OPOWIADANIA • KŁĘBOWISKO

osme-pietro.pl 3 tygodni temu
- Panie Okulski, nie będę owijała w bawełnę. Z Pana córką jest coś nie tak.
- Co to znaczy "nie tak". Pani coś sugeruje? - Okulski stopniowo podnosił głos. Nie przepadał za szkolnymi wywiadówkami, a ta teraz była chyba najgorszą z najgorszych.
- Panie Okulski... - wychowawczyni Vllla szukała w głowie odpowiednich słów. - Chodzi o to, iż Martyna zachowuje się ostatnio bardzo dziwnie. Nie, nie wagaruje, nie przeklina, nie przeszkadza w lekcjach... Ale zachowuje się jak jakiś prorok. W czasie przerw zaczepia koleżanki i kolegów i przestrzega ich przed nadchodzącym końcem świata. Nawołuje do rytualnych aktów przebłagalnych i do wyznawania jedynego prawdziwego boga, którego imienia nikt jeszcze nie poznał. choćby ona.
- Pani profesor siebie słyszy? - Okulski zdobył się na sarkazm.
- Tak, Panie Okulski. Słyszę. Wiem jak to brzmi, ale taka jest niestety prawda. Nie wiem czy Martyna padła ofiarą jakiejś sekty czy może sama to wymyśliła, ale sam Pan przyzna, iż nie wygląda to dobrze. Na dodatek rozwiesza wszędzie nekrologi.
- Nekrologi!? - oczy Okulskiego robiły się coraz większe, a wcześniejsze niedowierzanie powoli zamieniało się w przerażenie. - Czyje, czyje nekrologi? - wydukał wreszcie.
- I to jest właśnie najdziwniejsze, Panie Okulski. - nauczycielka poprawiła nerwowo okulary. - Na tych nekrologach nie ma żadnych imion ani nazwisk. Nie ma też dat. Te dane są po prostu zamazane. Czarnym flamastrem. Wszystko co mogłoby naprowadzić nas na jakikolwiek ślad jest utajnione i tylko Pana córka wie o co w tym wszystkim chodzi. Ja już ją zresztą pytałam. Ale zbyła mnie twierdząc, iż nie należę do grona wtajemniczonych i iż o wszystkim dowiem się w Dniu Sądu. Chyba, iż się nawrócę. Wtedy dana będzie mi wiedza i energia z której czerpie światło. Jednocząc się z tą energią nigdy nie zaznam mroku, zimna ani głodu, bo ona jest wszystkim czego nam potrzeba. Czy jakoś tak. Nie jestem pewna czy dokładnie tak to przedstawiła Martyna, ale sens na pewno jest taki sam. Pan coś z tego rozumie?
Okulski bezradnie rozłożył ręce. Nie znał córki od tej strony. W domu była zupełnie inna. Ot, nastolatka jak każda inna. Głośna muzyka, czarne ciuchy, wyzywający makijaż, imprezy, imprezy i jeszcze raz imprezy. Nie zauważył żeby interesowała się śmiercią, jakimiś wierzeniami czy jak by to nazwać. To co usłyszał od jej wychowawczyni brzmiało dość absurdalnie, ale nie miał powodów, by nie wierzyć tej kobiecie. Choć bardzo by chciał by to wszystko okazało się tylko jakimś głupim żartem. Pomyłką. O właśnie. Może to wcale nie chodziło o Martynę. Może ta kobieta pomyliła ją z jakąś inną uczennicą.
Nauczycielka postanowiła rozwiać jego nadzieję. Martyna była jeszcze na terenie szkoły. W każdy piątek zostawała do późna na zajęciach szkolnego kółka teatralnego. Uwielbiała to i była w tym naprawdę dobra. Ściągnięta z próby dziewczyna nie kryła niezadowolenia.
- Po co mnie Pani wezwała? Mamy próbę generalną, jestem tam potrzebna. Muszę... - nauczycielka przerwała Martynie.
- Tutaj też jesteś potrzebna. Może choćby bardziej. Siadaj. No na co czekasz? - to mówiąc wskazała dziewczynie miejsce obok ojca
Martyna usiadła niechętnie.
- Czy możesz nam wyjaśnić, mnie i swojemu tacie, o co chodzi z tym nagabywaniem innych uczniów i rozwieszaniem wszędzie tych dziwnych nekrologów?
Usta Martyny rozciągnęły się w nieskrywanym uśmiechu czy raczej uśmieszku, pełnym złośliwej satysfakcji. Zmieniła pozę na bardziej swobodną, położyła nogi na blacie stolika i zaczęła się śmiać. Najpierwej cicho. Pod nosem. Ale im bardziej była strofowania przez ojca i nauczycielkę tym jej śmiech się wzmagał. Przybierał na sile wprost proporcjonalnie do ich krzyków. Śmiech ten, nie mieszcząc się już w szkolnej klasie, szczeliną pod drzwiami rozszedł się po korytarzu i innych pomieszczeniach, a ostatecznie również na ulicę, gdzie odbijając się od ścian gęstej zabudowy wywołał panikę wśród mieszkańców. W śmiechu tym było coś z ostrzeżenia ale i z groźby. Może choćby bardziej z groźby właśnie. Groźby zwielokrotnionej przez echo. Może było ono z Martyną w zmowie, a może jako jedyne nie przestraszyło się wybrzmiewającej w tym śmiechu nutki szaleństwa. Kiedy dziewczyna przestała się wreszcie śmiać Okulski podniósł się ze swojego miejsca i na nogach jak z waty podszedł do drzwi.
- To nie jest moją córka - wyszeptał w stronę sparaliżowanej strachem nauczycielki. - To nie jest moja córka - powtórzył już głośniej po czym nacisnął na klamkę i zaraz zniknął po drugiej stronie drzwi. Kobieta nie próbowała go zatrzymywać. Nie miała na to siły. Świdrujący ją na wylot wzrok Martyny nie pozwalał na jakikolwiek ruch.

