— Nie, Ela, ty nic nie rozumiesz! Nie mogę już tak żyć! — Marzena chwyciła przyjaciółkę za rękę i ścisnęła tak mocno, iż tamta aż się skrzywiła. — On się z nią żeni! Z tą… z tą pustą laleczką! A ja co, dwanaście lat zmarnowałam?
— Marzenko, puść, bo mnie zabijesz! — Ela próbowała uwolnić dłoń, ale przyjaciółka trzymała jak w kleszczach, a w jej oczach palił się desperacki ogień. — Posłuchaj mnie…
— Nie, to ty mnie posłuchaj! — Marzena zerwała się z kuchennego krzesła i zaczęła przemierzać małe mieszkanie tam i z powrotem jak zwierzę w klatce. — Dwanaście lat, Ela! Dwanaście lat na niego czekałam! Gdy studiował, ja harowałam, żeby mu dorzucić do wypłaty. Gdy szukał pracy, trzymałam za niego kciuki. Gdy jego matka chorowała, siedziałam z nią w szpitalu jak rodona córka! A on… on…
Głos Marzeny się załamał. Osunęła się z powrotem na krzesło, zakrywając twarz dłońmi.
Ela delikatnie przysunęła do przyjaciółki kubek z herbatą, która już dawno wystygła.
— Może to i lepiej, Marzenko? Może on po prostu nie był twoim przeznaczeniem?
— Nie był moim przeznaczeniem? — Marzena podniosła głowę i spojrzała na Elę tak ostro, iż ta mimowolnie się cofnęła. — A co w takim razie nim jest? Siedzieć sama w wieku czterdziestu lat i rozmyślać, co mogło być?
— Masz dopiero trzydzieści osiem…
— Prawie trzydzieści dziewięć! — przerwała Marzena. — I co mam teraz zrobić? Zaczynać wszystko od nowa? Szukać kogoś innego? Kto by chciał taką starą pannę jak ja? Wszyscy porządni faceci dawno zajęci!
Ela milczała, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Znała Marzenę jeszcze ze studiów, widziała, jak przez te wszystkie lata miotała się między nadzieją a rozpaczą. Krzysztof raz pojawiał się w jej życiu, raz znikał, obiecywał małżeństwo, potem mówił, iż nie jest gotowy, iż trzeba poczekać. A Marzena czekała, wierząc każdemu jego słowu.
— Pamiętasz, jak chodziłyśmy razem na angielski? — cicho zapytała Ela. — Mówiłaś wtedy, iż chcesz pojechać za granicę, zwiedzić świat. A potem poznałaś Krzysztofa i rzuciłaś naukę.
— Co ma angielski do rzeczy? — warknęła Marzena. — Kochałam go, rozumiesz? Prawdziwie! Nie jak te głupie lalusie, które zmieniają facetów jak rękawiczki. A on… po prostu mnie wykorzystywał!
— Nie wykorzystywał, Marzenko. Po prostu… nie wyszło.
— Nie wyszło? — Marzena wstała, podeszła do okna i długo patrzyła na zasypane śniegiem podwórko. — Wiesz, co mi powiedział, gdy dowiedziałam się o jego ślubie? Że za dobrze go znam. Że z Olą jest mu ciekawiej, bo jest tajemnicza. Tajemnicza! Dwudziestoletnia studentka, która umie tylko robić selfie!
— Marzenko, nie dręcz się…
— Nie dręczę! — odwróciła się gwałtownie. — Jestem wściekła! Nie rozumiem, jak to się stało! Byliśmy szczęśliwi! Pamiętasz, jak jeździliśmy latem na działkę? Jak mi kwiaty przynosił? Jak mówił, iż jestem najlepsza?
— Pamiętam. — Ela skinęła głową. — Ale to było dawno.
— Niedawno! Zaledwie rok temu! Gadaliśmy wtedy o dzieciach, o tym, jak je nazwiemy. On choćby imiona wymyślał! A teraz ta Ola jest w drugim miesiącu ciąży!
Ela drgnęła.
— Ciąży? Nie mówiłaś mi o tym!
— Po co? — Marzena opadła na krzesło, nagle jakby z niej całe powietrze uciekło. — Po co ci wiedzieć, iż nie tylko się z nią żeni, ale jeszcze dziecko spodziewa? Tego samego dziecka, o którym my z nim marzyliśmy…
— Boże, Marzena… — Ela wstała i objęła przyjaciółkę. — Tak mi cię żal…
— Nie żałuj! — Marzena wyrwała się z objęć. — To moja wina! Powinnam była odejść, gdy pierwszy raz zaczął pierdolić, iż nie jest gotowy na poważny związek. A ja myślałam, iż go zmienię, iż w końcu zrozumie, jaka jestem wspaniała…
— Bo jesteś, Marzenko. Mądra, dobra, piękna…
— Piękna? — Marzena gorzko się zaśmiała. — Spójrz na mnie! Siwe włosy, zmarszczki, nadwaga. A ta jego Ola młoda, chuda, modna. No jasne, iż ją wybrał!
— Nie w wieku i nie w wyglądzie rzecz!
— A w czym?! Wytłumacz mi, Ela! W czym? Co ja zrobiłam nie tak? Dlaczego nie potrafiłam go przy sobie zatrzymać?
Ela usiadła obok i wzięła jej dłonie w swoje.
— Słuchaj uważnie. Nie zrobiłaś nic złego. Byłaś wspaniałą partnerką, wsparciem, prawie żoną. Ale Krzysztof… to po prostu nie jest człowiek, z którym mogłabyś być szczęśliwa. To egoista, Marzenko. Zawsze myślał tylko o sobie.
— Nie, ty go nie znasz! On potrafi być czuły, troskliwy…
— Wtedy, gdy mu to pasuje. Pamiętasz, jak znikał na miesiące, gdy potrzebowałaś go najbardziej? Jak obiecywał, iż przedstawi cię rodzicom, a potem znajdował wymówki? Jak mówił, iż cię kocha, a sam się umawiał z innymi!
— Skąd wiesz o innych?! — Marzena nagle się odwróciła.
Ela zawahała się, spuściła wzrok.
— Widziałam go… rok temu. Z jakąś blondynką. Całowali się w kawiarni. Chciałam ci powiedzieć, ale…
— Ale nie powiedziałaś! — Marzena zerwała się i znów zaczęła chodzić po pokoju. — Wiedziałaś, iż mnie zdradza, i milczałaś!
— Nie byłam pewna! Może to była znajoma, albo…
— Albo kochanka! — Marzena stanęła jak wryta. — Powinnaś była mi powiedzieć! Powinnam była wiedzieć!
— I co byś zrobiła? Urządziła scenę? Odeszła? Wiemy obie, iż i tak byś mu wybaczyła, jak zawsze!
Marzena chciała zaprotestować, ale wiedziała, iż Ela ma rację. Wybaczała Krzysztofowi wszystko: spóźnienia, zapomniane obietnice, długie nieobecności. Zawsze znajdowała usprawiedliwienie, zawsze wierzyła, iż on się zmieni.
— Wiesz, co jest najgorsze? — powiedziała cicho, siadając z powrotem. — Myślałam, iż jesteśmy do siebie podobni. ŻeMarzena spojrzała w okno na pierwsze wiosenne słońce i pomyślała, iż może warto wreszcie kupić ten bilet do Włoch, o którym zawsze marzyła.