiętnie kuzyn Pierwszego, patrząc chłodno w oczy Grześka.

- Zamkniemy ich w piwnicy – zaproponował nagle Trzeci. – A teraz szybko! To walenie wypełnia okolicę.

Mężczyźni wpadli do poczekalni. Natknęli się akurat na Dix i Kamila którzy wracali ze swojego obchodu. – Co się dzieje? – spytała dziewczyna. – Kto jest na zewnątrz?

- Daj mi klucze! – rozkazał Grzesiek i prawie wyrwał pęk z jej dłoni, po czym zwrócił się do Czwartego. - Stańcie w gabinecie i obserwujcie drogę.Gdyby niewykształceni weszli na podwórko, strzelajcie. Para skinęła głowami i wbiegła do pomieszczenia, a Drugi ruszył na dół.

Pierwszy pobiegł za nim. Gdy tylko znaleźli się na parterze, hałas był już nie do wytrzymania. Ludzie walili w metalowe drzwi jak opętani. Grzesiek zaczął rozbrajać ich prymitywną barykadę, zarzucając karabin na plecy. Pierwszy przesuwał co cięższe rzeczy razem z nim, a Trzeci dołączył do nich po chwili. Tylko Daniel zatrzymał się obserwując to z wyraźnym zawodem na twarzy. – Brakuje ci konsekwencji…- zawołał w stronę Drugiego.

- A tobie ludzkich odruchów – prychnął Grzesiek, dostając się w końcu do drzwi. Gdy tylko je otworzył przestraszona grupa złożona z pięciu mężczyzn i jeden drobnej dziewczyny wpadła do pomieszczenia. Większoś

wykrzykiwała wyrazy podziękowania, ale był jeden wyjątek.

Rosły mężczyzna ubrany w podobny do nich wojskowy mundur wysunął się na przód kompanów i prawie wparował w Drugiego. – Który z was jest dowódcą? – zawołał. – Numer jednostki i stopień! Jak śmieliście strzelać do cywili i odmówić im pomocy. Wszyscy za to odpowie…- mężczyzna urwał w pół słowa bo pięść Daniela wylądowała na jego twarzy. Awanturnik runął na ziemie po tym niespodziewanym ataku i prawie natychmiast, doskoczyła do niego dziewczyna o krótkich czerwonych włosach. – Nie proszę nie… - zawołała ze łzami w oczach.

Daniel nachylił się nad półleżącym mężczyzną, który trzymał się teraz za obitą twarz. - Pozycja którą miałeś w Starym Świecie umarła razem z nim. Więc zamknij ryj i bądź wdzięczny, iż nie zostałeś za drzwiami.

- Daniel! Dość! – warknął Drugi. – Zamknijcie ich wszystkich w piwnicy! – rozkazał.

Trzeci i Pierwszy wycelowali karabinami w gromadę. – Słyszeliście! Do piwnicy!Już! – zawołał Pierwszy, a przestraszona grupa ruszyła posłusznie na dół. Krótkowłosa dziewczyna pomogła wstać uderzonemu mężczyźnie i poprowadziła go w stronę schodów. Gdy przechodzili, Kuba zatrzymał ich przez chwilę. – Dla waszego rannego – wyszeptał podając jej opatrunek. Dziewczyna skinęła przestraszona głową i zeszła do piwnicy.

Drugi przekręcił klucz zamykając drzwi. - Będą tam bezpieczni i nie sprawią kłopotów - wyszeptał zwracając się po chwili do Daniela.- Pilnuj ich! Tylko bez głupich pomysłów!

Daniel wzruszył ramionami siadając na schodach, a Grzesiek popędził na górę. Z piętra było właśnie słychać strzały. Pierwszy nie czekając ruszył za nim. Po drodze zobaczył jak Siódma i Szósty kończą pakować ich obozowisko.

- Grzesiek! Co tam się działo na dole? Kogo wpuszczaliście?! - spytała natychmiast dziewczyna, ale Drugi zignorował ją i wpadł do gabinetu. Siódma spojrzała teraz na Pierwszego, ale nim zdążyła zadać pytanie ten również wbiegł do pomieszczenia.