Okulski nie pamiętał jak dotarł do mieszkania. Po wejściu zaryglował starannie drzwi i powłączał wszystkie światła. Nie miał pojęcia co dalej. Co ma robić, jak się zachować. Bał się własnego dziecka. Nie. To już nie było jego dziecko. Stracił ją. Stracił Martynę tak jak wcześniej stracił jej matkę. Ale przecież ona kiedyś wróci do domu. I będzie musiał ją wpuścić. Co wtedy? Jak się zachowa? On. Ona. To wszystko było dla niego za trudne. Zdecydowanym ruchem otworzył barek i sięgnął po największą butelkę. Dalszej części wieczoru już nie było. A przynajmniej nic z niego nie pamiętał.

Po przebudzeniu pierwsze co poczuł, to potworny ból głowy. No tak, kac - wyszeptał jakby nie swoim głosem. Przy pierwszej próbie podniesienia się z łóżka świat zawirował niebezpiecznie, ale Okulski siarczystym przekleństwem przywołał go do porządku. To już całkowicie go rozbudziło i nie bez żalu przypomniał sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Podszedł do drzwi pokoju córki i nieśmiało zapukał. Odpowiedziała mu cisza. Nacisnął na klamkę i wszedł do środka. To co zobaczył... To było straszne. Ściany i sufit ktoś pomalował na czarno. Wisząca w oknie firana została ozdobiona czerwonymi zaciekami. Spływały dość gęsto, niemal jeden przy drugim, a Okulski miał tylko nadzieję, iż to farba. Nie krew. Na stole leżały stosy tych dziwnych nekrologów i kartki z czymś jakby modlitwą, choć jej słowa układały się raczej w pogróżkę albo złą przepowiednię. Po lewej stronie tuż przy łóżku zrobiony był tajemniczy ołtarzyk. Obrazek przy którym paliły się świece przedstawiał coś w rodzaju kłębowiska kończyn i głów, mroku i światła. Okulski nie potrafiłby tego jakoś dokładniej opisać. Kłębowisko i tyle. Nie znał się na sektach i nie wiedział w co wplątała się jego córka. Dla niego to co się z nią działo było typowym przykładem opętania. Nigdy nie wierzył w takie rzeczy, ale to czego doświadczył wczoraj i to co zobaczył w jej pokoju... To wszystko zdawało się to potwierdzać.

Okulski nie słyszał kiedy Martyna weszła do mieszkania. Poczuł tylko nagle ogromny chłód. Jakby ktoś pootwierał na oścież wszystkie okna. Teraz kiedy na dworze jest prawie dwadzieścia stopni na minusie. Na chłodzie się nie skończyło. Jakaś nieznana siła rozkołysała nagle wszystkie żyrandole, a żarówki jedna po drugiej zaczęła wybuchać z głośnym trzaskiem kruszącego się szkła. Okulski chciał uciekać. W tym celu odwrócił się gwałtownie i właśnie wtedy zobaczył Martynę. Dziewczyna stała w wąskim korytarzu uniemożliwiając mu dojście do drzwi. Mówiła coś w nieznanym mu języku. Mówiła gwałtownie i coraz głośniej, gestykulując przy tym żywo i spluwając pod nogi. Jej głos przeniósł się jak wczoraj śmiech, najpierw z mieszkania na klatkę, później na ulicę. Przechodnie wbiegali do przypadkowych sklepów i bram, ptaki podrywały się do lotu skrzecząc przeraźliwie. choćby szczury ewakuowały się ze śmietnika, znikając w czeluściach kanałów. Ale Okulski nie mógł tego widzieć. Stał jak zamurowany i patrzył na to co zostało z jego córki. kilka tego było. Charakterystyczne znamię pod lewym okiem, burza rudych loków na głowie i nosek z małym garbem pośrodku. Pamiątka po złamaniu. Martyna zamilkła wreszcie. Chyba choćby przegapił ten moment, zajęty szukaniem w niej swojego dziecka. Teraz to ona jemu się przyglądała. Ale nie patrzyła tak jak ojciec. Ona... oceniała. Szacowała wartość. Przydatność. Tylko do czego?
- Martynko... - zaryzykował Okulski. - Martynko, porozmawiaj ze mną.
- Ćśśś... - wyszeptała dziewczyna. - Dobry baranek, dobry na rzeź. Na pomazanie krwią wybranych i odrzwi ich domów. Na odkupienie win. Giń! - wrzasnęła zatapiając nóż w brzuchu Okulskiego.
Nie zdążył zareagować. Nie wykonał żadnego ruchu. Patrzył to na nóż wystający mu z brzucha i spływającą po nim stróżkę krwi, to znowu na ręce Martyny. Nie były puste. Trzymała w nich ten dziwny nekrolog. Napisami do Okulskiego. Napisami, które nie były już zamazane. Literka po literce, niczym w teleturnieju, odsłaniały się dane zmarłego. Data, godzina i miejsce pogrzebu. Okulski z przerażeniem stwierdził, iż to jego nekrolog. I iż data jego śmierci pokrywa się z dzisiejszą. Spojrzał na Martynę. Jej twarz nie wyrażała skruchy. Była na niej duma. Pewnie z wykonania zadania. Chciał ją zapytać o tyle rzeczy, ale stać go było tylko na to jedno słowo:
- Dlaczego?
Martyna wzruszyła ramionami. - Bo jesteś idealny na baranka. Już ci mówiłam. Nie można przecież składać ofiary z byle kogo. To by obrażało naszego Pana. A ty jesteś inteligentny, wykształcony i zamożny. No i jesteś ojcem apostołki.
Okulski , który kilka sekund wcześniej osunął się na ziemię zdążył jeszcze zobaczyć nad sobą kłębowisko kończyn i głów. Jedna z pewnością należała do Martyny. Innych twarzy nie kojarzył. Coś syczało, szumiało. Żyrandol rzucał się nad nim w nagłym opętaniu, sypiąc iskrami z powyrywanych kabli, kabelków, macek, które odprowadziły Okulskiego do lodówki miejscowego prosektorium. Kilka dni później, zgodnie z informacją zawartą w nekrologu, ponownie zmienił miejsce pobytu.

Statystyki: autor: biegnąca po fali — 29 lis 2024, 12:39


Idź do oryginalnego materiału