W środku Kamil i Dix stali w oknach, ostrzeliwując wściekle podwórko. – Co raz więcej ich przełazi – zawołał Czwarty ledwo przekrzykując swój karabin.

- I tak dobrze, iż nie wchodzą tu wszyscy! – dodała Piąta.

Pierwszy doskoczył do okna, a tuż obok niego stanął Grzesiek, po chwili dołączył do nich Kuba.

Przez drogę szła w tym momencie istna fala niewykształconych, ale tylko nieliczni skręcali w stronę przychodni. Przeważnie robili to Gospodarze którzy wyglądali na bardzo starych. Trzeci widząc to zmarszczył czoło wyraźnie zamyślony. – Ciekawe…

- Dopiszesz to sobie później! – napomniał go Pierwszy, bo Dix i Kamil ledwo już dawali radę. – Na razie strzelaj! – po tych słowach sam przeciągnął zamek i wsparty o winkiel otworzył ogień do pojawiających się potworów.

Niestety jego karabin miał to do siebie, iż choćby gdy twarz niewykształconego znalazła się idealnie w szczerbince, kula potrafiła przelecieć obok. Do tego szarpał tak bardzo, iż całe przedramię męczyło się gdy próbowało się utrzymać broń w ryzach.

Pierwszy gwałtownie zrezygnował z prób strzelania potworom w głowy i zamiast tego zdecydował się celować im w korpusy. To wychodziło dużo lepiej, ale miało znaczącą wadę. Gospodarze byli na takie rany dużo mniej wrażliwi. Co chwila obserwował jak stwór którego powalił, podnosił się z dziurą w piersi i maszerował dalej. Jeszcze gorzej szło Kubie, który nie mógł w ogóle wyczuć swojej broni i trafiał przeważnie w drogę albo chodnik. Na szczęście Dix i Kamil rozstrzelali się już na tyle, by zdejmować większość potworów, jakie tylko przekroczyły furtkę.

Grzesiek który przez swoje okaleczenie miał spory problem z celnym strzelaniem, postanowił nie marnować amunicji i po prostu obserwował wszystko zza ich pleców.

Ku ogólnemu przerażeniu w gabinecie,co raz więcej potworów odłączało się od głównej fali i ruszało w kierunku przychodni.

Widząc to Grzesiek, zareagował natychmiast. - Biegnę po Dziewiątego i Ósmego! W sąsiednim gabinecie są jeszcze dwa okna! Niech was wspomogą.

Drugi zniknął w poczekali, a ostrzał trwał dalej. Przy głównym wejściu na teren placówki usypał się mały stos trupów, przez co potwory miały co raz trudniej dostawać się do środka. Niestety nie były one tak bezmyślne jak można było przypuszczać. Gdy przy cienkim wejściu zrobiło się ich za dużo, spora część ruszyła w kierunku bramy, którą pracownicy wjeżdżali na wewnętrzny parking. Chwytając za jej pręty, zaczęli szarpać ze wszystkich sił.

Nagle, do gabinetu wbiegła Siódma trzymając torbę. – Z tamtej strony budynku jest ogromna dziura w ogrodzeniu! – wyjaśniła pośpiesznie. – Dec i Rudy osłaniają tamtą stronę! Nie przyjdą tutaj! Macie amunicje! – dodała i zaczęła wykładać magazynki na parapet, po czym zniknęła w korytarzu. Dziewczyna przyniosła zaopatrzenie w ostatniej chwili, bo Czwarty i Piąta nie mieli już adekwatnie nic.

W międzyczasie gromada niewykształconych seniorów wyrwała bramę z zawiasów i wlała się na parking. Gdy stanęli w świetle, Pierwszy był już pewien, iż nie ma wśród nich nikogo młodego. Byli to sami siwi jak popiół starsi mężczyźni, niskie kobiety o pomarszczonych twarzach ubranew charakterystyczne babcine fartuchy oraz nieco grubawi jegomoście o solidnych brodach. Zupełnie jakby atakowali ich mieszkańcy domu starców.

- Geriatria! – zawołał nagle Kuba, który stał w tym samym oknie co Pierwszy.

- Rzeczywiście!- odparł mu mężczyzna, ale Trzeci pokręcił głową.

- Nie o to mi chodzi! – zawołał brodacz. – W tej przychodni nie ma pediatrii, za to mają aż dwóch geriatrów. Ciekawe…

Pierwszy pokręcił głową, to na pewno nie był czas na rozgryzanie niewykształconych, zwłaszcza, iż co raz trudniej było im utrzymać potwory z dala od budynku.

- Strzelamy do tych przy furtce! – krzyknęła nagle Dix. – Weźcie tych z parkingu!

Pierwszy i Kuba wychylili się i zaczęli strzelać do niewykształconych przechodzących miedzy samochodami. Chybione pociski wbijały się w blachy aut, robiły pająki na szybach i iskrzyły trafiając w kostkę. Dwóch Gospodarzy ubranych w workowate kurki przebiło się w końcu tak blisko budynku, iż mężczyźni musieli prawie przerzucić się przez winkiel by do nich trafić.

Po chwili do pomieszczenia znów wpadła Siódma. – Daniel potrzebuje pomocy przy wejściu! – krzyknęła i znowu rozrzuciła kilka magazynków na parapecie.

- Idę! – zawołał Pierwszy odpadając od okna.

Ile sił w nogach przebiegł przez poczekanie i popędził schodami na dół.Tam ku swojemu przerażeniu, zobaczył, iż szyby na dole były potłuczone, a niewykształceni okupowali drzwi i kraty. Daniel strzelał z bliska do co bardziej agresywnych potworów, a Szósty ładował mu broń i podawał karabin.

- Bracie odrywają! – krzyknął do Pierwszego, a ten zobaczył, iż jedna z kratownic ledwo już się trzyma.

Przełączając na pełny automat, Pierwszy stanął obok kuzyna i pociągnął po niewykształconych. Kilku z nich odpadło od okna.

- Jak to zrobić? – zawołał Daniel, który ciągle strzelał tylko ogniem pojedynczym.

- Co zrobić? – spytał Pierwszy biorąc od Szóstego magazynek.

- Karabin! – zawołał Daniel.

- Tą dźwignią co masz z boku broni, na sam dół!

Daniel przełączył tryby ognia i ostrzelał okno jeszcze raz. Większość niewykształconych padła, ale o zgrozo kilkoro już leżących na ziemi zaczęło poruszać się ponownie. – Co z nimi jest kurwa nie tak! – krzyknął wychylając lufę przez kratę, by ostrzelać głowy podnoszących się. – Dlaczego zawsze podnoszą się drugi raz?

- Nie wiem! – krzyknął Pierwszy.

Nagle do kraty doskoczyła jak znikąd tak potężna kobieta, iż choćby Dziewiąty mógłby mieć z nią problem. Jej białe włosy były tak brudne od krwi, iż wyglądały jakby przefarbowała je na szkarłat. Ściskając pożółkłe zęby chwyciła za kratę wielkimi tłustymi rękoma na których pełno było pierścionków i złotych obręczy. Daniel miał pusty magazynek, ale Pierwszy strzelił jej w głowę. Kobieta nie padła jednak od razu tylko z dziurą po kuli szarpnęła kratą, aż ta w końcu oderwała się z górnych mocowań.

- Cofaj się! – krzyknął do Szóstego, a chłopak łapiąc torbę z amunicją wbiegł do góry.

- Bracie blokujemy schody! – krzyknął Daniel i również ruszył do poczekalni.

Pierwszy wyjrzał przez rozbite okno i zobaczył jak kilku niewykształconych pada pod ostrzałem jego kompanów na piętrze, ale za nimi kroczyła już kolejna gromada. Najgorsze, iż pod budynek przedzierały się co raz większe grupy.

- BRACIE! – ponaglił ponownie Daniel, który razem z Szóstym zarzucał już schody meblami jakie pozostały w poczekalni.

Pierwszy cofnął się przechodząc między ich barykadą i zaczął pomagać wrzucając na nią kolejne krzesła, stoliki, kosze na śmieci i szafki na akta pacjentów. W międzyczasie zobaczył jak Siódma zabiera amunicje z plecaków gotowa do kolejnego turnusu.

- Powiedz Grześkowi, iż wejście padło – polecił, a dziewczyna skinęła głową i ruszyła w głąb przychodni.

W międzyczasie przez zablokowane schody zaczęli przedzierać się niewykształceni. – Ty też strzelaj! – rozkazał Daniel, Szóstemu. – Musimy mieć większy ogień!

Chłopak ściągnął karabin z pleców i drżącymi rękoma zaczął oddawać niepewne strzały. Pierwszy przyklęknął obok i po kilku sekundach pokryli przejście skoncentrowanym ostrzałem. Gospodarze padali na poprzewracane krzesła albo zawisali na szafkach, klinując dodatkowo przejście.

Już po chwili dobiegł do nich Drugi. – Jak jest źle? – spytał spoglądając w dół.

- Wyrwali kratę na dole… - jęknął Daniel. – Teraz co się przedostanie będzie wchodzić tamtędy. Ale chyba zatrzymamy ich tutaj...

Siódma wypadła w tym czasie na korytarz. – Grześ! Amunicja schodzi jak pojebana! jeżeli to potrwa dłużej to się wystrzelamy...

Drugi odpiął magazynek od swojej broni i podał dziewczynie. – Kurwa! Sara powiedz Dziewiątemu żeby strzelali tylko jak mają pewność! Ja pójdę do Kamila i…

- Poczekaj! – zawołał Pierwszy, odpinając z paska magazynki. – Zanieś im to…

- A ty? – spytał Drugi.

- Będę oszczędzał! – zawołał. – Idź!

Grzesiek skinął głową i wbiegł do gabinetu. Pierwszy sięgnął w tym momencie do pokrowca i wyciągnął nóż.

- Co wy robicie bracie? – spytał Daniel.

- Spróbuję ich zatrzymać w połowie schodów. Jakbyście widzieli, iż sobie nie radzę, walcie! – rozkazał i przepychając kilka krzeseł, wszedł na pół piętro. Ciała i pokrwawione meble blokowały drogę, co dawało pewne pole do obrony.

Już po chwili kolejny niewykształcony wszedł na schody, próbując nie poradnie przecisnąć się między porozrzucanymi meblami. Pierwszy biorąc duży zamach nachylił się i rąbnął go nożem w głowę. Ostrze wbiło się tylko z lekkim oporem w czaszkę potwora, ale wyjść nie chciało za żadne skarby. Mordował się przez chwilę, zanim udało mu się je wyszarpać. Zrobił to o sekundę za późno, bo następnego niewykształconego dobił Daniel strzałem. Gdy przyszedł kolejny, był już jednak gotowy. Zamiast celować w czoło czy czaszkę, wbił mu nóż w oczodół. Z niego ostrze wyślizgnęło się bez problemu

Tą metodą udało im się bronić schodów przez kilka minut, w trakcie których Daniel wystrzelił tylko trzy razy. Nagle z najbliższego gabinetu dobiegł krzyk Kuby. – SPECJALISTA! MAMY SPECJALISTE!

- Bracie wracajcie! – krzyknął Daniel, a Pierwszy ruszył schodami z powrotem na górę.

- PRZESZEDŁ! – krzyknął Kuba. – UWAŻAJCIE! PRZESZEDŁ!

Wszyscy w poczekalni zamarli, czekając na to co może się pojawić. Na początku na schody wpadło jeszcze kilku zwykłych podstarzałych Gospodarzy, których ściągnęli serią, ale zaraz po nich przybyło coś naprawdę dziwnego. Naga stara kobieta z pożółkłą skórą, pełną wątrobowych plam i ogromnych pieprzy. Istota wyglądała jak bardzo otyła osoba, którą poddano odsysaniu tłuszczu. Skóra zwisała na niej całymi płatami, ale to nogi i tak wybijały się ponad jej dziwaczną sylwetkę. Wyglądały jakby były, zrolowanymi fałdami pozbawionymi kości. Pierwszy nie mógł uwierzyć, iż nie zawaliła się pod własnym ciężarem. Istota bez zawahania rzuciła się na barykadę, a wszyscy myśleli, iż to będzie jej koniec. Nogi od krzeseł, rogi metalowych szafek, kawałki połamanego drewna. To wszystko po prostu powinno przeszyć w tym momencie jej ciało. Tak też wyglądało to z początku. Istota leżała przez chwilę nie poruszając się, a na jej rozciągniętej skórze pojawiły się liczne wybrzuszenia.

Nagle jedna z jej rąk podniosła się do góry i rozciągnęła jakby była z gumy. Biorąc zamach istota złapała za poręcz u szczytu schodów. Daniel i Szósty zaczęli strzelać, a z dziur w ciele niewykształconej zaczęła sączyć się tak cuchnąca ropa, iż ledwo powstrzymali się przed wymiotami. Istota podniosła drugą rękę i wystrzeliła nią do przodu, łapiąc za broń Szóstego. Przestraszony chłopak wypuścił ją z dłoni, a potwór cisnął nią w kierunku schodów.

Daniel doskoczył do poręczy i przełączając na pełen automat, wystrzelał cały magazynek w plecy stwora. Smród, który zaczął się wydobywać z ran, robił się nie do wytrzymania. - O Chryste...- jęknął mężczyzna zasłaniając twarz. - Nie stanie mi po tym przez miesiąc...

Mimo ogromnych ran potwór wciąż nie był martwy. Wolną ręką przeciągnął po swoich plecach zbierając ropę, a wyginał ją przy tym tak jakby nie miał żadnych kości albo stawów. Po chwili cisnął zebraną wydzieliną w ich stronę, o włos mijając twarz Daniela i rozlewając spore ilości po ścianach i podłodze. Szósty nie wytrzymał i prawie natychmiast się porzygał.

Daniel spróbował przeładować broń, ale oczy zaczęły mu łzawić tak bardzo, iż musiał uciec w głąb poczekalni. Pierwszy jako jedyny był teraz zdolny do walki. Stając u szczytu schodów spróbował zlokalizować głowę potwora, ale okazało się to nie możliwie. Niewykształcona wyglądała teraz jak olbrzymi płat flegmy i skóry który niczym lodołamacz przebijał się przez ich barykadę.

Pierwszy przyjął, iż głowa musi być gdzieś z przodu i pociągnął serią w te rejony potwora. Bestia zareagowała natychmiast i niczym batem, smagnęła go w twarz wolną cieknącą od ropy ręką. Po tym ciosie runął na ziemie. Niesamowity odór wypełnił jego nos, a płuca zablokowały się. Gdy spróbował złapać oddech, jego mostek był tak ciężki, jakby leżał na nim stu kilogramowy odważnik. Odwracając się na czworaka, poczuł jak w oskrzelach przelewa mu się flegma. Spróbował ją wykasłać, ale w nie wiele to pomagało...

Potwór w międzyczasie zdołał przebić się przez ich blokadę. Pierwszy łapiąc powietrze jak ryba oparł się o ścianę, próbując chwycić karabin w dłoń. Wtedy zobaczył jak bestia łapie za nogi Szóstego i bez najmniejszego oporu ściąga chłopaka do siebie. Niewykształcona nie przypominała już kształtem człowieka, była jedną wielką masą skóry i ran z delikatnie tylko zarysowaną okrągłą głową.

Ciągnąc Szóstego otworzyła usta i wysunęła coś co miało być językiem. Tylko, iż języka nie przypominało to wcale. Była to ogromna strzykawka z mięsa i kości, zakończona grubą igłą z której wyciekała ta sama ropa, co z całego ciała potwora. Pierwszy spróbował podnieść broń, ale dusił się już tak bardzo, iż nie był w stanie tego zrobić.

Szósty wierzgał nogami ze wszystkich sił, ale bestia nic sobie z tego nie robiła. Uniosła się do góry jak gigantyczna kobra, gotowa nakłuć Szóstego swoim zmutowanym jęzorem. Odsiecz przybyła w ostatniej chwili. Najpierw z głębi poczekalni ruszył Daniel, który z czerwonymi oczami ostrzelał potwora, a potem z gabinetu wypadli Trzeci i Drugi. Po krótkim zawahaniu wszyscy wzięli bestię w krzyżowy ogień.

Istota puściła Szóstego i zamachnęła się w kierunku Drugiego. Ten po ciosie jej biczową ręką runął na ścianę z taką siłą, iż natychmiast stracił przytomność.

Po kilku dziesięciu kaszlnięciach Pierwszy wypluł w końcu dość flegmy by móc złapać jakiś oddech. Walcząc z zawrotami głowy, spróbował podnieść broń po raz kolejny, ale płuca ponownie zalał mu płyn i musiał walczyć o kolejną porcję tlenu.

Daniel i Kuba runęli na ziemię by uniknąć ciosów łapami, ciągle strzelając w potwora. W tym samym momencie z gabinetu wychyliła się Dix. Przykładając karabin do oka mierzyła przez chwilę, aż w końcu oddała strzał. Kula z jej broni trafiła w głowę istoty skrytą między fałdami skóry. Był to pierwszy raz gdy z potwora pociekła krew. Bestia zatrzęsła się kilka razy i runęła na ziemie.

Kuba i Daniel podnieśli się z podłogi, a Dix podbiegła do nieprzytomnego Drugiego. – Grześ co się dzieje? - spytała przestraszona, ale mężczyzna nie odpowiadał. - Daniel! Kuba! Zabierzcie go do gabinetu! Tylko ostrożnie! - zawołała po czym podbiegła Pierwszego.

Ten kaszlał jak oszalały, walcząc o choćby najmniejszy oddech.

- KUBA! - zawołała nagle dziewczyna. - On się dusi!

Pierwszy nie był już w stanie myśleć, tylko jego ciało jakby z automatu walczyło jeszcze o każdy oddech. Odkaszlnięcie – drobny wdech, charczenie – kolejny wdech. Nagle oczy zalała mu czerń, odpływał...

W przebłysku świadomości widział jeszcze, jak Dix i Kuba ciągnęli go do jednego z gabinetów.

***

Pierwszy otworzył oczy i zobaczył przed sobą twarz Dix. Ktoś naciskał mu w tym czasie na klatkę piersiową pompując ze wszystkich. - Kuba! - krzyknęła dziewczyna. - Jest! Wrócił!

Brodacz pochylił się nad nim, a nacisk na klatce ustał. - Rozumiesz mnie? Wiesz kim jestem? - spytał świecąc mu latarką w oczy.

Pierwszy skinął i złapał w końcu świadomy oddech. Wszystko w środku miał sztywne i obolałe, ale dał radę napełnić jak mu się wydawało co najmniej połowę płuc. Chciał już spytać co się dzieje, ale Kuba powstrzymał go. - Nic nie mów! Oszczędzaj się teraz!

Drugi pojawił się nad nim, klepiąc po ramieniu. - Wiedziałem, iż z ciebie twardziel! Musiałeś do nas wrócić!

Pierwszy zamknął oczy i ponownie odpłynął.

Gdy po raz kolejny odzyskał przytomność, na zewnątrz było już jasno. Obrócił się i zobaczył, iż nie leży na podłodze tylko na karimacie, a drzwi do gabinetu były otwarte. - Czyżby potwory zniknęły? - pomyślał próbując wstać na drżącej ręce.

- Hej, hej ostrożnie! - zawołała Dix podbiegając do niego. - Nie forsuj się...

- Już jest ok...- odpowiedział Pierwszy zachrypniętym głosem. - Gdzie reszta? Co się stało?

Dix usiadła obok niego po turecku. - Sama nie wiem do końca - westchnęła. - W którymś momencie zgasły latarnie, a potwory zaczęły jak gdyby nigdy nic się rozchodzić. Ostatnich maruderów zabiliśmy, a potem odzyskaliśmy zapasy z poczekalni. Teraz Drugi i Trzeci rozmawiają z tą grupą z piwnicy...

Pierwszy pokręcił głową. - Prawie zapomniałem, iż oni tam byli.

- Nie dziwię się. Bo prawie i to ciebie z nami by już nie było - westchnęła Dix. - Ale wiesz co? Gdy cię reanimowaliśmy ciągle przypominało mi się to co powiedziałeś. ‘’ Może nie cali, ale przynajmniej żywi...” - dodała nagle. - I miałeś rację, może naprawdę jest nam pisane to przeżyć - stwierdziła klepiąc go po ramieniu.

Idź do oryginalnego materiału